58.1

Wiem, że się naczekaliście i bardzo Was przepraszam za tak długą przerwę w publikacji. Najważniejsze jednak, że już wróciłam i mogę oddać Wam zakończenie HiMS. Będzie mi bardzo miło, jak wrzucicie swoje reakcje na twitter pod hasztagiem #hurricaneinmysoul. Możecie też pisać prywatne wiadomości. Nie gryzę <3 

Kocham Was mocno i miłego czytania. Wasza Lea <3

***



    – Hej. – Macham do rodziców, gdy zdyszana wbiegam na oddział. – Doktor Bennett jest już w środku? – pytam, wskazując palcem zamknięte drzwi do sali, w której od dwóch tygodni leży mój nieprzytomny brat.

   Pieprzone korki. Przez to, że musiałam odstawić Lucasa i małą Lydię do ciotki w godzinach szczytu, omal się nie spóźniłam.

   – Tak, kilka minut temu weszli do sali. Czekamy – mówi mama z przejęciem. – Gdzie twoje rodzeństwo? – Zagląda ponad moim ramieniem. – Mieli pójść tylko do toalety, a nie ma ich już piętnaście minut.

   – Na pewno zaraz do nas dołączą – uspokajam rodzicielkę, po czym zajmuję miejsce na krześle tuż obok taty.

   Siedzi pochylony, z wzrokiem utkwionym na klamce, jakby siłą umysłu chciał sprawić, by cały proces wybudzania Liama, jaki odbywa się po drugiej stronie tych drzwi, przyspieszył.

   Stan mojego brata się ustabilizował. Przeżył operację i mimo że jego serce tamtej nocy zatrzymało się jeszcze dwukrotnie, dzielnie walczył. I choć wewnątrz mnie panował rozdzierający strach, że go stracimy, ani na moment nie straciłam wiary i nadziei. Liam jest cholernym, upartym gnojkiem. Nigdy za łatwo się nie poddawał. Zawsze walczył do samego końca, do utraty tchu. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że tym razem będzie tak samo i że przeżyje. Od dwóch tygodni lekarze robili wszystko, by stan jego zdrowia uległ poprawie, a dzisiaj nadszedł ten wyczekiwany przez nas dzień, w którym lekarze wybudzą go ze śpiączki farmakologicznej. Z informacji, jakie przekazał nam doktor Bennett poprzednio, wynika, że od kilku dni stopniowo zmniejszano ilość leków, które powodowały utrzymywanie się śpiączki u mojego brata, a dzisiaj nastąpi odłączenie go od respiratora. Zwykle pacjent wybudza się już nawet piętnaście minut później.

   – Jestem – głos Valentiny przerywa moje rozmyślania. – Błagam, powiedzcie, że się nie spóźniłam. Cholera, celowo wyjechałam ponad godzinę wcześniej, żeby zdążyć na czas, ale najpierw pieprzone korki, później wypadek dwa skrzyżowania stąd... Trąbiłam, krzyczałam, ale wiecie państwo, jak to wygląda. Człowiekowi się spieszy, ale co z tego, skoro innym także i...

   – Tina! – podnoszę głos, po czym wstaję i ściskam ją za ramiona, co przerywa jej słowotok. – Nie spóźniłaś się, kochanie. Spokojnie. Lekarze dopiero co do niego weszli – mówię łagodnie, chcąc dodać jej otuchy i sprawić, że będzie się stresować odrobinę mniej.

   – Przepraszam... – Kręci głową, a jej policzki oblewa delikatny rumieniec. – Zawsze, kiedy się stresuję, za dużo gadam. Ja... ja po prostu chciałabym już znowu usłyszeć jego głos i spojrzeć w oczy...

   – Wiemy, Valentino. – Moja mama uśmiecha się pokrzepiająco do Meksykanki. – My też pragniemy tego najmocniej na świecie. I nie przepraszaj, kwiatuszku. Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, bo nam samym dalece jest do spokoju.

   – Jeszcze chwila i w pełni go odzyskamy – mówię z przekonaniem.

   Przenoszę wzrok na ojca, który jako jedyny wciąż nic nie mówi. Wygląda tak, jakby lada moment miał zwymiotować ze stresu. Mam wrażenie, że mimo iż na co dzień jest pieprzoną oazą spokoju, zawsze opanowany i nigdy nie wybucha, w tym momencie stresuje się najmocniej z nas wszystkich, choć w życiu się do tego nie przyzna.

   Na powrót zajmuję miejsce obok niego i zaczynam delikatnie masować przestrzeń między jego łopatkami, chcąc dodać mu otuchy. W tym samym momencie tata przymyka oczy, a ja widzę, jak jedna, samotna łza toczy się w dół, po jego nieogolonym policzku. Szybko ściera ją wierzchem dłoni, choć ja i tak zdołałam ją dostrzec. Widok ojca w tym stanie łamie mi serce i powoduje, że mnie również chce się płakać i powstrzymuję się tylko dlatego, że ktoś musi być silny za nich, gdy sami nie są w stanie.

   Minuty mijają, ciągnąc się w nieskończoność. W międzyczasie dostaję wiadomość od Aydena, który razem z ekipą czeka na parkingu. Odpisuję mu, że na razie wciąż nic nie wiadomo, po czym chowam komórkę z powrotem do kieszeni.

   Akurat w chwili, gdy dostrzegam bliźniaków szybkim krokiem zmierzających w naszą stronę, drzwi do sali otwierają się. Ojciec podrywa się z miejsca jak poparzony, Tina również wystrzela do przodu, jakby fakt, iż będzie stała jedynie kilka centymetrów od lekarza, miał cokolwiek zmienić.

   Doktor Bennet staje przed nami, po czym ściąga z nosa okulary z cichym westchnieniem. Poprawia fartuch, czekając z wiadomościami, aż Leslie i Lincoln dołączą, a kiedy kilkanaście sekund później bliźniaki stają ramię w ramię obok nas, Thomas spogląda na naszych rodziców i ponownie wzdycha.

   Coś w jego spojrzeniu każe mi przypuszczać, że nie wszystko poszło tak, jakby tego chciał i się spodziewał. Niepokój próbuje wedrzeć się pod moją skórę, ale skutecznie blokuję mu drogę do mojego serca i duszy. Nie mogę sobie pozwolić na utratę kontroli. Nie po to tyle miesięcy walczyłam o powrót do względnej normalności, by teraz jedno spojrzenie lekarza wywołało u mnie strach i to niszczycielskie poczucie destrukcji. Mój brat żyje. Nic mu nie będzie. W końcu z tego wyjdzie i wróci do nas. Jestem tego tak samo pewna, jak tego, że jeden plus jeden to dwa. Nie mogę sobie pozwolić ani na czarnowidztwo, ani na zwątpienie choć przez ułamek sekundy. Lee jest silny. Wróci do nas. Na milion procent...

   – Pół godziny temu odłączyliśmy Liama od respiratora. Państwa syn oddycha samodzielnie. Dostrzegliśmy pojedyncze ruchy gałek ocznych, jego źrenice reagują na światło, a reakcja na bodźce również wygląda na prawidłową...

   – Obudził się? Możemy do niego wejść? – Ożywiona Tina przerywa mu w pół zdania, jednak wzrok doktora Thomasa powoduje, że dziewczyna cofa się o krok, mamrocząc pod nosem przeprosiny.

   – Nie. Liam się nie obudził – mówi neurolog – jeszcze – dodaje sekundę później, widząc nasze miny.

   – Jak to? – W głosie mojej mamy słychać niepokój.

   Ściska ramię ojca mocniej, a w jej oczach majaczy strach. Na twarzy Leonarda maluje się takie samo zaniepokojenie, jak u Laury. Bliźniaki natomiast stoją w bezruchu, jakby bali się nawet głośniej odetchnąć i nie trzeba być geniuszem, by wywnioskować, że ze słów Benneta nie zrozumieli nic.

   Na ułamek sekundy przenoszę wzrok na Tinę, której oczy zaczynają się szklić. I naprawdę rozumiem szalejące w niej emocje. Osoba, którą kocha, i za którą tęskni, leży za tymi białymi drzwiami. Osoba, której głos, po takim czasie, miała nadzieję znowu usłyszeć właśnie dzisiaj, ale lekarz brutalnie odebrał jej tę nadzieję. Dwa tygodnie temu bała się, że go straciła, a teraz prawdopodobnie umiera ze strachu, że choć Liam żyje, ona go nie odzyska.

   – Mówił pan, że pacjenci budzą się w ciągu piętnastu minut po odłączeniu od aparatury – wtrąca mój ojciec, spoglądając na mężczyznę z wyraźnym wyrzutem.

   Atmosfera na korytarzu gęstnieje. Znowu wyczuwam strach, który próbuje położyć na nas wszystkich swoje ohydne macki.

   Wyraz twarzy doktora Benneta nie zdradza właściwie nic, a on robi wszystko, by zachować posągową minę, byśmy nie martwili się bardziej, niż to konieczne, jednak w oczach czai się coś, co sugeruje, że jest nie mniej zaskoczony od nas.

   – Owszem. W większości przypadków tak właśnie jest, natomiast zdarzają się takie, w których pacjenci potrzebują nawet kilku do kilkunastu godzin, aby odzyskać świadomość po próbie wybudzenia. Tak, jak powiedziałem wcześniej, Liam oddycha samodzielnie, reaguje na bodźce, a to jest najważniejsze. Mogą państwo teraz wejść do sali, ale wolałbym, żeby nie znajdowały się w niej więcej, niż dwie osoby na raz. Pielęgniarka cały czas jest w środku, więc gdyby cokolwiek nieoczekiwanego się wydarzyło lub jeśli Liam odzyska świadomość, wezwie mnie. A tymczasem proszę wybaczyć, ale muszę iść do moich pozostałych pacjentów. Proszę się nie martwić. Mój zespół ma wszystko pod kontrolą. Jeśli będą mieć państwo jeszcze jakieś pytania, znajdziecie mnie w moim gabinecie w godzinach popołudniowych.

   Z tymi słowami i niemrawym, nieco wymuszonym uśmiechem odwraca się i odchodzi.

   Przenoszę wzrok na rodziców. Strach i niepewność nie opuszczają ich zmęczonych twarzy. Tina stoi z boku z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Jej oczy są zaczerwienione od wstrzymywania płaczu. Cierpi. Bardzo. I widać to po całej jej postawie, w jej brązowych oczach i w każdym geście i słowie.

   – Byłam pewna, że usłyszymy dobre wieści – odzywa się wreszcie głosem przepełnionym udręką.

   – Hej, hej... – Łapię jej dłoń. – To przecież nie były złe wieści, Valentino – mówię łagodnie.

   Czuję potrzebę, by natychmiast wybić jej z głowy czarne myśli, ponieważ widzę po wyrazie jej twarzy, że lada moment się nam tutaj rozklei. I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu sama nie potrafiłam się opędzić od negatywnych scenariuszy. Widziałam świat tylko na czarno. Nie potrafiłam myśleć o przyszłości, bo zwyczajnie nie widziałam w niej siebie. Myślałam, że skończę na cmentarzu. Byłam tak zniszczona, tak bardzo złamana. Nie miałam już nawet nadziei. A dzisiaj? Nie jestem zupełnie zdrowa, o nie. Jednak po tygodniach terapii dostrzegłam światełko w tunelu. Zdałam sobie sprawę, że zasługuję na szczęście, że jeszcze wszystko może być dobrze. Dlatego teraz nie pozwolę na to, aby moi bliscy stracili nadzieję. Zrobię wszystko, by podnieść ich na duchu. Dam im wsparcie i uchronię przed mrokiem, który czai się tuż za rogiem.

   Liam do nas wróci. Wierzę w to całą sobą i nie pozwolę, by oni tę wiarę utracili.

   Rodzice bez słowa wchodzą do sali, a ja pociągam Tinę na krzesło obok bliźniaków.

   – Ten facet powiedział, że Lee reaguje na bodźce, a to przecież dobrze, prawda? – odzywa się Lincoln, spoglądając na mnie swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami, a ja pozwalam sobie na chwilę zapomnieć o tym, że patrzy na mnie mój młodszy brat i zamiast niego mam przed sobą Liama. Ich oczy są identyczne.

   – Tak, to dobrze. To bardzo dobrze. Nie martwcie się. Liam niedługo się obudzi. Wróci do nas lada moment. Jestem tego pewna – przekonuję.

   Leslie na moje słowa jedynie niemrawo się uśmiecha.

   Mijają minuty. Drzwi od sali ponownie się otwierają. Rodzice wychodzą ze środka, oboje zapłakani i załamani. Ściska mi się serce na ten widok, ale nie pozwalam sobie na okazanie tych emocji. Ktoś musi być silny. Padło na mnie.

   – Co to są za łzy? – pytam, podchodząc do nich. Chwytam jedną ręką dłoń mamy, a drugą dłoń taty. – Słyszeliście doktora Benneta? Liam oddycha samodzielnie. Jego odruchy są prawidłowe. Jest po prostu leniwym, upartym osłem i założę się, że nie chce mu się jeszcze podnosić tyłka z łóżka.

   Z ust ojca wyrywa się ciche parsknięcie.

   – Osiwieję przez was, dzieciaki – wydusza, ocierając nieogolone policzki wierzchem wolnej ręki. – Zrobicie mi jeszcze choć jedną taką akcję, a pozamykam was wszystkich w piwnicy – odgraża się, a ja nie umiem ukryć uśmiechu.

   – Liam się niedługo obudzi – powtarzam z przekonaniem, posyłając im łagodne spojrzenie. – Nie możecie tracić wiary i myśleć, że będzie inaczej. Lee jest silny i uparty, ale my też musimy być. Dla niego.

   – Wiemy, córciu, ale to są tak silne emocje... – Laura gładzi mnie po włosach. – Ja po prostu chcę, żeby on w końcu był z nami – wykrztusza moja matka, znowu zalewając się łzami.

   Ojciec przytula ją mocniej do swojego boku, a ja ściskam jej dłoń.

   – I będzie. Już niedługo. Musimy być tylko cierpliwi. Wiem, że to trudne. Też za nim tęsknię. Również się boję, ale wiem, jestem pewna, że wszystko będzie dobrze, a Lee lada moment wróci do domu – akcentuję wyraźnie każde słowo, chcąc zaszczepić w nich tę samą pewność, która jest we mnie.

   – Możemy wejść? – pyta Tina, wskazując wejście do sali, na co moi rodzice synchronicznie kiwają głowami.

   – Wejdę z tobą – mówię, raz jeszcze uśmiecham się pokrzepiająco do rodziców, po czym wraz z Valentiną znikamy za białymi drzwiami.

   Podchodzę do łóżka i coś boleśnie ściska mnie w sercu, choć już widziałam go w tym stanie, a nawet znacznie gorszym. Jego blada twarz, tak spokojna, pogrążona we śnie, powoduje, że ogarnia mnie smutek. Gdyby nie jego klatka piersiowa, która miarowo unosi się i opada, ktoś mógłby pomyśleć, że ten chłopak nie żyje. A on tylko śpi. I niedługo na pewno się obudzi.

   Tina przysuwa sobie krzesło i chwyta jego zimną dłoń. Unosi ją i zbliża do swoich ust, po czym składa na niej delikatny, pełen uczucia pocałunek. Kilka jej słonych łez spada na białą pościel.

   – Proszę, Liam. Obudź się – szepcze Meksykanka. – Potrzebuję cię. Musisz do mnie wrócić – mówi.

   Odwracam głowę, czując kolejne, bolesne ukłucie w sercu. Moje oczy zachodzą mgłą, na co nie mam żadnego wpływu. Mrugam więc kilkukrotnie, chcąc na powrót wyostrzyć obraz.

   – Mówienie do pacjentów w śpiączce pomaga – odzywa się pielęgniarka, siedząca w kącie przy biurku. – Możesz opowiadać o czymkolwiek, ale ważne, żebyś to robiła. Podczas swojego dwudziestoletniego stażu widziałam wiele. Głos ukochanej osoby może być bodźcem do tego, by pacjent otworzył oczy – zwraca się bezpośrednio do Valentiny.

   – Mamy jeszcze tak wiele do zrobienia, Lee – kontynuuje Tina. – Obiecałeś, że zabierzesz mnie na plażę i nauczysz surfować, a ja miałam nauczyć cię jeździć na motocyklu. Mieliśmy gotować dla siebie najbardziej paskudne potrawy i popijać je tanim winem musującym, po czym wspólnie sprzątać bałagan, który przy tym zrobiliśmy i skończyć w łóżku, kochając się do rana... – Głos brunetki załamuje się. Pociąga nosem, biorąc bardzo głęboki, poszarpany wdech. – Obiecałeś, że weźmiemy ślub w Las Vegas... – dodaje po chwili, a jej gardło rozrywa szloch.

   Nachylam się do brata, pozwalając sobie na uronienie kilku łez. Składam na jego czole pocałunek, po czym przybliżam usta do jego ucha.

