18. Weselisko
Rosalinda czuła, jak jej nogi robią się galaretowate, a płucach zostawało coraz mniej powietrza, którym mogła oddychać.
Można by rzecz, że czuła się podobnie co wtedy na balu u państwa Zabini. Tylko, że tym razem jej gorset nie był tak mocno zawiązany, a ona nie musiała wyznawać miłości pewnemu mężczyźnie.
Chociaż... czy przysięgi małżeńskie zaliczały się do wyznawania miłości? Uznajmy, że tak, ale to wciąż nie było to samo co za tym pierwszym razem, gdzie miała wrażenie, że zawali całą sprawę.
Odgarnęła drżącą ręką kosmyk rudych włosów za ucho. Przez to wszystko ten rudy kolor zdążył jej zbrzydnąć. Na prawdę, wolała swoje dawne ciemne włosy i zapewne po ślubie wróci do nich.
— Jeszcze tylko szybka pogadanka z moimi rodzicami i będę wolna — wymamrotała do siebie wypuszczając kłęby ciepłego powietrza, a idąca obok niej Narcyza zachichotała cicho. — W pewnym sensie.
— Przyznaj, gdyby nie oni i Jaskier nie stałabyś tutaj ubrana w śliczną suknię ślubną, a Severus nie miałby na sobie smokingu i nie czekałby przed ołtarzem na ciebie, w dodatku na takim zimnie — dodała wskazując na opsypany śniegiem ogród.
— Mam ochotę zwiać — powiedziała mimowolnie czując jak robi jej się niedobrze. — Co jeśli wywale się, akurat tej jednej, cholernej, oblodzonej płytce idąc do ołtarza?
— To wstaniesz i będziesz szła dalej — wzruszyła ramionami.
— A co jeśli teraz ucieknę?
— To ucieknę z tobą — odpowiedziała jej pewnym głosem na co Rosalinda skrzyżowała ręce na piersi.
— Nawet jeśli oznaczałoby to, to że złamałabym Severusowi serce?
— Tak.
— Dlaczego? — Zmarszczyła brwi niezbyt rozumiejąc swoją przyjaciółkę.
— Bo jesteś moją przyjaciółką, prawie, że siostrą, Roso. Będę cię zawsze wspierała, bez względu na wszystko, bo wiem, że ty też byś to zrobiła dla mnie — uśmiechnęła się ciepło w jej stronę. Rosalinda również chciała odwzajemnić jej uśmiech i coś powiedzieć, ale na końcu brukowanej drogi dostrzegła dwie idące w ich stronę sylwetki.
— Czekaj przed wejściem. Tymi dwoma chodzącymi zgredami muszę się zająć sama — wyszeptała dyskretnie do pani Malfoy oraz podała jej swój bukiet, a ona odpowiedziała jej skinięciem i oddaliła się zostawiając ją samą z dwójką czystokrwistych czarodziejów, którzy byli... jej rodzicami.
Kobieta spojrzała na swoją matkę, Janine, ubraną w drogą, granatową sukienkę z czarnymi elementami, w tym trzymaną w jednej ręce czarną torebką, a w drugiej czarne futro (Zapewne miała na siebie rzucone zaklęcie ocieplające). Włosy pani Wayne miały czekoladowy kolor i były upięte w wymyślnego koka, który przypominał Rosalindzie jakąś koronę. Zielone oczy panny młodej spotkały się z ciemnymi, również zielonymi oczami starszej kobiety, która miała poważną minę.
Rosalinda przełknęła nerwowo ślinę i przeniosła wzrok na swojego ojca, który dumnym krokiem szedł w jej stronę, i również, tak jak jej matka, patrzył się wprost na nią swoim zimnym wzrokiem od którego miała ciarki. Zmienił się nieco od ich ostatniego spotkania. Jego ciemne włosy były teraz w niektórych miejscach siwe, ale to dodawało mu jeszcze większej powagi. Rosę zastanawiało to czy wciąż był taki poważny, ale znając jego, to pewnie tak.
— Rosalindo, jak miło cię widzieć — pierwsza odezwała się jej matka w której głosie można było wyczuć dobrze znany rudowłosej chłód.
— Mamo — posłała jej mały uśmieszek, który tamta odwzajemniła. — Tato — mężczyzna skinął w ciszy. — Miło was widzieć — jej uśmiech powiększył się. — Widzieliście się już z Jaskrem?
— Zamieniliśmy z nim parę słów — odpowiedział jej nieco chrapliwym głosem pan Wayne. — Jesteś pewna, że to on ma cię poprowadzić do ołtarza?
— Lubię łamać stereotypy — wzruszyła ramionami.
Zdegustowany ojciec rodzeństwa Wayne spojrzał w bok i zacisnął wargi. Wiedział dobrze, że jego dzieci były nieco... inne. Można by rzec, że mało posłuszne, jeśli w ogóle takie były.
