• 𝟹𝟿 •
• Rozdział 39 - Dalseong •
Hwang Hyunjin pov:
Wszystko mnie bolało od stóp do głów, miałem wrażenie jakbym żywcem został zakopany w ciemniej ziemi, bez powietrza i bez światła. Jednak gdy otworzyłem obolałe powieki ujrzałem kierownicę i szybę w samochodzie, leżałem na tylnym siedzeniu jak zamordowany truposz. Na początku nie miałem pojęcia dlaczego tu leżę i dlaczego czuje się jakby stado słoni mnie rozdeptało, ale potem doznałem olśnienia i przypomniał mi się ten straszny typ z łańcuchem w ręku. —O jasna cholera.— Wymamrotałem.
Uchyliłem głowę za skórzany fotel, gdzie moje oczy powiadały mnie od razu na sylwetkę tego potwora, a ku mojemu zdziwieniu prócz niego zauważyłem tam też kogoś znajomego, kogoś kogo nie widziałem już od dobrych paru tygodni. Kogoś kogo imię zaczyna się na Ch i kojarzy się z Felix'em... Nie wiem co on tu robił ale chyba nie zdaje sobie sprawy z kim w ogóle rozmawia.
Muszę wykorzystać ten fakt do ucieczki, gdyż innej takiej okazji mogę nie dożyć. Drzwi do auta były otwarte co dawało mi nadzieje na ciche opuszczenie tego śmierdzącego miejsca, jednak ból w różnych częściach ciała mi to utrudniał, lewa noga była niemalże sparaliżowana a prawy bark stłuczony, chociaż nie widać było tego na skórze. Kręciło mi się w głowie przez co cały świat wirował mi w oczach, ale nie dam za wygraną i nie poddam się walkowerem! Ucieknę stąd chociaż ryzykuje przy tym moje jedyne życie jakie mam.
Ześlizgnąłem się ze skórzanego fotela stąpając moją nadal odczuwającą powierzchnie nogą, płacząc z okropnego bólu przy stawianiu następnych martwych kroków lewą stopą. Changbin to widział, zareagował nie małym zawałem, ale o dziwo wciąż miał siłę i psychę aby tam koło niego stać. Nie marnowałem więcej cennego czasu na wpatrywanie się w przenikające jego ciało strach a skupiłem się na dobrej kryjówce, gdzieś gdzie jego wzrok mnie nie sięgnie.
Po ciężki trudach dotarłem do wejścia mieszkania, delikatnie opierając się o ścianę w taki sposób aby nawet szelestu mych zmęczonych rąk nie był słyszalny. Gdy już wszedłem do rozjaśnionego lampką środka chwyciłem za kluczyki do auta Jisung'a leżące na komodzie, wycierając przy okazji łzy z oczu dla lepszej widoczność. Najszybszymi krokami jakie mogłem wtedy stawiać podążyłem szerokimi schodami przez piwnice do porshe Han'a, gdzie bez zastanowienia wsiadłem do niego i jak główny bohater horroru zacząłem mieć trudności z trafieniem klucza do stacyjki. Trzęsłem się jak dżdżownica na wędkarskiej żyłce a w głowie prezentowały mi się najgorsze scenariusze tego cholernego pomysłu. Jedyny plus jaki teraz dobrze rozpatrzyłem jest brak Lix'a w pobliżu, bo gdyby on tu teraz ze mną był, umarłbym ze strachu o jego życie...
W końcu udało mi się trafić tym beznadziejnym kluczem do stacyjki to był idealny moment aby go odpalić, bo już z zewnątrz było słychać wrzaski wściekłości tego straszliwego typa. Changbin się spisał ale czy ja jego ciężkiej pracy zaraz nie spierdole, to się okaże. Uruchomiłem silnik natychmiastowo ruszając do przodu błyszczącym pojazdem, wywarzając zablokowany wjazd garażu niczym osiedlowy gangster. Tuż za mną ze wścieklizną w pysku stał ten opętany Azjata, który zamachnął w górze ręką a nad nią pojawiła się jakaś szara mgła powiększająca się za każdorazowym ruchem dłoni, wyglądało to jak mini tornado, które z czasem zrobi się w chuj potężne... To tylko moje przypuszczenia, błagam niech się mylę! Ciemnowłosy rzucił w moją stronę ten dziwny dym powietrzny, który jak magnez leciał wprost w tył auta.
