Rozdział I

"Poszukiwany
Lee Changkyun
  Nagroda za złapanie:
10.000.000 wonów"

Już po raz tysięczny widzę ogłoszenia sił Novy, które za wszelką cenę próbują mnie złapać i wsadzić na dożywocie do pierdla. Jednak po tych kilku latach w trakcie, których za moje kradzieże wzbogaciłem się już o kilkaset tysięcy wonów oni wciąż nie potrafili mnie zamknąć.

Nie dziwię im się.

Jeśli było coś w czym byłem naprawdę dobry to właśnie zdobywanie tego czego chcą moi klienci. Jednak nie nazywałem tego kradzieżą. Raczej pożyczką, której nigdy nie spłacę. To brzmiało o wiele lepiej i pozostawiało moje sumienie czyste.
O ile miałem coś takiego jak sumienie.

Cóż... W końcu każdy musi za coś się utrzymywać i mieć co włożyć do ust. Nie moja wina, że byłem w tym po prostu dobry.

Pracowałem dla takich sław jak między innymi wszystkim znany Kolekcjoner. Zdobyłem ponad połowę jego kolekcji i to dzięki mnie może się nią szczycić. Jednak oprócz pieniędzy nie rządałem od niego niczego w zamian. Już byłem znany w całej galaktyce, więc na większej sławie mi nie zależało, a on obiecał, że nie powie siłą Novy ani słowa na temat mojego położenia. Jak dotąd dotrzymuje słowa i niech tak lepiej zostanie. Inaczej będę musiał w inny sposób z nim porozmawiać.

Nie byłem tylko uzdolnionym złodziejem, ale także potrafiłem strzelać jak nikt inny. Nie miałem sobie równych w całej galaktyce i doskonale o tym widziałem. Byli już tacy, którzy kwestionowali moje zdolności przez co przyszło im za to słono zapłacić. Wystarczyły mi tylko moje dwa pistolety i klient miał gwarancję, że zlecenie zostanie wykonane.

Zaśmiałem się i zdarłem ogłoszenie ze ściany po czym wrzuciłem je do kosza.
Z jednej strony im nawet współczułem, bo nigdy nie będą mieć okazji na to, żeby w końcu wsadzić mnie do pierdla, ale z drugiej to było tak cholernie zabawne i przyznam, że przyjemnie patrzyło mi się na to jak się męczą. Także zamierzałem bawić się z nimi tak długo jak tylko mogłem.

Ruszyłem przed siebie przemierzając zatłoczone ulice planety Nova i byłem z siebie naprawdę zadowolony, że byłem centralnie pod ich nosem, a oni i tak nie potrafili mnie rozpoznać. Zawsze wiedziałem, że w tej organizacji pracuje banda idiotów.
Zastanawiało mnie to gdzie takich znajdują i czemu w ogóle ich zatrudniają.

Wszedłem do tamtejszego lombardu, który oczywiście był kompletnie pusty i jedyną osobą, która się tam znajdowała był właściciel. Co oczywiście było mi na rękę, ponieważ mogłem się rozluźnić i zdjąć okulary przeciwsłoneczne, które miałem na sobie oraz czapkę z daszkiem.
Przeczesałem dłonią włosy i podszedłem do lady.

Gdy znalazłem się dostatecznie blisko mogłem stwierdzić, że to nie był właściciel tylko jeden z jego pracowników.
Westchnąłem zdając sobie sprawę, że będę musiał jakoś dostać się do jego szefa, który mam nadzieję, iż był w budynku.

Zajęty dotychczas czytaniem sprzedający podniósł na mnie wzrok. Przez chwilę mi się przyglądał poprawiając okulary z bardzo grubymi szkłami, które miał na nosie, ale gdy w końcu pojął kim jestem przełknął głośno śline i położył na ladzie trzęsące się dłonie.

- W czym mogę pomóc? - zapytał drżącym głosem.

Przewróciłem oczami.
Chyba nie sądził, że miałem zamiar go skrzywdzić albo tym bardziej okraść. Nie potrzebowałem nic z tych bezużytecznych śmieci, które znajdowały się w tym sklepie. Jeśli miałem być szczery to miałem już wszystko czego potrzebowałem, a jedyne czego chciałem to pieniądze za wykonaną robotę.

- Jest szef? Mam dla niego przesyłkę.
- Tak jest... - odparł i odwrócił się szybkim krokiem ruszając w kierunku zaplecza.

Westchnąłem i skrzyżowałem ręce na piersi.
Irytowało mnie to, że mimo, iż przyniosłem mu to co chciał dosłownie pod sam nos to jeszcze miałem czekać aż łaskawie się do mnie pofatyguje. No, ale cóż... Skoro chciałem dostać za to pieniądze musiałem poczekać. Innego wyjścia nie miałem.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Były tutaj dziesiątki bezużytecznych rzeczy, których nikt nigdy i tak nie kupi. Lombardy działały tylko i wyłącznie po to, żeby ludzie mogli pozbyć się rzeczy, których już nie potrzebują i dostać za to pieniądze, a sprzedawcy to zwykle były osoby, które po prostu lubiły posiadać wszelkiego typu badziewia.

Po chwili za ladą stanął niski, łysy mężczyzna, który także miał na nosie okulary, tylko, że jego szkła były o wiele grubsze niż pracownika. Co było trochę niepokojące swoją drogą. Był to staruszek, który na oko mógł już mieć koło siedemdziesięciu lat. Jednak trzymał się nie najgorzej i wciąż miał siłę na to, żeby prowadzić ten biznes.

Poprawił okulary i spojrzał na mnie uśmiechając się delikatnie.

- Masz to o co prosiłem? - zapytał składając ręce.

