• 𝟹𝟶 •

• Rozdział 30 - Wodząc oczami mroku •

—Wracasz ze mną.— Powiedział stanowczo Lee do Hwang'a. —Nie przyjmuje żadnych sprzeciwów.—

—Mogę pojechać sam, jak już wcześniej mówiłem nie mam pięciu lat.—

—A ja nie jestem durniem i nie pojedziesz sam by znowu nam spierdolić.— Chwycił blondyna za ramie, ciągnąc go na chama za drzwi.

Hyunjin nie mógł tym razem odmówić swoim bliskim, bo wydałoby się że przyprowadziłem go do oszusta i pozwoliłem aby namieszał mu w głowie. Chronił mnie, mimo uprzedzeń do mojej rodziny.

—Czekaj chwile.— Zatrzymał się na moment przed schodami. —Zapomniałem bluzki, nie wyjdę przecież z gołą klatą.—

Lee zerknął na tors Hyunjin'a mierząc wzrokiem każde zagłębienie w skórze. —Ja tam nie narzekam, możesz iść bez.—

—No spoko ale społeczeństwo w Korei powie ci co innego. Nie wypada sam wiesz.—

Starszy mimo upartego charakteru zgodził się tym razem z chłopakiem i pozwolił mu wrócić po zostawioną w poprzednim pomieszczeniu bluzkę. Blondyn dokładnie wiedział, w którym miejscu ją zostawił i wykorzystując ten fakt aby chwile ze mną pogadać. —Lix?— Szepnął dyskretnie.

Skierowałem wzrok ku niemu uchylając głowę zza stołu. —Yhy?— Mruknąłem.

—Pojadę teraz z Minho do domu, przyjedź do mnie około 20 ok?— Na znak że się zgadzam ucałowałem chłopaka w czoło, wiedziałem że o mnie nie zapomni.

Nie chciałem tej rozłąki, czułem się jak wyrzutek społeczny albo co gorsza samotny człowiek pośród miliona ludzi, bez Hyunjin'a u mego boku. —Mieliśmy mieć randkę, pamiętasz?—

—Oczywiście, to co zaczęłam na tym blacie skończę o 20.— Wysłał mi oczko, po czym szybko założył na siebie jasny materiał aby Minho nie nabrał podejrzeń.

Był taki uroczy chodź o tym nie wiedział, z każdą minutą zakochiwałem się w nim jeszcze bardziej. Nadawał sensu mojego życia, chociaż o tym też nie wiedział.

Hwang Hyunjin pov:

Około siedemnastej zajechaliśmy autem Lee pod mój domu, co szczerze mówiąc nie sprawiało mi żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie. Wysiedliśmy z niego na spokojnie idąc w stronę drzwi, już wtedy słyszałem ciężkie oddechy San'a i drżące dłonie trzymające metal od kominka. Nie wiem w jaki sposób udaje mi się widzieć rzecz, które normalnie nie widzi nikt ale powiedzieć szczerze, niekiedy robi się to naprawdę przydatne. W gruncie rzeczy jest to dalej przerażajace, w głowie wciąż ilustruje mi się widok Kwan'a przeprowadzający na mnie jakiś dziwny rytuał. Chwycił mnie za głowę i przenikał moje myśli, wbił mi ciekawie ozdobionym sztyletem w plecy i pobrał próbkę krwi w jakiś flakonik. Nakład lepką maź na ranę i zostawił mnie w taki sposób na dziesięć minut, podczas jego nieobecności cała czerwona substancja z podłogi, mebli i ludzi wyparowała, dosłownie para wznosiła się do góry. Niby krzyczał że to wszystko co wydobyło się z tej kartki to moja krew ale nie pobrał jej z ziemi tylko prosto z mojego ciała. Po tym wydarzeniu uwierzyłem w czary, magię i dziwne schematy, jednak wole nie wspominać o tym Yongbok'owi ze względu na jego dziwne symptomy życia po śmierci no i też dla własnej psychiki, która może mi nie wytrzymać po tym wszystkim. Kiedy Kwan wrócił do pomieszczenia, w którym ledwo żywy ja podpierałem jedną z szafek z ubraniami a Felix odłogiem leżał nieprzytomny na podłodze wypowiedział do mnie słowa, które uderzyły mnie zbyt mocno. „Jesteś ciemnością a on jasnością, przeżyć może tylko jeden z was. Życie zabiera wam każdą sekundę spędzoną razem, nie miłość jest wam przeznaczona a walka." Na początku wydawało mi się że mówi do mnie kolejne bzdety ale potem...potem dopiero dotarło do mnie że jestem w błędzie. „Jasności nie może być w ciemności jak i ciemności w jasności, Hyunjin umierasz bo Felix jest przy tobie." Te słowa dały mi coś do zrozumienia, moja choroba zaczęła się kilka miesięcy temu a z tego co mi wiadomo Felix przyjechał do Korei również kilka miesięcy temu, czy to zbieg okoliczności czy głupi czarodziej miał rację? Oprócz niewiarygodnych przepowiedni mężczyzna podał mi do ręki flakonik, który wcześniej wypełniał moja krew. Teraz substancja ta wyglądała nieco inaczej, była ciemnego koloru pod światłem przybierała kolor ciemnego granatu wręcz niewidocznego granatu, jak czarny tylko że z odrobiną błękitu no i zapach był bardziej intensywniejszy. Kazał mi to wypić, aby być w stanie walczyć za życie, kiedy nadejdzie na to czas. Nie myślałem wtedy trzeźwo, przez jego mocne dźgnięcie w plecy, czułem tylko chęć wymiocin i nieustanny brak siły. Wypiłbym wszystko co pomógłby mi wtedy stanąć na nogi, nie zwracając uwagi na koszty. To właśnie po tej cholernej miksturze zacząłem wodzić oczami mroku, widziałem wszystko co znajdowało się w ciemności i słyszałem rzecz jasna. Stałem się bardziej energiczny i pobudzony, jakbym już w ogóle nie czuł przytłaczającego mnie bólu w okolicach klatki piersiowej.

—Hyunjin?!— Ścisnąłem się za własne uszy, gdy wyrazisty ton głosu docierał do moich bębenków. —Piąty raz cię wołam.— Dodał Minho, gdy zauważył moją reakcje na krzyk.

—Głośniej się nie dało?—

—Nie pyskuj tylko otwieraj drzwi.—

Podszedłem więc do zamka przekręcając w nim srebrny powyginany w różne kształty kluczyk jeszcze dobrze nie złapałem za klamkę, gdy wyskoczył zza drzwi wściekły różowowłosy mężczyzna. Rzucił się na mnie jak pies na kość i targał mną po zarośniętym trawniku, brudząc przy tym białą koszulkę z dziurą na plecach. —San przestań!— Krzyczałem bez skutku.—

—Ty łajzo! Jak mogłeś mnie tu zamknąć i pozwolić Ryujin się na mnie wyżywać! Przechodziłem tu istne piekło!—

—Mogłeś wyjść oknem ofermo, jakoś po wódce dajesz radę chodzić po dachach!— Odpysknąłem, chociaż strach mnie przeleciał w momencie, kiedy Choi zaczął robić się cały czerwony ze złości.

—Z okna?! Kurwa z okna?! Na te jebane krzaki pokrzyw?! Pojebało cię?!—

—Dobra San odpierdol się od niego.— Lee odepchnął wściekłego właściciela klubu na bok, bym mógł łaskawie wstać i otrzepać się porządnie z resztek trawy i ziemi. Jednak wciąż nie miałem pewności czy nie rzuci się na mnie kolejny raz. —Hyunjin rusz ten kłamliwy tyłek do środka, abym mógł cię porządnie opierdolić.—

—Jasne.— Odparłem załamany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top