—Cholera!— Przez moje zafascynowanie się, niemal co potrąciłbym na jezdni psa co dodałoby do mojej listy życiowych klęska kolejny podpunkt, dlaczego mam ochotę się zajebać. Chociaż patrząc z tej perspektywy to i tak pewnie zginę z rąk tego emo potwora a raczej przez ten dym, który za mną posłał. Starając się jak głupiec za wszelką cenę zgubić po drodze tą uciążliwą mgłe mijałem naprawdę sporą liczbę starych brudnych uliczek, które szczerze od 23 lat życia w Seulu widzę po raz pierwszy. Jakbym wyjechał z tego miasta, byłbym w stanie przyjąć to do siebie że nie znam za dobrze tych uliczek ale Seul jest moim domem od tylu lat i rzecz jasna, znam go praktycznie całego, dlatego byłem przerażony tym że wszystko co tu widzę jest dla mnie nowością. Wręcz nie realne to było że mimo mojej fotograficznej pamięci, z głowy usunęły mi się taka duża ilość ulic. —Co jest, do jasnej cholery?!— Tu wszystko wydawało się obce, każdy dom jak nawet sami mieszkańcy, w tym momencie zacząłem okropnie panikować. Nie wiedziałem co mam zrobić i dokąd mam dalej jechać, w którą uliczkę bym nie skręcił tam jest jeszcze większa niewiadoma. Nie miałem przy sobie telefonu ani żadnych inny możliwości do skontaktowania się z policją czy też ze strażą miejską, kompletnie nic.
A dym jak był tak dalej jest...
—Przestań za mną lecieć ty durny! Ty! Daj mi spokój!— Wydzierałem się tak głośno że nawet nie zauważyłem kiedy ten cały czarny dym dostał się do środka auta. —Kurwa!— Otoczył mnie całego, przed sobą nie widziałem nic prócz ciemności i odurzającego zapachu.
Myśle sobie, to już jest koniec. Jednak w jednej milisekundzie poczułem dziwną więź z tą duszącą substancją, nie wiem jak to opisać, było to chwilowe i nie to że przyjemne a raczej łagodne. Gdy już uczucie te mnie opuściło, mgła też zniknęła, nie mam bladego pojęcia co tu się wydarzyło ale to wszystko jest tak skomplikowane!
Otarłem oczy, bo wciąż miałem je zamglone i gdy tylko to zrobiłem te wszystkie kręte uliczki okazały się być wielkimi pozbawionymi liśćmi drzewami. —No to chyba jakiś kurwa żart!— Nie dość że cały spanikowany to jeszcze mam halucynacje! Czy ten dzień może być gorszy?!
—Wysiadaj!— Przeszły mnie ciarki na sam głos jaki zza szyby samochodu usłyszałem, ja wiem kogo tam zobaczę i wiem że ten widok mnie ponownie sparaliżuje.
Przecież ja od niego uciekłem...to nie możliwe że znowu mam z nim styczność. —Błagam cię zostaw mnie, nic ci nie zrobiłem.— Nie mówiłem mu tego prosto w twarz z przyczyn raczej jasnych, jego widok sam w sobie sprawiał że utożsamiałeś się z bohaterem horroru na faktach. —Zapłacę ile chcesz, mam w chuj pieniędzy i nie zamierzam być skromny.— Zdałem sobie sprawę że w tym momencie dotknąłem dna, nigdy w życiu nie zaproponowałbym nikomu pieniędzy za życie, w mojej logice życie miało mniejszą wartość niż fundusze, cóż mam to po tatusiu. Teraz jestem tego pewien że moje dotychczasowe poglądy były błędne i życie naprawdę zaczyna się doceniać w momencie, kiedy można je stracić.
—Wysiadaj!— Musiałem zrobić to czego żądał i tak bym mnie z tego auta wyjął siłą, nie było sensu się w nim kryć. Wysiadłem więc, stając oko w oko z moim koszmarem...z bliska wyglądał jeszcze gorzej.
Chwycił mnie za nadgarstek i ciągnął jak zwierze za sobą, mimo moich prób odzyskania wolności ten uparcie brnął do przodu wchodząc w dalszy głąb zarośniętego pnączami lasu. Jego ścieżka była kręta, raz skręcał zza wysokie obalone konary drzew a raz schodził ze stromej górki w niziny lasu. W takim tępie i z takim przewodnikiem z mojej podróży ciężko było cokolwiek normalnego zapamiętać, napewno nie drogę szedł tak szybo że całe moje skupienie było na krokach i tym abym zanim nadarzyć. Po jakiś dziesięciu może piętnastu minutach ciągłego truchtu zgubiłem orientacje i wszystkie rosnące tu drzewa mi się ze sobą zlewały, nie wiedziałem już, gdzie jest koniec a gdzie początek lasu. Byłem zdany na łaskę tego potwora, nikt mnie raczej stąd nie usłyszy ani nie zdąży uratować, prosiłem tylko niebiosa o bezbolesną śmierć, bo co innego mi pozostało? Nic.
