~III~

I

   Ostre promienie słońca z trudem przebijały się przez grube korony drzew w obszernym, acz mało zadbanym ogrodzie. Zielona trawa otoczona szarymi murami zamku, w którym znajdowało się małe arboretum wydawała się być zamszonym jeziorem z lotu ptaka. 

   Pod jednym z drzew, gdzie chwasty oraz piękne kwiaty róż walczyły ze sobą o choć najmniejszy dopływ światła... leżała młoda kobieta w błękitnej, lekko pobrudzonej u dołu sukience do kolan. Jej dwukolorowe włosy rozsypały się na tafli błyszczącej od słońca trawy, a jej blade lico delikatnie było muskane przez słońce. Swoimi niebieskimi oczami spoglądała się w koronę drzewa, jakby doszukiwała się w niej głębszego sensu.

   Cóż za beztroski obrazek. Letnie popołudnie wypełnione spokojem, które urozmaicone było dźwięcznym ćwierkaniem ptaków. Kobieta pociągnęła swoim smukłym, prostym nosem oraz rozejrzała się leniwie po ogrodzie. Szerzej otworzyła swoje niebieskie oczy, gdy w jednym z zakątków ogrodu ujrzała postać o czarnych włosach siedzącą na mocnym, dębowym krześle. Odziany w bogaty, czarny garnitur w dłoni trzymał czerwoną książkę. 

  -Co czytasz, tato? -delikatny, kobiecy głos uciekł z jej bladych warg kiedy podnosiła się z trawy. Nie uzyskała jednak odpowiedzi... postać jak siedziała przez ten cały czas nie miała zamiaru się ruszyć. -Tato? - Otrzepała swoją sukienkę oraz powoli stawiała kroki w stronę mężczyzny, jednak te wydawały się bardzo ciężkie do wykonania.

   Zniecierpliwiona pewniej szła przed siebie, jednak z każdym krokiem postać oddalała się od kobiety. Chód zamienił się w trucht, a później w niespokojny bieg. Złość jak i strach pojawił się na twarzy kobiety, gdy piękny letni ogród powoli zaczynał zamieniać się w ciemny, brukowany chodnik. W końcu wpadła na potężne, złote drzwi które nie wiadomo skąd się wzięły. Spojrzała na nie oraz ze zmarszczonymi brwiami uderzyła w nie. Niespokojnie rozejrzała się po otoczeniu, ale nic wokół niej nie było. Kompletna ciemność. 

   Kobieta w zrezygnowaniu oparła dłonie o masywne drzwi, uspokajając się. Było niesamowicie cicho. W momencie jednak poczuła szarpnięcie za dłonie. Gdy na nie spojrzała były kompletnie schowane w drzwiach, jakby przez nie przeszły. Z niesamowitym impetem, jakiegoś rodzaju siła zaczęła wciągać kobietę przez zamknięte drzwi. Panicznie próbowała stawić opór, jednak wszystko szło na marne. Zapadała się coraz głębiej i głębiej, aż w końcu przeszła przez nie w całości. Za drzwiami w mroku widać było setki dłoni. Parę z nich trzymało mocno kobietę w ryzach, przez co nie mogła się ruszyć nawet o milimetr. Szarpanina nic nie dawała poza palącym bólem nadgarstków.

   W pewnym momencie dłoń kompletnie inna od wszystkich, odziana w białą rękawiczkę mocno chwyciła ją za szyję. Niebieskooka wydała z siebie krzyk czystego terroru, gdy dłoń wręcz miażdżyła jej bladą szyję tylko po to, aby później zniknąć. Jedyne co po sobie pozostawiła to cienki, czarny dusik. Po całym incydencie reszta dłoni wokół niej zniknęła, jednak nie te które ją cały czas trzymały. W ich miejsce wkroczył wysoki mężczyzna.

   Widok znajomych, złotych oczu zakrytych cienkimi okularami był dla kobiety obrazem grozy. Znieruchomiała, gdy postać nachyliła się nad nią oraz wydała z siebie pojedyncze słowo.

Potwór.

II

   Veruca wpierw mozolnie otworzyła swoje załzawione oczy, lecz gdy ujrzała nad sobą zarys człowieka, znacznie szybciej je otworzyła. Przez omotanie jej spaczony umysł wpierw pokazał kobiecie obraz złotych oczu, na co ta zamachnęła się swoją słabą dłonią. Kiedy była już blisko twarzy osoby przed nią, szybko została złapana przez dłoń obitą w białą rękawiczkę. Panika w jaką wpadła wywołała u niej szorstki okrzyk oraz histeryczny płacz.

  -Oh niebiosa, panienko. Czy stało się coś złego? - kamerdyner zapytał nader spokojnie, po czym złagodził uścisk na nadgarstku kobiety. 

