~II~

I

   
   Powóz delikatnie kołysał się na boki, gdy przemierzał ulice na obrzeżach miasta. Z każdą dziurą, na jaką najechała dorozka kobieta skulona w kącie cicho syczała pod nosem. Czuła, jakby trzewia wylewały jej się z rozciętego brzucha na brudna posadzkę powozu. Z całych sił podtrzymywała swój brzuch, bardzo mocno go ściskając trzęsącymi się dłońmi. Przygryzła swoje wargi rozmyślając nad użytym ostrzem. Dopiero po wysilonym skupieniu do kobiety dotarło, że musiało być one wykonane z pewnego sortu specjalnego materiału. Materiału, który z łatwością rani demony... każdego rodzaju.

   Młody hrabia siedzial.na przeciwko kobiety oraz z całych sił próbował na nią nie spoglądać. Jego sługa, na nieszczęście chłopca prowadził pojazd tak więc zostali sam ma sam w dorożce. Kobieta nie wyrażała dużego zainteresowania obecnością chłopca, jako zajęta była swoim własnym cierpieniem.

   Pod jego granatową czupryną tliło się wiele myśli. Mianowicie... co by tutaj z nią zrobić? Porzucić w lesie, czy może przygarnąć pod swoje skrzydła i zrobić z niej użytek? Westchnął pod nosem na tę fantazję. Nie było dobrej odpowiedzi. Nie miał pojęcia czym ona jest, także skąd pochodzi. Czy jest niebezpieczna? Bądź po prostu śmiertelnie przestraszona.

   -Jak ci na imię? -hrabia zapytał nagle, opierając lewy łokieć o futrynę okna dorożki. Kobieta spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami, które były nader szeroko otwarte. -Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy. Chcę po prostu wiedzieć jak masz na imię. -chłopiec sprostował.

   -Veruca. -odparła z niemałym wysiłkiem ledwo powstrzymując drżące usta.

   Dokładnie lustrowała hrabiego swoimi świecącymi oczami. Na około półtorej metra wysoki chłopiec o bardzo bladej karnacji siedział przed nią, jakże znudzonym okiem odwzajemniał ciekawskie spojrzenie. Pukiel granatowych włosów opadał mu na czarna przepaskę, co znajdowała się na jego lewym oku. Dziecięcy garnitur wskazywał, że nie miał więcej niż 15 lat. Maksymalnie z 14.

   -Jestem Ciel Phantomhive. Miło mi panią poznać. -westchnął ciężko pod nosem, po czym delikatnie skinął głową w stronę kobiety. -Nawet zważając na okoliczności...

  -Mogło być gorzej. -Kobieta wysiliła się na dane słowa, jak i wymusiła słaby uśmiech na swojej twarzy.
  
   Chłopiec spoglądał z zainteresowaniem w swoim oku na Verukę. Skąpana we własnej krwi kobieta, blada oraz wyraźnie po ogromnej traumie uśmiechała się do niego. Przypominało to bardziej manerw obronny niż cokolwiek pozytywnego. Po paru minutach nachalnego gapienia się na kobietę, powóz mocniej zakołysał się a zza okna dorożki zaczęło dochodzić blade światło z rezydencji. Chwilę później blady kamerdyner zgrabnie pociągnął drzwi powozu, otwierając je. Wpuścił do środka ciepłe światło niemal mrocznej posiadłości z zewnątrz otoczonej martwym, zimowym ogrodem wykonanym na wzór surowego baroku.

   Hrabia Ciel nie przebierał w wysiadaniu z powozu. Mimo dziwnego uczucia smutku oraz chęci pomocy w środku, chciał szybko ewakuować się z środka. Jego czarne, lakierowane buty ubrudzone były od krwi kobiety od podeszwy.

   -Panienko? -mroczny lokaj wyjrzał do kobiety z uśmiechem na twarzy, powoli wysuwając w jej stronę swoją dłoń. -Jesteśmy na miejscu. Proszę.