—Jesteśmy.— Gwałtownie zatrzymał się na przeciw jakiegoś spróchniałego obalonego drzewa przybierającego kształt łuku i patrzył się na mnie jakby oczekiwał wielkiej ekscytacji. Nie doczekał się, bo mimo mojej duszy artystycznej aktualna sytuacja widziała mi się w ciemnych barwach. —Wiesz co to za miejsce?—
No jasne stary, oczywiście że tak, przychodzę tu takim zajebistym truchtem co niedziele na rodzinny obiadek pod aurorą drzew. —Nie.—
—To wejście do groty Van Haneul.— Wskazał bladą dłonią na pustą przestrzeń pomiędzy łukiem drzewa. Chyba jednak nie mam duszy artysty, bo kompletnie oślepia mnie wizja śmierci. —Wstęp mają tylko ci, którzy w swej krwi dzierżą mrok.— Poetycko ale dalej się boje. —Przekroczysz dziś ze mną wrota tej groty i poznasz swe przeznaczenie.— Przeznaczenie? Kurwa, przeznaczenie?!
—Ale..tu nic nie ma.—
—Jeszcze!— Wrzasnął. Podkurczyłem ramiona i spuściłem wzrok z olbrzyma stojącego tuż koło mnie. Więcej jego ryja nie zniosę a jego głupot za cholerę nie rozumiem.
Podczas, kiedy mężczyzna odprawiał na ziemi jakieś popierdolone modły, ja zastanawiałem się nad tym czy on jest po prostu pierdolnięty i uciekł z jakiegoś mało zabezpieczonego psychiatryka czy może ciśnie ze mnie bekę a ja jak dureń daje się podejść. Obydwie te opcje wykluczał fakt że dwadzieścia minut temu dojebał mi jakimś dymem z łapy co mnie przez całą nerwową podróż ganiało. Jak to kurwa wyjaśnić? Teraz wszystkie słowa Felix'a i tego typka od kartki krwi nabierały sensu, wciąż ciężko w to uwierzyć ale okoliczności mnie do tego zmuszają.
—Dalseong!— Krzyknął. —To twoje dziedzictwo!— Wstał z kolan wyciągając z pod czarnej kurtki mały podręczny nóż kierując go w moją stronę.
Tylko nie to...
Podszedł do mnie mimo mojej błagalne miny i jak pan świata gnębił słabego człowieka, który nic mu nie zawinił. Tym człowiekiem byłem ja, wystraszony i w cholerę sparaliżowany. Po woli miałem podejrzenia że ten nagły paraliż kończyn to jego sprawka, już naprawdę wszystko przychodziło mi do głowy, nawet jeżeli mijało się to z celem.
—Zabij mnie od razu! Przestań się ze mną bawić!— Bezczelnie naplułem nieznajomemu w twarz. —Brzydzę się tobą.—
Nie ruszyło go to, a przecież sprawia wrażenie naprawdę pobudliwego człowieka, a może raczej monstrum. —Daj mi swój nadgarstek.—
—Po cholerę?!—
—Daj mi swój nadgarstek!— Złośliwie schowałem obydwie dłonie zza plecy by ten świr pomęczył się ze mną przed moim marnym końcem. —Dalseong!—
Czy on mnie nazywał Dalseong? Czy tylko mi się wydaje?
W obecnej sytuacji najmniej powinno mnie to interesować, bardziej powinienem się skupić na tym co ten emogorgon chcę mi zrobić. Sztywno staną nad moją posturą napięcie łapiąc pazurami mą dłoń, bez żadnego ale nacinając mi na nadgarstku długą prostą linie, która od razu zaczęła krwawić. —Masz zamiar mnie pociąć jak kiełbasę na grillu, świrze?!— Nie odezwał się ale za to rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
To co zobaczyłem po upuszczenia niezdrowej ilości czerwonych krwinek na zgniłe sparciałe od wilgoci pnącza, przerosło moje najskrytsze fantazje...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top