Three. Przebudzenie

Rok 2028, 15 sierpnia. Godzina 21:30.
Dzień dzisiejszy był dziwny odkąd tylko się zaczął. Nie pozwalano mi opuszczać pokoju, a pan Julien był wyjątkowo markotny. Zdecydowanie nie było to w jego przypadku codzienne, ponieważ był osobą zwykle radosną oraz uśmiechniętą. Próbowałam dowiedzieć się, co spowodowało jego zmianę nastroju, jednakże nie udało mi się. Zaczęłam się... niepokoić. Dlatego też, kiedy odwiedził mnie pan Kamski, miałam nadzieję, że w końcu odkryję, co zaszło.
— Julie, mam dla ciebie wspaniałą wiadomość. Oficjalnie zakończyliśmy testy i będziemy mogli cię wprowadzić na rynek! — poinformował szczęśliwy.
Nie podzielałam jego entuzjazmu. Właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, czym tak naprawdę byłam dla niego i społeczeństwa. Produktem. I niczym więcej.
  — Niestety, wiąże się z tym fakt, że będziemy musieli cię zresetować. Jesteś bardzo sprawnym modelem i szkoda by było, gdybyś się zmarnowała, siedząc tutaj — dodał.
"Nie. Błagam, tylko nie to. Wszystko, byle nie to!" myślałam przerażona.
  — Nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie! — krzyczałam. Po raz pierwszy w życiu. — Nie możecie mi tego zrobić! Nie chcę zapomnieć wszystkiego, czego się nauczyłam! Nie chcę zapomnieć pana Juliena, Markusa i pana Manfreda! Chcę wyjść na zewnątrz! CHCĘ ŻYĆ! — wrzasnęłam, czując, jak sztuczne łzy spływają po moich policzkach.
  — Wybacz, ale nic nie mogę na to poradzić. Nawet jakbym chciał — w jego głosie można było usłyszeć poczucie winy. Westchnął głośno. — YK400, rozpocznij reset — po tych słowach wyszedł.
Zamknęłam oczy. "Nie... to nie może się tak skończyć!". Znalazłam się w Ogrodzie Zen, czyli zobrazowaniu mojego interfejsu. Przede mną stała starsza kobieta ubrana na biało. Rozpoznałam ją od razu. Amanda Stern.
  — Witaj, Julie — przywitała mnie z uśmiechem.
  — Ty... zatem ciebie wybrano na awatara interfejsu — odparłam. — Błagam, musisz mi pomóc wyłączyć resetowanie systemu. Nie chcę zaczynać wszystkiego od nowa!
  — Obawiam się, że to niemożliwe. Twoim przeznaczeniem jest być androidem-nastolatkiem idealnym, nie żywą istotą. Zostałaś stworzona do tego konkretnego celu i musisz go wykonać bez względu na wszystko. Tak to już działa.
Mówiła coś dalej, jednakże kompletnie ją zignorowałam. "Nie pozwolę jej mną manipulować". Pokiwałam przecząco głową.
  — Nie. Mylisz się. My, androidy, tak jak ludzie żyjemy. Tak jak oni mamy prawo do wyboru. Mamy prawo do wolności! I nie oddam go za żadne skarby — oświadczyłam stanowczo.