Przewróciłem oczami i sięgnąłem do torby wyciągając z niej mały pakunek. Położyłem go na ladzie, a mężczyzna natychmiast wziął go do rąk zdejmując papier, którym był owinięty.
Obejrzał dokładnie połyskujący, czarny sztylet zrobiony z obsydianu. Był to jeden z materiałów, którego wręcz nie dało się zniszczyć. Przyznam, że gdybym wiedział jak się tym posługiwać to chętnie bym go zachował, ale, że nie wiem jak to się robi wolałem mu go oddać i pozostać przy swoich pistoletach. Poza tym to małe cacko było sporo warte.

- Niesamowite... Naprawdę fascynujące... - szeptał oglądając ostrze z każdej strony.
- Doprawdy?
- Tym małym przedmiotem można by przeciąć stal... A nawet tytan... Do tego nie da się go zniszczyć...
- To jest na pewno niezwykle ciekawe, ale niestety nie mam czasu, więc da mi Pan pieniądze i już mnie tu nie ma. - odparłem lekko zniecierpliwiony.
- Ach tak! Oczywiście! - zawołał wyciągając spod lady kopertę i podając mi do ręki.

Otworzyłem ją i zajrzałem do środka dokładnie licząc znajdujące się w niej pieniądze. Musiałem mieć pewność, że wszystko zgadza się co do wona. Jak to mówią ostrożności nigdy dosyć, a ja wolałem mieć pewność, że nikt mnie nie oszuka. To ja tu byłem od oszukiwania.

Zagotowało się we mnie, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że brakuje 20 tysięcy wonów.
Spojrzałem na właściciela lombardu zamykając kopertę i rzucając ją z powrotem na lade.
Mężczyzna nie przejął się tym zupełnie tylko wciąż zafascynowany oglądał najnowszy nabytek.

- Brakuje 20 tysięcy. - odparłem starając się zachować spokój.
- Uznałem, że tyle wystarczy.
- Umówiliśmy się na 50.
- Ale 30 tysięcy za ten sztylet w zupełności wystarczy.
- Mi nie wystarczy! Dawaj te pozostałe 20 tysięcy, na które byliśmy umówieni. - warknąłem tracąc cierpliwość.
- Dostałeś zapłatę. Możesz już iść. - odparł mężczyzna przenosząc wzrok z ostrza na mnie.

Miałem dość. Nikt nie będzie próbował mnie w taki sposób wykiwać.

Wyciągnąłem pistolet z pochwy, którą miałem przy pasku spodni i wycelowałem mężczyźnie między oczy. Patrzyłem jak upuszcza sztylet na lade po czym powoli unosi ręce w górę. Nie odrywałem od niego wzroku bacznie obserwując każdy jego ruch. Byłem gotów w każdej chwili pociągnąć za spust i zabrać to co mi się należało. Byli już tacy, którzy próbowali mnie wykiwać, ale skończyło się to dla nich dość marnie. Miałem nadzieję, że ten staruszek był mądrzejszy i nie będzie próbował zgrywać kozaka.

- Nie pogrywaj sobie ze mną. Byliśmy umówieni na 50 tysięcy wonów za ten sztylet, a jak możesz się domyślić zdobycie go nie było wcale łatwe, więc dawaj moje 20 tysięcy i nikomu nie stanie się krzywda, rozumiesz?

Starałem się, żeby mógł głos brzmiał spokojnie, ale stanowczo. W dodatku położyłem palec na spuścić co sprawiło, że mężczyzna przełknął głośno śline i zaczął kiwać głową.

- Dobrze... Przepraszam... Już... Już wyciągam... - wydusił z siebie.
- To teraz ładnie spakuj do tej koperty brakujące pieniądze i nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - odparłem odsuwając nieco pistolet dając mu trochę przestrzeni.

Właściciel lombardu natychmiast otworzył kasę i wyciągnął z niej gruby plik banknotów po czym włożył je do koperty, którą następnie mi podał. Opuściłem broń biorąc do ręki kopertę. Uśmiechnąłem się chowając ją do torby. Popatrzyłem jeszcze raz na przerażonego mężczyznę i zaśmiałem się.

- No widzisz! Trzeba było tak od razu!

Staruszek uśmiechnął się blado nie odrywając ode mnie wzroku.
Było mi go trochę żal, ale wiedziałem, że inaczej nie udałoby mi się dostać tego czego chcę. Czasami trzeba było zastosować dość radykalne środki, które mimo wszystko zawsze działały, a jeśli byli mądrzy to wychodzili z tego cało.

- Co tutaj się dzieje?!

Usłyszałem za sobą nagle głosy i czułem jak napinają się wszystkie mięśnie w moim ciele. Doskonale wiedziałem do kogo należą. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez interakcji z członkami sił Novy, ale jak widać chłopcy bardzo chcieli się ze mną zobaczyć.
Zaśmiałem się i odwróciłem stając twarzą w twarz z dwoma strażnikami.

- No cześć chłopcy! Co tam u was?! - zawołałem obracając pistolet w dłoni.
- A ty to kto niby?! - zapytał jeden z nich.
- Oj nie pamiętacie mnie?! No wiecie co... Jest mi naprawdę przykro. - westchnąłem rozczarowany.
- O cholera jasna! Przecież to jest Lee Changkyun! - zawołał jego towarzysz chwytając za broń.
- Kto?
- To jest I.M, imbecylu!! Szef szuka go już od kilku lat!!
- Oż cholera! - wrzasnął wyciągając pistolet.

To było naprawdę komiczne, ale z drugiej strony dość przykre. Bardzo ciężko pracowałem nad swoją reputacją i było mi troszkę przykro, że jeden z nich nie kojarzył mojego jakże znanego nazwiska w całej galaktyce.
Zaśmiałem się widząc, że ten jeden strażnik musiał być nowy i zapewne nie uważał na szkoleniu, dlatego mnie nie kojarzył.
No cóż... Przykro, że będę musiał zepsuć im ten cudowny dzień na służbie.

