• 𝟹𝟸 •

• Rozdział 32 - Powoli uciekające ze mnie życie •

Ponownie zostałem sam, strach przed samotnością powiększał się w mojej głowie do skali niemożliwości. Nie wiem czy faktycznie na to zasłużyłem czy może zostałem źle zrozumiany, ale zawsze miałem na kogo liczyć. Teraz jednak okazało się że w przysłowiowej biedzie zostałem całkowicie sam, można rzecz że dobrze się stało, wiem chociaż kto jestem moim prawdziwym przyjacielem a kto nie. Zakładałem że będzie nieco inaczej...

—Hyunjinnie?— Ten głos, ten śliczny głęboki głos sprawił że miałem mgliste oczy, wewnętrznie czułem niesamowicie dużą radość jak dziecko, które po długim dniu w końcu widzi swoją mamę. —Dlaczego masz otwarte na roścież drzwi? Coś się stało?—

—Otworzyłem je specjalnie dla ciebie Felix...— Nie widziałem jego lekko opalonej piegowatej twarzyczki, będąc odwróconym do niego tyłem. Patrzyłem się w żarzące się drewienka w piecu, unikając kontaktu wzrokowego jak ognia. —Nie wiem czy nasze dzisiejsze spotkanie wypali.—

—Dlaczego?— Powoli podchodził w moją stronę czego się obawiałem, traktowałem go jak najgorszy narkotyk, który niesamowicie mocno uzależniał. —Powiedz mi co się stało, masz taki smutny głos Hyunjinnie.—

—Nic mi nie jest, po prostu nie czuje się najlepiej.— Skłamałem, jak zawsze bo tylko to mi pokrętnie wychodzi. —Możesz wracać do domu, nie będę zły a wręcz przeciwnie.—

—Źle się czujesz i mam cię zostawić? Napewno nie.— Dotarł do samego końca, stał koło mnie delikatnie muskając moje napięte barki. —Jak bym mógł zostawić cię w potrzebie.— Chwile później oparł swoje blond włosy o moje plecy, przez co czułem mrowienie i ciepło wychodzące z jego objęcia.

—Jesteś taki ciepły.— Rzekłem do niższego. —Na dworzu jest na minusie a ty jesteś taki...—

—Cii, nie myśl o tym teraz, chodź się położyć zrobię ci coś do jedzenia.—

—Nie potrzebuje tego.— Odmówiłem, chociaż to jedna z rzeczy, która teraz mi się marzy.

—Proszę Hyunjinnie, pozwól mi pomóc.—

—Dlaczego mam ci na to pozwolić?— Musiałem coś zrobić, zniechęcić blondyna do podjętej przez niego decyzji, cokolwiek aby się ode mnie oddalił i pozwolił mi odetchnąć z ulgą. —Jak już wcześniej mówiłem, jesteś synem zdrajcy a ja ze zdrajcami nie obcuje! A tym bardziej nie potrzebuje ich pomocy!— Wydzierałem swoje struny głosowe z wielkim smutkiem i pogardą do samego siebie. Odtrącać coś co się niemiłosiernie pragnie powinno być nagradzane najcenniejszym złotem tego świata. To jest to samo uczucie co wampir żywi do kochanego przez niego człowieka, wie z czym to się wiąże i jak to się skończy, ale mimo to ryzykuje byleby na małą chwile być szczęśliwym.

—Wybacz, nie wiedziałem że tak bardzo mnie nienawidzisz, przepraszam...— Chłopak wydusił z siebie kilka marnych słów, które odbiły się w mojej głowie dużym echem. Jakby chociaż wiedział co ja do niego czuje i jakbym chciał to okazać to zmieniłoby postać rzeczy. —Wiem że mi nie uwierzysz, ale czuje wielką potrzebę powiedzenia ci tego.—

—Nic nie warte słowa zdrajcy...— Każde moje kolejne słowo zostawiało po sobie gigantyczną dziurę w sercu, niczym ślady kilofa.

—Widziałem to gdy wróciłem do domu.— Odparł.

