Prolog
Dla każdego komu kiedykolwiek wydawało się, że nigdzie nie pasuje.
"We're all so broken. We're all born with something missing, so that we can find someone else to complete us. That's what my mother told me once. I still believe it, but living leave so many holes in us. It's so easy to need more than one person."
"They'll say you are bad
or perhaps you are mad
or at least you
should stay undercover.
Your mind must be bare
if you would dare
to think you can love
more than one lover."
***
"Used to be kids living just for kicks
In cinema seats, learning how to kiss
Running through streets that were painted gold
We never believed we'd grow up like this
So tell me how to be in this world"
Dom otuliła ciemność nocy, kiedy dwójka chłopców z cichym zgrzytem otworzyła drzwi gościnnego pokoju, krzywiąc się przy tym lekko. Grunt to nie zmącić ciszy, która osiadła na każdym elemencie mieszkania niczym lekki kurz. Chłopiec o karmelowych włosach rozejrzał się uważnie, wyłapując wzrokiem coraz więcej szczegółów niczym spacerujący nieznanymi uliczkami miasta kot.
- Jak go obudzisz, to ciekawie będzie oglądać jak próbujesz mnie przedstawić jako swoją dziewczynę - zauważył cicho, oglądając się przez ramię. Pognieciony t-shirt wystawał krzywo z jego spodni, a kosmyki były bardziej potargane niż zwykle.
Drugi chłopiec cicho parsknął śmiechem na jego słowa. Zarzucił mu od tyłu ręce na szyję, pod wpływem chwili przyciągając go bliżej. Uśmiechał się tak jak zawsze - szeroko, promieniście jak słońce, jednak w każdym jego uśmiechu kryło się coś więcej, coś co zapowiadało kłopoty. Sean objął Jamesa mocniej w szyi i wskoczył na jego plecy, zaplatając wokół niego nogi. Czarnowłosy roześmiał się głośniej, gdy James zachwiał się do tyłu zanim zdołał odzyskać równowagę.
- Za dużo przekąsek czy to tylko twoje grzechy tyle ważą? - skomentował. - Bardzo cichy i bardzo lekki. Wspominając o ninja, niekoniecznie miałem na myśli żółwie, a już na pewno nie potrzebuje bagażu. Złaź ze mnie, kretynie.
- Ale teraz jesteś wojowniczym żółwiem ninja - odparł Sean śmiejąc się radośnie. - Ja zawsze lubiłem tego pomarańczowego - dodał, machając beztrosko stopami. - Ty mi jednak pasujesz na tego niebieskiego. Dam ci niebieską opaskę, co o tym sądzisz? - spytał wplątując dłoń w jego włosy i odchylając jego głowę lekko do tyłu. Po chwili pochylił się, a James poczuł na swojej skórze ciepły dotyk jego ust.
- Że jesteś szurnięty - odpowiedział po chwili, usiłując postawić go na podłodze. - No dalej, po co ta misja? Czego ty chciałeś dzieciaku?
- Chciałem, żebyś jeszcze został - wyznał, ściszając głos. - No weź, nie zostawiaj mnie jeszcze.
- Jakże bym mógł - odpowiedział James, uśmiechając się krzywo, po czym postawił go na podłodze.
- Grzeczny chłopiec - Sean wyszczerzył zęby i cofnął się o krok, chcąc oprzeć się o ścianę. Zamiast tego jednak potrącił brązowy stolik, na którym stał kruchy wazon z kwiatami. Zanim Sean zdążył zareagować porcelana leżała rozbita na podłodze. Czarnowłosy nabrał głośno powietrza i zarzucił Jamesowi ręce na szyję, próbując się schować w jego ramionach.
Zanim James zdążył skomentować jego niezdarność, drzwi do salonu otworzyły się głośno, ukazując stojącego w progu młodego mężczyznę.
- Głośniej się nie da? - spytał, przecierając dłonią zaspaną twarz. - Możesz... Możecie - dopiero teraz zauważył wpatrującego się w niego z obawą chłopca - się ogarnąć? Sean, do cholery, ja tego nie będę sprzątał. Ogarnijcie się - dodał, wracając do siebie. Ledwo zniknął im z oczu, Jamie odwrócił się do drugiego chłopca, unosząc wyżej brwi. - To wszystko? - spytał lekko zaskoczony.