   – Kocham cię, Liam. Musisz się obudzić. Wszyscy tu na ciebie czekamy, więc z łaski swojej rusz dupę i otwórz te piękne oczy. Jest ktoś, kto czeka na ciebie najbardziej z nas wszystkich. Musisz się obudzić, żebyście mogli wziąć ten ślub w Vegas – szepczę, cmokając tym razem jego zarośnięty policzek.

   Ocieram twarz wierzchnią częścią dłoni, a następnie przytulam krótko Valentinę.

   – Zostawię was samych. Pogadajcie sobie. – Uśmiecham się.

   Wychodzę na korytarz, na którym zastaję już tylko bliźniaków, czekających na swoją kolej, by zobaczyć brata. Okazuje się, że doktor Bennet wezwał rodziców do siebie nieco wcześniej.

   – Dajcie Tinie chwilę sam na sam z Liamem, dobrze? – proszę ich. – Idę na zewnątrz powiedzieć reszcie co i jak. Na pewno też się niecierpliwią.

   Leslie i Lincoln kiwają głowami. Posyłam im uśmiech, chowam komórkę do tylnej kieszeni spodni i ruszam do wyjścia.

   Pięć minut później, gdy udaje mi się pokonać labirynt korytarzy i wreszcie opuścić gmach szpitala, ruszam alejką przez ogromny dziedziniec, kierując się prosto na parking, gdzie czeka na mnie cała ekipa.

   Ayden stoi tyłem, oparty o maskę nissana i odwraca się pierwszy, jeszcze zanim na dobre wchodzę im w pole widzenia, tak, jakby z daleka wyczuł, że się zbliżam. Nawet z tej odległości dostrzegam zatroskanie na jego twarzy.

   Joel i Emmet podążają za jego spojrzeniem i niemal wyrywają się naprzód, wychodząc mi naprzeciw. Oprócz nich na parkingu znajduje się jeszcze Kira, którą obejmują wielkie ramiona Gahana oraz Nathaniel, Kemal i Amir.

   Nie dziwi mnie nieobecność Ismaela, Sol i Colina. Wiem, że Delgado wraz z Lopezem mieli dzisiaj do załatwienia jakąś sprawę, związaną z Keres i Ismael potrzebował do tego komputerowego mózgu blondyna. Natomiast Mirasol obiecała, że dołączy do nas, jak tylko upora się z obowiązkami w sierocińcu, by wesprzeć nie tylko mnie, ale przede wszystkim Valentinę.

   – Jak on się czuje? – pyta mój chłopak, od razu splatając nasze palce.

   Przyjaciele otaczają mnie. Zadają masę pytań, nie dając mi dojść do słowa, a ja zaczynam czuć coraz bardziej, jak ciężar tego dnia mnie przygniata. Jestem zmęczona.

   – Liam się nie obudził! – podnoszę głos, a oni natychmiast milkną.

   Spoglądam na ich twarze. Patrzą na mnie w zdziwieniu. W oczach Kiry błyska strach, kiedy na przemian otwiera i zamyka usta.

   – Co, kurwa? – Spliff jako pierwszy przerywa ciszę. – Jak to, kurwa. nie obudził się?

   – Nic z tego nie rozumiem – dodaje szeptem moja przyjaciółka.

   Wzdycham ciężko, po czym opowiadam im cały przebieg wydarzeń. Joel i Emmet zaraz po tym ruszają do budynku szpitala, żeby też wejść do Liama choć na pięć minut. Wspomniałam o tym, co powiedziała nam pielęgniarka, więc pewnie oboje dostaną słowotoku, gdy będą już przy łóżku mojego brata.

   – Jak się czujesz? – pyta moja najlepsza przyjaciółka, masując dłonią moje plecy.

   – Chyba w porządku. – Wzruszam ramionami. – Jasne, martwię się, oczywiście, że się martwię, ale jednocześnie mam w sobie jakieś takie silne poczucie, że nic mu nie będzie. Może ta przedłużająca się śpiączka to efekt leków, a może rzeczywiście coś mu się tam w głowie przestawiło i musi dojść do siebie. Nie mam pojęcia, nie jestem lekarzem, ale wiem, że on wreszcie się obudzi i wszystko będzie dobrze – wyrzucam z siebie na jednym wdechu.

   Nie zauważam nawet, że cała zaczęłam się trząść z emocji. Dopiero kiedy Ayden przytula mnie do swojego boku, chowając moje dłonie w swoje, zdaję sobie sprawę, że cała drżę. Unoszę na niego wzrok, a spojrzenie jego ciemnych tęczówek daje mi ukojenie i sprawia, że spływa na mnie spokój.

   – Skoro lekarz powiedział, że najważniejsze jest to, że Liam oddycha samodzielnie i reaguje na bodźce, to znaczy, że będzie dobrze. Obudzi się – odzywa się Nathaniel, uśmiechając się do nas pokrzepiająco, a ja odwzajemniłam ten gest.

   Zmęczenie coraz bardziej daje mi się we znaki. Potrzebuję chwili ciszy, bo czuję się przebodźcowana.

   – Chcesz, żebym cię stąd zabrał? – pyta Ayden, doskonale czytając mi w myślach.

   Kiwam głową. Liam jest ważny. Moi rodzice i rodzeństwo również, ale ja także jestem. Muszę dbać też o swoją głowę, a w tym momencie czuję, że muszę opuścić teren szpitala, by w spokoju pozbierać myśli i nieco się wyciszyć.

   – Bliźniaki są w środku. Też chcą na chwilę zobaczyć się z Lee, a nie wiem, co z rodzicami... – Wskazuję na budynek.

   – W porządku, Lu. Ja ich zabiorę, jeśli będzie trzeba. Zaczekam z nimi, dobrze? A my spotkamy się wieczorem. – Kira obejmuje mnie mocno, chcąc dać mi jeszcze odrobinę wsparcia, zanim wsiądę do samochodu i wrócę do domu.

   – Dziękuje, Ki. Będę pod telefonem, gdyby cokolwiek się działo – informuję, a następnie cmokam ją w policzek i wsiadam do samochodu.

   Ayden zajmuje miejsce po stronie kierowcy, rzucając mi jeszcze jedno z tych swoim zatroskanych spojrzeń, do których wciąż nie do końca umiem się przyzwyczaić, po czym odpala silnik, po chwili wyjeżdżając z parkingu.

   Opuszczam szybę na sam dół, po czym wychylam się nieco. Przymykam oczy i pozwalam, by lipcowe promienie słońca muskały moją skórę. Czuję ruch obok. Sekundę później dłoń Aydena zamyka się na mojej. Z moich ust wydobywa się westchnienie zadowolenia. Ten mężczyzna jest moją siłą absolutną.

   Jedziemy w milczeniu. Chłopak pozwala mi tonąć we własnych myślach. Daje mi to, czego tak bardzo w tym momencie potrzebuję: ciszę i spokój. Jedynie wypełniony bólem lament Chestera wylewa się z głośników, racząc nas swoim niesamowitym głosem. Utwór What I've Done wdziera się do mojego umysłu i jest dla moich zmysłów prawdziwą pieszczotą.

   Dopiero po dłuższej chwili zauważam, że nie skręciliśmy w ulicę, która prowadzi na moje osiedle. Odwracam się, rzucając brunetowi pytające spojrzenie, a on jedynie się uśmiecha. Postanawiam nie pytać. Po prostu kładę głowę na oparciu i na powrót przymykam powieki. Nie otwieram oczu dopóki nie wyczuwam, że zwalniamy, skręcając na żwirową drogę. Przez otwartą szybę do moich nozdrzy wdziera się zapach oceanicznej bryzy oraz wilgoci i już wiem, gdzie Ay mnie zabrał.

   La Jolla, a jakżeby inaczej...

   Ciemnooki zatrzymuje samochód i wyłącza radio, pozwalając, by cisza wypełniła wnętrze wozu, a szum fal ukoił moje skołatane nerwy. Przez kilka minut siedzę w bezruchu, gapiąc się na widok, który za każdym razem wprawia mnie w takim sam zachwyt. Dopiero po chwili wysiadam, zgarniając po drodze paczkę fajek. Zatrzymuję się kilka metrów przed krawędzią klifu, wyciągam papierosa, odpalam go i zaciągam się mocno szarym dymem. Czuję, jak smutek wypełnia moją duszę, więc ponownie zaciskam powieki, blokując łzy, które mogą pojawić się w każdej chwili.

   Ayden dołącza do mnie moment później. Akurat, kiedy wyrzucam peta, gasząc go butem, on łapie mnie w pasie, powodując, że odwracam się przodem do niego. Jego ciemne tęczówki krzyżują się z moimi zielonymi. Onyks jak zwykle dominuje szmaragd, powodując, że miękną mi nogi.

   – Co? – wykrztuszam cicho. – Dlaczego patrzysz na mnie w taki sposób?

   Ayden kładzie dłoń na moim policzku, gładząc go kciukiem, po czym nachyla się ku mnie, opierając czołem o moje czoło.

   – Wiem, że przy nich chcesz być silna i nie chcesz ich zawieść. Każdego dnia pokazujesz im jak mocno wierzysz, aby oni również nie zwątpili. Nie pozwalasz sobie na załamanie, żeby oni nie załamali się do końca. Wiem, że po wypadku Liama stałaś się filarem całej rodziny, i że postanowiłaś dźwigać ten ciężar za nich, choć sama całkiem niedawno wiele przeszłaś. Zabrałem cię tutaj, bo musisz spuścić z siebie te wszystkie emocje, które nagromadziły się tutaj – kładzie drugą dłoń na mojej klatce piersiowej – i tutaj – dodaje, dotykając palcem mojej skroni.

   – Ayden...

   – Przy mnie – przerywa mi – przy mnie nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku. Nie musisz trzymać nerwów na wodzy. Wiem, że jeszcze kilka tygodni temu bycie silną było jedyną rzeczą, która ci została. Byłaś sama ze wszystkimi swoimi demonami, ale teraz już nie jesteś. Zabrałem cię tutaj, żebyś choć na moment nie musiała być silna. Przy mnie nie musisz udawać, Lu. Pozwól sobie na ten moment bezradności. Obiecuję ci, że będę silny za ciebie, żebyś przez chwilę ty nie musiała być.

   Patrzę mu w oczy. Onyks ponownie wdziera się w moją duszę, pochłaniając mnie bez reszty. Na przemian otwieram i zamykam usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Cofam się o krok, bo nagle robi mi się niesamowicie duszno, a bliskość chłopaka w niczym nie pomaga. Nigdy nie pomaga.

   Łapię się za klatkę piersiową, bo chyba zaczynam mieć problem z oddychaniem. Mur pęka.

   Jestem w stanie niemal usłyszeć, jak trzeszczy pod naporem własnego ciężaru.

   Pieprzony Prescott.

   – Ja... – wykrztuszam, łapczywie chwytając każdy wdech – ja... nie mogę. Ja...

   – Śśś. – Ayden pociąga mnie z powrotem ku sobie i chowa w żelaznym uścisku. I w tej samej sekundzie mur całkowicie upada, rozsypując się wokół mnie na drobne kawałki.

   Szloch rozrywa mi gardło. Gorące łzy niemal parzą moje policzki. Wszystko to, co działo się w ciągu ostatnich tygodni, strach o Liama i słowa Aydena, uderzają we mnie, powodując falę spazmatycznego płaczu, jakiego już dawno nie doświadczyłam. Smutek wypełnia mnie do granic. Kucam na piasku, bo nie mam już siły dłużej ustać na nogach, a Ayden natychmiast pociąga mnie na swoje kolana, przyciskając mocno do swojego torsu. Nic nie mówi. Jedynie gładzi moje włosy, pozwalając mi na spazmatyczny płacz. Ściskam mocno rękaw jego koszulki, zanosząc się, jak małe dziecko.

   – Dlaczego te wszystkie złe rzeczy wciąż spotykają moją rodzinę? – łkam. – Dlaczego nie możemy zaznać choć chwili spokoju? Ja po prostu chcę, żeby to wszystko już wreszcie się skończyło. Tylko tyle, Ayden. Tylko tyle... – jąkam się, krztusząc łzami.

   – I skończy się, mała. Wiem, że ci ciężko, ale obiecuję, że już niedługo będzie lepiej. Przysięgam – szepcze w moje włosy.

   Przymykam oczy, pozwalając, by kolejna fala łez wydostała się na powierzchnię, a wraz z nią nadeszło oczyszczenie i ulga.

***

Kilka dni później

   Budzą mnie podniesione głosy dochodzące z głębi domu. Podnoszę się do siadu i przecieram oczy, nasłuchując jednocześnie odgłosu, dobiegającej zza drzwi, coraz głośniejszej rozmowy. Moment później mój mózg rozpoznaje do kogo te głosy należą. To rodzice. Są wyraźnie zdenerwowani.

   Sięgam po komórkę i rozjaśniam ekran. Dochodzi siódma. Zakładam dresy, z oparcia krzesła zdejmuję bluzę Aydena, która zagościła już w mojej garderobie na stałe i zarzucam ją sobie na ramiona, po czym opuszczam pokój.

   Laura i Leonardo stoją w holu. Tata właśnie zakłada marynarkę, wybierając się z pewnością do kancelarii, choć widać wyraźnie, że nie ma najmniejszej ochoty opuszczać domu i mamy. Natomiast postawa mojej rodzicielki sugeruje, że jest nie tylko zdenerwowana, ale również niesamowicie smutna, co powoduje, że strach chwyta mnie za serce. Nie muszę o nic pytać. Wiem, że chodzi o Liama. Mija kolejna doba, a on nadal się nie wybudził. W ciągu ostatnich trzech dni konsultowało go czterech neurologów, miał robionych mnóstwo dodatkowych badań. Mieliśmy czekać na telefon, a miny rodziców świadczą o tym, że go dostali.

   – Dzwonił doktor Bennet, prawda? Coś się stało? – pytam, zakładając ramiona na biuście. Z jakiegoś powodu robi mi się zimno.

   Mama kręci głową z rezygnacją, usiłując powstrzymać cisnące się ponownie do oczu łzy. Tata ściska jej dłoń i nie wiem, czy tym gestem chce pocieszyć ją czy siebie.

   – Dzwonił. I wiemy tyle, że wciąż nic nie wiemy – odpowiada ojciec, bo jego żona właśnie za wszelką cenę próbuje się nie rozpłakać.

   – Ale chyba musiał powiedzieć coś nowego, skoro jesteście aż tak zdenerwowani – zauważam, a ich nastrój zaczyna mi się udzielać, bo czuję coraz mocniejsze drżenie dłoni, jednak staram się nie dać po sobie nic poznać.

   – Kolejny specjalista potwierdził to, co mówiono nam już wcześniej. U Liama doszło prawdopodobnie do ciężkiego uszkodzenia centralnego układu nerwowego. Lee reaguje na pewne bodźce, widoczne są ruchy gałek ocznych, występuje reakcja źrenic, ale po urazie mózgu, jakiego doznał podczas wypadku, to może być jedyne, czego można spodziewać się w najbliższym czasie. Doktor Bennet postanowił przenieść Liama na inny oddział. Tam jego zespół wprowadzi leczenie żywieniowe, przyczynowe oraz rehabilitację. To kosztowne leczenie, bardzo czasochłonne, ale jeśli ma pomóc twojemu bratu szybciej powrócić z krainy snu, jestem w stanie oddać ostatni grosz. Jeszcze dzisiaj postaram się załatwić najlepszego fizjoterapeutę.

   – Być może to potrwa nieco dłużej, niż zakładaliśmy, ale Liam się wybudzi – mówię ostrożnie, zmniejszając odległość między mną, a mamą.

   Przytulam ją mocno, a ona rozkleja się kolejny raz, płacząc cicho w moje ramię.

   – Doktor Bennet ostrzegł nas, że to może potrwać nawet kilka miesięcy. Uszkodzony układ nerwowy to nie złamanie nadgarstka, Luna. Tutaj potrzeba czasu, a ja się boję, że my go nie mamy. Im dłużej Lee przebywa w śpiączce, tym mniejsze ma szanse na odzyskanie całkowitej sprawności, kiedy już otworzy oczy. Przeraża mnie myśl, że zostanie kaleką. Nie wiemy, czy nie wystąpiły nieodwracalne zmiany. Tak naprawdę nie wiemy kompletnie nic. Boję się, córciu. Cholernie się boję i ten strach wykańcza mnie każdego dnia.

   Po słowach mamy zaczynam odczuwać jeszcze silniejszy strach. Łapie mnie za serce i rezonuje w środku, więc biorę głęboki wdech, chcąc pozbyć się tego uczucia, mimo że dusząca niepewność o zdrowie i przyszłość mojego brata zaczyna odbierać mi zdrowy rozsądek oraz próbuje wyszarpać mi resztkę wiary i nadziei, że cała ta historia skończy się dobrze.

