Amantes amentes

Żar zakradający się do pokoju, przez każdą nawet najmniejszą szparę, zdawał się zmniejszać jego i tak małą powierzchnię. Zewsząd dobiegał odgłos trzaskających desek i belek. Ściany przybierały hebanową barwę. Ubrania, obicia, zasłony stawały w ogniu, nie opierając się pomarańczowo błękitnym językom ognia.

Pot pokrywał jego całe ciało, które płonęło jakby trawione gorączką. Krople zalewały oczy, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Upadł na kolana i przycisnął głowę jak najbliżej rozgrzanej podłogi. Czuł jak na jego dłoniach tworzą się pęcherze, wypełnione żółtawym płynem. Zacisnął zęby i jak zaszczute zwierzę, na czworakach, starał się odnaleźć drogę ucieczki. Stalowe kłęby dymu, wydzierały mu ostatnie szanse na złapanie oddechu. Poruszał się coraz wolniej, wdechy były płytsze i szybsze.

Nasilał się ból w jego płucach, ubrania przyklejały do ciała, a obraz przed oczami rozmywał, jak kamfora, która zniknie w ciągu kilku chwil. Wszystko wokół jawiło się jak przerażający sen, chociaż było znacznie gorzej, to była rzeczywistość, z której nie mógł wyrwać się, otwierając po prostu oczy.

W jego uszach pojawił się nieznośny pisk, zagłuszający łomot serca, które przyspieszyło do tego stopnia, że niemal uderzało w żebra, a przynajmniej takie wrażenie miał Taehyung, przemierzając kolejne metry pomieszczenia, w którym tlen stawał się z każdą chwilą cenniejszy.

Nie miał pojęcia, czy minęły sekundy, minuty, a może już dawno spłonął, a jego dusza biega wokół nieświadoma niczego, przekonana, że wciąż jest realnym bytem, dostarczając rozrywki jakiemuś bóstwu, które zabierze ją, gdy stwierdzi, że panika stała się nudna.

Zacisnął zęby, aż te przesunęły się po sobie z cichym, nieprzyjemnym odgłosem. Czuł, że mógłby uciec, że jest już, blisko, choć nie widzi praktycznie nic. Gdyby wykonał jeszcze jeden krok. Zmusił się do ostatniego napięcia mięśni.

Nie mógł.

Był zmęczony, tak potwornie wycieńczony...

Upadł na rozgrzaną do białości podłogę. Starał się utrzymać oczy otwarte, ale za każdym razem, gdy mrugał, przysłonięcie ich wydawało mu się prostsze niż uniesienie powiek. Białka przekrwione, przez pęknięte naczynka, czasem wykręcały się, a źrenice niknęły na kilka sekund.

Tak potwornie senny...

Zmusił się do spojrzenia przed siebie. Nie wiedział jak wiele czasu potrzebuje jego mózg, by zdać sobie sprawę, że patrzy na drzwi, którymi będzie w stanie uciec. Ile zajęło mu wyłapanie krzyków ludzi pośród nieznośnego pisku i trzasku...

Powoli wyciągnął dłoń przed siebie, a drugą próbował podeprzeć ciało i przeczołgać choćby kawałek. Przez myśl przeszło mu, że mógłby przymknąć oczy na małą chwilę. Gdyby odpoczął na pewno udałoby mu się ruszyć.

Wyciągnięta ręka opadła na drewnianą podłogę. Taehyung położył na niej policzek, a żar, który jeszcze nie tak dawno zdawał się trawić jego ciało, zaczął przypominać mu ciepło miękkiego koca.

Musiał tylko chwilę odpocząć...

Poczerniała belka opadła spod sufitu na podłogę. Iskry, płomienie, kłęby dymu koloru stali wszystkiego było więcej, a on już po prostu nie mógł otworzyć oczu. Miał wrażenie, że jego ciało jest kawałkiem drewna, które samo nie wykona żadnego ruchu, ale chętnie odda się pocałunkom niszczycielskiego żywiołu.

Senne otumanienie odgonił dotyk na policzku. Wtulił się w gładką, drobną dłoń, która jako jedyna dawała mu ochłodę. Nie otwierał oczu. Nie mógł. Dryfował w innym świecie, jakby wokół niego unosiło się opium, a nie swąd spalonego drewna, tłuszczu, włosów...

Słyszał słowa tajemniczej postaci, która niczym anioł pojawiła się w jego małym piekle. Szeptała cicho, delikatny, słodkim głosem, ale jedyne, co docierało do Tae, była barwa, żadne znaczenie nie zapisywało się w jego świadomości. Może jego anioł mówił w nieznanym języku, a może nie pojmował słów tylko, dlatego, że wciąż był zmęczony?

Zasnął... nie wiedział czy na wieki, czy tylko na chwilę, ale nie bał się. Był zbyt wycieńczony, by odczuwać strach i nawet gdyby jego cherubin okazał się ułudą, było mu wszystko jedno.

Jedynym, co poczuł nim stracił w pełni świadomość, był dotyk włosów, delikatnych niby jedwabne nitki, które rozlały się na jego rozgrzanej skórze chłodząc ją, a zaraz po tym kojącym dotyku nadszedł przeraźliwy ból, który od szyi przenosił się na klatkę piersiowa, głowę i całą resztę ciała.

Nie krzyczał, nie szarpał się, po prostu zasnął w ramionach swojego anioła...

Kiedy otworzył oczy, był dokładnie w tej samej pozycji, w której położył się o świcie: na plecach, z bladymi dłońmi splecionymi niby u nieboszczyka w trumnie. Wpatrywał się w ciemność, która ogarniała całe wnętrze, choć ze swoim wyostrzonym wzrokiem i tak był w stanie dostrzec wszystko wokół. Przed oczami wciąż miał obraz ze swojego snu... a może wspomnienia. Nie wiedział czy wampiry śnią, on w całym swoim nowym życiu tego nie doświadczył.

Przesunął dłonią po swojej szyi i ramieniu, mając wrażenie, że wciąż czuje włosy opadające na nie. Po chwili zsunął ją w miejsce serca, którego bicie było niewyczuwalne dla zwykłego człowieka. Zastanawiał się, czy postać z jego snu, jest tą osobą, której mu brakuje, ale jednocześnie jakaś siła kazała uciec mu od tej myśli.