- A czego się spodziewałeś? - odparł rozbawiony Sean. Szybko sprzątnął bałagan i pociągnął Jamesa za nadgarstek. - Chodź, Romeo jestem głodny. Tak w ogóle to grałeś kiedyś Romea? - spytał zaciekawiony, zarzucając na ramiona dżinsową kurtkę.
- Raz - skrzywił się. - Nie lubię tamtego dupka, wolę Merkucja.
- Miałem w nim pierwszego crusha - roześmiał się Sean. - Lubisz chińszczyznę? Wiem gdzie dają najlepszą - zapewnił go.
Dom, w którym zatrzymał się Sean nie był daleko od centrum Londynu. Słońce już zachodziło za budynkami, co dawało wrażenie jakby miasto zostało przykryte szarym woalem. Ciemne chmury nad ich głowami przepowiadały nadejście burzy.
Czarnowłosy był beztroski jak zwykle. Pewny siebie, szeroko uśmiechnięty, idący do przodu z wysoko podniesioną głową wydawał się cudownym, niezniszczalnym dzieckiem. Dopóki nie wyjął z kieszeni kurtki listka tabletek.
- Chcesz? - zapytał z uśmiechem godnym faerie.
James bez zastanowienia przekazał substancje najbliższemu koszowi na śmieci.
- Chcę widzieć cię takiego jak teraz oczami wyobraźni nawet kiedy będziesz już daleko. I chcę wierzyć, że nie pozwolisz temu cię zabrać, zanim znowu kiedyś na siebie wpadniemy -odpowiedział, ciągnąc go za rękę - Nie zasypiaj tak szybko książę, twoja rola nie musi być smutna.
Sean zatrzymał go szybko, wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczami.
- Czy... - chłopiec przełknął głośno ślinę. - Czy mogę cię pocałować? - spytał cicho, a jego niebieskie oczy zabłysły w blasku lamp jak dwa kryształy.
Jem rozejrzał się krótko po okolicy, zanim przyciągnął go do siebie i wplątując jedną dłoń w jego kosmyki, złączył na chwilę ich wargi.
- Serce mi szybciej bije - powiedział Sean, gdy James się odsunął. Nieśmiało położył głowę na jego ramieniu, tłumiąc uśmiech w materiale jego kurtki. - Wiesz, że odkąd cię znam ani razu niczego nie wziąłem? - spytał, a na jego twarzy ponownie pojawiły się dołeczki. Poczuł jak ramiona drugiego chłopca zamykają się wokół jego talii, kiedy przytulił go do siebie, zamykając oczy.
- Co zrobić, żeby tak zostało? - spytał.
Sean roześmiał się pod nosem, muskając ustami jego szyję. Chłopiec wzruszył jedynie ramionami, rozkładając ręce.
- To nic - odparł, rozglądając się po otoczeniu. - Nie chcę już jeść, chcę ci coś pokazać. Pewnie już tam byłeś, ale nie byłeś tam ze mną i trzeba to zmienić - dodał i pociągnął go w stronę parku.
W parku było wiele osób. Byli młodzi i starsi zakochani. Byli starzy kumple i nowi znajomi. Byli właściciele psów i outsiderzy, którzy spacerowali ze słuchawkami na uszach. Sean uwielbiał to miejsce, uwielbiał wieczorne spacery, obserwowanie ludzi, podsłuchiwanie i udawanie, że wcale się tego nie robi. Lubił siadać na ławce i wolno palić papierosa. Wyobrażał sobie wtedy, że jest aktorem w filmie, melancholijną i poważną postacią, która musi znaleźć rozwiązanie dla jakiegoś problemu.
Jednak tym razem nie miał ochoty na siedzenie na ławce ani na palenie. Pociągnął Jamesa w stronę gęstszych drzew, za którymi znajdowało się niezwykle magiczne miejsce. Niewielki amfiteatr, na którym w czasie letnim wystawiano przedstawienia miejscowych teatrów. Sean uwielbiał ideę teatru otwartego. Znacznie bardziej podobało mu się to od zamkniętego, ciemnego miejsca, w którym nie miał cierpliwości wysiedzieć.
Czarnowłosy pociągnął Jamesa na scenę, nie zważając na widoczny zakaz. Stanął na środku twarzą do widowni, rozłożył ramiona i ukłonił się nisko, jakby właśnie zakończył bardzo emocjonalny występ.
