7.


    W milczeniu obserwuję tłoczący się wokół Aydena tłum. Chyba przestałam mrugać, bo oczy zaczynają mnie piec.

    Rejestruję jakiś ruch obok siebie. To chłopaki ruszyli, żeby również przywitać starego przyjaciela, a ja po prostu stoję, nie potrafiąc się poruszyć. Moje stopy jakby wrosły w ziemię.

    - Lu? – słyszę znajomy głos. Moja przyjaciółka wyrasta nagle przede mną, nie wiadomo skąd. Może ściągnęłam ją telepatycznie, bo podświadomie wiedziałam, że jest mi potrzebna? – Lu! – powtarza i kładzie ręce na moich ramionach. Nachyla się i spoglądając prosto w moje oczy, odzywa się, bardzo wyraźnie akcentując każde słowo: - Luna. Wypuść. Powietrze.

    - Luna! Zacznij oddychać! – Podnosi głos, potrząsając mną i dopiero wtedy udaje mi się otrząsnąć.

    Ze świstem wypuszczam powietrze z płuc, po czym biorę bardzo głęboki wdech.

    - Chyba wpadłam w jakiś trans, przepraszam – udaje mi się wykrztusić.

    - No, właśnie widziałam – patrzy na mnie, mrużąc oczy.

    Dopiero teraz uważnie jej się przyglądam. Ma rozmazaną szminkę i włosy w nieładzie. Unoszę wysoko lewą brew, kiedy dostrzegam niedokładnie założoną spódniczkę.

    - No co? – pyta, robiąc minę niewiniątka i obciąga ją nieco bardziej w dół.

    - Ty mi powiedz c o. – Zakładam ręce pod biustem i rzucam jej wyzywające spojrzenie.

    - Miałam ochotę na chwilę zapomnienia – mówi, przybierając taką samą pozę – co w tym złego?

    - Oh, zupełnie nic – rzucam sarkastycznie – nie ma nic złego w tym, co robisz, dopóki cię to nie niszczy – syczę, naprawdę na nią wkurzona.

    Kira wmawia mi, że jednorazowe przygody są dla niej, jak lekarstwo, ale ja doskonale wiem, że to tak nie działa. Nie są lekiem, a narkotykiem. Uzależniają ją i ciągnął w dół. A Kira albo jest ślepa i zupełnie nieświadoma, albo robi to z całkowitą premedytacją, świadomie doprowadzając się do ruiny. Z n o w u.

    - Niszczy? No, wygląda na to, że pod tym względem jesteśmy chyba takie same. Ja bzykam się na prawo i lewo, żeby zapomnieć, choć wiem, że po wszystkim czuję się jeszcze gorzej, a ty dajesz sobą pomiatać jakiemuś gnojowi, udając, że nie dzieje się nic złego – odszczekuje poirytowana. Wytrzeszczam oczy.

    - Nie wiesz, o czym mówisz – macham ręką obojętnie i odsuwam się od niej, potrzebując przestrzeni.

    - Masz rację, Luna. Nie wiem! – Wykrzykuje – Nic nie wiem, bo nie chcesz ze mną rozmawiać. Może i mam trochę pokrzywioną psychikę, ale na pewno nie jestem ślepa! – rozkłada bezradnie ramiona.

    Gapię się na nią z otwartymi ustami, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Okazuje się, że wszyscy wokół zauważyli, że mój związek z Kevinem to fikcja. Nie wiem, jak długo uda mi się jeszcze zbywać ich pustą gadką, że wszystko jest w najlepszym porządku.

    - Nie ma o czym rozmawiać. Nic się nie dzieje – mówię cicho, powtarzając po raz tysięczny te same słowa, te same kłamstwa, do kolejnej bliskiej mi osoby.

    Czerwonowłosa prycha, kręcą głową z niedowierzaniem. Patrzę w jej piwne oczy i widzę, że czuje się zraniona. Nigdy wcześniej nie miałyśmy przed sobą tajemnic. A znamy się całe życie. Kira mieszka po sąsiedzku, razem ze swoją mamą i młodszą siostrą. Nasze rodzicielki również są najlepszymi przyjaciółkami. Złapałyśmy wspólny język już jako kilkumiesięczne szkraby, siedząc naprzeciw siebie w wózkach i gaworząc wesoło, podczas gdy nasze mamy popijały kawę w ogrodzie.