—Co widziałeś?—

—Ten dzień, tą noc i twoje emocje.—

—Kpisz sobie?—

—Nie, widziałem jak patrzysz z bólem na odchodzących za drzwi przyjaciół, którzy podobno mieli być z tobą na dobre i złe.— Przełykał głośno ślinę, chwiejąc się na nogach, które tak bardzo chciałbym teraz złapać i ścisnąć jak baloniki wody. —Widziałem także jak mdlejesz mi w dłoniach i to jak bardzo mnie pragniesz ale nie chcesz tego przyznać, odpychasz mnie przez moją rodzinę i jej przeszłość.—

Wiedział wszystko, jakby czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Wierzę mu, pierwszy raz wierzę w jego słowa. —Widziałeś to...— Wymamrotałem. —Szkoda.—

—Dlaczego szkoda?—

—Szkoda że musiałeś widzieć ten cyrk i to jak serce łamie mi się na biliard części.— W tym momencie spłynęła mi po policzku mała szczera łezka. —Najwyraźniej liczyć mogę tylko sam na siebie.—

—Nie prawda, jestem jeszcze ja.—

—Odejdziesz jak oni! Przyjaźń w tej pierdolonej cywilizacji nie istnieje.—

—Jeżeli miałbym odejść zrobiłbym to już dawno, ile razy powiedziałeś do mnie przykre słowa? Albo ile razy sprawiłeś że było mi smutno? Gdybym był jak oni, odszedłbym również bez pożegnania.—

—Jeżeli jestem dla ciebie okrutny to odejdź...nie zatrzymuje.— Wciąż unikałem jego wzroku, bałem spojrzeć mu się w twarz. Bo wiem że gdy to zrobię mogę się nie powstrzymać i pozwolić sobie na więcej niż oczekują ode mnie inni.

—Jestem tu bo mi na tobie zależy bez względu co zrobiłeś albo co robisz.— Nieoczekiwanie blondyn chwycił mnie za policzek, powoli przekręcając mój wzrok ku niemu. Nie przeciwstawiłem się, jakbym już na to czekał. —Nie uciekaj tymi ślicznymi oczkami w kąty mieszkania a spójrz na mnie i uwierz mi w prawdziwość mych słów Hyunjinnie, bo do ciebie mówię i chcę abyś to wyraźnie usłyszał.— Byłem jak oniemiały, słuchałem głębokiego tonu chłopaka jak w najpiękniejszą pieśń. —Kocham cię w tym czy w innym życiu, kocham cię nawet jak ty mnie nie, kocham bo widzę w tobie to co najbardziej uwielbiam, kocham cię bo jesteś Hwang Hyunjin'em.—

Zamarłem, powiedział to w taki ciepły sposób, jakby faktycznie odczuwał do mnie szczere uczucie. Może on wcale nie oszukuje? Może to tylko ja i moja trauma z dzieciństwa powoduje tą blokadę? A może słowa mych niby przyjaciół, którzy stanowczo zakazali tej sympatii?

—Powiedz coś Hyunjinnie...chcę usłyszeć co o tym myślisz.—

—Co o tym myśle? To były chyba najpiękniejsze słowa jakie usłyszałem przez minione lata, nikt jeszcze nie sprowokował mnie do tego stopnia aby myśleć o nim przez 24 godziny na dobę..—

—To smutne, obiecuje ci że codziennie będę ci o tym przypominał, nigdy nie odczujesz już samotność.—

—Codziennie? A ile mi tych dni zostało?— Zmarszczyłem brwi odpychając dłoń Felix'a na bok. —Mogę umrzeć w każdej chwili i nawet nie nacieszyć się tym co mogę mieć, bo to co już mam nie sprawia mi radości.—

—Znajdziemy lekarstwo Hyunnie, nie pozwolić ci tak po prostu odejść.—

—Na to nie ma lekarstwa.— Coś we mnie pękło bo zacząłem wylewać z siebie tonę łez bez pohamowania, chyba dopiero teraz uświadomiłem sobie że powoli ucieka ze mnie życie.

—Nie płacz, jeżeli znalazłem ciebie w śród milionów osób, to lekarstwo nie staje na przeszkodzie.—

—To miłe, ale wolę moje resztki chwili spędzić szczęśliwie a nie w poszukiwaniu czegoś co prawdopodobnie nie istnieje.— Objąłem młodszego w tali przysuwając go do siebie, chciałem poczuć jego ciepło. —Przytul mnie Lix, teraz tylko tego pragnę.—

Objął mnie w pośpiechu ocierając swe śliczne ciało o moje, wtedy znowu to poczułem, miły wyrazisty promień słońca ocieplające moje zimne serce. Jednak los chciał abym poczuł te wspaniałe uczucie przez małą chwilkę pozbawiając mnie następnie przytomności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top