   -Dziękuję. -odparła oraz z oporem chwyciła dłoń sługi, jednak nie spojrzała na niego nawet na ułamek sekundy. Gdy już stanęła na zmarzniętej ziemi bosymi stopami, rozejrzała się po otoczeniu. Jej świecące oczy zawiesiły się na ogromnej, stalowej bramie w oddali. -Już Pójdę. -mówiąc niepełnymi zdaniami, niczym żółw skierowała się w stronę wyjścia z terenu posiadłości.

   -Ależ gdzie pani idzie? -chłopiec odwrócił się na pięcie, zamachując swoją laską wykonaną z ciemnego drewna i zakończoną złotą rączką. -Będę więcej niż zaszczycony, aby pomóc.

   -Nie. -rzuciła już szybciej. Zesztywniała na słowa chłopca. Nie miała zamiaru stać się męczennicą w kolejnej posiadłości, ot taką myśl podsunął kobiecie jej rozbity umysł. -Nie trzeba. -Powtórzyła już spokojniej, po czym dała kolejny krok do przodu.

   -Gdzie się udasz? W takim stanie większość jak nie wszyscy będą zbyt wystraszeni, aby pani pomóc. -Ciel wzruszył ramionami, czując jak wypowiada same fakty.

   -Nie wiem. -westchnęła. -Coś wymyślę.

   Hrabia nie kontynuował. Westchnął jedynie od nosem oraz delikatnie przetarł swoją zmarzniętą twarz. Pozwolił Veruce odejść w swoją stronę, w miarę starając się nie myśleć o jej losie. Mimo wszystko, w jakiś dziwny sposób przypominała mu jego samego. Gdzieś głęboko w jego podświadomości, w miejscu które jego mózg usilnie próbował ukryć przed rozdrapaniem starych ran... właśnie ten fragment zaczynał przebudzać się. Stare dzieje, gdy był jeszcze mniejszy delikatnymi falami nawracały do jego umysłu. Krótkie urywki widoku stalowych krat oraz poranionych, dziecięcych dłoni sięgających poza klatkę pojawiały się przed jego niebieskim okiem. Mógł komuś dać szansę, której najwyraźniej sam nigdy nie dostał. Szansę, która zmusiła go do podjęcia radykalnych środków.

   Hrabia złapał się za nasadę nosa oraz zmarszczył brwi, puszczając wspomnienia w niepamięć. Stuknął swoją laską o schody posiadłości oraz udał się do wejścia. Jego kamerdyner wyraźnie był niepocieszony zachowaniem swojego pana. Za jego plecami przybrał maskę irytacji, po czym udał się dokładnie za nim do rezydencji.

II

   Minęło parę dni odkąd kobieta uciekła z dala od miejsca jej koszmaru. Niegdyś świeża krew na jej białej koszuli przyjęła brązową barwę. Zadana rana jednak nie wydawała się goić. Oparta o drzewo, trzęsącymi się dłońmi kobieta ledwo chwytała kawałki surowego mięsa zwierzęcia, które leżało skonane tuż obok niej.

   Veruca zatrzymała się w lesie nieopodal posiadłości Phantomhive tylko dlatego, że nie dała rady dalej pójść. Poranne światło, które zdołało przebić się przez gałęzie bezlistnych drzew delikatnie muskało jej bladą twarz brudną od barbarzyńskiego spożywania posiłku. Leśne zwierzęta były jej jedynym źródłem pokarmu, co nie zaspokojało kompletnie jej głodu. Spojrzała powoli w niebo, jednak zrezygnowała z danego czynu przez promienie drażniące jej zmęczone oczy.

III

  Młody hrabia już przed dziewiatą rano zasiadł w sowim biurze. Pomieszczenie wypełnione było regałami wykonanymi z ciemnego drewna po sam sufit, tak jak wypełnione było różnymi książkami. Potężne, dębowe biurko stało zaraz przed półokrągłym, ogromnym oknem co wpuszczało wiele porannego światła. Obity w czerwony materiał fotel zajmowany był przez chłopca, który walczył ze swoimi myślami spoglądając na zewnątrz przez okno. Nie zdołał zauważyć, kiedy potężne drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a przez nie wkroczył kamerdyner z tacą wypełnioną śniadaniem oraz poranną herbatą.