    - Jasne. Jak zwykle ta sama, wymijająca odpowiedź. Dzięki za zaufanie, Lu. Myślałam, że dziewiętnaście lat to kupa czasu, żebym zdążyła ci udowodnić, że możesz powiedzieć mi o wszystkim. Najwyraźniej się pomyliłam.

    Widzę pierwszą łzę, która wydostaje się spod jej powieki i powoli toczy w dół, po zaróżowionym policzku. Chyba ją zraniłam. 

    - Kira, to nie tak, że ci nie ufam – zaczynam ostrożnie – tobie ufam bardziej, niż komukolwiek na całym tym pieprzonym świecie. I obiecuję, że wszystko ci wyśpiewam, ale najpierw muszę sama to załatwić, okej? Tylko nie naciskaj. Naprawdę nie jest tak źle, jak ci się wydaje, że jest.

    Bo jest o wiele gorzej.

    - W porządku – odzywa się wreszcie, kapitulując – mam tylko nadzieję, że załatwisz to jak najszybciej – mówi, wzdychając.

    Zbliżam się i porywam ją w swoje ramiona, a ona zaczyna się śmiać przez łzy.

    - Nie rycz wariatko! – klepię ją w ramię.

    - Po prostu strasznie cię kocham i przez chwilę się martwiłam, że Stanfordowie wyprali ci mózg.

    - Naprawdę myślisz, że bym się dała? – patrzę na nią z politowaniem.

    Wystarczy, że Kevin ma mnie w garści.

    Przez całe to zamieszanie z Kirą, zupełnie zapomniałam o człowieku, dla którego tutaj przyszłam. Wychylam głowę, by spojrzeć w miejsce, gdzie wciąż jest harmider i przyglądam się dokładnie chłopakowi, który był obiektem moich westchnień przez jakiś czas.

    Był. Na pewno powinnam używać czasu przeszłego?

    - Metr dziewięćdziesiąt boskiego ciała – wzdycha Kira, również patrząc w tamtą stronę i zaczyna wachlować się dłonią.

    I ma pieprzoną rację. Ayden Prescott wrócił i jest jeszcze bardziej przystojny, niż dwa lata temu, kiedy widziałam go po raz ostatni.

    Ma na sobie czarne spodnie i koszulkę z logo Linkin Park. To jego ulubiony zespół. Pamiętam, że kiedyś o tym wspomniał i postanowiłam zakopać ten fakt głęboko w umyśle.

    Tshirt opina jego idealnie wyrzeźbione ciało. Przez te dwa lata znacznie przypakował. To, że uwielbiał ćwiczenia siłowe, również zapamiętałam.

    Przypominam sobie swoje drobne ciało, uwięzione pod jego pięknym torsem i jego muskularne ramiona ułożone po obydwu stronach mojej głowy i czuję, jak na moje policzki wypływa rumieniec.

    Opanuj się Luna. Nienawidzisz go, już zapomniałaś?

    Przenoszę wzrok na jego twarz i nie mogę opanować westchnięcia. Jest n a p r a w d ę niesamowicie przystojny. Ma dziwną fryzurę, nie potrafię stwierdzić, czy mi się podoba, czy nie, ale z całą pewnością do niego pasuje. Boki jego ciemnych włosów są wygolone, a góra nieco dłuższa. Zawsze zostawiał włosy nieco dłuższe, bo nie lubił chodzić do fryzjera.

    Ma piękną twarz, mocno zarysowane, pełne usta i prosty nos. I te oczy... Mój Boże, przysięgam, że nigdy nie widziałam piękniejszych... Są ciemne, niemal czarne, niesamowite...

    Ayden zawsze był skryty i tajemniczy. Nie lubił jakoś szczególnie okazywać uczuć. Sprawiał wrażenie, jakby to ująć, niedostępnego? I te cechy czyniły go jeszcze bardziej pociągającym.

    I kiedy tak na niego patrzę w tej chwili, również widzę to wszystko, ale teraz dostrzegam coś jeszcze... coś... mrocznego. Jakby samym spojrzeniem zdawał się krzyczeć, żeby pod żadnym pozorem się do niego nie zbliżać.