   Ona słysząc zupełnie inny głos w momencie złapała oddech oraz zamrugała kilka razy. Dopiero po chwili spojrzała jeszcze raz na mężczyznę, który okazał się być kamerdynerem chłopca z przepaską na oku. Spojrzała na jego blade lico wciąż wystraszona upewniając się, że to na pewno on, a nie nikt inny. Po chwili uświadomiła sobie jakże irytujący ma on uśmiech.

  -Puść mnie. - zwinnie wyślizgnęła się z uścisku sługi. Przetarła swoje biedne oczy, po czym delikatnie podniosła się do siadu. Tępy ból brzucha przy wykonywaniu ruchów przypomniał jej o swoim żałosnym stanie. -Czego chcesz? -zapytała dość szorstko.

  -Proszę mi wybaczyć. Chciałbym zmienić opatrunki. - uchylił swoją głowę, przez co czarne kosmyki opadły w dół. Chwilę później spojrzał na czubek głowy kobiety oraz zamiast kompletnie białych włosów ujrzał większość czarnych kosmyków. Jedyne co zostało ze śnieżnej bieli to grzywka po jej lewej stronie twarzy. -Myślałem, że ma panienka białe włosy.

  -Robią się białe gdy jestem w krytycznym położeniu. -rzuciła pośpiesznie z ramionami złożonymi na piersi. -Sama potrafię o siebie zadbać. Nie chcę twojej pomocy. Sama się umyję i zrobię co trzeba.

  -Doprawdy? Z całym szacunkiem, jednak jeszcze wczoraj panienka ledwo doszła do posiadłości gdy panienki trzewia ciągnęły się po posadzce. -wygiął swoje blade wargi w grymasie złośliwego uśmiechu, po czym delikatnie złapał za pierzynę oraz zaczął ją powoli odkrywać. -Także proszę pozwolić sobie po...

  -Nie dotykaj mnie! -wrzasnęła, kiedy dłoń kamerdynera miała już sięgnąć ramienia kobiety. Jedyne co uzyskała to zdziwione spojrzenie mężczyzny. -Odsuń się. Sama o siebie zadbam. - powoli przesunęła się do krawędzi łoża, swoje stopy kładąc na zimnych panelach. Chwiejnie zmierzyła do drzwi za baldachimem łoża, gdzie znajdowała się łazienka. Odchodnie posłała kamerdynerowi mordercze, acz wystraszone spojrzenie.

  -Proszę przynajmniej pozwolić mi przynieść panience ciepłą wodę. -Skłonił się pokornie oraz z wyrazem niezadowolenia opuścił komnatę kobiety. 

   Powoli Veruca uchyliła dębowe, ciemne drzwi oraz wkroczyła do jasnego pokoju wyłożonego kremowymi kafelkami. Zaraz po prawo od wejścia znajdowała się biała wanna ze zdobnym, srebrnym kranem. Na przeciwko potężne okno dawało wiele światła pomieszczeniu. Zaraz obok wanny stało duże lustro w srebrnej ramie, jak i mały taborecik. Z ciekawości podeszła do niego oraz opierając się o brzeg wanny spojrzała na siebie. Biała, gruba koszula nocna bezwładnie opadała na jej słabe ciało. Było to jednak dużo lepsze od ubrań jakie miała w posiadłości blondyna. Delikatnie zaczesała swoją białą grzywkę do tyłu, po czym mozolnie zaczęła odpinać guziki koszuli. Gdy jej się to udało ubranie ciężko upadło na posadzkę, a oczom kobiety ukazało się jej ciało tak jak stworzyła ją sama matka natura. Blada skóra niemal błyszczała w świetle pomieszczenia, jednak nie to przykuło jej uwagę. Głównym punktem była ogromna rana na jej torsie, która ciągnęła się od prawego obojczyka, między piersiami aż do samego pępka. Żałośnie spojrzała na szwy opinające ranę.

   Chłodnymi palcami przejechała wzdłuż rany czując jedynie nieprzyjemne szczypanie. Policzyła dokładnie ich sześćdziesiąt osiem. Wpatrywała się w ten nędzny obraz przez parę minut, dopóki powoli w jej oczach nie zebrały się słone łzy. Ciche szlochanie co chwilę przerywane było pociągnięciem nosa. W tym czasie kamerdyner cicho wkroczył z powrotem do komnaty wraz z białym dzbankiem w dłoniach, po brzegi wypełnionym gorącą wodą. 

   Widok kobiety w istocie był przykry. Słysząc ciche szlochanie kamerdyner bezszelestnie podszedł do drzwi łazienki oraz ukradkiem spojrzał do środka. Veruca stała naprzeciw lustra, kompletnie naga wpatrywała się w siebie. Po pewnym czasie dał jednak głośniejszy krok do przodu, starając się nie myśleć na ten temat. Śmiało odchrząknął pod nosem, przymykając swoje oczy stanął w wejściu do łazienki.