Postanowił, że posłucha dziwnego głosu w swojej podświadomości. Skoro wiedział, że osoba, która uleczy pustkę, spalającą go od środka jest gdzieś w pobliżu, nie było sensu rozwodzić się nad przeszłością. Czasu nie mógł cofnąć, wspomnień odzyskać w pełni, więc po co miał dążyć do tego, gdy mógł stworzyć nowe, lepsze, takie, których prawdziwość będzie oczywista.

Rozsunął ciężkie zasłony, odsłaniając okno zajmujące niemal całą ścianę. Przycisnął czoło do szyby. Wpatrując się w rozświetlone miasto. W szkle odbijała się jego sylwetka, rozczochrane włosy, pofarbowane na szaro, blada skóra, mętne, martwe oczy. Był jak rzeźba, której artysta poświęcił wystraczająco dużo czasu, by każdy detal dopracować do perfekcji, a jednak nie mógł uczynić jej niczym więcej niż pustą wydmuszką o ludzkich kształtach...

– Masz zamiar udawać ducha? Przecież wiem, że tu jesteś – rzucił po chwili, a jego głos brzmiał na zbyt wesoły w zestawieniu z oczami, które wciąż skrywały w sobie nieopisane cierpienie. Zupełnie jakby sen wyzwolił falę dawno zapomnianego bólu. Tak potwornego cierpienia, które mimo prób ignorowania, znalazło dla siebie miejsce na stałe w jego jaźni i tylko dyskretnie dawało o sobie znać w spojrzeniu. Ukrywało się, dyskretnie przystępując do dzieła zniszczenia, zamiast unicestwić jego duszę jednym, silnym uderzeniem.

Zapalił światło, które ujawniło cały, dotąd skapany w ciemności pokój. Ściany koloru chamois, który przypominał Eunmi stertę książek, jaką zawsze przewoziły z sobą z miejsca na miejsce starsze wampiry, ogromne okno, po którego obu stronach, upięte były ciężkie, karminowe zasłony. Na orzechowej podłodze, niedbale leżał lekko wpadający w błękit jedwabny dywan. Był podwinięty i ustawiony po skosie po tym jak mężczyzna potknął się o niego, ale nie miał ochoty go poprawić.

Dziewczynka, która mimo upływu lat, wciąż wyglądała tak samo, zajmowała fotel obity materiałem koloru różu weneckiego przy stoliku o okrągłym, witrażowym blacie. Naprzeciw stało ogromne łóżko, mogące spokojnie pomieścić kilka osób, nakryte rdzawoczerwoną pościelą z czarnymi, drobnymi zdobieniami. Za nią stał regał książek, po którego obu stronach znajdowały się drzwi dwa tony ciemniejsze nić podłoga.

Wielkie oczy dziewczynki skanowały pomieszczenie, jakby znajdowała się w nim po raz pierwszy, choć była regularnym gościem w nowym domu swojego braciszka. Przerzuciła kolana przez podłokietnik, machając nogami, okrytymi czarnymi, dopasowanymi spodniami. Tae dałby sobie uciąć rękę, że w swoim plecaku miała spódnicę, w której wyszła z domu, żeby nie robić przykrości Yoongiemu, który mimo kolejnych dekad nie wyzbył się swoich małych dziwactw i uprzedzeń.

– Nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty – zaśmiał się, idąc do drzwi po lewej stronie regału, które prowadziły do pedantycznie urządzonej garderoby. Dziewczynka zdjęła spinkę, rozpuszczając swoje złotorude włosy, a następnie rzuciła nią, idealnie trafiając w plecy drugiego wampira, by zmusić go do spojrzenia na siebie.

Chwyciła prawą dłonią lewy nadgarstek, a drugą ręką, skierowaną w dół pokręciła, następnie pokazała palcem wskazującym na podłogę:

„Pusto tu"

– Wydaje ci się, bo nie mam tyle gratów, co Yoongi i Hoseok – Nie czekał na jej odpowiedź. Wrócił do wybierania ubrania, co jak zwykle zajęło mu dłuższą chwilę. Eunmi widząc to miała ochotę wypomnieć mu, że wygląda głupio, ale nie była w nastroju na przekomarzanie. Poza tym miał szczęście, że odłożył obrzydliwy sweter, który dziewczynka miała wielokrotnie ochotę spalić. Naprawdę nie przeszkadzało jej, że jest bardzo duży i ma komicznie gigantyczny kołnierz, opadający na ramiona po wywinięciu, ale nie mogła zrozumieć, do czego może pasować ubranie w kolorze wymiocin. Była przekonana, że tylko on ma w swojej szafie coś takiego, zważywszy na to jak często ujawniała się jego umiejętność łączenia elementów do siebie niepasujących.

Wstała i podeszła do niego, wtulając się mocno, jakby bała się, że zniknie. Nie był zaskoczony, ostatnio robiła to bardzo często, ale nie miała zamiaru powiedzieć mu dlaczego, nie ważne ile razy pytał. Uśmiechnął się, spoglądając na nią z góry i pogładził jej włosy, zanim spiął je spinką. Eunmi znów nie pokazywała żadnej emocji na twarzy.

Pozwolił jej zostać u siebie. Miał nadzieję, że kiedy wróci, wreszcie dowie się co ją dręczy. Do tej pory była jedyną osobą, której mógł poświęcić swoje myśli, okazać jakiekolwiek uczucia, które nie powodowałyby u niego wyrzutów sumienia, czy odrazy. Doceniał to co zrobili dla niego Hoseok i Yoongi. Wiedział, że gdyby nie para, mógłby nie przeżyć do tego momentu, a jednak, gdy myślał o nich, nigdy nie odczuwał tego samego, co w kontekście jego prawie siostry, dlatego każde jej nietypowe zachowanie doprowadzało go do szału. Chciał natychmiast wiedzieć, co przytrafiło się dziewczynie, by móc jakoś jej pomóc, ale ona nie miała zamiaru mówić mu czegokolwiek. Miał co prawda podejrzenia, a spokój Hoseoka i Yoongiego, który zakrawał wręcz o obojętność, tylko utwierdzał go w tym, że ma rację... Ta pewność była gorsza niż całkowita niewiedza. Nie chciał, by znów musiała przejść małą utratę samej siebie...

