12. Visit

     Obudził mnie czyjś dotyk. Przewróciłam się na plecy z jęknięciem. Znów coś mnie dotknęło w rękę. Wzdrygnęłam się.

- Kto tu jest? - wyjąkałam ledwo otwierając usta i przeciągając się. Czułam się jak zwłoki.

Nagle ostre światło latarki oślepiło moje oczy. Stęknęłam.

- Już dwunasta, a ty śpisz? - rozpoznałam głos Alphred'a.

Nagle oprzytomniałam i szybko usiadłam.

- Nie będziesz mnie tu więzić! - zaczęłam krzyczeć - Wypuść mnie! Chociaż na gór...

Przerwał mi, policzkując mnie. Pisnęłam, ale zaraz pospiesznie zacisnęłam usta. Policzek zaczął boleśnie mnie piec. Nie pokażę mu, że jestem słaba.

- Co z tym chłopakiem... Matthewem? - spytałam ostro, nie pokazując bólu.

- No czyli jednak - warknął - Mała dziwka - mówił niemal rozbawionym tonem. Nadal było tak ciemno, że kompletnie go nie widziałam, więc nie byłam pewna.

- To nie tak - odwarknęłam - On był niewinny, nic nie zrobił, a ty, a ty...

Alphred zaczął się śmiać, a ja zdębiałam. Co go tak śmieszyło? Krzywda niewinnego człowieka?

- Bedziesz tu siedzieć, aż zgnijesz - powiedział, złapał mnie jeszcze w talii i dotknął mojego biustu i ust - Bedziesz jeszcze tego żałować.

Puścił mnie, a ja upadłam. Kręciło mi się w głowie. Nastepnie szybkim krokiem wyszedł i znów mnie zakluczył. Położyłam się. Miejsca, których dotknął, niemal mnie bolały.

     Minęło kilka godzin. Chyba. Zaczęło burczeć mi w brzuchu. Dawno nic nie jadłam. Czułam się otumaniona. Jak na haju. Przed moimi oczami zaczęły mi się pokazywać różne potrawy. Chyba wariuję. Ile już tu jestem? Moje myśli ciągle wędrowały do Matthew'a... tak bardzo chciałam, by nic mu się nie stało. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nie był moim przyjacielem. Nawet zbyt dużo nie rozmawialiśmy. Ale uratował mnie. Wstawił się za mną. Czułam z nim więź... nikt mnie tu nie lubił, byłam tylko zabawką ich szefa, a nim też poniewierano.

     Leżałam i wpatrywałam się w sufit. Znaczy się, przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ widziałam tylko czarną pustkę. Nie chciało mi się spać, miałam dosyć snu. Myślałam o ucieczce, ale nie miałam szans. Nie sama. Nagle usłyszałam chrobot klucza w zamku, a po nim skrzypienie drzwi. Wstrzymałam oddech. To on! O nie! Serce zaczęło walić mi w piersi jak młot. Myślałam, że wyleci mi z klatki piersiowej. Słyszałam jego kroki zbliżające się w moją stronę. Będzie czekać mnie ,,kara".

- Nie, proszę nie rób mi krzywdy - załkałam żałośnie - Proszę - płaszczyłam się przed nim.

- To ja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top