- A teraz - wskazał palcem na Jamesa. - Jeśli masz na tyle odwagi... - zaczął, a chytry uśmiech zatańczył na jego ustach - zagraj coś tylko dla mnie - dokończył, odsuwając się powoli na bok. - Scena jest twoja, mój Merkucjo - rzucił, siadając po turecku na brzegu sceny.
Nastolatek roześmiał się, kręcąc lekko głową, po czym usiadł koło niego.
- Ja... Nie robiłem tego od dawna - wyjaśnił, odwracając wzrok. - I nie jestem pewny czy... Wybacz.
- Och - Sean otworzył szerzej oczy. - No dobrze - zamyślił się na chwilę. Po chwili stanął na nogi i zszedł ze sceny znikając w krzakach, zostawiając na scenie zdezorientowanego Jamesa. Kiedy w końcu wyłonił się zza krzewów, trzymał w obu dłoniach długie patyki. - Nie zatrzesz takim tłumaczeniem obelg mi uczynionych: stań więc i wyjm szpadę - odpowiedział, uśmiechając się chytrze i rzucając w jego stronę jednym patykiem.
- Nie mam zamiaru walczyć z tobą - odpowiedział drugi chłopiec, unosząc głowę i przyglądając mu się z lekkim rozbawieniem. - Żadne to zwycięstwo skoro od razu widać, że byłbym wygranym. Poza tym wolę zmienić przeznaczenie - dodał, podchodząc bliżej, tak, że koniec patyka dotykał jego serca. - Możesz wbić głębiej, albo położyć wargi na moich i nie zrobić tego nigdy więcej. Oba wybory prowadzą do tego samego celu.
- Tak mówisz? - Sean przysunął się bliżej. - Celem jest zdobycie twojego serca? - spytał rozbawiony, wyrzucając patyk i zaplatając dłonie na jego szyi.
James pokręcił ledwo zauważalnie głową, odsuwając się od niego. Potem odwrócił się tyłem do niego, przodem do wznoszących się pustych rzędów amfiteatru, jakby spodziewał się odnaleźć spojrzeniem chociaż jedną parę oczu przyglądającą się rozgrywającej się na deskach scenie, niczym człowiek, który bawi się w narratora układając w myślach swoje życie, z nadzieją, że kiedyś zostanie ono opowieścią poznaną i zapamiętaną przez kogoś innego - tak jakby tragizm sam w sobie nie miał żadnej wartości, jeśli nie spotyka się z bólem ze strony odbiorcy dramatu. Światło padające z najbliżej latarni, której światło rozszczepiały na węższe snopy gałęzie rosnącego obok niej drzewa, kładło się na konturach jego twarzy, kiedy odwrócił się przez ramię w stronę drugiego chłopca. W spojrzeniu jego ciemnych oczu kryły się słowa historii, których nie miał zamiaru opowiedzieć głosem. Wyciągnął dłoń w jego kierunku, zapraszając żeby podszedł bliżej, po czym uniósł głowę do nieba, wodząc spojrzeniem po gwiazdach. Jego wargi zadrżały lekko, jakby zdusił w sobie gotowe do przełamania ciszy słowa, po czym pozwolił spojrzeniu utonąć na moment w oczach stojącego obok chłopaka. Mimo, że jego nieruchoma twarz nie wyrażała na początku żadnych emocji, jego ciemne tęczówki zdawały się przeszywać umysł Seana na wylot, jakby każda myśl była dla niego niezwykle klarowna, a każda tajemnica, którą ciemnowłosy chłopiec starał się ukryć ustępowała lekko pod wpływem tego spojrzenia.
- Mógłbyś nie być postacią jedynie z epilogu - powiedział, a jego głos zabrzmiał tak jakby nie był pewien jaki znak postawić na końcu zdania.
- Co masz przez to na myśli? - spytał Sean, podchodząc bliżej. Przyglądał mu się uważnie, zaintrygowany postacią jaką miał przed sobą.
- Zupełnie nic - wyszeptał, z twarzą tak blisko jego, że wypowiadając słowa musnął kilka razy jego usta swoimi.
- Nie chcę być tylko w epilogu - odszepnął, obejmując go w talii. - Chciałbym być w całej powieści albo - uśmiechnął się delikatnie - jeśli w epilogu to tylko w takim, który będzie wstępem do nowej historii.
***
Nie macie pojęcia ile czasu czekaliśmy, żeby wam o nich opowiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top