Przemierzał wciąż głośne ulice Seulu. Prawdziwą ciemność był w stanie dostrzec tylko spoglądając w aksamitny nieboskłon, pozbawiony choćby najmniejszej gwiazdy. W dole, między wieżowcami ze szkła i stali, pobłyskującymi neonami, ekranami, atakującymi swoimi głośnymi reklamami, życie tętniło, zdawało się być nawet bardziej intensywne niż w ciągu dnia. Po zmroku wszystko stawało się bardziej jaskrawe, wrzaskliwe i chaotyczne, zupełnie jakby spokój nocy nie miał wstępu do tej rzeczywistości. Mógł powiedzieć, że dzień trwał tam wiecznie, zmieniała się tylko paleta barw.

Założył słuchawki, by zagłuszyć tysiące głosów, które z każdej strony starały się zaatakować jego uszy, wywołując nieznośne pulsowanie w głowie, jakby ta wszechobecna kakofonia wzburzała jego krew, która nie mogła znaleźć dla siebie miejsca w naczyniach krwionośnych. Płynnie wymijał ludzi, którzy falą zalali chodniki. Chociaż oni momentami zdawali się zwalniać, czy zatrzymywać, jak w korku, on mknął coraz szybciej. Przechylał się to w lewo, to w prawo, wyginał lekko, przeciskając między rozgrzanymi ciałami, jakby bał się, że dotknięcie któregokolwiek z nich zainfekuje go groźną chorobą.

Nie miał pojęcia, gdzie idzie. To była jego kolejna wędrówka podyktowana dziwną wewnętrzną siłą, która tyle lat kazała mu przemierzać kolejne kraje, a teraz skupiła się na małym obszarze jednego miasta. Wyłączył wszystkie swoje myśli, skupiając się jedynie na melodii i słowach, które płynęły z słuchawek w jego uszach. Pozwoliłby jego nogi same obrały sobie kierunek, który doprowadzi do spotkania z tą wyjątkowa osobą, której pragnęło jego martwe serce.

Nieświadomie zrezygnował z ludzkiego tempa kroków i zaczął poruszać się jak strzała wypuszczona z łuku, bez problemu omijając samochody. Przechodnie i kierowcy nie zauważali go, może właśnie przez jego szybkość, upojenie alkoholowe niektórych, a może delikatną iluzję ich umysłów, które postanowiły zignorować element, którego nie mogły racjonalnie wytłumaczyć. Świat wokół niego stał się skupiskiem podłużnych, wielobarwnych smug, które tworzyły dla niego tunel.

Indygo, cyjan, kurkuma, eozyna, feldgrau i zatrzęsienie innych odcieni, które składały się na aleję smug w końcu zaczęły przekształcać się na powrót w rzędy budynków okolonych światłami szyldów. Nie pędził już. Chwilami czuł się jakby właśnie zakończył wyścig, a może ucieczkę. Nagły spokój, który ogarnął jego ciało, wywołał dziwne rozluźnienie. Nie martwił się niczym, ból, który wcześniej krył w oczach musiał ustąpić iskierkom nieuzasadnionej radości. Nie zauważył, że w jego słuchawkach już od jakiegoś czasu dudni cisza, zbyt pochłonięty błogością, która mocniej uderzała w jego ciało, z każdym wykonanym krokiem.

Znalazł się w o wiele spokojniejszej części miasta. W porównaniu z zatłoczonymi ulicami, które przemierzał wcześniej, tam czuł się jak w krainie duchów. Budynki były niższe, a nieliczni przechodnie rozglądali się zagubieni, najwyraźniej trafiając w tamtą okolicę przypadkiem. Wśród nich Taehyung sprawiał wrażenie stałego bywalca, który doskonale zna każdy kąt, uliczkę, setki razy mijał wszystkie domy, sklepy i kawiarenki.

Delikatnie uśmiechnął się docierając do połowy dzielnicy duchów. Wśród uśpionych budynków, które w przeciwieństwie do reszty wiecznie żywego miasta, dopiero rano miały wypełnić się gwarem, jego uwagę przykuł jeden. Podszedł do wielkiego okna, na którym jasne, zawiłe litery układały się w nazwę kawiarni. Widział ją po raz pierwszy, a mimo to stojąc przed witryną poczuł się jakby wracał do domu po długiej nieobecności. Wiedział, że musi wrócić tam w dzień i był pewien, że zastanie tę wyjątkowa osobę, dla której był w stanie cierpieć i czekać tak długo.

Ruszył w drogę powrotną, mając nadzieję, że Eunmi jeszcze jest w jego domu. Musiał jej powiedzieć, jak blisko swojego celu jest. Wiedział, że będzie cieszyła się tak samo jak on, choć pewnie okaże to tylko jednym, małym uśmiechem, który zniknie szybko jak zdmuchnięty płomień świecy. Poruszył rękami, by zdecydowanie zbyt długie rękawy jedwabnej koszuli podwinęły się odsłaniając jego duże, blade dłonie, które i tak szybko zniknęły w kieszeniach spodni. Zadarł głowę, przez chwilę żałując, że nie zobaczy nawet jednej gwiazdy, która byłaby świadkiem jego szczęścia.

– Przepraszam – usłyszał za sobą głos, a gdy odwrócił się zobaczył ciemnoskórą dziewczynę, która była jedynie kilka centymetrów niższa od niego. Przykuwała uwagę nie tylko tonacją skóry, ale też jaskrawą, limonową sukienką, która wyglądała jak zbyt duża bluza i mocnym makijażem, jak na gust Tae zbyt różowym i brokatowym. Spodobały mu się za to jej pełne, pociągnięte czerwienią usta i zapach wiosennych kwiatów, który wyczuł nawet z oddali. Jej krew musiała mieć przyjemnie świeży smak.

– Coś się stało? – spytał, uśmiechając się przyjaźnie i podszedł do niej. Dziewczyna widząc go dokładniej w świetle ulicznej latarni speszyła się i zaczęła bawić nerwowo telefonem, który trzymała w dłoniach.

– Można powiedzieć, że trochę się zgubiłam... trochę bardziej niż trochę – zaśmiała się dźwięcznie, gdy powiedział to nieco łamanym koreańskim i wyświetliła w telefonie wiadomość od znajomego, u którego miała spędzić najbliższy tydzień. – Wiesz może jak tam dojść? – Głos brzmiał pewnie, chociaż jej całe ciało ukazywało jak jest zdenerwowana. Poruszała palcami, jakby były zdrętwiałe i chciała przywrócić im krążenie, wzrok błądził wszędzie, ale nie zatrzymywał się na jego twarzy, która jednocześnie fascynowała ją i wzbudzała niepojęty niepokój.

