14. Full Moon

     Minęło kilka dni. Alphred do mnie nie przychodził. Wiedziałam, że o mnie nie zapomniał, tylko robił to specjalnie  żebym potem była wyczerpana, zmęczona i zagłodzona. Wiedziałam, że tak łatwo ze mnie nie zrezygnuje.

Tak czy siak byłam głodna, bo od ostatniej wizyty Matthew też się nie pokazał. Modliłam się, żeby nic mu się nie stało. Bardzo możliwe, że Alphred pilnował go albo wejścia do mnie. Ciągle o nim myślałam. Leżałam na podłodze i wyobrażałam go sobie. Prawie go widziałam, bo kręciło mi się w głowie i miałam mdłości z głodu. Prawie jak fatamorgana.

     Spałam, gdy obudził mnie chrobot w zamku. Zaniepokojona podniosłam się i wyczekiwałam.

- Nora? - usłyszałam w ciemności szept Matthew'a.

Od razu serce zaczęło mi szybciej bić. Tak dawno nikt nie zwracał się do mnie po imieniu...

- Jestem - odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Na więcej nie było mnie stać.

- Mów do mnie, bo nie wiem gdzie iść - powiedział.

- Cześć... jestem... tutaj... - wymieniałam.

Podszedł do mnie i wleciał we mnie.

- Przepraszam! - wykrzyknął.

- Nic nie szkodzi - wyszeptałam.

- Przepraszam, dawno mnie nie było, ale Alphred ciągle kogoś za mną wysyłał - mówił zdenerwowany - Mam dla ciebie kanapkę, musiałaś dawno nic nie jeść.

Wymacał w ciemności moją dłoń i włożył w nią kanapkę. Od razu zaczęłam ją łapczywie gryźć.

- Boże - westchnął - Stęskniłem się za tobą.

W duchu dziękowałam sobie, że jadłam i nie mogłam odpowiedzieć. Siedzieliśmy w ciszy, aż w ekspresowym tempie dokończyłam posiłek.

- Dziękuję za jedzenie - podziękowałam.

- Nie ma za co, naprawdę. Żałuję, że nie wziąłem więcej, ale Alphred...

Przerwałam mu, dotykając go.

- Dziękuję za wszystko.

Matthew ścisnął moją dłoń.

- Który mamy dzień tygodnia? - spytałam nagle.

- Czwartek - odpowiedział szeptem.

- Łał - westchnęłam śmiejąc się. Przy nim czułam się tak jak dawniej.

- Nienawidzę go - powiedział nagle.

Teraz to ja ścisnęłam go za rękę.

- Nikt mnie tu nie lubi, bo jestem... synem dziwki - wyrzucił z siebie - Jestem pół człowiekiem. Tylko w połowie należę do stada. Jestem... nikim. Mieszka tu jeszcze kilku takich ludzi, ale w moim wieku tylko ja - westchnął - Mam wrażenie... że w końcu ktoś mnie zrozumiał. Ty. A nawet nie należysz do stada, tfu, ty nawet... Eh.

- Rozumiem cię - odezwałam się - I wcale nie jesteś nikim.

- Ale Alphred chce z ciebie zrobić swoją zabawkę, mate...

- Co to w ogóle znaczy? - przerwałam mu.

Matthew się wzdrygnął. Nie odpowiedział.

- Muszę iść. Jutro jest pełnia i już nie panuję nad sobą - powiedział po chwili ciszy - Przepraszam. Niedługo znowu przyjdę.

Chciałam coś powiedzieć. Zaprotestować. Ale wyszedł tak szybko i pospiesznie... Chyba faktycznie przez tą pełnię zrobił się nerwowy. Znów zostałam sama w ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top