Zwykli ludzie
Nakahara po odejściu Dazaia czuł się naprawdę dobrze, ba, czuł się wyśmienicie, nie musząc patrzeć na zabandażowaną twarz bruneta oraz słuchać jego głosu pełnego pretensji i złośliwych uwag. Nie musiał znosić jego osoby ani spędzać z nim czasu.
Krótko mówiąc, Chuuya od tego czasu naprawdę odżył.
Znalazł czas, żeby wyjść z Tachiharą lub nawiązać kontakt z Akutagawą. Wszystko zaczęło się bardzo ładnie układać. Nawet Kouyou zauważyła, że wyszło mu to na dobre, mimo że Podwójna Czerń była bardzo ważna dla Portowej Mafii.
Z dnia na dzień był coraz szczęśliwszy. Podkrążone oczy odzyskały dawny blask życia, a szara cera znowu nabrała koloru. Na dodatek, Nakahara ograniczył swoje nałogi, by jedyne leki na nerwy stały się przyjemnością, na którą pozwalał sobie raz na jakiś czas.
Zalet tego odejścia można było wręcz wyliczać tysiące.
Jednak w tym samym czasie, mając już dwadzieścia jeden lat na karku, był w stanie uświadomić sobie pewien szczegół, kiedy to mniej rzeczy przyćmiewało jego umysł – nigdy nie osiągnie jednego. Nie będzie mógł być zwykłym, prostym człowiekiem.
Pomijając nawet fakt, że wciąż wątpił w swoje człowieczeństwo, życie członka mafii było zupełnie inne.
Miał ręce splamione krwią, moralność stała się odbiciem z krzywego zwierciadła, wszelkie zbędne uczucia oraz sumienie zostało przytłumione, by lojalność w pełni zajęła jego serce. Szczerze mówiąc, Nakahara lubił takie życie. Jak miło było gnać przed siebie w świecie pełnym adrenaliny, kiedy nigdy niewiadomo, co cię czeka. Jak dobrze było w końcu gdzieś przynależeć, mieć swoje dokładnie wyznaczone miejsce i móc myśleć, że właśnie tutaj ma się być.
Ale ile też bólu mogło sprawić spojrzenie na swojego rówieśnika, który miał teraz najlepsze lata swojego życia, był na ostatnim stopniu swej nauki, przeżywał kolejne miłości, przyjaźnie. Być może nawet planował swoje przyszłe życie, podczas gdy życie Chuuyi było już dokładnie zaplanowane pod mafijne cele. Czasem właśnie tego im zazdrościł – tej wolności, zabawy, wszystkiego, co ludzie nazywali szczęściem. Chciałby tego spróbować. Nocami zastanawiał się, jakby jego życie się potoczyło, gdyby nie to wszystko; gdyby był zwyczajnym chłopcem, kończył szkoły, wiódł najnormalniejszy byt.
Czy byłby wtedy szczęśliwy? Być może, ale przecież teraz też był szczęśliwy, prawda? Teoretycznie niczego mu nie brakowało, ale ta pustka wewnątrz wciąż istniała.
Kiedyś, obserwując właśnie tych zwykłych ludzi, udało mu się usłyszeć, jak narzekali na to, że ich życie jest rutynowe i marzy im się zmiana na coś o wiele ciekawszego.
Jakże był wtedy bliski śmiechu i chęci propozycji, że się zamieni, ale nie mógł tego zrobić.
Jego życie miało już wyznaczony cel i nie zamierzał uciekać. Mafia była jego rodziną, dla niej służył i lubił to.
A mimo to czasem zazdrościł.
Zazdrościł tym zwykłym, prostym, szarym ludziom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top