– Mieszkam niedaleko – rzucił, po przeczytaniu adresu – Mogę cię odprowadzić, jeśli chcesz – Przygryzła wargę, analizując jego słowa. Nie wyglądał na kogoś groźnego, ale z drugiej strony spotkała go w jakiejś wyludnionej dzielnicy, późną nocą i zdawało jej się to na tyle podejrzane, że przypomniała sobie wszystkie ostrzeżenia, jakie w dzieciństwie serwowali jej rodzice. – Mogę też po prostu zamówić ci taksówkę, jeśli boisz się, że cię zabiję w jakiejś ciemnej uliczce – zaśmiał się, a dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że jego ciemne czy na kilka sekund przybrały barwę lapis-lazuli i niemal błysnęły.

Nie wiedziała jak to się stało, że po kolejnych kilku minutach rozmowy, jest w stanie porzucić wszystkie swoje obawy i pójść z Taehyungiem. Nie czuła już, że może zrobić jej krzywdę. Chciała po prostu jak najszybciej wrócić do domu przyjaciela, położyć się spać i może jeszcze wcześniej zanim się rozstaną, poprosić o numer nowopoznanego chłopaka, w którego głębokich, błękitnych oczach powoli się zatracała.

Taehyung nie kłamał w tym, że odprowadzi ją do mieszkania. Nie miał też zamiaru – jak uprzedził wcześniej, niby żartem – wbić jej noża w serce, wykorzystać w zaułku, czy okraść mieszkania jej przyjaciela.

Prowadził dziewczynę powoli, pomagając jej utrzymać równowagę. Każdy wykonany krok był bardziej chwiejny i wymagał więcej wysiłku. Czuła się jak pijana i docierało do niej coraz mniej faktów. Nie zauważyła nawet tego, że oczy jej towarzysza są czasem brązowe, a czasem znów oszałamiająco błękitne...

Dotarli pod właściwy budynek. Miał jakieś osiem pięter, a fakt, że muszą wdrapać się na piąte po schodach wcale nie podobał się Tae. Nie męczyło go to, nawet jeśli dziewczyna nagle stała się na tyle otumaniona, że właściwie musiał ją nieść, po prostu miał dość niepotrzebnego przedłużania, chciał przejść do głównej atrakcji wieczoru. Mógłby zacząć już w mieście, ale zdecydowanie na rękę było mu zdobyć dwie ofiary w miejscu, gdzie nikt nie przerwie mu posiłku, jak to mogło mieć miejsce na ulicy.

Wiedział, że musi najeść się tak bardzo, by bez problemu pójść w południe do odkrytej kawiarenki i spotkać tę wyjątkową osobę. Żar słońca już nie mógł go z łatwością zabić, ale osłabiał, wzmagał głód, a ten potrafił zmienić go w bestię, zaślepioną żądzą krwi. Gdyby ograniczył się do swojej zwyczajnej porcji, mógłby stracić panowanie nad sytuacją, a o tym nie było mowy. Jego męczeńska pielgrzymka trwała zbyt długo, by niedane mu było sięgnąć nagrody, jaką było zaznanie prawdziwego szczęścia i spokoju, tyko dlatego, że nie zadbał o dostateczną ilość krwi.

Stanęli przed zielonymi, poobijanymi drzwiami. Chwycił ramiona dziewczyny, spojrzał głęboko w jej oczy, a ta w jednej chwili została wyrwana z niemal narkotycznego transu, ale jednocześnie przestała zauważać, że ktokolwiek jest przy niej. Miała wrażenie, że otaczają ją tylko brzoskwiniowe ściany, z których w niektórych miejscach odpadły płaty farby, ukazując ich poprzedni kolor, przypominający sjenę paloną, a mrowienie, które mogłoby świadczyć o tym, że ktoś ją obserwuje, zrzuciła na swoje przewrażliwienie.

Zadzwoniła do drzwi, a Tae odsunął się nieznacznie. Z mieszkania wyszedł wysoki, delikatnie opalony szatyn. Z jego włosów skapywały krople wody, które powoli tworzyły ścieżkę po bladych żyłach, widocznych na szyi. Według wampira chłopak miał w sobie jedną interesującą rzecz, zapach. Czuł miód manuka i delikatną nutę przypraw korzennych. Miał nadzieję, że smak nie będzie odbiegał od tego w znacznym stopniu, w końcu to, że musiał zjeść, nie znaczyło, że zadowoli się czymkolwiek.

– Diana, gdzieś ty była?! – Bogum krzyknął na widok przyjaciółki, chociaż nie było to donośne, przez słyszalną w jego głosie chrypkę. Diana nie zdążyła odpowiedzieć. Taehyung wyłonił się z cienia, pchnął ją wprost na niego, z taką siłą, że oboje upadli na podłogę. Uderzył głową z impetem w parkiet, a w jego oczach na chwilę pociemniało. Oszołomienie ustąpiło po jakimś czasie, który zdecydowanie był zbyt długi jak na sytuację, w jakiej znalazła się para.

Spojrzeli na osobę, która ich zaatakowała, z przerażeniem zdając sobie sprawę, że nie ma w niej nic ludzkiego. Czarne oczy, pobłyskujące karminowymi źrenicami, zdawały się wdzierać w ich umysły, pozbawiając woli. Próbowali krzyczeć, ale z ich ust nie ulatywał żaden dźwięk, ciała jakby wrosły w podłogę, niezdolne do ucieczki, której oboje tak pragnęli.

Jak dwie marionetki pozbawione głosu, zaczęli okładać się pięściami, drapać i gryźć, tarzając się po podłodze. Nie rozumieli nic, przecież prawdziwe zagrożenie, z którym powinni walczyć stało oparte o ścianę obserwując ich obojętnie. Nie mogli przestać ranić siebie nawzajem, jakby coś... albo ktoś kazał im zadać sobie nawzajem jak najwięcej obrażeń.

– Co z ciebie za przyjaciel? – Taehyung zwrócił się do chłopaka, którego policzek został rozdarty długimi paznokciami Diany. – Pozwalasz by włóczyła się po nieznanym mieście, nie szukasz jej, gdy długo nie wraca... – wymieniał, wręcz leniwym głosem i spokojnie wyminął parę, która wciąż zadawała sobie kolejne rany.