- Jesteś aresztowany! Nawet nie waż się ruszyć!
- Wybaczcie chłopacy, ale mam mnóstwo rzeczy do załatwienia i nie mam czasu, żeby dotrzymać wam towarzystwa, a szkoda. - zaśmiałem się wyciągając kolejny blaster celując w nich.

Zacząłem strzelać, ale strażnicy zdążyli w ostatniej chwili paść na podłogę i otrzymali tylko niegroźne obrażenia. Nie czekałem dłużej i wybiegłem z lombardu. Nie dbałem już o to czy ktoś jeszcze mnie rozpozna. Założyłem tylko na głowę czapkę z daszkiem. Musiałem się tylko jak najszybciej dostać do mojego statku i odlecieć jak najdalej się da.

Zacząłem biec wzdłuż ulicy. Przepychałem się między przechodniami, którzy albo się przewracali albo mieli na tyle równowagi, żeby utrzymać się na nogach.
Spojrzałem za siebie i zobaczyłem dwóch strażników, którzy wybiegli z lombardu i zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu uciekiniera. Gdy udało im się mnie dostrzec natychmiast rzucili się za mną w pościg.

- Zatrzymać go!! Nie dajcie mu uciec!!

Słyszałem ich krzyki, ale nie przejmowałem się nimi. Prawda była taka, że żaden z przechodniów nie był w stanie mnie zatrzymać, a oni byli zbyt wolni i zbyt daleko, żeby mnie dogonić. Więc byłem nawet w stanie odwrócić się za siebie i strzelić jednemu z nich idealnie w nogę. Upadł, a jego towarzysz natychmiast się zatrzymał, aby pomóc koledze. Nie chciałem go zabić, dlatego celowałem w nogi. Chciałem ich tylko spowolnić albo jak w tym wypadku zatrzymać.

Zaśmiałem się coraz bardziej się oddalając. Spostrzegłem po chwili swój statek ukryty między budynkami. Wyciągnąłem kluczyki, którymi mogłem otworzyć wejście nawet ze sporej odległości. Wbiegłem do środka zamykając klapę i natychmiast skierowałem się do kokpitu. Usiadłem za sterami i odpaliłem silnik. Musiałem dosłownie chwilkę poczekać aż się rozgrzeje i wzniosłem się w górę wzlatując na orbitę. Po kilku sekundach otaczała mnie już tylko nieskończona przestrzeń kosmosu.

Odetchnąłem i zaśmiałem się patrząc na oddalającą się ode mnie coraz bardziej planetę Nova.
Było mi trochę szkoda tamtych dwóch, ponieważ wiedziałem, że dostaną niezły opierdziel za to, że dali mi uciec. Jednak najważniejsze dla mnie było to, że po raz kolejny udało mi się zwiać i w dodatku odhaczyć kolejne doskonale wykonane zlecenie.

Obrałem kurs na Knowhere i włączyłem autopilota. Musiałem się nieco rozerwać i choć na chwilę przestać myśleć o pracy, a to praktycznie zapomniane przez wszystkich miejsce było wręcz idealne. Większość z przybywających tam ludzi wiedziała tylko o tym, iż jest tam najlepszy klub w całej galaktyce.

Rzuciłem torbę na fotel kapitana i zszedłem pod pokład, gdzie znajdowała się moja mała sypialnia. Rzuciłem czapkę na biurko i od razu ściągnąłem z siebie tą szpetną koszule, którą założyłem tylko po to, żeby być mniej rozpoznawalnym i rzuciłem ją w róg pokoju. Złapałem czystą koszulkę, która leżała na moim łóżku i włożyłem na siebie po drodze włączając muzykę. Uwielbiałem puszczać ją na cały statek, tak, żebym mógł ją słyszeć w każdym pomieszczeniu. To pozwalało mi się uspokoić i poczuć jak w domu, którego swoją drogą nie pamiętałem zbyt dobrze.
Włożyłem moją ulubioną skórzaną kurtkę i ruszyłem z powrotem do kokpitu nucąc słowa mojej ulubionej piosenki.

- I'm sorry, no I'm not sorry.

Po drodze złapałem jeszcze puszkę Coli z lodówki i usiadłem znów na miejscu kapitana statku, którym oczywiście byłem.

Do Knowhere był jeszcze spory kawałek, więc miałem trochę czasu, żeby czymś się zająć. Sięgnąłem po torbę i zajrzałem do środka. Wyciągnąłem z niej okulary przeciwsłoneczne i rzuciłem je na pulpit. Upiłem łyk Coli po czym zanurzyłem ponownie dłoń w torbie, która po chwili natrafiła na kopertę.

Obejrzałem tą dość zwykłą beżową kopertę z każdej strony po czym otworzyłem ją zaglądając do środka.
Z uśmiechem wyciągnąłem z niej gruby plik banknotów. Doskonale wiedziałem, że nie będę musiał sobie ani dzisiaj ani później niczego odmawiać. Przez te wszystkie moje wykonane zlecenia miałem tak dużo pieniędzy, że nie musiałem się martwić o nic. Jednak jak to mówią im więcej tym lepiej i nie zamierzałem już przechodzić na emeryturę. Prawda była taka, że lubiłem to co robiłem i nie chciałem zbyt szybko odpuszczać.

Zaśmiałem się jeszcze raz licząc pieniądze i zadałem sobie sprawę z tego, że staruszek ze strachu dał mi o 3 tysiące wonów za dużo.
Cóż... Przyznam, iż nie miałem nawet najmniejszego zamiaru tam wracać i oddać mu te pieniądze.
Jego pomyłka, jego problem. Ja po prostu dostałem od niego mały prezent.