   -Dzień dobry, Paniczu. -sługa ukłonił się głęboko, tacę delikatnie  unosząc nad swoją głowę. -Przyniosłem śniadanie.

   -Mhm. -chłopiec mruknął pod nosem w zamyśleniu. -Jak myślisz, gdzie się udała? -zapytał dość niespodziewanie, na co kamerdyner delikatnie uniósł lewą brew. -Czy nadal żyje?

   -Pewnie jest niedaleko. Zważając na jej stan nie mogła udać się poza las. Proszę mi wybaczyć, ale... skąd ta ciekawość? -Sługa dość odważnie zadał pytanie. Spojrzał na swojego pana, który opornie odkleił wzrok od okna.

   -Mam swoje powody. -Niezbyt zgrabnie ominął pytanie kamerdynera, wymownie dając znać że nie chce na nie odpowiadać. -Znalazł byś ją? -Brzmiało to bardziej jak pytanie retoryczne, niż poważna zagwostka. W międzyczasie sługa postawił śniadanie chłopcu tuż przed jego nosem.

   -Cóż, niewątpliwie. Jednak...

   -W takim razie masz ją znaleźć. - hrabia przerwał mężczyźnie, na co ten zastygł w lekko schylonej pozycji. Ciel, jakby nic się nie stało ujął filiżankę z herbatą. -Masz jej zaproponować pomoc. Schronienie, czyste ubrania, pożywienie... Podstawowe rzeczy. O ile jeszcze żyje. Jeśli nie pochowaj ją z należytą godnością. -spoglądał na napar, który leniwie obijał się o filiżankę. Miał ton nie znoszący sprzeciwu. -To rozkaz.

   -Oczywiście. -Sługa ponownie opuścił głowę.

IV

   Kobieta nie zdołała stawić ani kroku odkąd usiadła pod drzewiem, nieopodal małego stawu. Z przymkniętymi oczami spokojnie nabierała zimne powietrze do płuc. Wydawało się niemal kojące na jej dolegliwości fizyczne, jak i psychiczne.

   Uniosła głowę, gdy nieopodal niej rozniósł się cichy dźwięk pękających gałęzi. Myślała, że był to zabłąkany w lesie jeleń, lecz kiedy wyjrzała zza konara ujrzała sylwetkę człowieka. Szybko schowała się z powrotem, a jej oddech stał się niespokojny. Przez brak mobilności kobieta niczym sparaliżowana siedziała pod drzewem, nie mając odwagi wydać najmniejszego dźwięku. Przeczekała tak parę minut. Odwróciła się ponownie, ale już nie było nikogo widać, ani słychać. Westchnęła z ulgą pod nosem, relaksując swoje ciało.

   -Ah, na szczęście panienka się znalazła. -Usłyszała ciepły, męski głos zaraz obok siebie na co mocno zacisnęła swoje zęby. Pierwsze co ujrzała to piwne oczy kamerdynera, który pochylał się nad nią z małym uśmiechem na twarzy.

   -Jak ty... Czemu tutaj jesteś? -nie miała pojęcia, jak ma zareagować na całą tę sytuację. Chaotycznie lustrowała mężczyznę wzrokiem aby tylko skulić się jeszcze bardziej.

   -Mój pan Życzy sobie panienki obecność w posiadłości. Pragnie pomóc. -przymknął swoje oczy, pogłębiając ukłon.

   -Odmawiam. - odwróciła swój wzrok na staw naprzeciw. -Dobrze sobie radzę.

   -Proszę mi wybaczyć odwagę, jednak... Nie widać. -krótko, lecz trafnie podsumował stan kobiety. Przybrał znacznie łagodniejszy wyraz twarzy, aby choć trochę zbudować atmosferę zaufania. -Obiecuję, że panicz nie ma zamiaru panienki skrzywdzić. -dodał ostrożnie dobierając swoje słowa.