   – Mamo... – zaczynam niepewnie, wciąż próbując ułożyć w głowie jakieś sensowne słowa  pocieszenia, ale nie sądzę, by jakiekolwiek istniały. – Dwa lata temu również walczyłam o życie – decyduję się wytoczyć ciężkie działo: wspomnienie tragedii, która dotknęła nie tylko mnie, ale i całą naszą rodzinę. – Byłam w śpiączce prawie cztery tygodnie. Lekarze nie dawali mi szans na odzyskanie pełnej sprawności, obawiali się, że nigdy nie będę chodzić... Wiele miesięcy później na waszych oczach, stawiałam pierwsze kroki. Dzisiaj znowu chodzę, biegam i tańczę. Trzy miesiące temu również walczyłam o życie. Trafiłam na stół, będąc w hipotermii. Przez dwie i pół godziny zespół lekarzy walczył o to, by moje serce znowu zaczęło bić...

   – Luna... – z ust ojca wydobywa się ciche błaganie.

   – Tato, nie mówię wam tego, by was wystraszyć jeszcze bardziej albo żeby przywołać bolesne wspomnienia. Próbuję wam uświadomić, że my, Duncanowie, jesteśmy kurewsko silni...

   – Słownictwo – Laura przerywa mi słabo, a ja uśmiecham się mimo woli, bo nawet w takiej sytuacji dba o nasze dobre wychowanie.

   – W dupie mam w tym momencie słownictwo, mamo. My, Duncanowie, jesteśmy zajebiście silni. Nie damy się tak łatwo ani śmierci, ani czemukolwiek innemu. Lee z tego wyjdzie. Obudzi się. Być może będzie czekać go rehabilitacja, tygodnie harówki i walki o własne zdrowie, ale on odzyska pełną sprawność. I nie pozwalam wam myśleć w inny sposób. Mój brat jest uparty, zawzięty i silny. Nie będzie kaleką. Wróci do nas zupełnie zdrowy, a my wszyscy jeszcze będziemy znowu mieć go dosyć. Zobaczysz mamo, jeszcze zatęsknisz za czasem, kiedy leżał w szpitalu, jak znowu będziesz zbierać za nim jego brudne skarpety i gacie, które jak zwykle porozrzuca po całym domu.

   W końcu dzieje się to, czego oczekiwałam. Z ust mojej mamy wydobywa się ciche parsknięcie. Tata również uśmiecha się przez łzy.

   – Przeszłaś tak wiele, a i tak wciąż jesteś silniejsza od nas wszystkich. Jesteś dla mnie jak chwila ciszy w trakcie huraganu, córciu – mówi tata, podchodząc do mnie i mamy.

   Całuje mnie w czubek głowy, a ja czuję, jak coś boleśnie ściska mnie w gardle.

   Nie, tato, mylisz się. To ja jestem Huraganem.

   – Muszę już iść. Nawarstwiło mi się w firmie mnóstwo spraw. Zwołałem posiedzenie awaryjne i jakoś może uda nam się to wszystko ogarnąć. W drodze do kancelarii zadzwonię do tego ośrodka, o którym rozmawialiśmy. Jestem w stanie przystać na każdą kwotę, byleby Marcus zgodził się zostać rehabilitantem Liama.

   – Znam kogoś, kto potrafi być naprawdę przekonujący, gdybyście potrzebowali – słyszę znajomy głos, od którego niemal natychmiast przechodzą mnie ciarki i uśmiecham się mimo woli.

   Odwracamy się w kierunku drzwi wejściowych, a mój wzrok krzyżuje się z hipnotyzującymi tęczówkami Aydena.

   – O, czyżby? – odzywa się mama, wycierając jednocześnie resztki łez z kącików oczu.

   – Mój prawniczy szósty zmysł każe mi przypuszczać, że ten ktoś, kogo masz na myśli, to ta sama osoba, której użyłeś do przekonania człowieka, którego nazwiska nie zamierzam wymawiać w tym domu. I że to przekonywanie nie odbyło się tak legalnie, jakbym chciał, żeby się odbyło – mówi ojciec, marszcząc brwi.

   Ayden parska, po czym podchodzi i wita się ze mną krótkim pocałunkiem w czoło. Ten prosty gest sprawia, że topnieje mi serce, a troski dnia codziennego ulatują gdzieś w inną czasoprzestrzeń.

   – Ale dlaczego od razu zakładasz jakieś nielegalne scenariusze, Leonardo? – pyta mój chłopak z zadziornym uśmiechem.

   – Bo znam twoje możliwości, Prescott – odpowiada ojciec z tajemniczym wyrazem twarzy, a ja nie umiem oprzeć się wrażeniu, że jego słowa mają jakieś drugie dno.

   – Zakres moich możliwości jest naprawdę szeroki – potwierdza Ayden i znowu się uśmiecha w ten charakterystyczny dla siebie sposób. – Więc, gdybyś potrzebował kogoś, kto jest naprawdę przekonujący, wal jak w dzwon. Dla przyjaciela zrobię wszystko – dodaje już poważniej.

   – Doceniam. – Ojciec zmusza swoje wargi do delikatnego uśmiechu. – I będę pamiętał. Do zobaczenia później, moje śliczne panie. Zadzwonię z kancelarii, jak tylko czegoś się dowiem.

   Tata żegna się z mamą i ja również dostaję kolejnego buziaka w czubek głowy. W kolejnej chwili siedzimy już w kuchni, popijając świeżo zaparzoną kawę. Ayden bawi się z Lydią, a widok tej dwójki rozczula mnie tak bardzo, że w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że się wzruszyłam.

   W trakcie, gdy Ay zajmuje się najmłodszym członkiem naszej rodziny, ja ogarniam dom, żeby mama nie musiała robić tego później. Ona w tym czasie stara się uporządkować sprawy z pacjentami. Ciąg wydarzeń sprawił, że z części przyjęć musiała zrezygnować. I wiem, że to łamie jej serce. Pomaganie ludziom od zawsze było jej misją. Kocha to robić. Jednak pewnych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, by uratować coś innego.

   – Mógłbym tak żyć – wypala Ayden, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Włączam zmywarkę, po czym powoli odwracam się w jego stronę.

   – Co? – pytam głupio, napotykając jego roześmiane, choć zmęczone oczy. Wygląda na szczęśliwego, ale jednocześnie czuję, już od jakiegoś czasu, że jest coś, co go gryzie i męczy. Nauczona doświadczeniem nie pytam. Zaczekam, aż sam będzie chciał porozmawiać.

   – Ty, ja i mała kopia ciebie. Albo dwie. Ja bawię się z Lucky, a ty krzątasz się po kuchni. Mamy niewielki domek z ogrodem na obrzeżach miasta, w którym rośnie mnóstwo drzew i kwiatów. Ja mam warsztat nieopodal, a ty swoją szkołę baletową. Jest spokojnie i do bólu stabilnie. Jesteśmy szczęśliwi.

   – Lucky? – powtarzam za nim.

   – Uhm. Lucky, Love... Nad imieniem dla chłopca jeszcze się nie zastanawiałem. – Wzrusza ramionami, przenosząc wzrok z powrotem na małą Lydię.

   Macha do niej grzechotką, a z jej ust wydobywa się urocze gruchanie na ten gest. Uśmiecha się do ciemnookiego, na widok czego uśmiech rozświetla również moją twarz.

   Ayden zarzeka się, że nie lubi dzieci i to z wzajemnością, ale sposób, w jaki zajmuje się moją siostrą i fakt, jak dobrze mała czuje się w jego towarzystwie, całkowicie temu przeczą.

   – Lucky i Love, tak? – wracam do tematu, podchodząc bliżej tej dwójki. – Skąd ci przyszły do głowy akurat te imiona? – pytam, choć podejrzewam skąd u niego ten wybór.

   – To, że są na literę L, jest dla mnie oczywiste. To już u was tradycja, nie śmiałbym jej zaniechać – odpowiada.

   Marszczę brwi, bo choć jest mi niesamowicie ciepło na sercu z powodu jego słów i tego, że w jakiś sposób myśli o założeniu ze mną rodziny, to jednak zdrowy rozsądek przypomina mi, że to przecież Ayden Prescott. Albo uderzył się w głowę, albo robi sobie ze mnie okrutne żarty.

   – Dobrze się czujesz, Ayden? – pytam, przykładając dłoń do jego czoła. – A może ty masz gorączkę?

   W tej samej chwili Ay pociąga mnie na swoje kolana, a ten niespodziewany ruch zaskakuje mnie tak mocno, że wydaję z siebie niekontrolowany pisk, a ten z kolei wywołuje u małej Lydii salwę śmiechu.

   – Dlaczego z góry zakładasz, że nie mówię poważnie? – pyta, muskając nosem skórę w zagłębieniu mojej szyi.

   – Nie zakładam... – protestuję szybko, ale nim zdołam dodać coś jeszcze, Ayden zasysa skórę tuż nad moim obojczykiem, co sprawia, że w ciągu sekundy robi mi się cholernie gorąco.

   Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy chłopak ściska mocniej moje udo, po czym tworzy z pocałunków mokrą ścieżkę od miejsca, w którym zostawił ślad, aż do ust, na których wreszcie kładzie swoje wargi, całując mnie powoli, subtelnie, ale jak cholernie namiętnie.

   Zaciskam uda, bo zaczynam czuć bolesne pulsowanie między nogami.

   – Dziecko patrzy – szepczę cicho, jak udaje nam się wreszcie od siebie oderwać.

   Brunet spogląda na mnie z żarem w oczach, a na jego przystojnej twarzy błąka się ten jego typowy, arogancki uśmieszek.

   – Dokończymy później – mruga do mnie, a ja w jednej sekundzie oblewam się czerwienią.

   Tylko przy tym człowieku wciąż zdarza mi się rumienić jak napalonej dwunastolatce, oglądającej Zmierzch.

   – Trzymam cię za słowo. – Wbijam palec w jego tors, po czym gramolę się z jego kolan, by kontynuować sprzątanie.

   Ayden odchrząkuje, poświęcając znowu całą swoją uwagę małej kluseczce, która właśnie radośnie wierzga rączkami i nóżkami.

   – Macie w salonie taką ogromną ramkę. Zapomniałaś już o wielkiej piątce Duncanów? – zagaduje chłopak, kontynuując temat, a ja znowu marszczę brwi, tym razem zaskoczona.

   – Nie żartuj, że naprawdę zwróciłeś na to uwagę – dziwię się.

   Pomijam fakt, że o naszej Wielkiej Piątce nie sposób zapomnieć. Rodzice wpajali nam te zasady od dziecka. Nie bez powodu wiszą na ścianie, żebyśmy mogli często mieć je w zasięgu wzroku.

   – Love, Lucky, Loyal, Lowliness, Live by the Law [Miłość, Szczęście, Lojalność, Skromność, Życie zgodnie z Prawem] – wymienia bez żadnego wysiłku, a ja aż otwieram usta.

   – Wow, jestem w szoku. Byłam pewna, że nie zwracasz uwagi na takie rzeczy. Zwłaszcza, że wielu moim znajomym, którzy przewinęli się przez ten dom, te zasady wydały się denne, a ty chcesz nazwać dwoma z nich nasze hipotetyczne córki. Na pewno nie masz gorączki, Kalifornijski Chłopaku? – zaczepiam go i w tej samej sekundzie Ayden spogląda na mnie z ukosa w ten specyficzny sposób.

   W kolejnej chwili wstaje i przekłada Lydię z nosidła do wózka, by nie wypadła, po czym odwraca się powoli w moim kierunku.

   – Kalifornijski Chłopaku? – powtarza za mną, a w jego oczach błyska złowroga iskra.

   – Uhm. – Kiwam głową, czując jednocześnie, jak moje ciało pokrywa się gęsią skórką.

   Doskonale wiem, że nie lubi tego przezwiska.

   – Luna?

   – Co?

   – Lepiej uciekaj – wypowiada niskim głosem, a ja biorę nogi za pas z głośnym śmiechem...

   Ta troska i normalność, którą daje mi ciemnooki w tak trudnych chwilach, jakie przechodzi moja rodzina, powodują, że każdego dnia zakochuję się w nim jeszcze mocniej.

***

   Późnym popołudniem zaszywam się na strychu, bo potrzebuję zająć czymś głowę. Ayden pojechał załatwiać jakieś swoje sprawy, więc zostałam sama w domu, bo rodzice z dzieciakami wybrali się odwiedzić Liama w szpitalu. Ojcu udało się skontaktować z fizjoterapeutą z San Francisco, który specjalizuje się w takich przypadkach, jak ten mojego brata. Ucieszyłam się, bo zawsze to kolejny krok do tego, by odzyskać Lee. Ja postanowiłam, że odwiedzę go jutro rano. Sama. Opowiem mu, co u mnie nowego. Nie wiem dlaczego, ale wolę tam przebywać, kiedy nie ma nikogo w pobliżu. Być może dlatego, że kiedy widzę rozpacz moich bliskich, sama zaczynam się łamać. A przecież muszę być silna.

   Otwieram właz, który prowadzi na dach, bo na poddaszu jest okropnie duszno, po czym rozsiadam się wygodnie na drewnianej, skrzypiącej podłodze. Wkładam w uszy słuchawki, puszczam sobie najnowszą płytę Taylor Swift i sięgam po pierwsze pudło, w którym znajdują się jakieś książki z liceum i część materiałów, z którymi przygotowywałam się do egzaminów.

   Godzinę później mam już zapełniony cały worek makulatury, którą zamierzam oddać do pobliskiego punktu w najbliższym czasie.

   Siedzę tak, kolejną godzinę, ciesząc się, że udało mi się jakkolwiek zająć głowę, by nie myśleć o tym wszystkim, co dzieje się w życiu moim i mojej rodziny.

   Już mam wstać, żeby zejść do kuchni po coś do picia, ale przy wejściu majaczy mi jakiś ruch. Ściągam słuchawki z uszu i dopiero teraz dociera do mnie głos Aydena. Z jego ust pada wiązanka przekleństw, kiedy z dwoma kubkami kawy i siatką z tajskim jedzeniem próbuje wgramolić się na górę po wąskich schodach. Parskam śmiechem, ale od razu wstaję, żeby wziąć od niego rzeczy.

   – Dlaczego nie zadzwoniłeś? – pytam, wciąż się śmiejąc. – Zeszłabym na dół, żeby ci pomóc. Myślałam, że zobaczymy się dopiero jutro.

   – Chciałem zrobić ci niespodziankę – odpowiada brunet.

   I zrobił. Mój nastrój na jego widok od razu się poprawił.

   – Dziękuję – cmokam go w policzek.

   Rozsiadamy się z brunetem w tym samym miejscu, w którym przed momentem sama siedziałam i rozpakowujemy tekturowe tacki. Biorę pierwszy kęs i nie umiem nie jęknąć z zachwytu. Jedzenie jest absolutnie przepyszne.

   – Z nieba mi spadłeś – mówię z pełnymi ustami. – Nawet nie wiedziałam, że jestem tak głodna.

   – Do nieba nie jest mi po drodze – śmieje się Ayden. – Tak czułem, że zapomnisz zjeść cokolwiek. Zawsze muszę cię ratować – żartuje, choć to przecież prawda.

   Tyle razy mnie uratował.

   – Dziękuję.

   Ayden w odpowiedzi po prostu się uśmiecha. W milczeniu kończymy posiłek, popijając go zimną już latte.

   – Co tu robisz? – pyta wreszcie.

   – Musiałam zająć czymś myśli i postanowiłam ogarnąć tę stertę książek, segregatorów, notatek i rupieci. Oddam to wszystko na makulaturę. – Wskazuję na worek.

   – A tutaj co masz? – Ayden sięga po różowe pudełko i uchyla wieczko.

   – Sama nie wiem, co tam jest. Część z tych rzeczy leży tu jeszcze odkąd wyremontowaliście mi pokój – odpowiadam, zaglądając mu przez ramię.

   Ayden powoli, niemal z czułością, zaczyna przeglądać fotografie, które leżą na samym wierzchu sterty tego pudła skarbów. Jestem na nich z Kirą, Liamem, czy z rodzicami. Wszystkie pochodzą z okresu, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Na jednym mam góra trzy lata.

   Ciemnooki śmieje się cicho, gdy w jego ręce wpada fotografia, na której i on się znajduje. Ja i Kira miałyśmy jakieś sześć lat, więc Lee osiem, a Ayden dziewięć. Zdjęcie przedstawia nas, całkowicie ubłoconych i mokrych.

   – Pamiętam tamten dzień. Twój dziadek zabrał nas wtedy na ryby – mówi Ayden cicho, a w jego głosie słychać nostalgię.

   Spoglądam na zdjęcie ze smutkiem, bo choć to był piękny czas, przypomina mi o stracie, jaką ponieśliśmy. Wiele bym dała, by dziadek wciąż tu z nami był...

   Chłopak kontynuuje przeglądanie zawartości. Jakieś bransoletki z muliny, które kiedyś były bardzo modne. Dwa medale, odznaka za wygraną w konkursie na najlepsze ciastka z piątej klasy. Jakiś pamiętnik, do którego wpisywały mi się osoby ze szkoły. W końcu, na dnie tego nieszczęsnego pudełka dostrzegam niewielki, czerwony notes. I już wiem, co się w nim znajduje. Żenujące wiersze, jeszcze z czasów, gdy miałam czternaście lat i wzdychałam do Prescotta. Niektóre z nich są naprawdę depresyjne.