Dziewczyna jak wierny piesek pobiegła za Tae, po tym jak pięść Boguma uderzyła w jej nos, z którego trysnęły pokłady krwi. Wszystko w jej umyśle nabierało znamion snu. Czuła się, jakby obserwowała swoje ciało z oddali. Była pewna, że widzi jak „druga Diana" przechodzi przez zagraconą kuchnię, otwiera największą szufladę i w końcu znajduje w niej mocny nóż do mięsa. Fala strachu i powrót do ziemskiej powłoki, która zdążyła wrócić z Taehyungiem do przedsionka, nadeszły wraz z bólem, który poczuła w dłoniach...

– A ty? – Popatrzył na dziewczynę, która nacinała swoje dłonie, by zacząć malować karminowym płynem zawiłe symbole na ścianach w korytarzu – Dlaczego ze mną poszłaś? Nie wiesz, że nieznajomi mogą zrobić ci krzywdę?

Zaśmiał się, gdy na ścianie pojawił się odwrócony pentagram. Nie sądził, aby policjanci rzeczywiście pomyśleli, że dwa ciała są pozostałością po satanistycznym rytuale. Prędzej uznają, że dziewczyna była po prostu wariatką, ale nie widział powodu, by nie zostawić im jakichś fałszywych poszlak. Zawsze mogli powymyślać teorie dla zabicia czasu na komisariacie.

Podszedł do chłopaka, który powoli cofał się, choć było to jedyne działanie, na które starczyło mu jeszcze siły i nieotumanionej przez potwora stojącego przed nim, wolnej woli. Tae uniósł go chwytając wątłą szyję. Łzy zmieszane z krwią, niby siatka korzeni wiekowego drzewa pokrywały twarz trzęsącej się ofiary.

– Błagam... nie – wyjąkał ostatkiem sił.

– Spokojnie – Taehyung wolną ręką otarł jego oczy i niby czułym gestem pogładził podrapany policzek. Nie zaciskał już tak samo mocno palców na szyi, do której teraz zbliżył swoje usta. Ignorował nagłe ruchy szatyna, próbującego odwlec to, co nieuniknione. Mógł poczuć jak posoka pędzi w żyłach chłopaka niczym górski strumień. Miał wrażenie, że słodka krew szuka ujścia z marnego ciała, w którym nie ma dla niej wystarczająco miejsca, a on miał zamiar pomóc jej uciec.

Wbił swoje wydłużone kły w delikatną skórę na szyi Boguma, a z jego gardła uleciał cichy warkot. Spijał życiodajny eliksir powoli, unosząc się w swojej ukochanej, narkotycznej przestrzeni, gdzie nie docierał do niego żaden dotyk, czy krzyk. Chłopak już nie szarpał się. Stał się tylko naczyniem, które trzeba jak najszybciej opóźnić, by nie pozwolić, by choćby kropla zawartości zmarnowała się.

Diana po prostu stała i patrzyła na upiorny spektakl. Potwór, któremu zaufała odrzucił ciało jej przyjaciela, w którym nie było już śladu po ciepłej, słodkiej krwi. Skóra chłopaka stawała się sztywna, chłodna, a każdy dotyk pozostawiał na niej widoczne sine ślady. Wampir opierał się o ścianę, spoglądając w górę z błogim uśmiechem. Opuszkiem starł odrobinę karminowego płynu z kącika ust, a później roztarł ją między palcami, jakby badając fakturę.

– Nie! Proszę! – Krzyknęła, gdy Taehyung zwrócił na nią swoje, znów, błękitne oczy. Prawą ręką próbowała wyrwać nóż z lewej, ale jednocześnie wzmacniała uścisk na trzonku. Kręciła głową, krzyczała, a łzy rozmywały obraz przed nią. Była w pełni świadoma wszystkiego, co działo się wokół, ale jej ciało stanowiło samoistny byt, odporny na rozkazy jej umysłu. Była jak marionetka, a Taehyung pociągał za sznurki, prowadząc piekielny spektakl do ostatniego aktu.

Odwróciła ciało przyjaciela i usiadła na jego brzuchu. Uniosła ostrze, połyskujące w świetle lamp i powoli zaczęła wycinać na jego zapadniętym torsie symbole, których obraz pojawił się w jej jaźni za sprawą Tae, który zmuszał ją do tego z lekką satysfakcją. Nie miał w zwyczaju poświęcać aż tyle uwagi ludziom, których wypił, ale chciał jakkolwiek ukarać chłopaka, który zmarnował sporo krwi uderzając Dianę w nos, bo przecież on mógł ją lepiej spożytkować.

Dla Diany każda kreska, którą nakreśliła na truchle, była jak nadszarpnięcie nici jej własnego życia. Wiedziała, że zbliża się do końca, a to, co oddzielało ją od śmierci było tylko mikroskopijnym włóknem, które zerwała zatapiając ostrze w szyi Boguma.

Taehyung szarpnął jej włosy, zmuszając ją by wstała. Nie walczyła, żaden dźwięk nie opuszczał jej ust, otoczonych groteskowymi smugami krwi i roztartej szminki. Tylko strumienie wypływające z oczu świadczyły o tym, że wciąż wie, co się dzieje. Nie było sensu uciekać, walczyć. Nawet jeśli znalazłaby w ciele dość sił na choćby jedno uderzenie, nie miałaby ku niemu okazji. Jej ciało przeszył ból setek ostrzy wbijanych w każdy centymetr ciała, wszystko wokół zniknęło w chwili krótszej niż mgnienie oka. Stała się niczym więcej niż posiłkiem...

Za oknem grafit ustępował z nieba, dając przestrzeń na rozlanie się pąsowych, krwawych łun, przeszytych złocistymi promieniami słońca. Miękkie światło tańczyło delikatnie na dwóch ciałach, rzuconych na podłogę niby zniszczone zabawki. Wszystkie nici zostały przecięte, kurtyna opadła po ostatnim akcie, gdy drzwi mieszkania zamknęły się z trzaskiem, za lalkarzem, który stworzył piekielne przedstawienie.

Gdy wrócił do swojego domu, dzień panował nad miastem z całą swoją mocą. Pierwszym, co uderzyło go po przekroczeniu progu był zapach palonego papieru. Chociaż miał zamiar tylko przebrać się i znów wyjść, ten element przykuł jego uwagę na tyle, by zmusić go do znalezienia jego źródła.