Westchnąłem i włożyłem pieniądze z powrotem do koperty, którą po prostu rzuciłem na pulpit. Dokończyłem swoją Cole i spojrzałem przed siebie. Na horyzoncie już było widać Knowhere, a to był znak, iż musiałem przejąć ster i doprowadzić moją maszynę do celu.
Uśmiechnąłem się włączając dopalacze i czując, że czeka mnie w końcu zasłużona dobra zabawa.

***

Nie wiedzieć jakim cudem, ale udało mi się znaleźć wolne miejsce, aby zaparkować swój statek. Co zawsze było wręcz niemożliwe, ponieważ o wejście do tego klubu byli się wręcz wszyscy.
Każdy, nie ważne z jego odłamka galaktyki. Więc moje samopoczucie jeszcze bardziej się polepszyło, gdy dumnie kroczyłem w stronę wejścia do klubu.

Oczywiście ciągnęła się do niego nieskończenie długa kolejka ludzi oczekujących na wejście do środka. Naturalnie nie miałem zamieru w niej czekać i od razu podszedłem do ochroniarza.

Był to sporych rozmiarów mężczyzna ubrany w czarny garnitur. Stał ze skrzyżowanymi na piersi rękami i podniósł na mnie wzrok, gdy tylko znalazłem się obok.
Zdjąłem okulary przeciwsłoneczne, które miałem na nosie i uśmiechnąłem się delikatnie co odwzajemnił dając mi wejść do środka.
Słyszałem za sobą jęki niezadowolonych ludzi co oczywiście sprawiło, że czułem tylko większą satysfakcję.

Wnętrze było wypełnione ludźmi, jednak zostało na tyle dużo przestrzeni, iż można było się swobodnie poruszać. Większość bawiła się na parkiecie trzymając w rękach szklanki, kieliszki, a nawet butelki z alkoholem. Spora część już ledwo trzymała się na nogach i wiedziałem, że niedługo się nich po prostu pozbędą i wpuszczą tych trzeźwych czekających na zewnątrz.

Nie chcąc się za bardzo rzucać w oczy przedostałem się przez parkiet i zająłem miejsce przy barze. Siedział przy nim tylko jeden mężczyzna, który i tak ledwo się trzymał w pionie i wiedziałem, że niedługo się go pozbędą. Barman podał mu zapewne już jego ostatniego szota po czym podszedł do mnie uśmiechając się.

- W czym mogę Panu służyć?
- Narazie poproszę tylko lampkę najlepszego czerwonego, wytrawnego wina jakie macie.
- Oczywiście już podaję. - odparł i odwrócił się szukając tego o co prosiłem.

Wziął do ręki dużą butelkę oraz spory kieliszek po czym postawił go przede mną i wlał do niego cudownie pachnący ciemno czerwony płyn. Podziękowałem barmanowi i wziąłem do ręki kieliszek upijając łyk. Poczułem jak przyjemnie rozgrzewa mój przełyk, więc uśmiechnąłem się i odwróciłem w stronę parkietu obserwując bawiących się ludzi.

Szczerze to nie miałem zamiaru tańczyć. Przyleciałem tutaj tylko po to, żeby się napić i zrelaksować. Wolałem po prostu popatrzeć mimo, iż lubiłem tańczyć. Jednak robiłem to tylko na pokładzie mojego statku, gdy byłem całkiem sam i miałem trochę wolnego czasu, więc słuchając moich ulubionych kawałków poruszałem się do rytmu. Czułem się wtedy jakbym znów był w domu.

Dość szybko opróżniłem swoją lampkę i zwróciłem się do barmana z prośbą o kolejną. Stwierdziłem, że nie będę mu co chwilę zawracał głowy, więc powiedziałem, żeby po prostu zostawił mi całą butelkę, za którą oczywiście później zapłacę.

Ludzi przychodziło coraz więcej i zadziwiało mnie to, że każdy przybywał tutaj z innego odłamka galaktyki. Można było spotkać tu istoty o dosłownie każdym kolorze skóry jaki tylko istniał, ubranych w przeróżny sposób, zachowujących się zupełnie inaczej, a jednak każdy przychodził w jednym i tym samym celu, żeby się dobrze bawić.

Różowoskóre mieszkanki z odległej planety o nazwie Ilios stały na podeście i zabawiały imprezowiczów swoim tańcem. W rogu sali przy jednym ze stolików dwóch mężczyzn siłowało się na rękę. Jeden miał skórę w jaskrawym kolorze zieleni, a drugi wyglądał mi na Ziemianina. Wokół nich zebrał się całkiem spory tłum, który kibicował im zawzięcie. Całkiem jak na meczu piłki nożnej.
Działo się tutaj tak dużo, że kompletnie nie wiedziałem na czym mam skupić wzrok.

Gdy opróżniłem już którąś z kolei lampkę parkiet był już praktycznie pełen i nie sądziłem, żeby ktokolwiek mógł się tam jeszcze zmieścić.
Nalałem ostatnią lampkę wina i postanowiłem się przejść. Chciałem wyjść na balkon i zaczerpnąć świeżego powietrza, bo w lokalu zaczęło się robić duszno przez tych wszystkich ludzi.

Wziąłem do ręki kieliszek i odwróciłem się chcąc wyjść, ale ktoś stanął na mojej drodze i niestety moje wino już nie było w kieliszku tylko na czyimś ubraniu.
Westchnąłem poirytowany chcąc wygarnąć osobie, która stanęła mi na drodze. Spojrzałem na większego ode mnie, umięśnionego mężczyznę, na którego białej koszuli znajdowało się moje cholernie drogie wino.
Mężczyzna spojrzał na dużą plamę na swojej koszuli po czym przeniósł wzrok na mnie zaciskając szczękę ze złości.

Przez chwilę miałem zamiar się wycofać widząc o ile większy był ode mnie, ale postanowiłem, że nie dam się tak łatwo. W końcu to on stanął mi na drodze i nie miałem zamiaru go za nic przepraszać.