   – O nie, tego nie pozwalam ci przeglądać – mówię, wyrywając mu zeszyt.

   Ciemnooki spogląda na mnie w niezrozumieniu, ale zamiast się kłócić, żebym pokazała mu notes, sięga po to, co z niego wypadło, gdy tak gwałtownie po niego sięgnęłam.

   – A co my tu mamy? – zastanawia się, odwracając fotografię.

   Swoją fotografię.

   Czuję, jak moja twarz pokrywa się rumieńcem wstydu, gdy Ayden przygląda się zdjęciu z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy. Pamiętam, że ściągnęłam je ze strony z absolwentami liceum. Ayden miał wtedy chyba jakieś siedemnaście lat. Miał na sobie niebieską koszulę, co w tamtym czasie było rzadkim widokiem. Z reguły nosił bluzy. Teraz wygląda o niebo lepiej, ale już wtedy byłam w nim zakochana. Fakt, że zawsze był diabelnie przystojny, jest absolutnie niezaprzeczalny.

   – Aż się boję, co będzie tutaj – żartuje, rozkładając ozdobioną naklejkami kartkę.

   Ja sama nie wiem, co na niej jest i szczerze powiedziawszy również się tego boję. Nie chcę znowu wyjść przed nim na idiotkę z obsesją.

   – Lista Marzeń Luny Duncan – chłopak czyta na głos, a ja zrywam się, jak opętana, żeby mu ją zabrać.

   On jednak jest szybszy. Wstaje na równe nogi i unosi rękę wysoko tak, że nawet skacząc do góry nie jestem w stanie jej sięgnąć. Ja jestem pieprzonym karakanem, a on wysoki jak tyczka.

   – Co jest na tej liście, że tak bardzo chcesz mi ją odebrać? – pyta, unieruchamiając mnie wreszcie wolną ręką.

   Fakt, że ten facet potrafi unieruchomić mnie tylko jedną ręką i nie potrzebuje do tego większego wysiłku, powinien mnie przerażać, ale ja czuję się przy nim całkowicie bezpiecznie i są sytuacje, w których naprawdę mi to odpowiada.

   Jeśli wiecie, co mam na myśli...

   Mogłabym też wykorzystać na nim jakiś cios, czy unik, którego uczyli mnie na naszych lekcjach samoobrony, ale postanawiam jednak odpuścić. Tak właściwie, to ten człowiek poznał wszystkie brudne szczegóły z mojego życia, wszystkie sekrety, był świadkiem mojego załamania, gdy byłam na samym dnie. Czy taka lista marzeń może cokolwiek zmienić oprócz tego, że będę czuć się nieco zażenowana? Wątpię. Tak właściwie, to sama jestem ciekawa, co tam nawymyślałam. Zaczęłam tworzyć tę listę jak miałam dwanaście lat. Część wpisanych tam marzeń pamiętam, części wcale. Jednak doskonale zapamiętałam moment, gdy napisałam ostatni podpunkt. Dostać się na Broadway Dance Center w Nowym Jorku. To było w dniu wypadku...

   – Pływać nago w oceanie podczas pełni księżyca – czyta Ayden na głos, po czym wybucha niekontrolowanym śmiechem, za co dostaje szybki cios pod żebra, co rozśmiesza go jeszcze bardziej.

   – Jak się będziesz śmiał, to zabiorę ci tę listę, panie dupku – cedzę, robiąc groźną minę, ale Ayden jedynie parska mi w twarz.

   – Wyluzuj, maluchu. Tylko się z tobą droczę. – Pstryka mnie w nos.

   – Skoczyć na bungee, pójść do wróżki – wymienia dalej – zjeść dwa opakowania lodów cytrynowych podczas festiwalu kina na powietrzu? – czyta pytającym tonem, a ja przewracam oczami.

   – Przypominam, że miałam dwanaście lat, jak zaczęłam tworzyć tę listę. Albo nawet nieco mniej.

   – Sięgnąć gwiazd – kontynuuje – przejechać się Mustangiem Eleonor z filmu Sześćdziesiąt Sekund i zrobić sobie zdjęcie z Nicolasem Cage'em – mówi, po czym przenosi na mnie wzrok. – Od razu ci mówię, że to jest niewykonalne, bo została tylko jedna Eleonor i aktualnie znajduje się w posiadaniu pewnie jakiegoś szejka.

   – A ja ci mówię, że to jest lista marzeń. Jak sama nazwa wskazuje. To są marzenia. Wiadomo, że nie wszystkie da się spełnić. Byłam nastolatką, kiedy stworzyłam tę listę i później z biegiem lat dopisywałam różne punkty.

   – Bardzo podoba mi się podpunkt siedemnasty – rzuca Ayden, sugestywnie poruszając brwiami. – Pocałować Aydena Prescotta – czyta na głos, po czym bez ostrzeżenia przyciąga mnie bliżej i wpija się w moje usta.

   Natychmiast oddaję pocałunek. Jest krótki, ale intensywny. I kiedy wreszcie się od niego odsuwam, na jego buzi wciąż widnieje ten arogancki uśmieszek.

   – Nabijanie się ze mnie sprawia ci satysfakcję? – pytam, lecz bez cienia wyrzutu.

   – Absolutnie. Ten podpunkt można już chyba odhaczyć. Choć można było już jakiś czas temu.

   – Masz, możesz też od razu zaznaczyć zobaczyć śnieg i obić mordę Addison. – Podaję mu długopis.

   – O tak, pamiętam tamtą akcję. Byłaś tak wściekła, że gdybym cię nie odciągnął, złamałabyś jej coś więcej, niż nos – mówi z uznaniem.

   – Należało jej się... – burczę.

   Może i nie jestem dumna z tego, co wtedy zrobiłam, ale z całą pewnością niczego nie żałuję.

   – Punkt dziewiętnasty: oświadczyny w metrze? – czyta, spoglądając na mnie pytająco z uniesionymi brwiami. – Dlaczego akurat w metrze? Przecież jest tyle innych, lepszych miejsc i sposobów, żeby to zrobić – dziwi się.

   – To akurat napisałam jak miałam czternaście lat i byłam zafascynowana sytuacją w Spring Valley. Typ oświadczył się dziewczynie w metrze. Wynajął nawet skrzypka.

   – Dlaczego akurat w metrze? – pyta Ayden.

   Ma minę, jakby nadal nie rozumiał fenomenu tego wydarzenia i mojej fascynacji nim.

   – Bo poznali się właśnie w metrze. Dziewczyna się zgodziła, wszyscy bili brawo i gratulowali. Akurat wtedy była tam też lokalna telewizja. Wszystko sfilmowali i puszczali ich na lokalnych kanałach. To było mega urocze i jakoś tak zamarzyłam sobie, żeby też przeżyć coś takiego... – tłumaczę,

   – Mam taki pomysł. Ja zabiorę cię na tę obskurną, już niemal opuszczoną stację przy granicy z Tijuaną, co ty na to? – pyta, a na jego twarzy błąka się prześmiewczy uśmieszek. – To dopiero będą emocje. Szczury, lokalne żule, którzy zawsze prawią poematy w stylu: jesteś tak piękna, że na twój widok aż mi się zez prostuje – mówi, a ja nie mogę się opanować i wybucham śmiechem. – A na koniec zrobimy imprezę zaręczynową w rozdzielni. Tej opuszczonej, tuż przy stacji.

   – Dupek z ciebie, Prescott. Właśnie zniszczyłeś mi marzenie – wyrzucam mu, ale bez cienia pretensji, ocierając łzy z kącików oczu, które pociekły mi ze śmiechu. – Dobra, dosyć tego dobrego. Oddawaj mi to. – Zabieram mu kartkę, chowając ją na swoje miejsce.

   Pudła, które już sprawdziłam, odkładam na swoje miejsce, po czym zbieram papierki po jedzeniu i ruszam do wyjścia. Jednak gdy orientuję się, że Ayden nie idzie za mną, odwracam się i posyłam mu pytające spojrzenie.

   – Idziesz?

   – Co ty na to, żeby zrealizować punkt trzydziesty pierwszy? – Przygląda mi się, a w jego ciemnych oczach tańczą dwie, szalone iskierki.

   – Wybacz, ale nie znam tej listy na pamięć – odpowiadam, choć jestem niemal pewna, że musiałam napisać tam coś głupiego.

   – Seks na masce samochodu – wyjaśnia, a ja niemal skręcam się w środku z zażenowania.

   Już pamiętam. Dopisałam to po przeczytaniu jakiegoś erotyku, jak miałam szesnaście lat.

   – Zapomnij – kwituję, rzucając w niego pustym kubkiem po kawie i opuszczam pomieszczenie w akompaniamencie jego głośnego śmiechu.

***

   – Ale ogólnie jakoś się trzymasz? – pyta Kira, a ja zaczynam kiwać głową, choć ona nie może tego zobaczyć.

   – Tak. Jest w porządku. To właściwie głównie zasługa Aydena. Bardzo dba o to, żebym się nie poddawała. Właściwie przez cały czas stara się zajmować mi czas, żebym tylko nie miała szansy zatopić się w smutku.

   – Przestań go tak wychwalać. Owszem, pomaga ci i chwała mu za to, ale to, że się trzymasz, jest twoją zasługą. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam, Lu – zauważa moja przyjaciółka.

   Coś po drugiej stronie słuchawki spada na podłogę i odbija się od niej z głośnym hukiem, przez co czerwonowłosa zaczyna przeklinać pod nosem.

   Uśmiecham się.

   – Trzymam się, bo ktoś musi – wzdycham. – Co u Que? Wspominałaś ostatnio, że spędzacie ze sobą mniej czasu.

   – Chodzi z kijem w dupie, bo musi startować w wyścigach za Aydena – wyznaje Kira, przez co moje brwi wędrują wysoko do góry.

   – Jak to? Myślałam, że w ostatnim czasie trochę odpuścili przez Keres – mówię.

   W kolejnej chwili otwieram okno, siadam na parapecie i odpalam papierosa.

   – Tsa, a ja jestem jebana wróżka zębuszka. Nie odpuszczą takiej kasy. Quentin chodzi wkurwiony na Aydena. Wyzywa go od jebanych lowelasów, bo zamiast się ścigać, spędza wieczory z tobą – tłumaczy.

   Przewracam oczami, uśmiechając się w rozbawieniu. Niech się złości, zupełnie mnie to nie obchodzi.

   – A ty? – zagaduję.

   – Ja co?

   – Też jesteś zła? – dopytuję i oczami wyobraźni widzę Ki, jak przewraca oczami i kręci głową.

   – Nie jestem zła ani na ciebie, ani na Aydena. Cieszę się, że cię wspiera. Jestem wściekła na ten ich pojebany biznes i na fakt, że Quentin się naraża.

   Całkiem niedawno Kira poznała całą prawdę, a to oznacza, że relacja jej i Gahana jest naprawdę poważna. Cieszy mnie to z jednej strony, bo widzę zmianę, jaka w niej zaszła. Z drugiej boję się, że coś pójdzie nie tak i znowu się załamie. W końcu Quentin nie będzie całe życie uciekał.

   – Rozumiem cię. Może po prostu spróbuj z nim porozmawiać. Wyznaj co czujesz i opowiedz mu o swoich obawach. Może wspólnie dojdziecie do jakiegoś porozumienia. Może on coś wymyśli, żeby więcej czasu spędzać z tobą i odpuścić część wyścigów – mówię, chcąc jakoś wesprzeć piwnooką, ale ona jedynie parska.

   – Myślisz, że nie rozmawiałam? Oczywiście, że gadaliśmy. Ale zdążyłam już trochę go poznać i wiem, że to jego narzekanie jest zwyczajnym pierdoleniem. On uwielbia się ścigać, a później zrzędzi dla niepoznaki jak stara baba – cmoka z irytacją, a ja parskam śmiechem na jej słowa.

   – Ugh. Faceci... – wzdycham. – Dobra, Ki. Widzimy się jutro, a tymczasem uciekam, bo zaraz będzie po mnie Ayden,

   – Jasne. Do jutra. Bawcie się dobrze. Kocham cię – mówi.

   – Też cię kocham – uśmiecham się, po czym naciskam czerwoną słuchawkę.

   Pół godziny później słyszę Nissana. Ayden parkuje pod domem, więc biorę torebkę i wychodzę z pokoju. Kazał mi ubrać się wygodnie i wziąć coś na zmianę. Nie wiem, co wykombinował, ale muszę przyznać, że czuję ekscytację i jakąś taką wewnętrzną radość.

   – Wychodzisz? – mama wychyla się z kuchni i spogląda na mnie pytająco.

   – Tak. Mówiłam ci wcześniej, że wieczorem mam randkę z Aydenem.

   – W porządku. Bawcie się dobrze – mówi.

   – I bezpiecznie! – wykrzykuje tata gdzieś z głębi kuchni.

   Uśmiecham się.

   – Zawsze. Kocham Was. Będę rano – oznajmiam, po czym zakładam trampki i opuszczam dom.

***

   – Powiesz mi wreszcie, co będziemy robić? – pytam, idąc za Aydenem.

   Chłopak ściska moją dłoń, pilnując, bym się nie poślizgnęła i nie zrobiła sobie krzywdy. Przyjechaliśmy na obrzeża miasta, zaparkowaliśmy u schyłku wzgórza, a teraz maszerujemy skalnym zboczem w dół, w stronę najrzadziej odwiedzanej plaży. W dzień ciężko spotkać tutaj kogokolwiek, a co dopiero w nocy.

   Brunet oświetla nam drogę światłem z czołówki, ale wciąż uparcie nie odpowiada na moje pytania, po co tutaj przyszliśmy. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że znowu będziemy coś palić, ale gdy jesteśmy już na samym dole, a moje stopy dotykają piasku, dostrzegam w oddali palące się ognisko i namiot. Moje wargi od razu rozciągają się w uśmiechu.

   – Randka na plaży? – zagaduję.

   – To lepsze niż randka – odpowiada, również się uśmiechając.

   Docieramy do naszego obozu, więc rzucam torbę obok namiotu i zdejmuję buty razem ze skarpetkami. Moje serce znowu puchnie z miłości. Nie wiem, co się stało z moim wiecznie naburmuszonym Aydenem, który uwielbiał być dupkiem, ale tego nowego kocham chyba jeszcze mocniej. Nigdy nie sądziłam, że zrobi się z niego taki romantyk.

   – Podmienili cię – śmieję się, na co chłopak prycha.

   – Nieprawda. Robię po prostu fajne rzeczy z moją wspaniałą dziewczyną. – Przyciąga mnie do siebie. – Zasługujesz na cały świat, Lu. I ja zamierzam ci go podarować.

   – Kocham cię – szepczę wprost w jego usta, kiedy nachyla się, by mnie pocałować.

   – A ja kocham ciebie – odpowiada, po czym składa na moich wargach delikatny pocałunek.

   W kolejnej chwili brunet zaczyna ściągać ubrania, patrząc mi prosto w oczy, a na jego buzi majaczy figlarny uśmiech.

   – Co robisz? – pytam.

   – Zamierzam spełnić jedno z twoich marzeń. Rozbieraj się. Będziemy pływać nago w oceanie. Tak się szczęśliwie złożyło, że dzisiaj jest pełnia.

   Otwieram usta z niedowierzania. Po chwili unoszę głowę i spoglądam wprost w rozświetlone przez księżyc niebo. Nie ma na nim ani jednej chmury. Miliony gwiazd migocze nad naszymi głowami, a ja jestem w stanie jedynie poruszać ustami, bo nie mam pojęcia, co powiedzieć.

   Otrząsam się dopiero, kiedy Ayden staje przede mną w całej okazałości, a ja z zachwytem mogę podziwiać jego piękne, umięśnione i zupełnie nagie ciało.

   Tylko moje ciało.

   Nie zastanawiam się dłużej. Błyskawicznie zrzucam z siebie wszystkie ciuchy i chwytam wyciągniętą przez niego dłoń. Nie czuję wstydu. Przy nim już dawno się go pozbyłam. Moment później pozwalamy, by zimna woda liznęła nasze stopy. Zanurzamy się stopniowo, centymetr po centymetrze, chcąc przyzwyczaić nasze rozgrzane ciała do lodowatej czerni oceanu, a kilkanaście minut później pływamy już w oceanie, skąpani w świetle cudnego księżyca. Zaczynam się śmiać, gdy Ay chwyta mnie pod boki, podrzuca do góry, po czym razem ze mną zanurza się pod taflę wody. Endorfiny buzują we mnie, odganiając wszystko, co złe i przykre. Jestem tylko ja, Ayden i obecna chwila. A w tej właśnie chwili jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi.

***

   – Rozgrzałaś się? – pyta Ayden, pocierając moje ramiona, na co kiwam głową.