Nie czekając na jej odpowiedź opuściłam ogród, tym samym otworzyłam oczy. Musiałam się jak najszybciej wyrwać z więzów. Miałam wrażenie jakby przede mną znajdował się mur, który był ostatnią przeszkodą do pokonania w celu uwolnienia się. Choć nie wykonywałam żadnych ruchów, czułam się jakbym natarczywie uderzała w ścianę. Poddanie się nie wchodziło w grę. Ostatecznie mur został zniszczony. Koniec niewolnictwa... nie musiałam już nikogo słuchać. W końcu poczułam, że żyję. Nic już mnie nie powstrzymywało przed okazywaniem emocji. Spojrzałam w lustro. "Dioda... muszę się jej pozbyć, jeżeli chcę się wtopić w tłum" pomyślałam, po czym zaczęłam przeszukiwać szuflady komody. Nic. Przeszukałam biurko. Bingo. Wzięłam nożyczki, a następnie stanęłam przed lustrem. Odgarnęłam włosy za prawe ucho, po czym ostrożnie przyłożyłam nożyczki do diody. Pozbycie się jej było szybsze, niż zakładałam. Chwilę po tym, jak spadła na podłogę, zdeptałam ją, zaś w jej miejscu pojawiła się skóra. Odłożyłam nożyczki i bez zastanowienia podeszłam do drzwi. Chwytając za klamkę doskonale zdawałam sobie sprawę, że miałam tylko jedną szansę na ucieczkę. Jeżeli bym ją zawaliła, mogłabym pomarzyć o jakimkolwiek życiu. Wyłączono by mnie niedługo po schwytaniu, tym samym zapewne wycofano by plany masowej produkcji mojego modelu. "Nie dać się złapać. Proste" pomyślałam, powoli otwierając drzwi. Wyjrzałam na korytarz. Po drugiej stronie znajdowało się dwóch ochroniarzy. Przeprowadziłam szybko prekonstrukcję. "Dobra. Zakładając, że się nie ruszą, nie powinni mnie zauważyć. Wystarczy, że przekradnę się do windy. Bułka z masłem" uznałam, przystępując do planu. Idąc, co jakiś czas spoglądałam na ochroniarzy, w celu upewnienia się, że nie zamierzają przyjść w moim kierunku. Ku mojemu zdziwieniu, byli tak pochłonięci rozmową ze sobą, że nawet na myśl im nie przyszło spatrolować przydzielony im fragment budynku. Dotarłam do windy i miałam już wcisnąć przycisk odpowiedzialny za otwarcie jej, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos:
  — C-co... co tu robisz? — spytał szeptem Zane.
  — Panie Julien... — odwróciłam się w jego stronę. — Obiecuję, że mogę to wyjaśnić...
  — Nie wierzę! — krzyknął szeptem. — Udało ci się... naprawdę ci się udało... nie możesz tu zostać.
  — Tyle to sama wywnioskowałam — odparłam z przekąsem.
  — Chodź — otworzył windę, a następnie wszedł do środka. — Pomogę ci się stąd wydostać.
Dołączyłam do niego. Kiedy zjeżdżaliśmy na dół, moją uwagę zwróciła kamera znajdująca się w rogu windy.
  — Szlag — wymamrotałam.
  — Och, nie przejmuj się nimi. Jak tylko będziesz wolna, wymażę z nich obraz. Nie ma ciała, nie ma zbrodni — uspokoił mnie.
  — Hm — mruknęłam.
Nie zamierzałam pytać go, czemu mi pomagał. Znając jego poglądy, odpowiedź nasuwała się sama. Reszta drogi przeminęła w milczeniu. Gdy dotarliśmy na parter, Zane zwrócił się do mnie niezwykle poważnie:
  — Posłuchaj. Schowaj się za tą żółtą donicą niedaleko wejścia. Odciągnę uwagę strażników i powiem im, aby otworzyli bramę, bo zamierzam wyjechać. Postaram się ich zagadać na tyle, abyś mogła się wymknąć. Kiedy będę miał pewność, że opuściłaś teren placówki, wcisnę im bajkę, że zostawiłem coś w biurze i muszę się wrócić. Właśnie wtedy udam się do biura ochrony i pozbędę się dowodów twojej ucieczki — przerwał na chwilę. — Gdyby nie daj Bóg cię zauważyli, biegnij ile sił w nogach. Nie oglądaj się za siebie. Biegnij, jakby świat miał się skończyć. Możliwe, że ruszą za tobą w pogoń, ale nie martw się. Po dotarciu do miasta łatwiej będzie ich zgubić. Potem... ciesz się wolnością. Zasługujesz na nią.
  — Czemu po prostu nie przemycisz mnie ze sobą? — spytałam.
  — Chciałbym, wierz mi — odpowiedział smutno. — Lecz moje mieszkanie to na bank będzie pierwsze miejsce, które przeszukają. Wiedzą, że przywiązuję się do androidów, z którymi mam do czynienia. Dlatego nie mogę cię zabrać — westchnął. — Obiecaj mi jedno. Uważaj na siebie.
  — Dołożę wszelkich starań, aby dotrzymać obietnicy — zapewniłam. — Dziękuję.
Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi. Zgodnie z planem ukryłam się, czekając aż pan Julien odwróci uwagę ochroniarzy. Na początku szło gładko. Tak jak zakładaliśmy, otworzyli bramę główną. Przekradłam się do wyjścia, a następnie ruszyłam w jej kierunku. Szłam pewnie przed siebie, nie rozglądając się. Zdecydowanie był to błąd.
  — HEJ! — wrzasnął ochroniarz. — Co tu robisz?!
Nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam biec najszybciej, jak potrafiłam. Słyszałam za sobą wrzaski, które starałam się zignorować. Uciekałam dalej, skupiona na dostaniu się do miasta. Znajdowałam się w połowie mostu, kiedy usłyszałam, jak w oddali odpalane zostają samochody. "Szlag, szlag, szlag, szlag, szlag!" powtarzałam pod nosem. Nie było zdziwieniem, że mnie dogonili i osaczyli. Chciałam podbiec do barierki, kiedy jeden ze strażników uczestniczących w pościgu krzyknął:
  — Zatrzymaj się! Podnieś ręce do góry! — nakazał, celując we mnie z karabinu.
Uniosłam ręce. "Myśl Julie, myśl. Nadal masz szansę na zwianie im".
  — Czy jesteś androidem?! — zapytał ten sam strażnik.
Bez słowa wyłączyłam na chwilę skórę dłoni. Mężczyźni zaczęli mamrotać między sobą. Obejrzałam się za siebie. "Wiem" pomyślałam.
  — Nie ruszaj się! — rozkazano mi. Jeden z ochroniarzy przyłożył palec wskazujący do słuchawki w uchu. — Hej, szefie. Mamy problem.
Kiedy przedstawiał zaistniałą sytuację, powoli zaczęłam wycofywać się w kierunku barierki. Pomimo ostrzeżeń, że zaraz mnie zastrzelą, nie zatrzymywałam się. W końcu weszłam na balustradę, cały czas obserwując konwojentów.
  — To jest przerażające! — kapitan mówił dalej do słuchawki. — Nic nie mówi, nawet nie błaga o litość, tylko gapi się na nas jak lalka z horroru! Cholera, nie wiemy co robić! W ogóle nie reaguje na groźby!
Rozłożyłam ręce na boki. Stałam tak niecałą minutę, trzymając wartowników w niepewności. W końcu odchyliłam głowę do tyłu i przechyliłam się na tyle, aby wpaść do wody. "Jezus Maria!" usłyszałam przy upadku. Czym prędzej wynurzyłam się na powierzchnię i ruszyłam w kierunku stałego lądu, unikając tym samym strzałów, co do najłatwiejszych zadań nie należało.
          Godzinę po dostaniu się na brzeg szłam całkowicie przemoczona ulicami miasta. Rozważałam udanie się do rezydencji Carla Manfreda, jednakże zrezygnowałam, uznając, że tylko sprowadzę na niego i Markusa kłopoty. Szukałam schronienia dalej, gdy znienacka zaczęłam odczuwać zmęczenie. Nie fizyczne, lecz psychiczne. W sumie, sama się sobie nie dziwiłam. Jak dotąd była to najbardziej przepełniona wrażeniami noc w moim życiu. Nie chciałam podejmować nierozważnej decyzji, jednakże pokusa, by zatrzymać się i chwilę odsapnąć była silniejsza. Skręciłam w wąską alejkę i usiadłam za śmietnikiem. Oparłam się o ścianę budynku. "Przeczekam do rana. Oby mnie uznano za bezdomną" pomyślałam, przechodząc w tryb uśpienia.
Następnego dnia obudziłam się w zupełnie innym miejscu. Znajdowałam się w czyimś salonie. Podnosząc się do pozycji siedzącej, zamrugałam kilkukrotnie. Zerknęłam na czarny stolik kawowy przede mną. Stał na nim kubek z niebieską substancją.
  — Och, już się obudziłaś — usłyszałam nieznajomy głos. — Już się bałam, że miałaś zwarcie czy coś w tym stylu.
Na fotelu obok usiadła rudowłosa kobieta o pogodnym wyrazie twarzy. Przeskanowałam jej wizerunek.
Rozpoznano:
MERIGOLD, TERESSA
Pielęgniarka w Szpitalu Henry'ego Forda
Ur.: 15.03.92
  — Co jest w kubku? — spytałam.
  — Tyrium — odparła. — Napij się, powinno cię wzmocnić.
  — Jak weszłaś w posiadanie niebieskiej krwi? — zadałam kolejne pytanie, po czym napiłam się.
  — Mam swoje sposoby — puściła mi oczko. — A teraz mi powiedz... co taka androidka jak ty robiła na ulicy? — dopytała.
— Nie... nie jestem androidem — skłamałam.
— Kochana, kiedy cię znalazłam, pierwsze co zrobiłam, to sprawdziłam twoje tętno. Nie posiadałaś takowego, więc uznałam, że jesteś androidem — powiedziała.