    O to może być spokojny. Nie zamierzam.

    W następnym momencie dzieje się coś, czego się nie spodziewałam. Unosi głowę i spogląda w naszą stronę. Wlepia we mnie parę swoich ciemnych oczu, sprawiając, że cała rozpływam się pod ciężarem tego spojrzenia. Sekundę później odwraca głowę, z obojętnością, malującą się na twarzy i wita się z kimś po jego prawej.

    Nie poznał mnie?

    - Ślinisz się – słyszę głos Kiry, więc zmuszam się do oderwania wzroku od chłopaka i przechylam głowę, by na nią spojrzeć.

    - Co? – pytam głupio.

    - Rozbierałaś go wzrokiem, a przed chwilą zrobiłaś minę, jakbyś się zaraz miała porzygać. Czasami ciężko za tobą nadążyć – ewidentnie się ze mnie naśmiewa.

    - I kto to mówi – mamroczę pod nosem.

    - No, ale hej! Serio jest na co popatrzeć – mówi rozmarzona – gdyby nie fakt, że nie tykam się facetów, z którymi byłaś, już dawno bym się za niego wzięła.

    Unoszę lewą brew i posyłam jej spojrzenie w stylu ty tak na serio?

    - Spałaś z Georgiem – przypominam jej, a ona drapie się po swojej czerwonej czuprynie, jakby się nad czymś zastanawiała. Chwilę później jej usta układają się w idealne o.

    - Faktycznie – kiwa głową i zaczyna chichotać – ale to było kilka miesięcy temu, długo po tym, jak oddałaś mu swoją cnotę. Zresztą George się nie liczy...

    Wydaję z siebie cichy jęk i spuszczam wzrok. Mimo upływu czasu, wciąż czuję się zażenowana. To był błąd. Głupi, cholerny błąd, którego nie mogę naprawić.

    - Dzięki za przypomnienie, Kira.

    - O co ci chodzi? Przecież nie masz się czego wstydzić – nie przestaje się szczerzyć.

    Przywołuję w głowie wspomnienie tamtego wydarzenia i w duchu daję sobie kopniaka w twarz. Zachowałam się, jak skończona kretynka.

    Miałam wtedy szesnaście lat.

    Siedzieliśmy sporą grupą na plaży. Mieszanka licealistów i starszych osób, które opuściły już mury szkoły. Alkohol lał się strumieniami, z głośników leciało jakieś techno i wszyscy świetnie się bawili. Ayden też był. Przyjechał wtedy na weekend, bo zanim zmarł jego ojciec, odwiedzał San Diego. Było z nim kilku jego znajomych z Phoenix.

    Ja i osoby z mojej szkoły graliśmy w butelkę. Wypadło na mnie i ta pieprzona szuja, Adison Austen, rzuciła mi wyzwanie. Kazała mi pocałować Ayden'a.

    Na chwiejących się z nerwów nogach, podeszłam do niego, a kiedy się odwrócił, bez zastanowienia wpiłam się w jego usta. Trwało to najwyżej kilka sekund, bo zaskoczony od razu mnie odepchnął. „Starszyzna" od razu zaczęła się z niego naśmiewać. Że lecą na niego dzieci, że jest w stanie wyrwać tylko młode gówniary, żeby uważał, bo za przelecenie mnie, może pójść za kratki.

    - Pojebało cię? – wrzasnął do mnie, po czym zwrócił się do jednego z kumpli – nie jestem pedofilem, stary. Nie tknąłby tego dzieciaka, nawet gdybyś mi zapłacił. Przecież ona nie ma pojęcia nawet o całowaniu, a ty mi tu z bzykaniem wyjeżdżasz.

    - Ja... - zająknęłam się, czerwona, jak burak, ale Ayden szybko mi przerwał.

    - Idź do domu, pooglądaj kreskówki, czy coś. Takie imprezy, to nie miejsce dla małych dziewczynek. Jeszcze ktoś zrobi ci krzywdę. Liam wie w ogóle, że tu jesteś?

    Słyszałam dokładnie chichot za plecami i wiedziałam, że następnego dnia cała szkoła będzie miała ze mnie ubaw.

    - Ja... - zaczęłam znowu, ale zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się okropnie upokorzona i zraniona do szpiku.

    - Wypieprzaj – warknął, zniżając głos.