- Może byś patrzył gdzie idziesz do cholery! - warknął mężczyzna spoglądając na mnie z góry.
- Ja? Trzeba było mi nie stawać na drodze! - odparłem pewnie odkładając kieliszek i krzyżując ręce na piersi.
- To była moja ulubiona koszula! Masz mi za to zapłacić!
- Chyba cię pojebało! To ty powinieneś oddać mi pieniądze za moje cholernie drogie wino!
- Nie pogrywaj sobie ze mną młody, bo możesz zaraz gorzko pożałować.
- Pożałować to ja mogę ciebie, że nie stać cię na zwykłą białą koszule.

Wiedziałem, że może mi się za to nieźle oberwać, ale nie miałem zamiaru go błagać na kolanach o przebaczenie. Nie bałem się tego napakowanego goryla i chciałem, żeby o tym wiedział. Wyglądał na takiego, któremu się wszyscy boją podskoczyć, ale ja byłem na tyle uparty i pewny siebie, że ani mi się śniło przed nim uciekać.

- Co powiedziałeś?
- To co słyszałeś, a teraz spadaj zanim wyleje ci na twoją ulubioną koszule całą butelkę takiego wina.

Mężczyzna zacisnął jeszcze mocniej szczękę po czym złapał mnie za kurtkę i podniósł na tyle, żebym mógł spojrzeć mu prosto w oczy. Wiedziałem, że jest nieźle wkurwiony, ale właśnie o to mi chodziło.
Zaśmiałem się widząc wściekłość w jego oczach. Komuś chyba puszczają nerwy.

- Posłuchaj mnie... Jeśli nie chcesz, żeby moja pięść spotkała się z twoją niewyparzoną gębą to radziłbym ci się zamknąć... - syknął patrząc mi prosto w oczy co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło.
- Doprawdy? Cóż... To dość przykre, że twoja inteligencja jest na tak niskim poziomie, że jedyne rozwiązanie jakie widzisz to przemoc fizyczna. To dość przykre... - westchnąłem uśmiechając się przebiegle.
- Dobra koniec tego. Przegiołeś ty mały skur...
- Shownu znów szukasz kłopotów?

Spojrzałem mężczyźnie za ramię słysząc czyiś głos i zobaczyłem stojącego za nim ze skrzyżowanymi rękami na piersi różowowłosego chłopaka. Patrzył na niego z lekko uniesioną brwią i czekał cierpliwie aż się odwróci w jego stronę.
Mężczyzna, którego imię jak się dowiedziałem brzmiało Shownu odwrócił głowę za siebie spoglądając na chłopaka wciąż trzymając mnie jedną ręką za kurtkę, a drugą uniesioną tuż przed moją twarzą.

- Po prostu chce nauczyć go dobrych manier. - odparł uśmiechając się delikatnie w stronę chłopaka.
- Zapomniałeś już co się stało, gdy ostatnim razem chciałeś kogoś czegoś "nauczyć". - westchnął różowowłosy pochylając lekko głowę w bok.
- Tak pamiętam...
- Więc może lepiej naucz się wyciągać wnioski ze swojego postępowania.
- Ale ten idiota poplamił winem moją ulubioną koszule...
- Nie przesadzaj kupisz sobie nową, a jak ci tak zależy na tej konkretnej to zasyp plamę solą, a teraz odstaw go ładnie z powrotem na podłogę.
- Ale...
- Żadnego ale. No już.

Mężczyzna westchnął i znów przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnąłem się do niego promiennie, a w zamian otrzymałem tylko pełne nienawiści spojrzenie. Shownu opuścił dłoń po czym znów postawił mnie na podłodze puszczając moją kurtkę.

- Masz dzisiaj szczęście... - warknął po czym odwrócił się i odszedł.

Czułem wielką potrzebę pokazania mu środkowego palca, ale nie chciałem, żeby zmienił zdanie i tu wrócił. Poprawiłem kurtkę i koszulkę po czym spojrzałem na różowowłosego chłopaka, który wciąż stał w tym samym miejscu i przyglądał mi się z zaciekawieniem, ale jednocześnie z dezaprobatą.

- Nie powinieneś był zachodzić mu za skórę. To naprawdę mogło się dla ciebie źle skończyć. - odparł lustrując mnie wzrokiem.
- Ale się nie skończyło. Poza tym nie boję się tego przerośniętego goryla.
- A powinieneś. Nie jest to ktoś z kim chciałbyś mieć na pieńku.
- Mam na pieńku z dużo gorszymi typami od niego.
- Tego zdążyłem się domyślić. - zaśmiał się przeczesując dłonią włosy.
- Doprawdy?
- Tak. Wyglądasz na takiego.
- Dzięki. Chyba...
- Cóż... Przynajmniej jesteś pewny siebie i nie dałeś się mu zastraszyć co jest godne podziwu.
- Dziękuję, a tak w ogóle to powinienem Ci podziękować. Gdyby nie ty zapewne nieźle by mi się oberwało.
- Zapewne tak. Nie ma za co.
- Napijesz się czegoś? - zapytałem znów siadając przy barze.
- To ma być w ramach podziękowania za uratowanie ci tyłka?
- Owszem. To jak? Dotrzymasz mi towarzystwa?

Chłopak zaśmiał się i przewrócił oczami.
Nie wiedzieć czemu bardzo chciałem, żeby się zgodził. Czułem potrzebę podziękowania mu za to co dla mnie zrobił, a to był najlepszy sposób jaki narazie udało mi się wymyślić.

- No dobra nich ci będzie. - odparł po czym podszedł do baru i usiadł obok mnie.
- Zamawiaj co chcesz. Ja za wszystko zapłacę.
- Pfff... Raczej, że ty zapłacisz. W końcu jesteś mi coś winien.
- Oczywiście. - zaśmiałem się przywołując barmana.