   Veruca spojrzała na mężczyznę po raz kolejny. Z pozoru wydawał się być nieszkodliwym, uniżonym sługą jednak za tą wyrafinowaną maską kryło się zupełne przeciwieństwo delikatności. Według niej oni wszyscy byli tacy sami. Wszyscy pokroju właśnie tego mężczyzny przywdziewają wygląd ciepłej, serdecznej osoby, ale to było tylko i wyłącznie kłamstwo.

   Mężczyzna zdołał zauważyć wahanie kobiety, tak więc z westchnięciem odsunął się od jej boku. Powoli zdjął ze zwoich ramion czarny płaszcz oraz z największą delikatnością przykrył nim skuloną Verucę. Ta, zdziwiona spojrzała nad siebie.

   -Panicz nie ma złych zamiarów. Jeżeli nie będzie się panience podobało w posiadłości, zapewniam że będzie mogła panienka odejść. - przyłożył dłoń do serca oraz wyprostował się. Kamerdyner wyciągnął pomocną dłoń w stronę kobiety, która uniosła swoje brwi. -Nie śmiem się domyślać, przez co panienka musiała przejść... Jednak wiem, że to się nie powtórzy w posiadłości Phantomhive.

   Veruca wydawała się rozmyślać nad pomocną dłonią kamerdynera. Nie mogła doszukać się kłamstwa w jego słowach, jednak gdzieś z tyłu głowy zostało jej ziarenko niepewności. Z oporem chwyciła dłoń, która mimo panującego chłodu wokół wydawała się być ciepła niczym świeca.

V

   Wejście do posiadłości było bardziej okazałe w świetle dziennym, niż ponurą, zimową nocą. Kobieta przy pomocy kamerdynera zdołała dojść do samego progu. Z trudem weszła po krętych schodach, jednak przy odpowiedniej asekuracji oboje dali radę. Widziała, jak kamerdyner starał się nie naruszać zbytnio jej przestrzeni osobistej, jednak w tym samym czasie odpowiednio dbał o to aby nie stała jej się dalsza krzywda. Zastanawiające posunięcie jak na kogoś z jego rodzaju.

   Lokaj jednym ruchem otworzył drzwi posiadłości, ukazując czarno-białą szachownicę holu. Czerwony dywan zdobiony po bokach złotym splotem prowadził ich prosto do dębowych, ogromnych schodów. Veruca ze zdumieniem w świecących błękitem oczach podziwiała wytworny obraz nad schodami, jak i całokształt wnętrza posiadłości. Dała dalej się prowadzić wgłąb rezydencji przez kamerdynera. Bez żadnego oporu stawiała drobne kroki przed siebie, dopóki nie zaprowadził jej w przestronny korytarz o ciemno zielonych ścianach. Zatrzymali się przy jednych z wielu drzwi, a po otworzeniu ich przez mężczyznę jej oczom ukazało się owe biuro, gdzie przesiadywał pan posiadłości.

   -Wypada pukać, czyż nie? -dziecięcy głos rozbrzmiał w biurze. Chłopiec wypełniał w danym momencie pliki dokumentów, lecz po otwarciu drzwi uniósł swój wzrok na próg. W chwili na jego twarzy pojawił się mały uśmiech. -Ah, to Ty. Panienka Veruca.

   -Dlaczego kazałeś mnie tutaj sprowadzić? -rzuciła pytanie raczej bezpośrednio.

   -Mam swoje powody. -hrabia powtórzył dokładnie to samo, co wcześniej powiedział swojemu kamerdynerowi. -Proszę, nie wstydź się. Rozgość się.

   -To wszystko nie ma sensu. -stwierdziła wciąż rozglądając się po pomieszczeniu.

   -Nie wątpię. Mało kto ma w zwyczaju gościć kompletnie obcych ludzi w swoich progach. Ja jednak wiem, że nie będziesz sprawiać kłopotów. -chłopiec wzruszył ramionami. Odłożył pióro na bok oraz splótł swoje palce na biurku, spoglądając na kobietę. -W końcu jest panienka w potrzebie, a ja służę pomocą.