W kuchni zobaczył dziesiątki pism, a właściwie szczątek, jakie po nich pozostały. Wydarte połyskliwe strony, kolorowych żurnali, zmasakrowane twarze modelek ze zdjęć, a w zlewie ślad po innych papierowych ofiarach, po których pozostała tylko kupka siwego popiołu.

Wsunął palce w resztki kartek, które przesypały się między nimi jak gwiezdny pył. Spuścił głowę, a dłonie zacisnął na marmurowym blacie z taką siłą by pozostały na nim drobne pęknięcia. Całe jego ciało ogarnęła wściekłość. Miał ochotę znów zabić. Chciał patrzeć na twarz wykrzywioną w bólu, rozerwać ciało na strzępy, słyszeć błagania potwora, który stworzył Eunmi.

W sypialni zobaczył dziewczynkę zatopioną w pościeli i pogrążoną we śnie. Jej usta pociągnięte były bordowymi smugami, jakby położyła się spać bez zmazania szminki, która w rzeczywistości była na wpół zakrzepłą krwią. Przyniósł chusteczkę, którą oczyścił jej wargi, po czym pocałował ją w czoło, uśmiechając się delikatnie. Wciąż spała spokojnie, nie poruszając się choćby o milimetr i w pewnym sensie Taehyung chciał, by tak zostało. Gdyby została śpiącą królewną, nie czułaby, że coś jej zabrano.

Próbował się uspokoić, ale nie wychodziło mu to. W domu czuł się, jakby zamknięto go w klatce, w której wszystko kumulowało się. Wiedział, że nie może zostać w środku, a jednocześnie, chociaż bardzo tego pragnął nie mógł pójść do kawiarni, którą znalazł, z obawy, że poniosą go emocje. Robiąc głębokie wdechy, starał się zająć swój umysł czymś mało ważnym, jak wybór ubrania. Nie zdało się to na wiele więc, gdy już zdecydował się na białą koszulę i jak na niego wyjątkowo dopasowane spodnie, zabrał aparat i ruszył na kolejny spacer ulicami Seulu.

Gdy tylko znalazł się na zatłoczonej ulicy, tęsknota zaczynała ogarniać jego umysł. Nie miał na to siły. Gdyby mógł znaleźć tego, kto kontrolował to uczucie, wrzasnąłby mu prosto w twarz, że nie ma zamiaru ignorować pragnienia i pójdzie spotkać tę jedną osobę, ale jeszcze nie teraz.

Jego umysł buntował się. Nie nadążał na wciąż uderzającymi w niego emocjami. Radość, smutek, wściekłość, strach zakradały się na zmianę do jego serca, rozdzierając je. Nie wiedział jak opanować te odczucia. Każde z nich chciało władać nad jego jaźnią, ale nie miało zamiaru dzielić się miejscem z pozostałymi, przez co przeskakiwał od skrajności w skrajność. Na zmianę, w szale miał ochotę zadawać ból, by za chwilę porzucić ten zamiar, przez atakującą go obojętność.

Kilka godzin zajął mu spacer donikąd. Robił zdjęcia, by oszukać poczucie marnotrawienia czasu, ale żadne z nich nie wydawało mu się dobre. Na każdym z nich dostrzegał mankament, choć pewnie innego dnia uznałby je za idealne. Na jednych działo się zbyt wiele, a innym brakowało czegoś istotnego, ale przy najlepszych chęciach nie umiał powiedzieć czego.

Zaczynał czuć wpływ słońca, które po tak długim czasie drażniło jego wrażliwe oczy i alabastrową skórę. Chociaż oddychanie było dla niego nawykiem, a nie realną potrzebą, to nagle odniósł wrażenie, że się dusi, a pochwycenie tlenu w płuca, jest jego jedynym ratunkiem. Nie potrafił dłużej udawać, że błądzenie ma jakikolwiek sens, tylko w jednym miejscu mógł znaleźć spokój...

Poddał się. Pozwolił, by jego umysł znów się wyłączył, a instynkt doprowadził go do celu. Każdy krok jakby zdejmował część ciężaru, który dźwigał, przyćmiewał całą jego złość i wszystkie problemy. Umysł ogarnęła dziwna błogość i radość, ciało odrzucało wszelkie ułomności. Już nie brakowało mu tchu, słońce nie drażniło tak bardzo, jedyne, co nie ustawało to dreszcze podekscytowania.

Po wejściu do małej kawiarni o lawendowo, miętowej kolorystyce od razu został zaatakowany przez mocny zapach kawy, czekolady i lukru. Aromat był tak mocny, że przez chwilę kręciło mu się w głowie. Czuł się jak w pierwszych chwilach po wybudzeniu, gdy jego nowe wyostrzone zmysły nie były jeszcze przyzwyczajone do odbierania przeładowanego bodźcami świata.

Zajął miejsce przy jedynym wolnym stoliku, umiejscowionym tuż przy oknie, z którego miał widok na całą ulicę. Już nie miał wrażenia, że jest to świat duchów, jednak daleko było temu miejscu do reszty miasta, rozszalałego w ciągłym pędzie. W tej przestrzeni dominowały mdłe, pastelowe kolory, a ludzie zdawali się mieć na wszystko czas.

Na stoliku postawił swój aparat, tuż obok świeczki w szklanym pojemniku z wizerunkiem białego króliczka. Gdy rozglądał się po lokalu, dostrzegał motyw tego zwierzaka, co chwilę. Na ladzie, tuż przy gablocie z wystawionymi ciastami oparta była Przytulanka, pracownicy na pudrowych koszulkach obok swojego imienia mieli przypinkę z długouchym, a gdy przyjrzał się dokładniej nazwie kawiarni zapisanej na szybie, dostrzegł, że jedna z liter ma uszy, a inna ogonek.

Wstał ze swojego miejsca, podchodząc do ciemnego kontuaru. Zaczął przyglądać się wystawionym słodyczom, jakby nie mógł zdecydować się, co wybrać, choć w rzeczywistości, chciał po prostu znów przejść cały lokal i spróbować dostrzec osobę, której szuka. Nie spodziewał się, że zaraz po wejściu ta wpadnie mu w ramiona, choć widzą się po raz pierwszy – nawet, jeśli taki scenariusz byłby mu na rękę – jednak oczekiwał, że poczuje cokolwiek i będzie w stanie ją rozpoznać.