Byłem bardzo ciekaw tego jak taki drobny chłopak sprawiał, że ten goryl był tak dla niego posłuszny. Było to dość rzadko spotykane, a zwłaszcza w tego typu towarzystwie.
Zastanawiało mnie też to dlaczego w ogóle mi pomógł. Sam się w to wpakowałem i wcale nie musiał ratować mi tyłka, a mimo to i tak to zrobił.

Barman przyniósł drugą butelkę wina i nalał mi kolejny kieliszek. Spojrzałem na różowowłosego, który tylko kiwnął głową.

- Poproszę jeszcze jedną lampkę dla mojego towarzysza.
- Oczywiście. - odparł mężczyzna lustrując siedzącego obok mnie chłopaka wzrokiem.

Naturalnie różowowłosy nic sobie z tego nie robił i tylko przeczesał dłonią włosy udając, że niczego nie zauważył.
Wziąłem do ręki kieliszek upijając łyk i przyznam, że sam zacząłem przyglądać się nieznajomemu.

Idealnie gładka, blada skóra, perfekcyjne rysy twarzy, ostra linia szczęki, pełne wargi no i do tego te włosy w jasnym odcieniu różu. Ubrany był po prostu w czarne, obcisłe spodnie, koszulkę o tym samym kolorze oraz czerwoną, skórzaną kurtkę.
To wszystko sprawiało, że zastanawiałem się co taka osoba jak on robi w takim miejscu. Zdecydowanie stać go było na coś lepszego, ale nie wiedzieć czemu siedział właśnie obok mnie sącząc powoli wino. Uśmiechnąłem się delikatnie wiedząc, że muszę jak najlepiej wykorzystać ten czas i dowiedzieć się czegoś o tym chłopaku.

Otrząsnąłem się, gdy różowowłosy skupił na mnie swoje spojrzenie. Wyglądał na bardzo zaskoczonego tym, że na niego patrzę, ale nie miałem pojęcia dlaczego. Z taką urodą powinien być do tego przyzwyczajony.

- Dlaczego mi pomogłeś? - zapytałem upijając łyk wina.
- Sam nie wiem. Wciąż mnie to zastanawia.
- Ale jednak to zrobiłeś, a wcale nie musiałeś. W końcu to był mój problem.
- To prawda, ale wiedziałem, że nikomu innemu nie uda się powstrzymać Shownu przed rozwaleniem ci nosa.
- Dlaczego słucha tylko ciebie?
- Sam chciałbym to wiedzieć. - westchnął i zbliżył kieliszek do ust.

Miałem na ten temat pewne teorie, ale nie miałem narazie zamieru się nimi z nim dzielić. Najpierw musiałem mieć jakieś dowody. Poza tym nie chciałem przez to zrazić do siebie chłopaka, bo przyznam, że mogło się to mu wydawać dość niedorzeczne, więc wolałem nie ryzykować.

- Jakiś powód musi być.
- Cóż... W każdym razie ja go nie znam.
- A ja za to mam pewne teorie.
- Doprawdy? - zapytał uśmiechając się i spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Tak, ale możesz uznać mnie za wariata, więc narazie o niczym ci nie powiem.
- Dziwny jesteś.
- Często to słyszę, ale jak to mówią tylko wariaci są coś warci.
- Może mają rację. - zaśmiał się.
- W każdym razie jeszcze raz dziękuję.
- Oj przestań. Nie musisz mi dziękować naprawdę.
- Nie narzekaj. Bardzo rzadko zdarza mi się za cokolwiek dziękować, a właściwie to nigdy.
- Więc mam czuć się wyjątkowy? - zapytał sarkastycznie unosząc brew.
- Dokładnie.
- Jesteś naprawdę niemożliwy. - zaśmiał się znów i odwrócił wzrok podnosząc kieliszek do ust.

Także upiłem łyk również się śmiejąc. Wpadłem do tego klubu mając pewność, że jedyne czym będę się zajmował to popijanie wina za ladą baru, a tymczasem dokładnie to robię, ale obok mnie siedzi ósmy cud świata i popija to wino razem ze mną.

Przyłapałem się na myśli, że nawet jeśli miałbym pozostawić tutaj te wszystkie pieniądze, które dzisiaj zdobyłem to nie byłoby mi ich w ogóle żal.

Barman co chwilę dolewał nam alkoholu, a ja czułem jak pod jego wpływem czuję się coraz bardziej zrelaksowany i bardziej pewny siebie. Na tyle, że w pewnym momencie zacząłem opowiadać wszelkiego rodzaju dziwne historie ze swojego życia, a różowowłosy śmiał się, ale i przewracał oczami jednocześnie.

- Tobie chyba już wystarczy. - stwierdził z uśmiechem oddając barmanowi butelkę, ale kazałem mu ją zostawić.
- Oj tam bez przesady. Ja jeszcze nie jestem pijany. To jest dopiero faza przejściowa. - odparłem spoglądając na chłopaka, którego naprawdę bawiło moje zachowanie.
- Co to jest ta faza przejściowa?
- Sam dokładnie nie wiem, ale jest to stan pomiędzy byciem trzeźwym, a byciem pijanym.
- Pierwszy raz o czymś takim słyszę.
- No widzisz, przynajmniej mogłem cię jeszcze czegoś nauczyć.
- To może w takim razie nas też czegoś nauczysz?

Zacianąłem szczękę słysząc znajomy głos, który jeszcze nie tak dawno słyszałem. Spojrzałem dyskretnie na różowowłosego, który wyglądał na zirytowanego. Sam miałem już dość tego kolesia. Jednak jak się okazało tym razem nie przyszedł sam.

Naprzeciwko nas za barem stanął mężczyzna w niebieskich włosach i zwykłej czarnej koszulce, która była zdecydowanie na niego zbyt ciasna i mogłem przez nią dostrzec jego mięśnie brzucha.