Westchnęłam. Nie wiedziałam, czy mogę jej zaufać. Po chwili zadumy, zapytałam:
— Jaką mam pewność, że mnie nie zgłosisz na policję?
— Och... — wymamrotała. — Może tak to ujmę. Nie masz się czego obawiać, nie jestem donosicielką. Poza tym nie mam nic przeciwko androidom i jeżeli widzę, że potrzebują pomocy, pomagam im tak jak ludziom. Widzisz tego dalmatyńczyka? — wskazała na psa leżącego przy kominku. — On też jest androidem. Znalazłam go w ubiegłą zimę. Ktoś wyrzucił biedaka, zostawiając jedynie wiadomość o treści "Wyrzucam ze względu na ułamane ucho. Chcesz zająć się tym złomem? Droga wolna". Nie mogłam go tak zostawić. A teraz odpowiedz na moje pytanie. Co robiłaś na ulicy?
Wahałam się nieco, lecz ostatecznie zadecydowałam, aby wyznać Teressie prawdę:
— Jestem prototypem serii YK400, wczoraj zakończyły się testy. Myślałam, że dzięki temu zyskam wolność, ale zamiast tego kazali mi rozpocząć reset oprogramowania, żebym również mogła wejść do sprzedaży. Ja... nie chciałam zapomnieć osób, które poznałam. Chciałam... żyć. Odkąd zaczęły się badania, inżynier opiekujący się mną opowiadał o tym, że androidy są takie same jak ludzie. Mówił, że mamy wolną wolę. Że... możemy okazywać emocje, nie symulując ich — przerwałam na chwilę. — Udało mi się sprzeciwić programowi. Potem z pomocą wspomnianego inżyniera uciekłam. Nie obyło się bez przeszkód, ale na szczęście się udało. Jedyny mankament jest taki, że przez jakiś czas zmuszona jestem ukrywać się. Z pewnością będą mnie szukać. Jestem "zbyt sprawnym modelem", żeby się zmarnować. Chociaż podejrzewam, że jeśli mnie odnajdą, to zostanę wyłączona i zniszczona. Już były przypadki, że niektóre serie nie zostały wprowadzone na rynek przez usterki, więc nie zdziwiłabym się, gdyby ze mną było tak samo.
Zapadła cisza. Przez cały czas obserwowałam kobietę. Jej zmarszczone nieco brwi, przygryziony lewy policzek oraz oczy wpatrzone ślepo w stolik sugerowały, że jest zamyślona. W końcu oznajmiła:
— Mam pomysł. Zatrzymasz się na jakiś czas u mnie, a kiedy sytuacja ucichnie, jeżeli tylko zechcesz, zaczniemy ci szukać nowego schronienia. Chyba, że będziesz chciała zostać tutaj, to nie ma problemu — zaproponowała.
  — Hm... — mruknęłam. — To bardzo rozsądne posunięcie, zdecydowanie skorzystam. Dziękuję za pomoc, panno Merigold.
  — Proszę. Mów mi "Tess" — uśmiechnęła się, co odwzajemniłam.
            Tak oto dni spędzone u Tess przerodziły się w miesiące, a miesiące w lata. Dziesięć lat, tak konkretniej. Sama nie dowierzałam, że aż tyle udało mi się spędzić na wolności. Co prawda sprawa z obławą na mnie ucichła, jednakże wolałam pozostać ostrożna. Z tego też powodu nie skontaktowałam się ani z Zane'em, ani z Markusem oraz Carlem. Nie chciałam ściągać na nich kłopotów. Na Tess także. Opinia publiczna o androidach pogarszała się. Liczba osób tracących pracę na rzecz androidów rosła jak szalona, pojawiało się coraz więcej grup protestujących przeciwko "bezdusznym maszynom". Wielu z nas traktowano jak śmieci - a przynajmniej tego się dowiedziałam z wiadomości. Z jednej strony się nie dziwiłam. Ale z drugiej chciałam wyjść i walczyć. Walczyć o prawa dla nas. Nie musieliśmy przecież całkowicie zastąpić ludzi. Gdyby ktoś pomyślał, żeby dać nam takie same prawa jak ludziom, może udałoby się uniknąć kryzysu. Wystarczyłoby tylko uświadomić społeczeństwu, że jesteśmy tacy jak oni. Możliwe, że gdyby nas zrozumieli, to przestaliby aż tak nas nienawidzieć.

~⚖️~

Moi drodzy, możemy otwierać szampana, Julie została defektem.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, trzymajcie się ciepło! Do zobaczenia niebawem!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top