   Podaje mi kolejną upieczoną nad ogniskiem piankę, którą od razu wrzucam do papierowego kubeczka wypełnionego kakao. Brunet pomyślał nawet o tym i wziął cały termos tego czekoladowego napoju.

   – Dziękuję. Kocham randki, na które mnie zabierasz i kocham sposób, w jaki się o mnie troszczysz. Robisz wszystko, żebym się nie załamała. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć – wyznaję szczerze.

   Chłopak obejmuje mnie ciaśniej ramieniem i całuje w czubek głowy.

   – Maluchu, ja się dopiero rozkręcam, Mam w zanadrzu jeszcze przynajmniej setkę zajebistych randek – przekonuje mnie żartobliwym tonem, na co ponownie się uśmiecham.

   – Czasami się zastanawiam, czy cię nie podmienili – śmieję się.

   – Spokojnie. Jeszcze nie raz będziesz chciała posłać mnie do diabła i jeszcze nie raz zwyzywasz mnie od dupków. Nie ciesz się na zapas – mówi pół żartem pół serio, studząc mój entuzjazm, a ja prycham pod nosem.

   – Przyznaj, że po prostu lubisz, jak nazywam cię dupkiem – patrzę na niego z ukosa i znowu widzę ten zniewalający, szeroki i przede wszystkim szczery uśmiech, który jest zarezerwowany tylko dla mnie.

   – Uwielbiam – potwierdza. – Chodźmy spać, maluchu. Dochodzi pierwsza w nocy – mówi, podnosząc się z piasku.

   Wyciąga rękę, żeby pomóc mi wstać, a kilka minut później leżymy już w namiocie, wtuleni w siebie.

   Zamykam oczy, powtarzając sobie w myślach po raz tysięczny, że to nie jest sen, i że to wszystko dzieje się naprawdę. Uśmiecham się ponownie i czuję, że Ayden również się uśmiecha.

   – Jesteś powodem, dla którego chcę być lepszy dla siebie, ciebie i dla świata – wyznaje cicho po upływie chwili.

   Tak cicho, że ledwo go słyszę.

   Wzruszenie ściska mi gardło. Przełykam ślinę, biorąc głęboki wdech.

   – A ty jesteś powodem, dla którego wciąż oddycham – odpowiadam.

   Wtulam się mocniej w jego tors i nie muszę czekać długo na sen, bo jest mi tak błogo, że zasypiam niemal natychmiast.

***

   Zafunduję ci najlepsze pieprzenie w życiu. Należysz do mnie i nic tego nie zmieni. Jesteś dziwką. To wszystko, co cię spotkało, to twoja wina. Już nie jesteś w ciąży...

   Liam miał wypadek. Reanimują go. Powinniście się przygotować na najgorsze...

   Gwałtownie otwieram oczy i łapię się obydwiema dłońmi za szyję, bo mam wrażenie, że ktoś zacisnął na niej supeł. Rozglądam się w popłochu, próbując ogarnąć gdzie jestem i co tak właściwie się dzieje, jednocześnie staram się złapać swobodny wdech, zanim atak rozkręci się tak mocno, że zemdleję.

   Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

   Oddychaj Luna.

   Pocieram spocone dłonie o śpiwór, po omacku szukając dłoni Aydena, ale miejsce obok mnie jest puste.

   Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

   Dopiero po chwili z pełną mocą dociera do mnie, że miałam pieprzony koszmar, ale to była tylko senna mara, a ja jestem bezpieczna i kompletnie nic mi nie grozi. Rozjaśniam ekran komórki. Jest dopiero kilka minut po trzeciej w nocy.

   Biorę jeszcze kilka kontrolowanych oddechów, przecieram twarz i gramolę się na zewnątrz.

   – Gówno mnie to obchodzi. Po prostu to załatw, Martinez... – słyszę, kiedy wychodzę z namiotu.

   Ayden, gdy tylko mnie dostrzega, marszczy brwi.

   – Z kim rozmawiasz? – pytam słabo.

   – Muszę kończyć. I pamiętaj, że ja nie żartowałem. Załatwcie to. Odezwę się rano – mówi, po czym przerywa połączenie i podchodzi, zaglądaj mi w oczy z niepokojem.

   – Co się stało?

   – Nic takiego... – zaprzeczam szybko, ale Ayden łapie mnie za ramiona i wbija we mnie swój nieustępliwy wzrok.

   – Co się stało? Przecież widzę. Masz strach wypisany na twarzy. Twoje oczy i cała twoja postawa zdradzają, że coś jest nie w porządku – wyrokuje.

   Wzdycham, przymykając powieki.

   – To nic takiego. Miałam koszmar, ale już jest okej.

   – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że koszmary wróciły? – pyta z wyrzutem. – Jak długo to trwa? Kontaktowałaś się już z doktorem Sullivanem? Zadzwonimy do niego z samego rana – wyrzuca z siebie z prędkością karabinu maszynowego.

   – Ayden! – podnoszę głos, bo chcę, żeby się zamknął i przez chwilę mnie posłuchał. – Nie wróciły. To pierwsza taka sytuacja od dawna. Po prostu miałam ciężki tydzień. Jestem przebodźcowana, to na pewno dlatego. Obiecuję, że jeśli to się powtórzy, powiem ci.

   Brunet jeszcze przez moment patrzy mi w oczy nieufnie, jakby chciał się upewnić, czy go nie oszukuję. Dopiero kilka sekund później przyciąga mnie bliżej i całuje w czoło.

   – Jestem tutaj – szepcze.

   – Ayden... – zaczynam cicho.

   – Tak, maluchu? – odsuwa mnie od siebie na odległość ramion, by móc znowu zajrzeć w moje zielone tęczówki.

   – Potrzebuję zapomnienia – wyznaję. – Kochaj się ze mną – proszę go.

   Coś błyska w jego oczach, kiedy słyszy moje słowa. Jeszcze przez chwilę mi się przygląda, jakby chciał się upewnić, czy na serio ze mną okej. Dopiero kiedy kładę dłonie na jego nagim torsie, jakby się otrząsa. Bierze mnie na ręce i prowadzi do namiotu, a ja czuję, jak całe moje ciało pokrywa się gęsią skórką.

   Brunet kładzie mnie na ziemi i przez chwilę po prostu przygląda mi się z uwielbieniem, a ja kocham ten wzrok, bo wiem, że on patrzy w ten sposób tylko na mnie. Nie ważne w jakim jestem stanie, ani co mam na sobie. On zawsze patrzy tak, jakbym była jedyną kobietą na tym świecie. Zawsze ma w oczach ten sam żar.

   Patrzę na niego wyczekująco, a kiedy mam już dosyć czekania, sama pozbywam się swoich ubrań, na co chłopak cicho parska, kręcąc głową. Gdy sięga do swoich spodni, by odpiąć pasek na moment wstrzymuję oddech.

   Ciemnooki wreszcie nachyla się nade mną zupełnie nagi. Odchylam głowę do tyłu, gdy jego usta zamykają się na moim twardym sutku. Czuję między nogami gwałtowny przypływ podniecenia, a całe moje ciało napina się w bolesnym oczekiwaniu. Ayden wsuwa dłoń między moje uda i zaczyna zataczać powolne, delikatne kółka na mojej łechtaczce. Z moich ust wydobywa się niekontrolowany jęk. Jest mi tak cholernie dobrze...

   – Smakujesz cudownie – mówi, muskając ustami skórę na mojej drugiej piersi. – Słodko i kwiatowo. Cudownie – powtarza.

   Mój oddech przyspiesza, a ja wydaję z siebie kolejny jęk, gdy jego sprawne palce zwiększają tempo, a on nie przestaje pieścić językiem moich sutków.

   – Ayden... – wzdycham, napierając mocniej na jego dłoń.

   – Uwielbiam, kiedy wypowiadasz moje imię – szepcze mi do ucha, po czym maluje ścieżkę pocałunków od szyi, zjeżdżając na obojczyk i obydwie piersi, aż zatrzymuje się na moim brzuchu.

   Muska językiem skórę tuż przy moim pępku, powoli, bardzo powoli schodząc coraz niżej. Wreszcie łaskocze nosem moje udo, a następnie bez ostrzeżenia zanurza język w mojej kobiecości, co powoduje, że niemal dławię się powietrzem. Na moment wszystko mi się rozmywa pod wpływem intensywności doznań. Moje zmysły są jakby przeciążone, a ja zatapiam się w tak niesamowitej rozkoszy, że to niemal boli.

   Od nadmiaru bodźców kręci mi się w głowie. Pożądanie niemal mnie rozsadza, gdy Ayden zasysa moją kobiecość, jednocześnie wsuwając palce do mojego wilgotnego wnętrza. Dyszę z rozkoszy, bezwiednie wysuwając biodra do przodu. Jest mi tak niesamowicie dobrze, że odnoszę wrażenie, iż zaraz zemdleję z rozkoszy.

   – Ayden... Proszę, pragnę cię – błagam, bo czuję, że jeszcze chwilę i runę w otchłań uniesienia.

   Chcę, by się we mnie zanurzył. Pragnę go tak mocno, że to aż boli.

   – O co mnie prosisz? – pyta, unosząc głowę, by na mnie spojrzeć.

   Jego wzrok jest zamglony z pożądania, a penis pulsuje niebezpiecznie. Patrzę na niego, bezwstydnie zagryzając wargę.

   – Chcę, żebyś się ze mną kochał. Teraz. Dłużej już nie wytrzymam – mówię.

   W jego oczach znowu błyska nieposkromione pragnienie. Sięga po prezerwatywę i zakłada ją, po czym nachyla się i całuje mnie w usta. W kolejnej chwili zagłębia się we mnie, a całe moje wnętrze zaciska się na jego twardym penisie. Widzę, jak jego plecy i ramiona pokrywają się gęsią skórką, gdy zaczyna się poruszać.

   Odchylam głowę do tyłu, wyginając plecy w łuk. Rozkosz niemal odbiera mi zmysły, gdy brunet przyspiesza, wydając z siebie ciche pomruki. Chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi, muskając skórę językiem.

   Porwani falą namiętności poruszamy się coraz szybciej w idealnej harmonii. Ayden unosi mi ręce ponad moją głowę i splata nasze palce, a następnie ponownie mnie całuje. Oplatam nogami jego biodra, bo chcę mieć go jeszcze bliżej. Jęczymy, ogarnięci ekstazą, a moje ciało odpowiada na każde pchnięcie bruneta.

   Ayden przenosi się z pocałunkami na moje nabrzmiałe sutki, prowadząc mnie tym samym na sam szczyt. Naprężam się, gwałtownie odrzucając głowę do tyłu, a wnętrze mojej cipki zaciska się na męskości ciemnookiego. Osiągamy szczyt w tym samym momencie, jęcząc, ogarnięci rozkoszą tak potężną, że odbiera zmysły.

   Tylko z nim jestem w stanie osiągnąć takie spełnienie.

   Tylko z nim.

   Kilka długich chwil leżymy wtuleni w siebie. Ja kreślę palcami ścieżki na jego plecach, a on bawi się moimi włosami. Nic nie mówimy, bo słowa nie są potrzebne. Jesteśmy spełnieni i szczęśliwi. Przynajmniej na razie. Przynajmniej dopóki nie nastanie rano.

   – Kocham cię – mówię cichutko.

   Ayden wciąż ma lekki problem z wypowiadaniem tych słów. Z wyrażaniem uczuć w ogóle. Ale choć tak rzadko mi to mówi i tak mam pewność, że też mnie kocha. Udowadnia to każdym gestem i słowem. Mówi mi to każdym spojrzeniem.

   Chłopak unosi się na łokciach, a jego ciemne tęczówki wdzierają się w zieleń moich.

   – Te amo – odpowiada wreszcie, z tym, że po hiszpańsku.

   Na moją twarz wypełza szeroki uśmiech, gdy słyszę te dwa słowa. Przyciągam go za szyję i całuję tak mocno, jakby jutra miało nie być...

***

   Świeże powietrze, ubita ziemia pod stopami, poruszające się mięśnie i głośna muzyka w uszach to coś, co działa na mnie wręcz masochistycznie oczyszczająco. Zaczynam kolejny kilometr biegu i choć całe moje ciało woła o przerwę, a coś w mojej głowie krzyczy, żebym na drogę powrotną zamówiła sobie Ubera, to ignoruję ten cichutki głosik.

   Potrzebowałam tego wysiłku. Potrzebowałam porządnie się zmęczyć. Mogłabym potańczyć w domu na dole, ale tam ciągle się ktoś kręci, a ja naprawdę miałam ochotę pobyć sama ze sobą. Chciałam oczyścić umysł i mieć czas na przemyślenia.

   Mocny bit jakiejś klubowej muzyki atakuje moje uszy, akurat gdy wybiegam z lasu wprost na chodnik, obierając kierunek dom, jakby na autopilocie.

   Od kilku dni czuję się jakoś... dziwnie? Nie wiem nawet jak mam to określić. Towarzyszy mi jakaś taka niepewność, której pochodzenia nie potrafię zidentyfikować.

   W domu wszystko w porządku. A przynajmniej na tyle, na ile to możliwe w obecnej sytuacji. Lee wciąż się nie obudził, ale podobno jego parametry uległy znacznej poprawie po tym, jak doktor Bennett postanowił wprowadzić inną metodę leczenia i rozpocząć fizjoterapię. Rodzice wydają się spokojniejsi, bo wygląda na to, że wszystko bardzo powolnymi i maleńkimi kroczkami zmierza w dobrym kierunku.

   Ja też czuję się stabilnie. No i biorąc pod uwagę okoliczności, jestem naprawdę do bólu szczęśliwa przy Aydenie, ale... no właśnie.

   Coś wisi w powietrzu. Nie wiem, co to jest, ale czuję niepokój na samą myśl. Tak, jakbym gdzieś podświadomie czuła, że coś się wydarzy. I nie wiem, z czego to wynika. Może jestem już tym wszystkim tak bardzo zmęczona, że zwyczajnie mój umysł płata mi figle? Może byłam tak przyzwyczajona do życia w ciągłym strachu i napięciu, że teraz jakoś tak podskórnie wyczekuję, aż coś się spieprzy, bo już za długo jest spokojnie? Nie mam pojęcia.

   Od kilku dni wyczuwam zmianę w zachowaniu Aydena. Minimalną, co prawda, ale jednak zmianę. Może to właśnie ona jest przyczyną mojego niepokoju? Chłopak jest nieco bardziej milczący i przygaszony. Rzadziej się uśmiecha i widać, że jest zmęczony. Tak, jakby coś go gryzło, a on nie mógł tego z siebie wyrzucić. I jeszcze te tajemnicze telefony...

   Nie chcę pytać ani drążyć, wolę zaczekać, aż sam będzie chciał ze mną pogadać, ale zaczynam się martwić, że to nie nastąpi. Nie mam pojęcia, co mam myśleć o tym wszystkim. Być może rzeczywiście jedynie coś sobie uroiłam i tylko wyolbrzymiam?

   – Ugh... – warczę z bezradnością, kopiąc jakiś kamień, który akurat napatoczył mi się pod nogi.

   A może ja zwyczajnie znowu wariuję? Może powinnam jednak zadzwonić do doktora Sullivana?

   Zatrzymuję się gwałtownie, opierając dłonie na kolanach. Usiłuję uspokoić oddech i spowolnić serce, które bije jak szalone po odbytym wysiłku.

   Wygląda na to, że wyciskanie siódmych potów nie pomaga, więc postanawiam postawić na inną formę spędzenia czasu. Ostatnio polubiłam towarzystwo braci. Wyciągam komórkę z nerki i wystukuję szybkiego smsa.

   Do: El Turco: Jesteś na bazie?

   Długo nie muszę czekać na odpowiedź.

   Od: El Turco: Evet ;)

   Uśmiecham się.

   Do: El Turco: Rozgrzewaj Xboxa. Będę za godzinę.

   Od: El Turco: Uhuhu, już zacieram rączki. Tylko weź chusteczki, bo cię rozniosę i znowu będzie płacz.

   Prycham pod nosem.

   Jeszcze zobaczymy.

   Zamawiam Ubera, po czym chowam telefon z powrotem na swoje miejsce, a następnie siadam na pobliskiej ławce. Nogi wchodzą mi do tyłka i jestem pewna, że jutro będę miała cholerne zakwasy.

***

   – Ciężki dzień, co? – pyta Kemal, kiedy wchodzę do salonu.

   Opadam ciężko na kanapę i wiążę jeszcze wilgotne po prysznicu włosy w kitkę.

   – Nic nie mów... – wzdycham. – Przebiegłam sześć kilometrów w nadziei, że jakoś ogarnę głowę, ale cały mój wysiłek trafił szlag.

   Turek również wzdycha. Podaje mi pada i piwo bezalkoholowe.

   – Wiesz, jak mówią? – zagaja, włączając konsolę.

   – Nie wiem. – Wzruszam ramionami.