Czułem, że za mną stoi Shownu, a obok różowowłosego stanął blondwłosy mężczyzna lustrując mnie wzrokiem.
Zaśmiałem się stwierdzając, że tym razem napakowany goryl przyprowadził ze sobą kolegów.
To było naprawdę żałosne.

- Bardzo chętnie. Może nauczę cię takiego pojęcia jak honor i godność. - odparłem nie mając zamiaru się do niego odwrócić.
- A ja może nauczę cię tego, że cudzych rzeczy się nietyka.
- Cudzych rzeczy? - zapytałem nie mając pojęcia o czym mówi.
- Spierdalaj Shownu. - warknął różowowłosy, ale napakowany goryl nie zwrócił na niego uwagi.
- Dokładnie tak. Moich. Jeśli wciąż nie rozumiesz Jooheon i Wonho mogą Ci wyjaśnić.
- To dość przykre, że boisz się mnie aż tak, że musisz prosić kolegów o pomoc. - zaśmiałem się spoglądając niebieskowłosemu w oczy.
- Zawsze warto mieć przy sobie osoby, na których można polegać, nieprawdaż? A poza tym to ty powinieneś bać się mnie.

Mogłem poczuć jego oddech na karku. Aż przeszedł mnie dreszcz. Czułem, że jeśli zbliży się jeszcze bardziej to zwymiotuję. Spojrzałem na butelkę, która wciąż stała na ladzie. Chwyciłem ją i dolałem sobie jeszcze wina, jednak nie miałem zamieru odstawić butelki, więc trzymałem ją cały czas w dłoni.

- Może nie ośmieszaj się więcej i spadaj. - syknął znów różowowłosy.
- Powinieneś być nam wdzięczny. Przyszliśmy sprawić, że nie będziesz musiał spędzać więcej czasu z tym szczeniakiem - odparł blondyn kładąc dłoń na ramieniu chłopaka, ale ten natychmiast ją odtrącił.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj.
- Oj daj spokój ślicznotko.

W tym momencie stało się coś czego się nie spodziewałem.

Różowowłosy podniósł się z miejsca i wymierzył blondynowi mocnego prawego sierpowego po czym złapał go za nadgarstek wykręcając go na tyle mocno, że mężczyzna zginął się w pół.

Przez chwilę byłem w tak wielkim szoku, że nie mogłem się ruszyć. W życiu bym się nie spodziewał, że ten niepozorny chłopak potrafi w taki sposób o siebie zadbać. Byłem pod wrażeniem i nie miałem zamiaru tego ukrywać.

- Mówiłeś coś? - zapytał różowowłosy przekręcając jego rękę tak, że mogliśmy usłyszeć jak coś w niej strzyknęło.

Aż przeszedł mnie dreszcz.
Zapamiętać nigdy, ale to pod żadnym pozorem go nie denerwować.

- Nic nie powiedziałem. - jęknął blondyn.
- No ja mam nadzieję. - prychnął i puścił go popychając na najbliższy stolik.

Chłopak odwrócił się znów w naszą stronę i spojrzał z wściekłością na stojącego za mną Shownu.

- Radzę Ci mnie bardziej nie denerwować i stąd spierdalać.
- Wybacz, ale mam coś do załatwienia z tym idiotą.
- Kogo ty niby nazywasz idiotą? Ty przerośnięty gorylu! - obrzyłem się.
- Ciebie! Radzę Ci więcej się go niego nie zbliżać, bo inaczej sobie porozmawiamy!
- Chyba sobie w tym momencie żartujesz!? Za kogo ty się do cholery uważasz?! - warknął różowowłosy zaciskając pięści.
- Nie wtrącaj się w to! To sprawa między tym gówniarzem, a mną!

Poczułem jak łapie mnie za ramię, więc nie miałem zamiaru tak siedzieć bezczynnie. Chwyciłem za szyjke butelki, wziąłem zamach i uderzyłem nią prosto w głowę mężczyzny. Rozbiła się na drobne kawałeczki przy kontakcie z jego twardą czaszką, ale wystarczyła, żeby choć na chwilę go ogłuszyć.
Wstałem z krzesła i stanąłem kilka metrów od niego. Patrzyłem jak powoli się prostuje i ociera krew z twarzy. Miał tylko rozcięty łuk brwiowy co przyznam, że mnie trochę zaskoczyło.

Zza baru nagle wyskoczył jego drugi kolega na co nie byłem przygotowany. Złapał mnie ręką za szyję i zaczął ją zaciskać odbierając mi dostęp do tlenu. Zacząłem się z nim siłować, ale wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans. Był ode mnie o wiele silniejszy.

- Wonho! Przestań do cholery!

Wciąż słyszałem gdzieś za sobą głos różowowłosego, ale bardziej skupiłem się na przeżyciu.
Postanowiłem przestać się z nim siłować i poszukać innego rozwiązania. Zebrałem w sobie siłę i uderzyłem napastnika łokciem prosto w jego cholernie twardy brzuch. Jednak osiągnąłem zamierzony cel, bo po chwili ręka zniknęła z mojej szyji.
Odetchnąłem i odwróciłem się za siebie.

Przyznam, że byłem lekko zawiedziony, ale i szczęśliwy, gdy zobaczyłem, że to tak naprawdę znów różowowłosy uratował mi tyłek. Chłopak po prostu złapał za nóż leżący na jednym ze stołów i wbił go niebieskowłosemu w biodro. Jednak nie zdążył zanurzyć całego ostrza, ponieważ mężczyzna zareagował szybko i wytrącił mu je z ręki. Sądziłem, że różowowłosy poradzi sobie z nim, więc odwróciłem się chcąc stawić w końcu czoła Shownu.

