Prolog


    Nigdy nie przypuszczałam, że mój szósty zmysł, do tej pory niezawodny, zrobi mi takiego psikusa i znajdę się w tak beznadziejnej sytuacji. W dzień siedemnastych urodzin miałam wypadek, który odebrał mi niemal wszystko i byłam pewna, że już nic gorszego mnie nie spotka. Bardzo się pomyliłam.

    Czasami z nostalgią wspominam moje życie przed.

    Było idealne. Wtedy nie umiałam tego docenić, ale teraz już to wiem. Było naprawdę cholernie idealne. Miałam wszystko. Byłam szczęśliwa. I pewnie gdyby jeszcze niedawno ktoś zapytał mnie, kiedy to wszystko zaczęło się pieprzyć, bez wahania odpowiedziałabym, że w dniu wypadku. Dzisiaj już wiem, że to nie jest prawda. Pieprzyć zaczęło się o wiele wcześniej.

    Przysłowiowych gwoździ do mojej trumny było wiele. Zbyt wiele. Dużo złych wydarzeń i jeszcze więcej nieodpowiednich wyborów sprawiło, że dzisiaj, mimo iż żyję, w środku czuję się martwa.

    Pierwszy gwóźdź wbiłam sobie sama, kiedy pewnej nocy, lata temu, zdałam sobie sprawę, że jestem beznadziejnie zakochana w synu przyjaciela mojego ojca. Ktoś mógłby zapytać: jaki wpływ może mieć szczeniackie zauroczenie? Znaczący. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jakie to miało konsekwencje. Miłość oślepia. Czasami odbiera tylko zdrowy rozsądek, ale zdarza się, że całkowicie tracimy przez nią zmysły. I jeśli tak, jak moja, jest nieszczęśliwa, rani do kości i sprawia, że cokolwiek przestaje mieć znaczenie. Tracimy kontrolę.

    Z miłości potrafimy robić naprawdę głupie rzeczy i podejmować cholernie złe decyzje. Nigdy nie należałam do osób, które łatwo odpuszczają. Jednak bywa, że zwyczajnie należy to zrobić. Dla własnego dobra. Ja byłam zbyt uparta i zbyt głupia. Nie zrobiłam tego. Zawiodłam samą siebie na wielu płaszczyznach. Zawiodła mnie moja intuicja i umiejętność oceny sytuacji, przez co wpakowałam się w dwie, destrukcyjne dla mnie relacje. Każda z nich niszcząca w inny sposób. Jednej z nich nie umiałam zakończyć, choć wiedziałam, że powinnam. Natomiast drugiej relacji chciałam położyć kres najbardziej na świecie, ale nie mogłam. Obydwie łączyły się ze sobą, o czym dowiedziałam się zdecydowanie za późno.

    Dzisiaj nie ufam już samej sobie. Noszę w sobie zbyt wiele bólu, gniewu i rozczarowania. Chciałabym się pozbyć tych uczuć. Tego kubła destrukcji z serca. Tej tykającej bomby w mojej głowie. Chciałabym znowu poczuć się żywa, ale boję się. Boję się, że jeżeli w końcu uda mi się to z siebie wyrzucić, wiadro zostanie wylane na głowę nieodpowiedniej osoby, a bomba wybuchnie w miejscu pełnym dobrych i ważnych dla mnie ludzi, a oni już wystarczająco się przeze mnie wycierpieli.

    Jestem Luna Duncan. Kiedyś byłam zupełnie inną dziewczyną. Zostałam złamana na wiele sposobów. Stałam się tornadem. Żywiołem, który rujnuje wszystko co napotka na swojej drodze. I choć bardzo bym chciała cokolwiek ocalić, choć staram się z całych sił... Obawiam się, że to niemożliwe. I było niemożliwe na długo przed tym, nim zdałam sobie z tego sprawę.

    Patrzyłam dzisiaj na zachodzące nad La Jolla słońce. Siedziałam tam, jak kiedyś, z papierosem w dłoni. Ból mnie rozrywał. Myślałam, że tam uda mi się coś wymyślić, że to mi pomoże i coś wymyślę. Nie pomogło. Nie wymyśliłam nic. Jedyne co się pojawiło to łzy. Łzy bezradności, pod którymi kryły się wielkie doznane krzywdy, niespełnione marzenia i miłość, która zamiast szczęścia, ofiarowała ból. 

***

hasztag, pod którym możecie dodawać swoje reakcje na twitterze to: #hurricaneinmysoul

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top