  -Woda dla panienki. - Uchylił wzrok, na co kobieta jakby nigdy nic przestała wydawać jakiekolwiek dźwięki. Kamerdyner cicho przeszedł pod wannę oraz zostawił dzbanek na taboreciku zaraz obok Veruki. -Gdyby potrzebowała jednak panienka pomocy będę zaraz za drzwiami. - ukłonił się oraz w międzyczasie spojrzał na profil twarzy kobiety. Jedyne co zdołał dostrzec to kompletna pustka w jej oczach. Na jego twarzy pojawił się grymas podobny do... współczucia.

  -To cud, prawda? -zapytała mechanicznie, swoje palce wciąż trzymając na zszytym brzuchu. Tymi słowami zatrzymała kamerdynera, który zdążył się już obrócić w stronę wyjścia do komnaty. -Udało mi się uciec z tego piekła... cudem. - dodała po chwili załamującym się głosem. -Ale tego już się nie pozbędę.

  -Kto wie, panienko. Może i był to łut szczęścia... jednak chyba najważniejsze jest to, że się panienka stamtąd uwolniła. - stojąc bokiem kamerdyner namoczył ręcznik oraz wycisnął go delikatnie aby później położyć go na swojej otwartej dłoni. -Proszę się jednak tym nie zadręczać.

   Veruca odwróciła wzrok w stronę lokaja, który stał do niej plecami. Jedyne co wystawało z jego perfekcyjnej postawy była wyciągnięta dłoń mężczyzny wraz z wilgotnym ręcznikiem w dłoni.

  -Dziękuję. - kobieta chwyciła ręcznik oraz pierwsze co zrobiła to otarcie swojej twarzy. Dokładnie przetarła swoje spuchnięte oczy oraz przeszła do szyi. -Spróbuję się po tym pozbierać.- dodała dość ironicznie, na co kamerdyner uśmiechnął się pod nosem. 

   Kobieta wydawała się sobie nie radzić z własną toaletą. Ręcznik co chwilę wypadał jej z dłoni gdy próbowała otrzeć sobie nogi, bądź barki. Co jakiś czas w pomieszczeniu słyszalne były ciche przekleństwa, jednak nie a angielszczyźnie. Miały one wydźwięk twardszy... szorstki. 

   Kamerdyner w międzyczasie przyszykował kobiecie świeżą koszulę. Najzwyczajniejszy w świecie, biały kawałek materiału z małymi kokardami. Veruca stanęła w futrynie między łazienką, a sypialnią. Drżącymi rękoma zakrywała się już większym ręcznikiem oraz śpiącym wzrokiem spojrzała to na koszulę, to na lokaja.

  -Czy to ma znaczyć, abym została w łóżku?- palcem wskazała na koszulę.

  -Naturalnie. Potrzebuje panienka odpoczynku. -kamerdyner schylił się nad koszulą oraz zaczął sprawnie odpinać jej guziki. -Zapewnię panience należyty odpoczynek.

  -Nie chcę gnić w łóżku przez najbliższe parę, jak nie paręnaście dni. -fuknęła pod nosem, po czym podeszła do dużej szafy. Z niemałym trudem ją otworzyła, gdzie ukazały jej się różne barwy materiałów. -Znajdź mi coś, w czym będę mogła wyjść z tego przeklętego pokoju. -bezradnie wskazała na masę ubrań obok siebie.

   Kamerdyner nie miał zamiaru kłócić się z Veruką. Westchnął jednie pod nosem, po czym również podszedł do szafy w poszukiwaniu czegoś, co byłoby wystarczające do swobodnego poruszania się po posiadłości. Po paru minutach grzebania w czeluściach szafy mężczyzna zdołał wydobyć zieloną, na oko chłopięcą koszulę oraz czarną spódnicę do ziemi. Do tego klasyczna bielizna, lecz bez gorsetu. Szare zakolanówki wiązane na wstążkę za kolanem, koronkowe pantalony do łydki oraz pewnego rodzaju podkoszulka. Podejrzliwie spojrzała na części ubioru. 

  -A gdzie reszta? -zapytała z uniesioną brwią, wyraźnie doszukując się czegoś więcej.

  -Co ma panienka na myśli?

  -Gorset? Może tiurniura... buty? -zaśmiała się pod nosem. -Żakiet?

  -Buty są w osobnej szafie. Co do usztywnień nie wydaje mi się, aby były teraz panience potrzebne. Szczególnie w panienki stanie. -Na jego bladą twarz ponownie wkradł się niewinny uśmieszek. -Także zadbałem o komfort ubierania się bez niczyjej pomocy. Skoro jest panienka taka samodzielna...

