9.

"Nachodzi, jak huragan, a ja przyjmuję to naprawdę powoli. Świat wiruje, jak wiatrowskaz. Kruchy i opanowany. Znów się załamuję. Przyjmuję ból, by móc Cię wpuścić."

    Następnego dnia budzę się w naprawdę złym humorze. I wiem, że będzie tylko gorzej. Czeka mnie jeszcze przeprawa z Kevinem, a spotkanie z nim skończy się źle.

   Przewracam się na drugi bok i leżę jeszcze przez kilka minut, ale dopiero, kiedy słyszę krzątaninę mamy, która wstała i właśnie przygotowuje śniadanie dla całej rodziny, decyduję ruszyć tyłek i pójść pod prysznic.

    Doprowadzam się do porządku w błyskawicznym tempie i z zadowoleniem stwierdzam, że moja twarz wcale nie wygląda źle. Przez ostatnie lata poświęciłam wiele czasu, żeby nauczyć się kontrolować swoje emocje. Wreszcie stałam się mistrzem w robieniu dobrej miny do złej gry. Rzadko zdarza mi się płakać. Zazwyczaj wtedy, kiedy jestem na skraju wytrzymałości. Wczorajszy wieczór zdecydowanie doprowadził mnie do takiego stanu, jednak szybko udało mi się przywołać do porządku. Smutek wolałam przeobrazić w gniew, a kiedy udało mi się skupić na złości zamiast bólu, łzy wreszcie przestały płynąć. I tylko dlatego uniknęłam dzisiaj worów pod oczami.

    Ayden wrócił, to fakt, a ja nie mogę pozwolić, by jego obecność cokolwiek zmieniła w moim dotychczasowym życiu. Muszę po prostu nauczyć się funkcjonować udając, że nie istnieje. Do tej pory mi się udawało, ale ułatwieniem był fakt, że go nie widywałam.

    Wychodząc z łazienki wpadam na tatę, pogwizdującego pod nosem.

    — Dzień dobry, księżniczko. — Wita się ze mną wesoło i posyła mi swój najpiękniejszy uśmiech.

    Patrzy na mnie swoimi dużymi, czekoladowymi tęczówkami, wypełnionymi bezgraniczną miłością, a ja czuję ucisk w żołądku na określenie, którego użył. Mimo wszystko, również szeroko się uśmiecham.

    — To się jeszcze okaże — odpowiadam.

    — Trochę optymizmu, kochanie — mówi, mrużąc oczy i przyglądając mi się uważniej, jakby chciał się upewnić, czy na pewno wszystko ze mną w porządku — może całus na dobre rozpoczęcie dnia, hm? — pyta, nachylając się ku mnie, palcem stukając w swój nieogolony jeszcze policzek.

    Nie mogę powstrzymać chichotu. Muskam wargami miejsce, które wskazał, a on uśmiecha się z zadowoleniem.

    — Rzeczywiście od razu lepiej. — Śmieję się.

    — No widzisz. Twój stary ojciec miewa czasami dobre pomysły. — Szczerzy się, po czym znika za drzwiami łazienki.

    Ja natomiast udaję się do kuchni.

    — Cześć — mówię do rodzicielki.

    — Dzień dobry? — odpowiada, a właściwie pyta. Patrzy na mnie kątem oka, jednocześnie skupiając uwagę na skwierczących kawałkach bekonu.

    — Dobry — odpowiadam krótko, zmuszając swoje wargi do wygięcia się w uśmiech.

    Nasypuję do miseczki płatków owsianych i zalewam je mlekiem. Nie mam apetytu, ale muszę coś zjeść, jeśli nie chcę zemdleć, kiedy będę ćwiczyć na dole. Z ledwością przełykam pierwszą porcję i z grymasem nabieram kolejną łyżkę. Mój żołądek nie chce dzisiaj ze mną współpracować.

    — Jak było na kolacji? — słyszę.

    — Cudownie. Pani Stanford jest taka czarująca i miła, a jej mąż to najzabawniejszy facet, jakiego w życiu poznałam. Hope też jest super. Tematy do rozmów nam się nie kończyły. Tylko Malcolm siedział taki przygaszony. Biedaczek, pewnie stresuje się egzaminami na medycynę, które będzie miał za jakieś siedem lat — mówię, a moje słowa wprost ociekają sarkazmem.

    Mama odwraca się, żeby dokładnie przyjrzeć się mojej twarzy, a chwilę później wybucha śmiechem. Nie mogę się powstrzymać i również parskam.