Kobieta wyglądając na około czterdzieści lat, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, zakładając za ucho kosmyk czarnych, krótkich włosów i spytała o zamówienie. Poprosił o torcik bezowy i miał zamiar wrócić na miejsce, gdy dzwoneczek nad drzwiami rozdzwonił się cicho, zwracając jego uwagę.

Do środka wpadł chłopak ubrany w szkolny mundurek. Jego brązowe włosy były rozwiane, a policzki lekko zaróżowione przez bieg. Czekoladowe oczy błyszczały, jakby zaklęto w nich setki gwiazd i chociaż Taehyung patrzył w nie tylko chwilę, miał wrażenie, że cały wszechświat zatrzymał się, a one pochłaniają go niby czarna dziura.

Zderzył się z Taehyungiem, który oszołomiony wpatrywał się w niego i nie mógł wykonać choćby jednego kroku, by zapobiec temu. Kiedy ich ciała zetknęły się z sobą, poczuł mrowienie, jakby przez chwilę przeskakiwała między nimi wiązka prądu.

– Kookie, uważaj! – zawołała kobieta. Wychyliła się lekko przez ladę i delikatnie uderzyła go ściereczką w różową kratkę, śmiejąc się przy tym – Miałeś mi pomóc, a nie lecieć na klientów

– Mamo! – jęknął, wyłapując zbyt sugestywne brzmienie słowa lecieć, a w myślach modlił się, żeby nieznajomy tego nie zauważył. Tae pozostawał pod czarem, jaki musiał rzucić na niego chłopak, do momentu, gdy ten nie zniknął na zapleczu, zawstydzony komentarzami swojej matki, dopiero wtedy zdecydował się wrócić do swojego stolika.

Wciąż był oszołomiony. Czekał tak długo na spotkanie swojej bratniej duszy, a gdy ta zjawiła się, wszystko zdawało się nierealne. Bał się, że wszystko okaże się zadziwiająco realnym snem. Gdyby Morfeusz wyrwał go z tego świata fantazji, żal z całą pewnością zabiłby go. Umierałby wciąż myśląc o roziskrzanych oczach i głosie, z którym nie mógł równać się chór Serafinów.

Siedział chwilę, podpierając głowę na dłoni i rozmarzonym wzrokiem błądził za chłopakiem, który po przebraniu się w różową koszulkę, taką jak pozostali pracownicy, zaczął krzątać się za ladą. Z reguły po prostu przystawał, żeby sprawdzić coś w telefonie, ale na widok swojej mamy, zabierał się za wycieranie blatu z takim zapałem, jakby od tego zależało jego życie.

Taehyung powrócił do rzeczywistości dopiero, gdy rudowłosy kelner szturchnął go delikatnie. Chłopak nie uważał się za osobę wścibską, ale nie mógł ignorować tego jak mężczyzna błądzi wzrokiem za jego przyjacielem, zwłaszcza, że pewnie nie byłby w stanie spać spokojnie, gdyby na błądzeniu się skończyło.

– Pan chce jeszcze coś zamówić? – powiedział kelner, nieco zbyt nienaturalnie wyciągając głoski.

– Nie, ja... – zaczął Tae, poświęcając rudzielcowi więcej uwagi niżby chciał, chociaż nie był nawet w jednej tysięcznej tak interesujący jak uroczy, króliczy uśmiech chłopaka przy kontuarze.

– Kawę? Świetnie, Jungkook zaraz ją przyniesie – Powiedział głośno, a Taehyung zaczynał podejrzewać, że Jimin (o ile napis na koszulce nie kłamał) miał problem ze słuchem. Rudzielec nachylił się do jego ucha – Bierz kawę, bo w końcu stwierdzi, że chcesz go zgwałcić, przez to gapienie – szepnął, a jego uśmiech objął nawet oczy, które praktycznie zniknęły.

– Poproszę z mlekiem. Dużą ilością... najlepiej mleko z kawą – wymamrotał Taehyung, czując się jak idiota. Nieprzyjemne uczucie ośmieszenia, spotęgowało w nim niby przyjacielskie poklepanie po ramieniu przez Jimina. Miał małą ochotę wyjść z lokalu i wrócić innego dnia lub niby przypadkiem wpaść na Kooka w czasie spaceru po mieście.

Jungkook nie rozumiał swojego zachowania. Mężczyzna przy stoliku mógł być przystojny, ba Jeongguk mógłby otwarcie nazwać go najpiękniejszym człowiekiem na ziemi i byłby pewien, że nie mija się z prawdą, ale to nie usprawiedliwiało tego jak wielki zamęt potrafił stworzyć w jego głowie. Czuł się nieswojo, gdy przyłapywał się na zbyt częstym zerkaniu w kierunku stolika pod oknem, a gdy cichy głosik w głowie szepnął mu, że to dobry pomysł zrobić zdjęcie nieznajomego, miał ochotę zapaść się od ziemię, jakby właśnie cały świat beształ go za absurdalne pomysły.

Gdy Jimin kazał mu zrobić kawę i zanieść ją mężczyźnie o popielatych włosach, jęknął cierpiętniczo, a jego wnętrzności jakby zacisnęły się w węzeł. Nigdy w życiu nie czuł tak przez żadną osobę i był przekonany, że jeśli tylko jego przyjaciel to zauważy zacznie go dręczyć swoimi głupimi, irracjonalnymi domysłami.

Jeongguk był pewny, że udało mu się donieść kawę do stolika, tylko dzięki pomocy opiekuńczego bóstwa. Już samo połączenie czarnego naparu z mlekiem było dla niego wyzwaniem, gdy jego dłonie drgały jak igła sejsmografu, więc przemieszczenie się z gotowym napojem mogło nie skończyć się najlepiej. To też była nowość, bo przywykł do tego, że we wszystkim jest najlepszy, jakby urodzony pod szczęśliwa gwiazdą. Nawet, gdy pomagał mamie w kawiarni, chociaż większość obowiązków zbywał, to te, za które już się zabrał wykonywał perfekcyjnie. Tego dnia nie mógł, bo jedyne o czym myślał, to osoba, na którą przypadkiem wpadł.

Taehyung uśmiechnął się delikatnie, widząc jak Kook powoli zbliża się do niego. Widział, jak bardzo jest zdenerwowany i uznał to za niezaprzeczalnie urocze. Jedyny problem w tym jak blisko był chłopak objawiał się wyparciem, przez niego każdej myśli z umysłu Tae. Wampir nie spodziewał się, że zacznie panikować i zapomni języka w ustach. Nawet jeśli spędził sporo czasu z niemową i Yoongim, którego do dłuższej wymiany zdań był w stanie zmusić chyba jedynie Hoseok to nie miał nigdy problemu z nawiązaniem z kimkolwiek kontaktu, aż do momentu, gdy zobaczył Jungkooka.