    Ze łzami w oczach odwróciłam się i uciekłam. Z rysą na sercu i urażoną dumą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że rok później ten sam człowiek sprawi, że moje już i tak pęknięte serce, rozbije się na miliony małych kawałków, bez możliwości poskładania ich z powrotem w jedną całość.

    Wlokłam się wzdłuż plaży, szlochając cicho, aż w końcu wpadłam na Georgea. Był trochę pijany i w przeciwieństwie do mnie, miał szampański humor. Zagadnął mnie, chcąc się dowiedzieć, czy wszystko ze mną w porządku, a ja bez namysły zapytałam, czy chce się ze mną pieprzyć.

    Przez chwilę nie dowierzał, ale kiedy zdał sobie sprawę, że mówię całkowicie poważnie, zgodził się bez wahania. W końcu niecodziennie zdarza się, żeby dziewczyna, którą się ledwie zna, proponowała seks, nie oczekując niczego w zamian.

    Później wszystko poszło dosyć szybko i zupełnie różniło się od tego, co słyszałam od koleżanek. Nie było romantycznie, nie mieliśmy ani koca, ani stosu poduszek. Świec i płatków róż też nigdzie nie dostrzegłam, a zamiast romantycznej muzyki, z oddali dochodziły do nas dźwięki imprezy.

    Zaczęliśmy się całować. George przejął inicjatywę i szybko się rozebrał, po czym i mnie ściągnął sukienkę. Alkohol, buzujący w moich żyłach i cierpienie spowodowały, że nie czułam ani strachu, ani wstydu. Adrenalina robiła swoje, ale doskonale wiedziałam, że kiedy następnego dnia otworzę oczy, będę miała ochotę strzelić sobie w łeb.

    George pociągnął nas na mokry piasek. Leżał nade mną, ciągnąc jeszcze przez moment grę wstępną, po czym wyjął z kieszeni spodni małą paczuszkę, rozerwał ją i założył prezerwatywę. Czekałam na to, co się za chwilę stanie, pozwalając mu być panem sytuacji. Ja i tak nie bardzo wiedziałabym, co robić. Wreszcie ułożył się nade mną wygodnie, podpierając na łokciach i rozsunął mi nogi. Po chwili poczułam coś ciepłego, ocierającego się o moje udo, a moment później ból. Syknęłam, wyginając ciało w łuk. Utrata dziewictwa nie była ani przyjemna, ani satysfakcjonująca. George poruszał się, a ja modliłam się w duchu, by już było po wszystkim. Wreszcie, po kilku sapnięciach i stęknięciach, znieruchomiał, a na jego twarz wypełzł uśmiech zadowolenia.

    Leżeliśmy tak przez kilka minut. Chłopak dyszał ciężko, jakby przebiegł maraton, a ja po prostu czekałam. W końcu łaskawie się wysunął i wstał, pomagając mi się podnieść. Ubierałam się w pośpiechu, ignorując obolałe ciało, po czym podziękowałam mu, całując w policzek i uciekłam. Krzyknął za mną, żebym dała mu swój numer, ale zignorowałam go.

    Już po kilku minutach żałowałam podjętej decyzji, ale trudno, stało się. Chciałam tylko udowodnić, że nie jestem dzieckiem, a skończyłam z kacem moralnym i potwornym bólem w klatce piersiowej.

    - Luna – głos Kiry wyrywa mnie ze szponów tych okropnych wspomnień i myślami wracam z powrotem do teraźniejszości.

    Posyła mi pokrzepiający uśmiech, domyślając się, gdzie przed chwilą powędrował mój umysł.

    - Chodź, Lu – mówi, łapiąc moją dłoń – my też się przywitamy i pokażemy temu dupkowi, jaka się z ciebie zrobiła gorąca laska – ciągnie mnie w stronę niewielkiego tłumu.

    Początkowo się opieram, czując, jak przeróżne emocje zaczynają bombardować mnie od środka, ale już po chwili rezygnuję. Z Kirą i tak nie wygram.

    Biorę ze stołu szota i opróżniam kieliszek jednym haustem, po czym z walącym sercem, posłusznie ruszam za przyjaciółką, przywołując na twarz najbardziej obojętną maskę, na jaką udaje mi się zdobyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top