    — Jezu... — wykrztusza — już myślałam, że ty tak na poważnie — mówi, kręcąc głową i kładzie dłoń na brzuchu — o, nawet Lydię rozbawiłaś — dodaje, zniżając głos, żeby żaden osobnik płci przeciwnej tego nie usłyszał.

    — Bo nawet ona wie, że Stanfordowie seniorzy nie są tak do końca normalni, a przecież ich nie zna. — Wzruszam ramionami i wstaję, żeby odłożyć naczynia do zmywarki.

    Biorę jeszcze butelkę wody z lodówki i schodzę piętro niżej, do piwnic naszego domu, gdzie jest jeszcze kilka pomieszczeń. Między innymi salka, w której ćwiczę. Włączam odtwarzacz i wraz z pierwszym dźwiękiem odprężającej muzyki zaczynam się rozciągać.

    Mam nadzieję, że uda mi się choć częściowo oczyścić umysł.

    Dwie godziny później zmęczona, ale w o wiele lepszym humorze kuśtykam do łazienki. Wypijam po drodze całą butelkę wody, dysząc ciężko. Moje policzki są całe czerwone z wysiłku, noga boli niemiłosiernie, a mięśnie płoną, ale tego właśnie było mi trzeba. Na korytarzu mijam się z Leslie, rzucając jej krótkie cześć, a ona aż przystaje przyglądając mi się uważnie.

    Jest nie tylko moją siostrą, ale też przyjaciółką. Nie zawsze mówię jej o wszystkim, ale i tak wie o mnie więcej, niż powinna. Czasami odnoszę wrażenie, że potrafi z łatwością mnie przejrzeć. Zaczynam się bać, że odziedziczyła po mamie psychiatryczny szósty zmysł. Wszystko na to wskazuje... Dlatego muszę bardzo uważać.

    Wchodzę do kabiny i odkręcam kurek z gorącą wodą. Ciepło przyjemnie łagodzi moje obolałe mięśnie i wreszcie udaje mi się rozluźnić. Kilka minut później, owinięta w ręcznik i z wilgotnymi włosami upiętymi na czubku głowy, opuszczam łazienkę.

    Moje lewe kolano wciąż daje o siebie znać, więc poruszam się powoli, kulejąc. Nigdzie nie mogę znaleźć moich pasów uciskowych, a bez nich się dzisiaj nie obejdę. Tamte musiałam wyprać, bo już się o to prosiły, a zapasowych dwóch par nie znajduję w swoim pokoju. Jest tylko jedno miejsce, w którym wiem, że będą. Liam czasami pożycza ode mnie te mniejsze, kiedy jego bark daje mu o sobie znać. Wzdycham ciężko i udaję się do jego pokoju na piętrze.

    Pokonuję schody z niemałym wysiłkiem, a gdzieś na dnie mojego umysłu czai się myśl, że się przetrenowuję. Zdecydowanie za dużo ćwiczę, o czym świadczy ciągły ból nogi, ale codziennie powtarzam sobie, że to minie, że wcale nie jest aż tak źle. Bo nie jest, prawda?

    Docieram na górę z grymasem na twarzy i muszę rozmasować dokuczające kolano, żeby móc iść dalej. Zaciskam usta i biorę kilka kontrolowanych wdechów. Nic mi nie jest. Wcale nie boli. Nie boli. Powtarzam w myślach.

    Staję przed drzwiami pokoju brata, pukam i nie czekając na zaproszenie naciskam klamkę i otwieram je z rozmachem.

    — Liam, nie widziałeś... — urywam, kiedy moje zielone oczy zderzają się z parą czarnych, hipnotyzujących tęczówek.

    Moją twarz właśnie oblewa purpura. Czuję, jak gorąco rozlewa się po moich policzkach, spływając niżej na szyję i dekolt.

    Ayden przygląda mi się, błądząc spojrzeniem po całej mojej sylwetce. Zaczyna na twarzy, powoli zjeżdżając w dół, na moje nagie ramiona i delikatnie zarysowany rowek między piersiami, po czym zatrzymuje się na dłużej na moich udach. Wreszcie dostrzega bliznę, która ciągnie się od kolana, aż po połowę uda i znika z tyłu. Marszczy brwi, a ja czuję, jak początkowe osłupienie zamienia się w kiełkującą złość.

    — Napatrzyłeś się już? — syczę, wyrywając go z chwilowego zawieszenia.