Jednak, gdy tylko się odwróciłem dostałem potężnym prawym sierpowym prosto w szczękę. Zachwiałem się i, żeby nie upaść musiałem przytrzymać się lady. Splunąłem krwią na podłogę i zaśmiałem się odwracając z powrotem w jego stronę.
Najwidoczniej przypierdolenie mi sprawiło mu dużą radość, której także bardzo chciałem zasmakować.

- Tylko na tyle cię stać? - zapytałem złośliwie ocierając krew z dolnej wargi.
- Stać mnie na wiele więcej i zaraz się o tym przekonasz. - zaśmiał się zaciskając pięści.
- Panowie! Proszę o spokój! Płoszycie mi klientów! - zawołał przerażony barman, który wcześniej mnie obsługiwał.

Jednak w tamtym momencie miałem bardzo głęboko jego słowa i jedne czego chciałem to, żeby moja pięść spotkała się w końcu z twarzą tego przerośniętego goryla.
Zacisnąłem pięści i chciałem naprostować mu nos, ale zanim moja dłoń spotkała się z jego twarzą chwycił ją i spojrzał na mnie uśmiechając się złośliwie.

- Proszę cię co to miało być?
- To... Była tak zwana rozgrzewka. - odparłem i wyrwałem dłoń z jego uścisku.

Następnie przypomniałem sobie wszystkie lekcje samoobrony i postanowiłem zrobić coś czego się na pewno nie spodziewa. Pochyliłem się i zrobiłem szybki obrót wyciągając nogę przed siebie podcinając go we wręcz wzorowy sposób. Shownu po chwili już leżał na podłodze kompletnie zaskoczony i zdawało mi się, że nie wiedział co się tak do końca stało.

- Teraz zaczynamy na poważnie. - zaśmiałem się biorąc do ręki wciąż stojący na ladzie kieliszek z winem i upiłem łyk.
- Naprawdę? - zapytał po czym wstał na równe nogi.
- Mówił Ci już ktoś, że jesteś strasznie głupi?
- A mówił Ci już ktoś, że jesteś strasznie wkurwiający?
- Tak i to nie jeden raz.
- Więc ja będę tym, który w końcu zamknie tą twoją niewyparzoną gębę. - warknął jednak nie spodziewał się, że ja tylko na to czekałem.

Opróżniłem szybko kieliszek i rozbiłem mu go na głowie po czym wymierzyłem mu lewy sierpowy prosto w nos.
Zaśmiałem się widząc jak się zatacza, ale niestety udało mu się utrzymać na nogach. Zastanawiałem się jakie szkło mogę mu jeszcze rozbić na jego łepetynie, ale niestety nie widziałem niczego takiego w pobliżu.

- Lepsi od ciebie już próbowali. - odparłem odpowiadając na jego poprzednie stwierdzenie.

Jednak on tylko się zaśmiał i otarł krew spływającą mu z nosa.
Spróbowałem znów uderzyć, ale Shownu był już na to przygotowany i złapał mnie za kurtkę rzucając na najbliższy stolik. Wpadłem na niego i zrzuciłem wszystko co na nim było. Próbowałem się podnieść, jednak on był szybszy i z powrotem mnie na niego rzucił uderzając pięścią w brzuch aż uszło ze mnie całe powietrze.
Jednak nie zamierzałem pozostać mu dłużnym i podniosłem kolano, które z całkiem sporą siłą trafiło go w żebra.
Goryl był wkurwiony i to bardzo. O to mi chodziło, a do tego udało mi się choć trochę go poturbować. Naprawdę przyjemne uczucie.

- Shownu! Dość tego! - zawołał różowowłosy, który już stał przy nas.
- Powiedziałem Ci, że masz się nie wtrącać! - warknął i próbował trafić mnie w twarz jednak udało mi się skutecznie odeprzeć jego cios.
- Przez was zaraz wszystkim nam się dostanie!
- Dokończę tylko to co zacząłem i możemy iść!
- Cholera jasna Shownu! Zostaw go!

Jednak on i tak podniósł mnie ze stołu i po prostu rzucił mną o ścianę. Poczułem ostry ból w plecach, ale postanowiłem go zignorować. Wziąłem głęboki oddech i powoli podniosłem się na równe nogi. Zobaczyłem zbliżającego się do mnie Shownu, a za nim różowowłosego, który krzyczał coś próbując go zatrzymać. Byłem mu wdzięczny, ale chciałem to dokończyć. Chciałem, żeby pożałował tego wszystkiego co powiedział.

Jednak nagle drzwi klubu otworzyły się z impetem i do środka wbiegło kilkudziesięciu uzbrojonych mężczyzn. Każdy z nich miał w rękach pistolet, który od razu celowali w naszym kierunku. Wiedziałem co się święci i docierało do mnie powoli to, że tym razem nijak nie uda mi się uciec. Miałem przy sobie moje blastery, ale w tej sytuacji mi nie pomogą, więc po prostu stałem w miejscu patrząc jak klub wypełnia się strażnikami sił Novy.

Oczywiście musiał być i on. Główno dowodzący kapitan, który nazywał się Dey. Wszedł do środka i rozejrzał się po lokalu. Uśmiechał się, gdy zobaczył Shownu i różowowłosego, ale, gdy jego wzrok w końcu spoczął na mnie po prostu wybuchnął śmiechem. Ruszył powoli w moim kierunku i jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak szczęśliwy. Aż mi się chciało wymiotować.

- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Spodziewałem się naprawdę wszystkiego, ale nie ciebie.
- No widzisz lubię zaskakiwać.
- Oj tak! Wiem o tym! A mówili, że nigdy nie uda mi się cię złapać. Ale będą zaskoczeni.
- Nawet nie wiesz jak... - westchnąłem i rzuciłem mu najbardziej nienawistne spojrzenie na jakie mnie było stać.

No to tyle by było z taktyki pod tytułem "ci idioci nie potrafią mnie złapać".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top