— Mam nadzieję, że dokonałaś dobrego wyboru z tym Snape'em — rzuciła niezbyt przekonana do narzeczonego swojej córki, Janine.
—To był mój najlepszy wybór, mamo — odpowiedziała jej nieco urażona Rosalinda. Co jak co, ale nie miała zamiaru pozwolić swojej matce czepiać się jej wyboru Severusa.
— Nie kwestionuj wyboru naszej córki, Janine. Co, jak co, ale nasze dzieci potrafią wybrać sobie narzeczonych. Przynajmniej Rosalinda — dodał pan Wayne dobrze wiedząc kim był jego przyszły zięć. Jego żona zacisnęła swoje bordowe wargi w wąską linię i westchnęła cicho. Zdziwiona jego zachowaniem panna młoda również zamilkła. — Jeśli to wszystko, to my pokierujemy się już na swoje miejsca.
Rosalinda poczuła się nieco skrzywdzona. Mogli chociaż pochwalić jej suknię, a tutaj nic. Po prostu mają to gdzieś. Wyjdzie za mąż, a oni sobie znowu wyjadą i będą mieli ją gdzieś, każąc radzić sobie samej, jak to zrobili, gdy skończyła Hogwart. Normalnie rodzicie roku, a może nawet stulecia.
— Rosalindo — podniosła wzrok słysząc cichy głos matki. — Jesteśmy z ciebie dumni — zmusiła się na uśmiech, a potem szturchnęła swojego męża, który podniósł nieco kąciki ust. PIERWSZY RAZ W ŻYCIU.
Chcąc czy nie chcąc rudowłosa poczuła małe ciepło na sercu. Cieszyła się, że nie czepiali się jej wyboru (przynajmniej nie aż tak bardzo). Mogła teraz w pełni skupić się na swoim ślubie wiedząc, że nie będzie czuła na sobie zimnych spojrzeń jej rodziców, którym coś nie pasowało.
— Właściwie... to miałabym do was jeszcze jedną prośbę — oznajmiła nieco niepewnie kobieta, a jej rodzice unieśli brwi z zapytaniem.
*
Pierwsze nuty marsza weselnego zaczęły grać, a zadowolony Jaskier podszedł do Rosalindy, która nie podzielała jego humoru. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że zaraz na prawdę ucieknie zostawiając wszystko za sobą i wyjeżdżając gdzieś daleko, gdzie nikt jej nie zna.
— Powinnaś być szczęśliwa, a wyglądasz, jakbyś szła na ścięcie — zachichotał mężczyzna widząc jej podejście do tej całej sytuacji. — Wiesz, że możesz teraz powiedzieć "tak'', ale za na przykład rok powiedzieć "papa obrączko"! — Udał, że ściąga niewidzialną obrączkę ze swojego palca i rzuca nią za siebie. Kobieta wbrew sobie zaśmiała się z jego czynu.
— W sumie masz rację, ale sprawy rozwodowe zawsze się cholernie długo ciągną — jęknęła niezadowolona z takiej wizji.
Ž Masz dwa wyjścia: albo bierzesz pakiet Severus Snape na całe życie, albo teraz spieprzasz z własnego ślubu —,wzruszył ramionami. — Ja, jednak brałbym na twoim miejscu ten pakiet, kto wie może kopnie w kalendarz za kilka lat — dorzucił żartobliwie widząc jej niezdecydowaną minę. Kobieta zagryzła czerwoną wargę i ściągnęła brwi wciąż się zastanawiając.
— Ja... nie wiem — spojrzała na niego nieco przestraszona.
— Salazarze — przewrócił oczami z rozczarowania. — Nie po to męczyłem się przez cholerny miesiąc byś to teraz spierdoliła swoim "nie wiem". Kochasz go czy nie?
— No tak...
— Więc teraz, raz-kurwa-dwa idziemy cię odprowadzić panu Snape'owi byś uczyniła z niego pana Wayne'a ž wystawił jej ramię patrząc przy tym wyczekująco.
— Właściwie to mnie panią Snape — powiedziała cicho. Gdybyście mogli zobaczyć jego minę, gdy usłyszał te dwa słowa. Rosalinda z całej siły powstrzymywała się przed wybuchnięciem śmiechem i popłakaniem się. Przecież nie chciała sobie rozmazać makijażu, co nie?
— S-Snape? — Wydukał zdziwiony. — Rodzice wiedzą? Przecież cię wydziedziczą!
— Zgodzili się — uspokoiła go. — Co prawda obiecywałam im mały, ale to taki maleńki szczegół dotyczący ciebie — pochyliła się w jego stronę z szatańskim uśmiechem przez co jej brat miał już bardzo złe przeczucia. — Znajdziesz sobie w rok narzeczoną, braciszku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top