    Unosi głowę i odnajduje moje spojrzenie. Jego posągowa twarz ani drgnie, a z oczu nie jestem w stanie wyczytać absolutnie nic. Nie odpowiada, tylko patrzy, a intensywność i ciężar tego spojrzenia powoduje, że przeszywa mnie dreszcz.

    Szybko odrywam od niego wzrok, bojąc się, że jeszcze chwila, a przewrócę się z wrażenia i spoglądam na rozwalonego na łóżku Liama, który w milczeniu obserwuje dziwną interakcję między mną, a Ay'em.

    — Potrzebuję pasów — mówię, starając się, by mój głos brzmiał normalnie. Wiem, że ani trochę mi nie wyszło. Choćbym nie wiem jak się starała, nie udałoby mi się pozbyć lekkiego drżenia, przy wypowiadaniu kolejnych słów.

    — Znowu katowałaś się na dole? — pyta, marszcząc brwi z niezadowoleniem.

    — Ćwiczyłam. – Poprawiam go.

    — Ta... – Prycha. — Ćwiczyłaś.

    — Dasz mi te pasy? — Warczę, wyciągając dłoń.

    Przez cały czas czuję na sobie palący wzrok chłopaka, siedzącego obok. Serce w mojej piersi dudni, jak szalone, a ja zaczynam modlić się w duchu, by jak najszybciej opuścić to pomieszczenie.
  
    Dlaczego on wciąż tak na mnie działa?

    — Trzymaj. — Rzuca mi je.

    — Następnym razem odkładaj je na swoje miejsce — mówię, po czym odwracam się i wychodzę, trzaskając drzwiami.

    Pieprzony Prescott.

    Wpadam do swojej sypialni i rzucam się na łóżko, przykładając zimne dłonie do rozgrzanych policzków. Cholera, cholera, cholera.

    Leżę tak, oddychając szybko i ciężko. On musi się wynieść. Nie mogę znieść myśli, że będę go widywała w tym domu częściej. Po chwili słyszę charakterystyczne piknięcie, zwiastujące nową wiadomość. Klikam w ikonkę z kopertą, a moje brwi wędrują wysoko do góry.

    Od: NIEZNANY: Do twarzy ci w tym ręczniku.

    Z mojego gardła wyrywa się cichy jęk. Skończony dupek. Zapisuję sobie jego numer i szybko wystukuję odpowiedź.

    Do: PIEPRZONY PRESCOTT: Pierdol się, Ay!

    Na kolejną wiadomość nie czekam długo.

    Od: PIEPRZONY PRESCOTT: To propozycja?

    Do: PIEPRZONY PRESCOTT: Nie rozśmieszaj mnie. Nie jestem aż tak zdesperowana, żeby pójść do łóżka z facetem, którego przeleciało pół miasta. Jesteś zużyty, Ayden, a ja nie lubię lumpeksów. Odpierdol się. Teraz dotarło?

    Nienawidzę go! Mam ochotę go uderzyć. Zrobić cokolwiek, żeby poczuć się lepiej. Ten człowiek wywołuje we mnie zbyt wiele emocji. Złych, niszczących, ciągnących w dół.

    Przed odczytaniem kolejnego smsa muszę wziąć bardzo głęboki wdech i policzyć do dziesięciu. Miałam nadzieję, że da mi spokój. Widocznie obrał sobie za cel doprowadzenie mnie do szału.

    Od: PIEPRZONY PRESCOTT: Lu... Słodka, niewinna Lu... Nie lubisz lumpeksów, mówisz? To ciekawe, bo dwa lata temu zrobiłaś w jednym zakupy. I chyba ci się podobało. Jeśli chcesz, bardzo chętnie zejdę na dół i odświeżę ci pamięć.

    Ze złością odrzucam telefon na podłogę. Co on sobie, do jasnej cholery, wyobraża? Wygląda na to, że naprawdę zamierza uprzykrzyć mi życie. Może to jego nowe hobby?

    Mam przesrane.

    — Hej, Lu, wszystko gra? — pyta Leslie, wchodząc do mojego pokoju.

    Po cichu zamyka drzwi, a już po chwili siada na łóżku obok mnie. Milczę, ponieważ nie wiem, co miałabym jej powiedzieć. Z jednej strony nie chcę martwić siostry, z drugiej mam ochotę wykrzyczeć wszystko, co leży mi teraz na sercu. Po prostu wyładować się i pozbyć gniewu, bo czuję go w każdym skrawku mojego ciała.