   Veruca prychnęła na jego słowa oraz agresywnie chwyciła zakolanówki w dłoń. Usiadła na brzegu łóżka, bez żadnego zawahania ubierając się. Niestety w pewnych momentach miewała trudności jak schylanie się, czy zaciąganie spódnicy. W końcu udało jej się zrobić większość samodzielnie, jednak przy butach bądź włosach przełamała się i poprosiła o pomoc kamerdynera. Ten niemalże bezdotykowo zapiął czarne buty na stopach kobiety oraz upiął jej włosy w masywny kok. Było to dla niego niemałe zadanie przez długość i gęstość włosów Veruki.

   Następnie kobieta udała się samodzielnie na mały spacer po posiadłości. Nie widziała kompletnie nic oprócz jej sypialni, biura chłopca oraz paru korytarzy. Postanowiła nie śpieszyć się, a raczej pozaglądać w niemal każde drzwi.

III

   Chłopiec w przepasce przesiadywał w bawialni, otoczony książkami jak i grami planszowymi, kartami i talerzykami po słodyczach. Wydawał się być nader znudzony danym dniem. Szybko uporał się z niezbędną pracą oraz lekcjami, co wywnioskować można było po kartkach ciśniętych na róg biurka, kompletnie zapisanymi łaciną. Jego melancholię przerwało pukanie do drzwi, zza których za chwilę wychylił się kamerdyner.

  -Jakieś wieści? -chłopiec zapytał automatycznie, kompletnie nie odrywając wzroku od tekstu zapisanego w brązowej książce. 

  -Rany, rany... cóż za bałagan. -mężczyzna wszedł do pokoju i od razu skierował się do biurka chłopca. W dłoń chwycił niedbale rzucone kartki na skraju mebla. -Przynajmniej panicz poćwiczył. -z uśmiechem spojrzał na starannie zapisane litery w łacinie.

  -Nie odpowiadasz na moje pytanie. -hrabia stwierdził, z niezadowoleniem wychylając się zza grzbietu książki.

  -Proszę wybaczyć. -kamerdyner pokornie skłonił się. -Cóż tu mówić. Jest dość upartym przypadkiem.

  -Czyli świetnie sobie radzisz. -chłopiec wzruszył ramionami, wracając do swojej lektury. Kamerdyner wydawał się być dość niezadowolony z postawy swojego pana. -Miej na nią oko. Coś czuję, że mimo wszystko będą jej szukać.

  IV

   Veruca zdołała zwiedzić jedynie skrawek posiadłości, zanim zmęczenie uderzyło szczególnie w jej poharatany brzuch. Oparła się o jedną z obskurnych ścian. Z wyglądu otoczenia wnioskowało, że znajdowała się w skrzydle dla służby. Poszła jeszcze kawałek do przodu, aż spod jednych drzwi powiew zimna uderzył o jej łydki. Było to kompletnie inne uczucie od przytłaczającego ciepła, jakie panowało w całej rezydencji. Powoli uchyliła drzwi, za którymi znajdował się pokój. Pomieszczenie wyglądało, jakby nie było kompletnie używane. Po dokładnym przyjrzeniu się, Veruca zauważyła drobne zarysowania na podłodze od butów. Czyli jednak ktoś tutaj mieszka i właściciel najwidoczniej zapomniał zamknąć okna, stąd owy przeciąg.

   Wychyliła głowę do środka, szukając źródła zimna. W końcu jej oczy wylądowały po lewej stronie pokoju, gdzie okno znajdowało się nad prostym łóżkiem z dwiema, skromnymi szafkami nocnymi. Naprzeciw posłania stała równie prosta szafa. Już miała wkroczyć do środka, kiedy gdzieś z kąta pomieszczenia usłyszała cichy szelest. Coś na rodzaj przebieranych ubrań w szufladach. Ostrożnie stawiała kroki myśląc, że to po prostu zabłąkana mysz gdzieś pod łóżkiem. Coraz to większy niepokój ogarniał kobietę, gdy zbliżała się do szelestu, który tak jak myślała rozbrzmiewał w okolicach łóżka.

   Kobieta wychyliła się z drugiej strony posłania i w półmroku zdołała zauważyć coś czerwonego. Bardzo czerwonego. Był to czubek głowy kogoś, kto najwidoczniej myszkował w czyichś rzeczach. Spojrzała w dół, gdzie ujrzała równie czerwony płaszcz. Mały przypływ strachu wyprowadził kobietę z równowagi, przez co cofnęła się z głośnym tupnięciem. Przywołało to uwagę właściciela czerwonych włosów, co niemal od razu odwrócił się w stronę Veruki ukazując swoje zielone oczy przykryte przez czerwone okulary na koralikach. 

   Postać wydała z siebie przeraźliwy krzyk, niczym kobieta w opałach. Dezorientacja, w jaką wpadła Veruca również spowodowała u niej wrzask, jednak nie strachu a zaskoczenia.

  -Kim jesteś?!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top