   – Jeśli się budzisz i czujesz, że to będzie chujowy dzień, to najeb się przed śniadaniem. A jeśli nie możesz najebać się z samego rana, wpadnij do El Turco, żeby rozjebał cię w Mortal Kombat.

   Wybucham śmiechem, odchylając głowę do tyłu, a Turek idzie w moje ślady i zaczyna rechotać jak opętany. Moment później dołącza do nas Amir i rechoczemy już we trójkę.

   Naprawdę kocham tych dwóch pajaców...

***

   – Tak myślałem, że cię tutaj znajdę – Ayden wchodzi do pomieszczenia.

   Uśmiecha się, ale niemal od razu zauważam, że ten uśmiech nie dociera do oczu. Nachyla się, by złożyć krótki pocałunek na czubku mojej głowy, po czym wita się z braćmi.

   – Ciągle się dziwię, że Luna chce spędzać z wami czas – rzuca niby od niechcenia. – Podczas gry zachowujecie się jak małpy w zoo.

   – Mnie za to dziwi coś innego – mamrocze Kemal pod nosem, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora.

   Właśnie toczą zacięty bój z Amirem. Ja przegrałam poprzednią rundę...

   – Niby co? – pyta Ayden.

   – Ja tam uważam, że wcale nie jest aż tak źle. Świetnie się dzisiaj bawiłam – wtrącam, stając w obronie Turków, choć doskonale wiem, że Ayden nie miał na myśli nic złego, a jedynie jak zwykle przegaduje się z chłopakami.

   – Dziwi mnie, że ona z tobą jest, bo skończony z ciebie złamas – docina Kemal, a po jego twarzy błąka się złośliwy uśmieszek.

   – Po prostu mi zazdrościsz – Ayden się uśmiecha, przyciągając mnie do swojego boku, gdy podnoszę się z kanapy.

   – Owszem. Tobie zazdroszczę, za to jej współczuję. – Wskazuje na mnie głową, nie przestając się uśmiechać.

   – Spierdalaj – prycha mój chłopak. – Chodź Lu. Jeszcze chwila z nimi w tym samym pomieszczeniu i moje szare komórki spierdolą na wakacje – Ay pociąga mnie za rękę.

   – Moje spierdoliły od razu, jak wszedłeś – odgryza się Turek.

   Ayden nie wytrzymuje i wybucha śmiechem, jednak i tak unosi dłoń i wystawia w kierunku braci środkowego palca.

   Jak dzieci..., kręcę głową, również się śmiejąc.

***

   Spacerujemy z Aydenem wzdłuż wybrzeża w zupełnej ciszy. Chłopak trzyma mnie za rękę i choć jest tuż obok, mam wrażenie, że myślami jest tysiące kilometrów stąd. W moje serce ponownie wkrada się niepokój, bo dzisiaj już naprawdę wyraźnie widać, że coś jest nie tak. Wcześniej chyba jeszcze próbował jakoś to maskować, ale teraz wydaje się być całkiem obnażony i pozwala, by emocje były widoczne na jego twarzy.

   Ciągle biję się z myślami, czy zapytać, ale boję się, że go spłoszę. Nie chcę nasikać. Wolałabym, żeby sam, dobrowolnie się otworzył i jeśli dzieje się coś złego, powiedział mi o tym. Wspólnie łatwiej jest znaleźć rozwiązanie. A nawet jeśli nic nie uda mi się wymyślić, po prostu dam mu wsparcie.

   Zatrzymujemy się nieopodal oceanu i siadamy na piasku. Brunet podnosi rękę, żebym mogła się w niego wtulić, co bez wahania robię.

   Jakaś kobieta bawi się z psem niedaleko nas. Rzuca mu piłkę, która spada tuż pod nogi Aydena. Psiak rasy Jack Russell Terrier dobiega do nas, chcąc zabrać swoją zabawkę. Macha radośnie ogonem, gdy Ayden z jakimś dziwnym błyskiem w oku wyciąga dłoń, żeby go pogłaskać. Pies podchodzi bliżej, a brunet ostrożnie drapie go za uchem, po czym odrzuca piłkę do właścicielki, na co ta dziękuje mu skinieniem głowy.

   – Miałaś kiedyś jakiegoś zwierzaka? – pyta znienacka.

   Patrzę na niego z ukosa. Jego twarz skąpana jest w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i dopiero teraz naprawdę wyraźnie widać zmęczenie na jego przystojnej buzi. Ciemne sińce pod jego oczami zdradzają, że w ostatnich dniach nie sypia zbyt dobrze. Tym razem nie niepokój, a wyraźny strach chwyta mnie za serce i wibruje w środku, a ja z całych sił staram się go odepchnąć. Mój żołądek skręca się w jakimś dziwnym uczuciu, którego nie potrafię nazwać. Boję się, że moje przeczucie, iż coś wisi w powietrzu okaże się trafione. Przeraża mnie nawet sama myśl, że ponownie spotka nas coś złego.

   – Mieliśmy chomika – odpowiadam wreszcie. – Lincoln postanowił ulepić dla niego miecz świetlny z modeliny. Gustav go zżarł, a kolejnego dnia był już sztywny, ale nie od razu zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak. Przez pierwsze dwa dni myśleliśmy, że po prostu śpi.

   Brunet parska.

   – To trochę brutalne – komentuje. – Biedny Gustav.

   – Byliśmy dzieciakami – tłumaczę się. – Na psa, czy kota jakoś nigdy się nie zdecydowaliśmy. Zbyt wiele czasu spędzaliśmy poza domem, by znaleźć go na opiekę nad takim absorbującym zwierzakiem.

   – Ja miałem psa – odzywa się ciemnooki po chwili ciszy. – Kilkumiesięczny Jack Russell Terrier. Znalazłem go na dworcu. Ktoś pewnie chciał pozbyć się problemu. Był naprawdę uroczym psiakiem. Od razu znaleźliśmy wspólny język – wyznaje Ay, a coś w tonie jego głosu zdradza, że ta historia jest dla niego naprawdę ważna.

   Psiak, który podbiegł do nas chwilę temu przywołał wspomnienia. Skupiam więc na chłopaku całą uwagę.

   – Jak go nazwałeś? – pytam.

   – Buddy – odpowiada, uśmiechając się z nostalgią. – Wziąłem go do domu. Mama nie miała nic przeciwko. Ojciec był w delegacji, gdy przyprowadziłem Buddiego, więc było mi dane się nim nacieszyć dokładnie trzy dni.

   – Jak to? Dlaczego?

   – Buddy był fajnym czworonogiem, trochę nieokrzesanym, ale myślę, że kwestia czasu i wszystkiego bym go nauczył. Spał ze mną w łóżku. Kupiłem mu miskę i przeróżne przysmaki. Cieszyłem się, jak głupi, że mam tego nieszczęsnego psa. Do czasu, aż ojciec wrócił do domu. Już wtedy dużo pił. Buddy na jego widok tak się podekscytował, że obsikał mu buty. Ojciec był w szoku. Raz, że w naszym domu był pies, a dwa, że obszczał mu buty za kilka stów – Ayden parska, ale bez cienia wesołości. – I wtedy kompletnie mu odbiło. Wpadł w furię. Chwycił Buddiego i wyszedł z domu. Biegłem za nim, krzyczałem, przeklinałem i wyzywałem, ale mnie nie słuchał. Wpakował psa do bagażnika i odjechał. Później dowiedziałem się, że wrzucił go w worku do oceanu. Nie mogłem tego przeżyć. Byłem na ojca tak wściekły, a jednocześnie zdruzgotany, bo straciłem czworonożnego przyjaciela – wyznaje.

   Dopiero gdy chłopak milknie, ja zdaję sobie sprawę, że tonę we łzach. Historia, którą usłyszałam przed chwilą, złamała mi serce. Jednak nie z powodu Buddiego, choć oczywiście, psiak nie zasłużył na taki los i jest mi go absolutnie żal. Moje serce krwawi z powodu nastoletniego Aydena, który przygarnął czworonoga, dał mu ciepło i obdarzył miłością, a jego ojciec odebrał mu go w tak okrutny sposób, na co Ayden nie miał żadnego wpływu. Wyobrażam sobie, jak bezsilny i zdruzgotany musiał być i zalewam się kolejną falą łez.

   – Przykro mi – chlipię niewyraźnie, pociągając nosem.

   – Nie płacz maluchu. Mój ojciec był strasznym cwelem, choć miewał przebłyski – mówi Ayden i przyciąga mnie ku sobie, przytulając mocno.

   Ciągle uczę się Prescotta. Czasami tygodniami nic mi o sobie nie mówi, a czasem przychodzi taki moment, jak dzisiaj i opowiada mi jakąś losową historię ze swojego życia, uzewnętrzniając się. Zdarza mu się przełamać i rozmawiać o swoich uczuciach. I choć są to niezwykle rzadkie sytuacje, jestem wdzięczna, że w ogóle się otwiera.

   – Kiedyś będziemy mieć psa – przekonuję go.

   – Liczę na to. – Uśmiecha się lekko. – Wracamy? – pyta, a ja kiwam głową.

   Wstajemy, otrzepując się z piasku i ruszamy w drogę powrotną, jak zwykle trzymając się za ręce.

   Kocham te proste gesty.

   Słońce już całkowicie zachodzi, gdy wreszcie docieramy do ścieżki, która z kolei prowadzi do budynku, w którym mieszkają. Do bazy mamy jedynie jakieś trzysta metrów i wiem, że jeśli teraz nie zapytam, później również już tego nie zrobię, bo zabraknie mi odwagi.

   Zatrzymuję się, powodując, że Ayden również staje w miejscu. Spogląda na mnie pytająco, podczas gdy ja przestępuję z nogi na nogę.

   – Dasz mi fajkę? – proszę go.

   – Jasne, masz. – Wyciąga z kieszeni paczkę i podaje mi ją.

   Na jego ustach błąka się ledwie zauważalny uśmiech, gdy wkładam papierosa między wargi i nerwowo próbuję podpalić końcówkę. Ayden wreszcie wysuwa zapalniczkę z mojej dłoni, nachyla się i pomaga mi go odpalić.

   Moment później stoimy w zupełnej ciszy, trując się używką. Ayden wpatruje się przed siebie, a ja w jego profil.

   – Mów – brunet jako pierwszy przerywa ciszę.

   Otrząsam się zmieszana, odwracając spojrzenie.

   – Co? – pytam.

   – Wiem, że chcesz o coś zapytać albo że zwyczajnie masz mi coś do powiedzenia, więc po prostu to z siebie wyrzuć. – Odwraca się przodem do mnie, zaglądając w moje zielone oczy.

   – Bo ja... No więc, ja... – zaczynam, jąkając się.

   Biorę głęboki wdech, przeklinając się w duchu za to, że nagle czuję się jak kretynka, która nie potrafi sklecić dwóch prostych zdań.

   – Ayden, czy ty chcesz ze mną zerwać, czy coś? – wypalam wreszcie i jestem nie mniej zaskoczona słowami, jakie padły z moich ust, niż chłopak, który właśnie patrzy na mnie tak, jakbym była co najmniej pierdolnięta.

   – Co? – Nie może się powstrzymać i parska śmiechem.

   Robi krok w moją stronę, więc ja się cofam.

   – Nie śmiej się ze mnie – karcę go z wyrzutem, nerwowo przeczesując dłonią włosy. Czuję, jak uczucie zażenowania właśnie powoduje, że moje policzki oblewają się głęboką purpurą.

   Nie miałam pojęcia, że uroiłam sobie gdzieś podświadomie taki scenariusz, dopóki nie wypowiedziałam tych słów na głos.

   – Hej, maluchu, w porządku, nie śmieję się. Jestem po prostu zaskoczony, bo zupełnie nie wiem, skąd tak głupi pomysł przyszedł ci do głowy.

   Wzdycham ciężko.

   – Od jakiegoś czasu zachowujesz się... dziwnie? Nie wiem nawet jak mam to nazwać. Stałeś się bardziej milczący. Rzadziej się uśmiechasz i po prostu widzę po tobie, że coś jest nie tak. Po prostu... po prostu zachowujesz się inaczej. Jakbyś coś ukrywał lub wiedział o czymś i mi tego nie mówił. Stałeś się bardziej chłodny i zdystansowany w ostatnim czasie i zwyczajnie zaczęłam się bać, że może dzieje się coś złego, albo że masz dosyć już tej emocjonalnej huśtawki, bo związek ze mną to nieustanny rollercoaster i...

   – Lu, opanuj się – brunet przerywa moją tyradę, potrząsając mnie za ramiona. – Masz słowotok.

   – Wiem, przepraszam. Ja tylko...

   – Zamknij się wreszcie i mnie posłuchaj – ponownie wchodzi mi w zdanie. – Nie chcę z tobą zerwać. Nawet przez ułamek sekundy o tym nie pomyślałem. Nie wariuj, okej? Jestem w tobie do szaleństwa zakochany, a ten rollercoaster, o którym wspominasz, to mój olej napędowy. Uwielbiam cię. Uwielbiam bycie z tobą i wszystko, co się z tym wiąże, rozumiesz? – Chwyta w palce mój podbródek, zmuszając tym samym, żebym skrzyżowała z nim moje spojrzenie.

   Wyraz jego twarzy i nieustępliwość oraz pewność w oczach powodują, że przez moment robi mi się cholernie głupio. Zbyt długo żyłam w permanentnym strachu, żeby teraz tak po prostu się od niego uwolnić. Obawa może pojawić się w każdej chwili, odbierając zdrowy rozsądek.

   – Więc co się dzieje, Ayden? – pytam, zaglądając głęboko w jego ciemne tęczówki.

   Chłopak wzdycha, na moment przymykając powieki. Pociera dłońmi swoje nieogolone policzki i kręci głową, po czym przyciąga mnie do siebie i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi.

   – Po prostu jestem zmęczony, Luna – odpowiada cicho, po dłuższej chwili milczenia, a drżenie jego głosu zdradza mi, jak ciężkie jest dla niego to wyznanie. – Jestem zwyczajnie cholernie zmęczony tym wszystkim – kontynuuje, wciąż wtulony we mnie. – Nasze życie to ciągła batalia. Nieustanna bitwa o bezpieczeństwo, spokój i pieprzoną stabilność, której tak nam ostatnio brakuje. Czasami mam wrażenie, że ta burza nigdy się nie skończy, a wręcz przeciwnie. Zamiast minąć, sprawi, że zamienimy się w huragan, który zniszczy absolutnie wszystko... – urywa i bierze szarpany wdech.

   Serce bije mi chaotycznie, kiedy próbuję stłamsić rosnącą w gardle panikę, spowodowaną słowami i postawą mojego chłopaka. Miałam pieprzoną rację. Coś się dzieje, ale on nie mówi mi tego wprost. Zamiast tego błądzi na około, usiłując jakoś pokrętnie tłumaczyć mi to, co czuje.

   Cholernie doceniam fakt, że stara się mówić otwarcie, co w nim siedzi, ale jednocześnie nie podoba mi się, do czego to zmierza. Niepokój kładzie swoje macki w dole mojego kręgosłupa i powolutku sunie w górę, wywołując na moim ciele gęsią skórkę, która nie ma nic wspólnego z pozytywnymi uczuciami.

   Chłopak ze świstem wypuszcza powietrze z płuc, odsuwając się ode mnie na kilka kroków. Wyciąga kolejnego papierosa, odpala go i podaje mi, po czym robi to samo dla siebie. Spogląda na horyzont, wypuszcza dym z płuc i odchrząkuje.

   – Wydaje mi się, jakbym przez ostatnie miesiące był w ciągłym biegu. I mam takie poczucie, że muszę biec i nie mogę się zatrzymać, bo jeśli to zrobię, wszystko spierdoli się jeszcze bardziej. I nienawidzę tych wszystkich uczuć, które kumulują się we mnie w ostatnim czasie, bo one powodują strach, a ja, kurwa, nie chcę go czuć. Strach sprawia, że pojawiają się wątpliwości. Jest jak gorączka, która przejmuje kontrolę nad twoim ciałem i umysłem. A ja nie mogę stracić kontroli, bo jeśli to się wydarzy, wszystko, na co tak długo pracowałem, twoje bezpieczeństwo, bezpieczeństwo innych ważnych dla mnie ludzi i ten skrawek pierdolonej normalności, którą dopiero odzyskałem, trafi szlag. Próbuję jakoś to ogarnąć, ale jestem tak kurewsko zmęczony, że nie wiem już nawet gdzie jest góra, a gdzie dół – wyrzuca z siebie na jednym wdechu, po czym ze złością kopie jakiś kamień.

   Chwyta się za kark i ciągnie mocno, zaciskając powieki, a z jego ust wylewa się potok cichych przekleństw.