    — Jest okej — odpowiadam cicho, leżąc ciągle na plecach z rękami przyłożonymi do twarzy.

    — Ciężki poranek? — słyszę — mój też nie należał do najłatwiejszych — mówi, a ja przechylam głowę, by na nią spojrzeć.

    — Co się stało? — pytam, podnosząc się na łokciach i patrząc uważnie w jej brązowe oczy.

    — Pokłóciłam się z Carterem. — Wzdycha, skubiąc rąbek pościeli. Czekam, aż powie coś więcej, ale milknie, uparcie bawiąc się kołdrą.

    — O co poszło? — ponaglam, zaniepokojona jej zmartwionym wyrazem twarzy.

    Leslie znowu wzdycha. Zakłada zbłąkany kosmyk włosów w kolorze ciemnego miodu za ucho i wreszcie unosi głowę. Jej oczy są zaszklone.

    — Zaprosił mnie na kolację u siebie. Jego rodzice chcą mnie poznać. Powiedziałam mu, że nie jestem jeszcze gotowa, bo to za wcześnie. Stwierdził, że mi na nim nie zależy, a to nie prawda.

    — Kochanie — mówię łagodnie, chwytając jej dłoń — jeśli Carter decyduje się na przedstawienie cię rodzicom, to znaczy, że myśli o tobie poważnie. Zależy mu na tobie. Dlaczego nie chcesz tam pójść?

    — Boję się, że mnie nie polubią, albo uznają, że nie jestem wystarczająca dla ich syna — tłumaczy, a jej głos drży nieznacznie.

    Nasza Leslie się zakochała.

    — Leslie, posłuchaj. Jesteś absolutnie wspaniała i mądra. Rodzice Cartera będą tobą zachwyceni i jestem pewna, że Carter jest tego samego zdania. Zresztą kojarzę tę rodzinę. Wydają się być naprawdę mili. Uważam, że jedyne, co ich obchodzi, to szczęście syna. Jeśli Carter jest z tobą szczęśliwy, na pewno cię zaakceptują. Niepotrzebnie panikujesz.

    — Tak myślisz? — Patrzy na mnie ufnie, układając różowe usta w delikatny uśmiech.

    — Ja to wiem, Leslie — przytakuję, ściskając mocniej jej dłoń.

    — Dziękuję, Lu. Kocham cię — mówi i przytula mnie mocno, a ja mimowolnie się uśmiecham.

    — Ja też cię kocham, młoda.

    — Powiesz mi teraz, co ciebie gryzie? — zagaduje, kiedy już się od siebie odrywamy.

    I właśnie tego pytania wolałam uniknąć.

    Wzdycham ciężko, przecierając oczy i poprawiam się na łóżku. Mam nadzieję, że jeśli nie odpowiem, Leslie wyjdzie z pokoju, ale ona nie ma takiego zamiaru, uparcie się we mnie wpatrując.

    — Ayden wrócił — wyduszam z siebie wreszcie, po upływie kilku długich minut.

    Na twarzy Leslie pojawia się grymas. Wie, że kiedyś czułam coś do Ayden'a. Właściwie sama się zorientowała, więc opowiedziałam jej co nie co, pomijając niektóre szczegóły.

    — Zdecydowanie wygrałaś — komentuje, siadając obok mnie i ponownie zamykając w ciasnym uścisku.

***

    Kiedy wreszcie słyszę odjeżdżający samochód i mam pewność, że nie natknę się na czarnookiego, wychodzę z pokoju, kierując się prosto do kuchni. Jestem wściekle głodna, a nie zdążyłam jeszcze uzupełnić węglowodanów po treningu.

    Przy wyspie kuchennej siedzi Liam. Nie wiem dlaczego, ale irytuje mnie jego widok. Zdaję sobie sprawę, że jestem na niego zła. Choć nie powinnam. Liam nie ma przecież pojęcia, co wydarzyło się między mną, a Ay'em. Podejrzewał co prawda, że kiedyś mi się podobał, ale to lekkie stwierdzenie jest niczym w porównaniu do tego, co zrobiliśmy dwa lata temu. Chyba nie przyjąłby tego dobrze, a już na pewno nie zaprosiłby Ayden'a do naszego domu. Mogłoby się to skończyć pobitym okiem i coś czuję, że nie tylko u Prescotta.

    — Co to miało być? — pyta, a ja powoli odwracam się w jego stronę.

    — Niby co? — Unoszę lewą brew.