Zrobił pierwsze, co wpadło mu do głowy. Zwrócił wzrok ku szybie, tak, by Kook na pewno nie zobaczył, jak jego tęczówki przez chwilę błyszczą błękitem. Dłoń chłopaka jakby zapomniała jak wykorzystać ścięgna i mięśnie. Cała zawartość filiżanki w kolorze écru rozlała się nie tylko na bezę, ale też na rękaw mężczyzny i jego aparat.

– Przepraszam! – Zaczął wycierać wszystko na oślep kawałkiem fartucha, nie zauważając nawet, że schylając się praktycznie położył się na ramieniu Taehyunga. Próbował odtworzyć w swojej głowie moment małej katastrofy, do której nie powinno dojść. Może i jego dłonie trzęsły się, gdy przyrządzał napój i niósł go, ale jak mógł zepsuć wszystko akurat, gdy spodek od zetknięcia z blatem dzielił najwyżej milimetr?

– Możemy udawać, że nic się nie stało, jeśli coś dla mnie zrobisz, Kookie – Chwycił dłonie chłopaka, odciągając je od powodzi. Wyjął z kieszeni spodni materiałową chusteczkę i ostrożnie otarł aparat, który raczej nie miał już szans na zadziałanie, ale nie był to ani najlepszy, ani najbardziej lubiany z jego całej kolekcji, więc nie uznawał tego za wielką stratę.

– Skąd zna pan moje imię? – Jeongguk zabrzmiał podejrzliwie i przez chwilę mierzył Taehyunga ostrym spojrzeniem.

– Twoja mama cię tak nazwała i masz je na koszulce? Chyba, że i napis i twoja mama kłamią, w takim wypadku przepraszam – Tae położył dłoń w okolicy serca i schylił lekko głowę, jakby chciał naprawdę przeprosić, ale całe wrażenie szybko uleciało, gdy wybuchł pogodnym śmiechem.

– Oddam za naprawę tego aparatu... – wymamrotał, chcąc zmienić temat. Mógł się domyślić, a nie zachowywać, jakby waśnie usłyszał, że ktoś go śledzi i zna każdy szczegół dotyczący jego życia. Cieszył się, że włosy zasłaniają jego uszy, które w przeciwieństwie do policzków (które barwił jedynie wysiłek) ukazywały jego zawstydzenie każdorazowo nabierając pąsowej barwy. Tym razem był przekonany, że są czerwone jak ostre papryczki, a ciepło, jakie ogarnęło jego ciało wskazywałoby, na zjedzenie podobnej. Przypomniało mu się, jak na pierwszych korepetycjach Namjoon zapytał go o wynik testu z angielskiego, czuł się wtedy praktycznie tak samo.

– Nie musisz, ale mam prośbę... Chciałbyś zapozować do kilu zdjęć? – spytał, próbując nie obdarzać chłopaka zbyt intensywnym spojrzeniem, chociaż każda komórka jego ciała błagała, by porwał go w ramiona, przytulał, skradał pocałunki z jego idealnie wykrojonych ust.

Chciał wpatrywać się w roziskrzone, czekoladowe oczy i upajać słodkim zapachem, który przypominał mu ylang ylang, chociaż przełamany czymś bardziej gorzkim, czego nie był w stanie zidentyfikować. Zaskakujące było to, że czując ten aromat nie potrafił wyobrazić sobie smaku krwi, chociaż zwykle przypuszczenia, co do niego, pojawiały się naturalnie. Tym razem było inaczej, zapach, choć przyjemny i upajający, nie wzbudzał w nim głodu, ani nawet lekkiej ciekawości smaku posoki.

– To dziwna propozycja

– Dlaczego? Jestem fotografem, potrzebuję modela, a mieszkam tu od niedawna, więc dlaczego mam nie skorzystać z okazji, skoro poznałem kogoś tak pięknego? – Głęboki głos jakby hipnotyzował Jeongguka. Miał wrażenie, że może ufać temu człowiekowi, a dziwna siła popychała go ku niemu.

– Nie znamy... – zaczął, ale nie było mu dane dokończyć zdania.

– Kim Taehyung, fotograf, w wolnych chwilach wampir poszukujący sensu życia i krwi – Jungkook zaśmiał się, przez co Tae był przekonany, że jego dusza właśnie zmierza ku niebiańskiej bramie. Możliwe, że takie myśli były nieco głupie i egzaltowane, ale nie wdział w nich nic złego, skoro nareszcie czuł, że znajduje się we właściwym miejscu, z tą jedyną osobą, która może nadać sens jego życiu i ukoić pustkę, jaką odczuwał przez te wszystkie lata.

– Może nie powinienem się zgadzać, skoro mogę najpierw być modelem, a później bankiem krwi?

– Możesz też być sensem życia – oznajmił cicho, chwytając znów dłoń Jungkooka, a kiedy ten zamiast wyrwać ją, po prostu wciąż uśmiechał się, serce wampira zabiło mocno jak nigdy wcześniej.

Mógł wciąż nie wiedzieć, kim tak naprawdę jest i co szykuje dla niego los, ale to nie miało znaczenia. W tamtej chwili, jedynie delikatny uśmiech Jungkooka i rytm ich zgranych serc miały dla niego wartość i sprawiały, że wszystko zdawało się idealne.

Gdyby świat miał skończyć się za chwilę, nie czułby żalu, bo zdążył odnaleźć chłopaka, który sprawił, że jego serce choć przez chwilę potrafiło być mniej martwe.



•°•°♥°•°•

Moje zbłąkane duszyczki, oto nadszedł ten czas, gdy skończyłam rozdział... przemilczmy, że ostatni pojawił się, co do dnia, pół roku temu i właśnie tyle dzieli początek i koniec dzisiejszych odsłon cierpień martwego Taehyunga.

Mam świadomość, że pierwsze spotkanie Tae i Kooka powinno być lepsze, ale starałam się i jeszcze coś z tego tworu będzie mimo, że mam o uczuciach i relacjach romantycznych pojęcie takie jak o kolorach, czyli prawie żadne.

Do następnego!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top