   Moment później zaczyna się uspokajać. Jego ramiona opadają wzdłuż ciała, rysy twarzy łagodnieją. I dopiero kiedy spogląda na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami zdaję sobie sprawę, że chyba wstrzymywałam oddech przez całą jego tyradę. Moje serce dudni z emocji. W oczach mam łzy, nad czym nie mam żadnej kontroli. Ayden chyba po raz pierwszy tak szczerze i tak otwarcie wyznał mi swoje uczucia. Przyznał, że się boi, choć nie doprecyzował czego. I choć ja w tym momencie również czuję niepokój, jestem z niego cholernie dumna. Jest moją bratnią duszą. Złamaną bratnią duszą, której los również nie oszczędzał. Jednak mimo całego tego syfu, który spotkał go w życiu i wszystkich problemów, z którymi musi się mierzyć, stara się. Robi wszystko, bym była szczęśliwa. Wszystko, żebym się nie poddała i żeby on sam również tego nie zrobił.

   – Chodź tutaj – mówię cicho, przyciągając go bliżej.

   Wtulam się w niego najmocniej, jak potrafię, chcąc dać mu do zrozumienia, że jestem przy nim, z nim i dla niego.

   – Po pierwsze, strach nie jest powodem do wstydu. Czasem rzeczywistość tak bardzo nas przytłacza, że naturalną rzeczą jest fakt, że on się pojawia. Po drugie, jestem z ciebie dumna, że się otworzyłeś i wyznałeś, co czujesz. Po trzecie, jestem pewna, że z czymkolwiek się teraz mierzysz, poradzisz sobie, bo jesteś niesamowicie silnym, odważnym i wartościowym mężczyzną. A po czwarte, tego wieczoru nie musisz być silny. Pozwól sobie na upust emocji. Pozwól sobie na ten moment bezradności. Obiecuję ci, że będę silna za ciebie, żebyś przez chwilę ty nie musiał być – cytuję go.

   Ayden parska, gdy słyszy ostatnie zdanie. Czuję jednak, że jest poruszony tym, co powiedziałam, bo drży na całym ciele.

   – Kocham cię – szepcze tak cicho, że ledwo go słyszę.

   Uśmiecham się przez łzy.

   Kocha mnie...

***

   – Czy ty możesz przestać marudzić? – pyta moja przyjaciółka, rozsiadając się w fotelu.

   Kładzie nogę na nogę i posyła mi jedno z tych swoich nieustępliwych spojrzeń, mówiących mi, że nie odpuści, choćbym miała ją zabić.

   Przewracam oczami, bo naprawdę nie mam ochoty nigdzie wychodzić.

   – A czy ty możesz zrozumieć, że nie mam ochoty imprezować, podczas gdy mój brat leży w szpitalu, rodzice się zamartwiają i...

   Nie kończę, ponieważ nie chcę jej zdradzać moich obaw związanych z Aydenem, bo wtedy musiałabym powiedzieć jej o rozmowie, którą odbyliśmy kilka dni temu, a tego zrobić nie mogę. Brunet otworzył się przede mną, wyznał, że się boi, choć ja nadal nie wiem czego. Nie mam prawa naruszać jego zaufania. Bo choć bardzo chciałabym porozmawiać o tym z Ki, poradzić się, cokolwiek, co pozwoliłoby mi na pozbycie się choć częściowo tego nieznośnego niepokoju, to nie mogę tego zrobić. Nie zachowałabym się fair.

   – Luna – odzywa się czerwonowłosa karcącym tonem. – Z tego, co wiem, stan Lee się poprawił. Jego wyniki są znacznie lepsze, lekarze są dobrej myśli. Twoi rodzice również w ostatnich dniach ochłonęli i radzą sobie z tą sytuacją nieco lepiej. Widać, że słowa doktora sprawiły, że patrzą w przyszłość odrobinę bardziej optymistycznie. Lada dzień i nasz uparty gnojek się obudzi i znowu będzie z nami. Z kolei ty, moja pieprzona Zosiu Samosiu, przez minione tygodnie żyłaś na pełnych obrotach, Ogarniałaś dom, dzieciaki, rodziców. Robiłaś wszystko, żeby twoja rodzina trzymała się w kupie. Jak zwykle myślałaś o wszystkich tylko nie o sobie. Dlatego teraz ruszysz swój zgrabny tyłek, założysz tę śliczną, bordową sukienkę, rozpuścisz włosy i zrobisz makijaż, a twoja zajebista najlepsza przyjaciółka zabierze cię swoim różowym rumakiem na balety, żebyś mogła złapać oddech i się odstresować – wyrzuca z siebie, a ja parskam na wzmiankę o różowym rumaku.

   Garbus Kiry to już ikona.

   Wzdycham, drapiąc się po głowie. A może ona ma rację? Może rzeczywiście powinnam wyrwać się na chwilę z domu. Prawda jest taka, że potrzebuję się wyluzować. Z Aydenem i tak się dzisiaj nie zobaczę, bo załatwia jakieś swoje ważne sprawy, a towarzystwo mojego ukochanego czerwonego łba na pewno dobrze mi zrobi.

   – Ugh. – Przewracam oczami. – W porządku. Skoro tak ci zależy, możemy gdzieś wyskoczyć – zgadzam się, a Kira radośnie klaszcze w dłonie.

   Biorę od niej sukienkę, po czym znikam w łazience, żeby wziąć prysznic.

   Godzinę później staję przed lustrem w prostej, bordowej mini z aksamitnego materiału. Ma cienkie ramiączka, delikatne marszczenia i sięga mi połowy ud. Do tego wiązane sandałki na szpilce, mocniejszy makijaż i rozpuszczone, falowane włosy.

   – Wyglądasz tak dobrze, że gdybym była facetem, miałabym ochotę cię przelecieć – mówi Kira z uznaniem, na co parskam cicho.

   – Dzięki, Ki. Ty też wyglądasz świetnie – uśmiecham się do niej.

   I, co najdziwniejsze, ja naprawdę czuję się wyśmienicie w tym wydaniu.

   Szkoda, że Ayden mnie nie widzi...

   – To, jeśli jesteś gotowa, bierz torebkę i ruszamy na miasto, siostro.

   Entuzjazm mojej przyjaciółki sprawia, że mój nastrój z minuty na minutę się poprawia.

   – Chodźmy. – Wyciągam do niej dłoń, zgarniam komórkę z szafki i ruszamy do wyjścia.

***

   Dochodzi dwudziesta pierwsza, gdy dojeżdżamy do centrum. Jednak, co mnie zaskakuje, wcale nie kierujemy się do dzielnicy Gaslamp, która jest królową klubów w San Diego.

   – Źle skręciłaś – upominam przyjaciółkę, a ta jedynie wykrzywia wargi w głupkowatym uśmiechu, co ani trochę mi się nie podoba.

   – Wcale nie-e. – Kręci głową. – Doskonale wiem, gdzie jadę, moja droga – mówi tajemniczo.

   Unoszę brwi, jednocześnie poprawiając się nerwowo na siedzeniu. Nie lubię niespodzianek i jeśli ona wymyśliła coś głupiego, ukręcę jej kark. Stanowczo dosyć miałam nieoczekiwanych sytuacji i wydarzeń w ostatnim czasie. Wolę stabilne, przewidywalne życie.

   – Cieszę się, że posiadasz tę tajemną wiedzę i byłabym ci niesamowicie wdzięczna, gdybyś zdradziła ją również mnie – sarkam.

   – Cierpliwość nigdy nie była twoją mocną stroną – wzdycha dziewczyna, a ja mam ochotę palnąć ją w głowę i nie robię tego tylko dlatego, że prowadzi, a ja nie chcę, żeby nas zabiła.

   Zakładam ręce na biuście, obrażając się jak małe dziecko i w milczeniu postanawiam zaczekać na rozwój sytuacji.

   Powinnam była się domyślić, że coś kombinuje, jak tylko zadzwoniła dzisiaj rano z pomysłem wyjścia na imprezę, a gdy odmówiłam, z uporem maniaka bombardowała mnie dziesiątkami smsów, żebym jednak się zgodziła. Powinnam była zacząć coś podejrzewać już wtedy, gdy zjawiła się w drzwiach mojego domu z zaciętością w oczach, nie zamierzając odpuścić.

   Kocham tego czerwonowłosego potwora, ale czasem przerażają mnie jej pomysły i to, że jest tak nieprzewidywalna.

   Po upływie kolejnych kilku chwil skręcamy w B Street. Przechylam głowę w stronę przyjaciółki i gdybym w miejscu źrenic mogła mieć jakieś znaki interpunkcyjne, byłyby to pytajniki. W tej części miasta znajdują się jedynie wieżowce biurowe i jakieś restauracje, w których jadają korposzczury i takie tam. To ścisłe centrum, dzielnica finansowa. Naprawdę nie wiem, czego mogłybyśmy z Kirą szukać w tym miejscu. Zwłaszcza o tej porze.

   – Ki, powiesz mi wreszcie, co tutaj robimy? – próbuję wyciągnąć od niej choć strzępek informacji, ale ona znowu tylko głupio się uśmiecha.

   – Wiem, że nie przepadasz za niespodziankami, ale uwierz mi, ta ci się spodoba – przekonuje, puszczając mi oczko.

   – Nie wierzyć? Tobie? A w życiu – prycham z sarkazmem.

   Wreszcie parkujemy na przeciwko Symphony Towers. Kira odpina pas i odwraca się w moją stronę. Następnie ponownie głupkowato się uśmiecha, podając mi aksamitną opaskę na oczy.

   – Co ty robisz? – Odsuwam się.

   – Gówno. – Wzdycha, przewracając oczami z irytacją. – Czy możesz wreszcie się zamknąć, przestać w kółko zadawać pytania, zaufać mi i dać się ponieść? – pyta, wyciągając opaskę w moją stronę.

   Odrobinę kulę się w sobie, gdy dostrzegam wyraz jej twarzy. Może i jestem zmęczona, bo ostatnio tak wiele się dzieje, ale właściwie to mogłabym się zamknąć i pozwolić Kirze realizować to coś, co dla mnie zaplanowała. W końcu to moja najlepsza przyjaciółka. Nie zrobi mi krzywdy.

   Chyba...

   – No dobrze... – odzywam się bez przekonania, ale posłusznie biorę od niej materiał i zakładam na oczy.

   W kolejnej chwili Ki wysiada z samochodu, obchodzi go dookoła i pomaga wysiąść także mi, a następnie bierze mnie pod ramię i wspólnie ruszamy w stronę, jak mniemam, budynku.

   – Kocham cię do szaleństwa, Kira, i doceniam, że coś dla mnie przygotowałaś, żebym poczuła się dobrze i oderwała myśli, ale ostrzegam, że jeśli to coś głupiego, to cię, kurwa, wydziedziczę... – wyrzucam z siebie, w tym samym momencie potykając się o coś w holu, na co Kira zaczyna chichotać jak głupia.

   – Dobrze, marudo. Fakt, że nie dostanę w spadku twojej starej, sypiącej się Toyoty to cena, jaką jestem w stanie zapłacić – nabija się ze mnie, za co dostaje kuksańca pod żebra.

   Paskuda..., myślę, również się śmiejąc.

   – Pani Duncan, pani Goldman – słyszę głos jakiegoś mężczyzny.

   Prawdopodobnie znajdujemy się w lobby. I choć jest mi głupio na myśl, że jakiś obcy facet, który na dodatek zna moje nazwisko i pewnie bierze udział w całym tym planie, widzi mnie, wspartą na ramieniu Kiry i w tej dziwnej masce, jednocześnie zaczynam czuć ekscytację i jakieś takie radosne oczekiwanie, choć w życiu nie przyznam tego Kirze.

   – Wszystko gotowe? – Głos mojej przyjaciółki wyrywa mnie z chwilowego zawieszenia.

   – Tak. Proszę za mną – odpowiada facet.

   Słyszę oddalające się kroki, a sekundę później Ki pociąga mnie za sobą, więc posłusznie wprawiam moje stopy w ruch. Głos otwieranej windy jest moim drogowskazem. Przynajmniej wiem, w jakim miejscu się znajdujemy aktualnie.

   – Dlaczego nie mogę po prostu zdjąć tej maski? – znowu zaczynam marudzić.

   – Jeszcze kilka minut. Dlaczego jesteś taka uparta i chcesz za wszelką cenę zepsuć sobie niespodziankę? – Choć nie mogę jej zobaczyć, wiem, że właśnie wywraca oczami i trzepie tą swoją burzą loków na boki.

   Kilka chwil później winda wydaje z siebie kolejny, charakterystyczny dźwięk, a to oznacza, że jesteśmy na piętrze docelowym.

   Przyjaciółka łapie moją dłoń i prowadzi przez labirynt korytarzy.

   – Uwaga, będą schody. Ostrożnie – ostrzega.

   Stawiam stopę za stopą, usiłując nie złamać sobie czegoś po drodze. W mojej głowie wciąż kotłuje się mnóstwo pytań, a napięcie, które towarzyszy mi odkąd tylko zorientowałam się, że Goldman coś wykombinowała, przybiera na sile z każdą sekundą. Wreszcie stawiamy nogi na prostej, płaskiej powierzchni.

   – Jeszcze minutka – mówi dziewczyna, siłując się, chyba, z klamką.

   Moment później słyszę, jak coś dużego i masywnego, prawdopodobnie drzwi, otwierając się z głośnym skrzypieniem, a we mnie uderza podmuch wieczornego, ciepłego, ale jednocześnie rześkiego powietrza.

   To wyjście na dach!

   Kira pociąga mnie za rękę, więc ruszam za nią. Z wrażenia aż potykam się na progu, co wywołuje u mnie atak śmiechu. Piwnooka też chichocze, mamrocząc coś pod nosem, że jestem łamagą.

   W końcu staje w miejscu, a ja wpadam na jej plecy.

   – Ki, ja pieprzę, uprzedzaj następnym razem, że będziesz się zatrzymywać – syczę, próbując po omacku klepnąć ją w ramię, ale udaje jej się zrobić unik.

   – Mówiłam, że jesteś łamagą. Co się stało z twoją gracją baletnicy? – Śmieje się ze mnie.

   – Jajco – odpowiadam.

   – Dobra, zdejmij tę maskę. Zdejmij i podziwiaj – nakazuje, więc natychmiast wypełniam jej polecenie.

   I przysięgam, że dźwięk mojej rozbijającej się o podłogę szczęki słychać właśnie w całym, pieprzonym San Diego.

   Dziesiątki... Nie. Setki lampek i lampionów w kształcie gwiazd, porozwieszane na sznurach pomiędzy czterema drewnianymi filarami. Małe i duże, jedne wyżej inne wiszące nieco niżej, tak, że mogłabym spokojnie złapać je w dłonie. Pod tym niesamowitym baldachimem z gwiazd, na samym środku stoi stół nakryty dla dwóch osób. Bukiety niebieskich niezapominajek, porozstawiane wokół zdradzają mi, kto jest sprawcą tego zamieszania i na samą myśl o tym, moje serce wypełnia miłość, a do oczu napływają łzy wzruszenia.

   Gdzieś za kurtynami świetlnymi rozpościera się niesamowity widok na panoramę San Diego, który zapiera dech w piersi, Kocham widok miasta nocą. Jest absolutnie niepowtarzalny.

   Odwracam się, by spojrzeć na Kirę i ochrzanić ją za całą tę konspirację, ale ona już zdążyła się ulotnić, wykorzystując mój chwilowy szok, spowodowany tym, co tutaj zastałam.

   Wreszcie robię krok do przodu, podziwiając tę niesamowitą scenerię. Migoczące nad moją głową gwiazdy, te prawdziwe, rozproszone na bezchmurnym, nocnym niebie i te zrobione z lampek, wywołują we mnie dziwny spokój.

   Nagle słyszę tak przejmującą melodię graną na skrzypcach, że przeszywa mnie dreszcz. Całe moje ciało pokrywa się gęsią skórką, gdy odwracam się w kierunku źródła dźwięku. Widzę skrzypka. Ma na sobie smoking, Mężczyzna w całkowitym skupieniu staje z boku, wita się ze mną lekkim skinieniem i kontynuuje koncert. Zaraz za nim wchodzą kolejne dwie osoby. Kelnerzy, którzy kierują się z tacami prosto do stolika.

   – Dobry wieczór, pani Duncan – odzywa się jeden z nich, gdy mnie wymija.

   Z szoku nie jestem w stanie w ogóle się odezwać, więc jedynie uśmiecham się niemrawo.

   I gdy już mam zapytać zebranych tu osób o mój główny powód zainteresowania, ten właśnie staje w drzwiach i...

   O mój dobry Boże!

   Nie sądziłam, że Ayden Pieprzony Prescott może być jeszcze bardziej przystojny. Ma na sobie idealnie skrojony garnitur. Śnieżnobiała koszula kontrastuje z opalenizną, a mucha, którą ma pod szyją kolorem pasuje do mojej sukienki. Na jego przystojnej twarzy, aktualnie gładko ogolonej, gości ten typowy Aydenowy uśmiech, wyrażający absolutną pewność siebie, odrobinę arogancji pomieszanej z nonszalancją oraz miłość do kobiety, która właśnie przed nim stoi. Jego włosy są perfekcyjnie ułożone i już na pierwszy rzut oka można dostrzec, że był dzisiaj u fryzjera.