    — To w moim pokoju — precyzuje — dlaczego zachowałaś się jak ośmioletnia smarkula?

    — Co? — Patrzę na niego, jak na idiotę.

    — Zachowywałaś się tak, jakby Ay był jakimś intruzem. Co ci odwaliło?

    Nie potrafię powstrzymać parsknięcia. Gdyby tylko wiedział, że się z nim przespałam, po czym zostawił mnie samą na pustkowiu, zmieniłby zdanie o swoim przyjacielu. Jak on w ogóle może o cokolwiek mnie oskarżać?

    — Nie czepiaj się, Liam. Nie zrobiłam nic złego — warczę.

    — Ty nie, ale zakładam, że Kevin już tak. To przez niego chodzisz nabuzowana i naburmuszona, jak pies? — odszczekuje, wstając i wbija we mnie parę swoich przenikliwych, brązowych oczu.

    Całe moje ciało w jednej chwili wypełnia irytacja.

    — Zajmij się sobą, braciszku — mówię, uśmiechając się sarkastycznie.

    — Co się z tobą dzieje, Lu? — pyta z wyrzutem — nigdy wcześniej nie miałaś przede mną tajemnic, a teraz ewidentnie coś ukrywasz.

    Czuję, jak złość zaczyna przejmować kontrolę nad moim umysłem. Tylko krok dzieli naszą dwójkę od kłótni. Bezsensownej i bolesnej.

   — Wygląda na to, że jest nas dwoje — rzucam, posyłając mu wyzywające spojrzenie.

    Mój brat marszczy brwi.

    — O co ci chodzi tym razem, Luna? — pyta, nachylając się w moją stronę.

    — O to, że ty też masz tajemnice. Kiedy zamierzasz powiedzieć rodzicom, że wyrzucili cię z akademika? Naprawdę myślisz, że kupiłam tę bajkę o powrocie, bo się za nami stęskniłeś i wolisz mieszkać w domu do czasu, aż skończysz studia, bo później na stałe się wyniesiesz? Myślisz, że jestem głupia? O tym, że zawaliłeś zimowe egzaminy też wiem, i że zamiast na zajęciach, przesiadujesz z chłopakami w Barney's , albo innych spelunach.

     Liam patrzy na mnie z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, a ja oddycham szybko, próbując stłumić gniew. Patrzę na niego z satysfakcją i naprawdę nie mam pojęcia, skąd u mnie tyle jadu.

    — Liam? To prawda? — Obydwoje podskakujemy wystraszeni na dźwięk głosu mamy.

    Nasza rodzicielka patrzy raz na mnie, raz na Liama. W jej oczach czają się łzy i nawet nie próbuje ukryć zawodu, malującego się na jej zmęczonej twarzy.

    Cholera.

    — To wy sobie pogadajcie — mówię, odwracając się. Kątem oka widzę, że Liam spogląda na mnie z wyrzutem.

    Nie miałam zamiaru go wkopać. Chciałam mu tylko dopiec, żeby się odczepił i przestał węszyć w sprawie Kevina. Wiem, że się na mnie zawiódł, ale póki co jestem za bardzo zła, żeby się tym przejąć.

    — Zrobiłaś się straszna ostatnio — mówi Lincoln, z którym zderzam się w korytarzu. Musiał słyszeć moją kłótnię z Liamem — okres ci się zbliża, czy co cię ugryzło, że na wszystkich plujesz jadem? — pyta i nie czekając na odpowiedź, rusza na górę, do swojego pokoju, pokonując po trzy stopnie na raz.

    Nieruchomieję z dłonią nad klamką.

    "Okres ci się zbliża, czy co cię ugryzło..."

    Uświadamiam sobie, że zupełnie o tym zapomniałam. W ciągu ostatnich tygodni tyle się działo... Ale kilka dni spóźnienie to nic takiego.

    Na chwiejnych nogach wchodzę do mojej sypialni, wyciągając z szuflady swój notes. Opadam na łóżko i drżącymi dłońmi zaczynam go kartkować. Kiedy wreszcie docieram do tabeli, gdzie wszystko sobie zapisuję, zamieram.

    Kilka dni to rzeczywiście nic takiego, jednak okazuje się, że okresu nie miałam od dwóch miesięcy. Jakim cudem w ogóle nie zwróciłam na to uwagi?

    — O kurwa — wykrztuszam na głos, kiedy z pełną mocą dociera do mnie, co to tak naprawdę oznacza.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top