   -Czego chcesz w zamian? -Veruca zmarszczyła brwi oraz bardziej opatuliła ramiona czarnym płaszczem. -Jeżeli chcesz mnie sprzedać to po prostu powiedz. Zaoszczędzimy sobie tego kłopotu. -wręcz warknęła na chłopca, na co ten szeroko otworzył swoje oko.

  -Skądże, nic z tych rzeczy! -hrabia obdarzył biedne uszy kobiety swoim nerwowym piskiem. -Dobrze... pójdźmy na układ. Jeżeli będziesz w pełni sił, porozmawiamy na ten temat. Nie jest to tajemnicą, że wiele panienka przeszła przez ostatnie dni więc proszę. Nie. Wręcz Nalegam aby panienka udała się na spoczynek. Sebastian wszystkiego dopilnuje.

   Hrabia wskazał dłonią na kamerdynera, co stał obok kobiety. On tylko delikatnie uśmiechnął się oraz pokierował Verucę do wyjścia.

   -Czego wy tak naprawdę ode mnie chcecie? -kobieta dopytywała już coraz bardziej zrezygnowana. Ledwo wlokła swoje nogi po podłodze gdy kamerdyner prowadził ją dalej przez korytarze.

   -Wychodzi na to, że kompletnie nic. Panicz ma swoje zachcianki. Może się panienka czuć zaszczycona jego hojnością. -kamerdyner mówił to w tak łagodny sposób, że dla normalnego człowieka wydawało by się to tak cudownym gestem, że jedynie ofiara z własnego życia mogłaby spłacić dług wdzięczności. Veruca jednak wychwyciła nutę zmieszania oraz potężnej satyry w głosie lokaja.

   -Coś wiesz, ale nie chcesz mi powiedzieć. Zrozumiałe. W końcu jestem kompletnie obca. -wzruszyła ramionami.

   -Panicz przedstawi pewne sprawy jaśniej, gdy panienka już wydobrzeje. -kamerdyner przytaknął oraz ponownie zatrzymał kobietę przed już mniejszymi drzwiami. -Teraz musi panienka odpocząć. Opatrzę rany oraz zapenwie panience czyste ubrania.

   Za kolejnymi drzwiami ukryła się sypialnia. Prosty, acz ogromny pokój przyzdobikny był błękitnymi ścianami oraz jasnymi meblami. Masywne łóżko z baldachimem i złotymi kotarami znajdowało się na środku pokoju jako główny punkt. Po jego bokach dwie szafeczki nocne idealnie nadawały wrażenie przytulnego kąta do odpoczynku. O kominku naprzeciw łóżka już nie wspominając.

   -Nic mi nie jest. Nie trzeba mnie opatrywać. -jakże oczywiste było to kłamstwo. Veruca powoli weszła głębiej do pomieszczenia, później zatrzymując się na okrągłym, żółtawym dywanie.

   -Panienki wyglad mówi kompletnie coś innego. -kamerdyner westchnął, po czym podszedł do drzwi do pokoju. -Przyniosę rzeczy potrzebne do pielęgnacji. Proszę się stąd nie ruszać.

   Veruca przytaknęła nawet na niego nie spoglądając. Delikatnie przejechała bladymi palcami po nieskazitelnie  czystych pierzynach na łóżku. Zagryzła dolną wargę gdy puszyste przykrycie zatańczyło między jej palcami. Zapomniała jak przyjemne może być spanie.

   Wiele pytań jak i wątpliwości tliło się w jej głowie. Kompletnie nie rozumiała całej tej sytuacji, jednak też nie protestowała. Choćby chciała to i tak kobieta była na straconej pozycji. Mimo wszystko Veruca starała się znaleźć pozytywy. Jednym z nich było coś, co wydawało się być oczywiste.

   To był początek nowego rozdziału w jej życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top