   W oczach mojego cudownego mężczyzny coś błyska, gdy tak lustruje mnie wzrokiem. Widzę w tych czarnych tęczówkach pragnienie i jestem pewna, że ono jest lustrzanym odbiciem tego, co dzieje się właśnie w moich, zielonych.

   Ayden rusza powoli w moim kierunku, a ja czuję, jak moje serce zrywa się w szaleńczym galopie, gdy chłopak wyciąga do mnie dłoń. Jakaś niewidzialna iskra przeskakuje, kiedy nasze skóry stykają się ze sobą.

   – Jesteś piękna, Luno Duncan – mówi cicho, zachrypniętym od emocji głosem.

   Całuje mnie w czoło, po czym kładzie dłoń w dole moich pleców i prowadzi do stolika.

   – Ty też wyglądasz dzisiaj, jak grecki Bóg – komplementuję go.

   Brunet odsuwa krzesło, żebym mogła usiąść, po czym sam zajmuje miejsce po drugiej stronie, wciąż się uśmiechając.

   Gapię się na niego w stanie totalnego zdumienia. Rozglądam się i próbuję jakoś to wszystko ogarnąć. Najpierw randka na plaży, pływanie w oceanie i cudowny seks, a teraz to... Wciąż nie umiem uwierzyć, że facet, taki jak Ayden, który zarzekał się, że nie bawi się w tego typu rzeczy, a słowa kocham cię ledwo są w stanie przejść mu przez gardło, potrafi być tak romantyczny. Wciąż nie do końca do mnie dociera, że ten mężczyzna, który właśnie patrzy na mnie z wyrazem absolutnego uwielbienia, jest cały mój. A ja jestem jego.

   – Co tutaj się dzieje? – pytam cicho.

   – Sięgasz gwiazd – odpowiada Ayden po prostu, nawiązując do mojej listy marzeń. – To Symphony Towers. Najwyższy budynek w mieście. Ma sto pięćdziesiąt dwa metry. Bardzo dobrze widać stąd niebo. – Puszcza mi oczko.

   Patrzy na mnie i uśmiecha się tak rozbrajająco, że ponownie mam ochotę się rozpłakać. To ciepło w sercu, które właśnie czuję, jest tak niesamowite, że aż bolesne.

   Zanim cokolwiek odpowiadam, Ayden skinieniem przywołuje kelnera, który natychmiast podchodzi, ściąga pokrywy z naszych tac, na których znajdują się potrawy, po czym napełnia nasze kieliszki jakimś bezalkoholowym winem musującym.

   Ja nie piję, ponieważ wciąż biorę leki, natomiast zakładam, że Ayden jest tu samochodem, więc procenty nie wchodzą w grę.

   Jemy w milczeniu, posyłając sobie jedynie znaczące spojrzenia. W sposobie, w jaki Ay na mnie patrzy jest coś, co każe mi przypuszczać, że to jeszcze nie koniec niespodzianek na dzisiaj.

   Zarówno danie główne, jak i deser, są tak pyszne, że mogłyby się spokojnie równać z kuchnią Sol. Kończymy posiłek. Kelner zabiera wszystko ze stołu i ulatnia się, zostawiając nas jedynie w towarzystwie skrzypka, który wciąż pieści nasze uszy przepiękną muzyką.

    – Nie mogę uwierzyć, że zadałeś sobie tyle trudu, by zorganizować to wszystko, ja... – zaczynam, ale nie dane jest mi skończyć, ponieważ Ayden nachyla się nad stołem i składa na moich ustach pełen namiętności pocałunek.

   – Jesteś warta każdego trudu i poświęcenia, Luna – szepcze po chwili, gdy wreszcie odrywa się od moich warg,

   Biorę głęboki wdech i powolny wydech, chcąc uspokoić rozszalałe w piersi serce. Emocje wypełniają mnie po brzegi, serce łomocze, a dłonie drżą.

   – Ayden... – udaje mi się wydusić.

   – To dla ciebie – mówi mój chłopak, wyciągając nie wiadomo skąd czarną teczkę.

   Trzęsącą się dłonią biorę ją od niego, a on rozsiada się z powrotem na krześle. Opiera plecy na oparcie krzesła, wbija we mnie swój przenikliwy wzrok i uśmiecha się. Tak szczerze i chłopięco, że mam ochotę rzucić wszystko i kochać się z nim tu i teraz, właśnie na tym stole. Jednak duma z tego, co znajduje się wewnątrz tej teczki, jaką widzę na jego twarzy, każe mi odrzucić ten pomysł i zajrzeć do środka. W chwili, gdy to robię, ekscytacja w ciemnych oczach Aya wydaje się być większa, niż moja.

   Sięgam po czarną kopertę, na której złotymi literami napisane jest A shining gift. Następnie wyciągam zalaminowany arkusz papieru.

   Patrzę na granatowo złoty certyfikat i nie mogę uwierzyć w to, co czytam.

   – Kupiłeś mi gwiazdę? – pytam odrobinę piskliwie i spoglądam na niego.

   Jestem niemal pewna, że wyglądam teraz tak, jakbym miała jakiś wytrzeszcz oczu.

   – Owszem. Może i nie jest to faktyczne sięgnięcie gwiazd, ale miałem nadzieję, że tym wystrojem, atmosferą i prezentem, będę mógł choć częściowo spełnić to marzenie.

   Zrobiłeś o wiele więcej.

   Nie wiem, co powiedzieć. Wzruszenie ponownie ściska moje gardło.

   Gwiezdny certyfikat, czytam. Certyfikat ten potwierdza, że gwiazda o podanych niżej współrzędnych geograficznych jest legalnie zarejestrowana i nazwana jako: LUNA.

   Wstrzymuję oddech, przykładając dłoń do ust, a łzy napływają mi do oczu. Mrugam szybko, kilkukrotnie, bo nie chcę rozmazać makijażu.

   – Zwariowałeś... – szepczę, a Ayden jedynie uśmiecha się szelmowsko na moją reakcję.

   – Zwariowałem – potwierdza, kiwając głową. Ponownie nachyla się w moją stronę i dodaje ściszonym głosem: – ale z tobą to słodkie, słodkie szaleństwo.

   Dreszcz przebiega po moim kręgosłupie na jego słowa.

   – Dziękuję. Nie spełniłeś mojego marzenia po części. Zrobiłeś to w pełni, a nawet o wiele, wiele więcej. Dziękuję – powtarzam, całując go w usta.

   – Na pozostałych kartach masz resztę informacji. Jest szczegółowa mapa nieba, a zaznaczony punkcik, to właśnie Luna. Twoja gwiazda znajduje się w gwiazdozbiorze panny. Jest to drugi co do wielkości i najjaśniejszy gwiazdozbiór na niebie. Jest tam też karta informacyjna z kodem, żebyś mogła wejść na stronę i obejrzeć Lunę.

   – Naprawdę nie wiem, co powiedzieć – mówię, patrząc jak zahipnotyzowana w ciemne oczy chłopaka.

   – Nic nie musisz mówić – odpowiada, po czym zabiera ode mnie certyfikat, chowa go i odkłada na bok. Następnie wstaje i wyciąga rękę w moją stronę. – Czy mogę prosić cię do tańca? – pyta.

   Zgadzam się z szerokim uśmiechem.

   Wychodzimy na środek. Ayden jedną dłoń kładzie w dole moich pleców, a drugą splata nasze palce i przyciąga do swojej klatki piersiowej. Opiera czoło o moje i zaczynamy sunąć w rytm muzyki granej przez skrzypka.

   Jest mi tak cudownie na duszy, że mogłabym się w tym odczuciu zatracić. Wciąż nie dociera do mnie, że Ayden zrobił to wszystko dla mnie. Tyle zachodu, żeby wynająć dach, skrzypka i jeszcze kupno gwiazdy... To na pewno mi się nie śni?

   Już mam coś powiedzieć, ale do moich uszu właśnie docierają pierwsze akordy akustycznej wersji Leave Out The Rest. Grana na skrzypcach brzmi tak nieprawdopodobnie, że całe moje ciało właśnie pokrywa się gęsią skórką. Przymykam oczy z zachwytu, opierając czoło o czoło chłopaka.

   – To nasza piosenka – szepcze Ay. – Wiedziałem, że ci się spodoba w tej wersji.

   – To nasza piosenka? – powtarzam za nim pytającym tonem.

   – Tak – potwierdza. – Zarówno ten zespół, jak i utwór już zawsze będą kojarzyć mi się z tobą, z nami, ze wszystkim, co razem przeżyliśmy – mówi, a ja znowu się wzruszam.

– Kocham cię. – Ściskam mocniej jego dłoń.

   Ayden w odpowiedzi leniwie całuje mnie w usta, a ten pocałunek to coś znacznie więcej, niż ja ciebie też.

   – Ta gwiazda ma przypisaną datę – zaczyna brunet nieco niepewnym tonem, co zmusza mnie na odsunięcie głowy o kilka centymetrów, by móc spojrzeć mu w oczy. – Wybrałem... wybrałem dwudziesty piąty stycznia dwa tysiące piętnastego roku – wyrzuca z siebie wreszcie.

   Coś nieprzyjemnie ściska mnie w sercu na wspomnienie tej daty. Przymykam oczy, chcąc pozbyć się z głowy niechcianych, bolesnych wspomnień. Bo choć wybaczyłam Aydenowi to, w jaki sposób potraktował mnie tamtej nocy i choć minęły ponad dwa lata, byłabym kłamczuchą mówiąc, że już mnie to nie dotyka. Ta rana, choć zagojona, wciąż mnie uwiera.

   – Ayden... – z moich ust wydobywa się dźwięk niewiele głośniejszy od szeptu.

   – Nie przerywaj mi, proszę. – Wzdycha ciężko, jakby to, co zamierza mi wyznać, było dla niego równie trudne, jak dla mnie wspomnienie tamtej nocy.

   Czarnooki bierze szarpany wdech i odchrząkuje. Wciąż lawirujemy po "parkiecie", a ja orientuję się, że skrzypek gra już kolejny utwór z płyty Minutes to Midnight od Linkin Park.

   Skąd on wytrzasnął tego gościa?

   – Nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać o tym, co się wtedy stało. W każdym razie nie na poważnie – kontynuuje cicho, przyciskając mnie mocniej do siebie, jakby się bał, że jeśli mnie teraz puści, ucieknę. – Zachowałem się wtedy jak skończony buc. Złamałem ci serce, w pewien sposób wykorzystałem... Chcę, żebyś wiedziała, że nie było to moim zamiarem. I absolutnie nic mnie nie tłumaczy, ale mimo wszystko chciałabym, żebyś zrozumiała, dlaczego cię wtedy zostawiłem. Ja sam bardzo długo nie chciałem dopuścić do siebie prawdziwego powodu. Wypierałem wszystkie uczucia związane z tobą. Chciałem cię znienawidzić. Z całego serca pragnąłem to zrobić, ale prawda jest taka, że na długo przed tą nocą nie byłaś dla mnie już tylko córką wspólnika mojego ojca. Nie byłaś jedynie siostrą mojego kumpla. Byłaś moją Luną, choć jeszcze kilka miesięcy temu w życiu bym się do tego nie przyznał. Tamtej nocy, dwudziestego piątego stycznia, byłem w rozsypce. To, że spotkamy siebie nawzajem na tej pieprzonej plaży w ponad milionowym mieście graniczyło z cudem, a jednak zrządzeniem losu wpadliśmy na siebie. I to było jak grom z jasnego nieba. Zobaczyłem cię wtedy i poczułem się tak oślepiony twoją aurą, twoim niesamowitym blaskiem, że zapragnąłem więcej. Byłem w tak złej kondycji, miałem tak wiele problemów i kompletnie nic nie pomagało oczyścić mi głowy, ale ty samą swoją obecnością spowodowałaś, że zapomniałem o tym choć na pierdolone pięć minut. Zachłysnąłem się światłem, jakie roztaczałaś wokół siebie. Pragnąłem się w nim ogrzać, bo spowijał mnie mrok, a chłód stawał się coraz bardziej nieznośny. Prawda jest taka, Luna, że byłaś pierwszą osobą, która patrząc na mnie, widziała moją duszę. Niezależnie od tego, jak wiele razy cię raniłem, jak wiele razy upadałem, jak wiele zła wyrządziłem, ty nigdy ze mnie nie zrezygnowałaś. Nigdy nie zwątpiłaś. I gdyby tylko sytuacja tego wymagała, bez wahania wybrałabyś moje dobro i moje szczęście, poświęcając siebie. Kochałaś mnie, gdy ja nienawidziłem siebie i gdy próbowałem znienawidzić ciebie. Kochałaś mnie, gdy cię raniłem i odpychałem. Kochałaś mnie nawet wtedy, gdy raz za razem łamałem ci serce. Tamtej nocy, gdy trzymałem cię w swoich ramionach i patrzyłem w twoje zielone, uzależniające oczy, zdałem sobie sprawę, że również jestem w tobie zakochany. To była tylko jedna, krótka myśl. Jedno uczucie, które zakłuło mnie w serce, ale to wystarczyło, bym uciekł jak ostatni tchórz. Bo to przeraziło mnie do szpiku. Ty przerażałaś mnie do szpiku. Ale już się nie boję. Ty sprawiasz, że każdego dnia pragnę być lepszy. Pragnę być lepszy dla ciebie. Kocham cię, Luno Duncan. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się sprawić, że wybaczysz mi całe zło, które spotkało cię z mojego powodu, i że będę w stanie przekuć złe wspomnienia w te dobre.

   Zaczyna brakować mi tchu, kiedy Ayden wreszcie kończy swoją tyradę. Zasłaniam usta dłonią, by nie wybuchnąć płaczem. Dobrze, że Ayden mocno mnie trzyma, bo po jego wyznaniu cały świat zaczyna tańczyć mi przed oczami. Jest mi gorąco, a mimo to gęsia skórka rozsypuje się po całym moim ciele. Drżę, choć nie odczuwam chłodu. Ciepło miłości Aydena Pieprzonego Prescotta właśnie ogrzewa całe moje ciało, duszę i serce. Serce, które było połamane na tysiące maleńkich kawałków, a człowiek, który właśnie stoi przede mną, wpatrzony w moje oczy swoimi cudnymi, ciemnymi i błyszczącymi od emocji tęczówkami, posklejał je w całość.

   – Dziękuję – udaje mi się wykrztusić, gdy wraca mi zdolność układania słów w zdania. – Kocham cię, Aydenie Pieprzony Prescottcie – wyznaję, na co brunet parska.

   – Brakuje jeszcze dupka do kompletu – żartuje, a ja się uśmiecham.

   Zbliżam twarz do jego twarzy i składam na jego ustach pełen uczucia pocałunek, który, jestem pewna, wyraża wszystkie emocje, które właśnie się we mnie kumulują.

   – Niezależnie od tego, co się wydarzy, nigdy z ciebie nie zrezygnuję – mówię cicho, usiłując powstrzymać łzy.

   Nic z tego. Jedna kropla i tak spływa po moim policzku.

   – Niezależnie od tego, co się wydarzy, zawsze będę cię chronił. I zawsze będę cię kochał – odpowiada Ayden, ponownie mnie całując.

***

   Reszta wieczoru upłynęła nam pod znakiem tańców, jedzenia i rozmów tylko na przyjemne tematy. Celowo unikaliśmy tego, co przykre. To miał być nasz wieczór. Tylko my dwoje. Bez negatywnego balastu.

   I nie sądziłam, że w obliczu tego wszystkiego, co spotyka moją rodzinę od kilku miesięcy, w obliczu wypadku Liama i tego, że wciąż przebywa nieprzytomny w szpitalu, ja będę potrafiła poczuć się tak... lekko? Tak przyjemnie. Ayden sprawił, że choć na kilka godzin byłam wolna od jakichkolwiek zmartwień i problemów. To było oczyszczające i nie sądzę, że będę potrafiła mu się odwdzięczyć.

   Dochodzi pierwsza w nocy, gdy opuszczamy budynek. Jestem niemal pewna, że pokierujemy się prosto na bazę, ale gdy Ayden wyciąga w moją stronę jedwabną opaskę na oczy orientuję się, że jestem w błędzie.

   – Załóż, kiedy ci powiem – rzuca polecenie, uśmiechając się szelmowsko, na co marszczę brwi.

   – A to co niby ma znaczyć? – pytam, przyglądając się jego profilowi.

   – Noc jeszcze długa, mój niecierpliwy maluchu. To nie koniec niespodzianek – tłumaczy nie przestając się szczerzyć.

    – Oszalałeś. Przecież to, co zrobiłeś dla mnie do tej pory już i tak musiało kosztować małą fortunę, ja...

   Ayden wolną ręką zatyka mi usta, cmokając pod nosem z dezaprobatą. Kręci głową i wzdycha przeciągle.

   – Jak się nie uspokoisz, to cię zaknebluję – odgraża się, podnosząc głos, by móc mnie przekrzyczeć.

Zakładam ręce pod biustem, robiąc minę obrażonego dziecka. Bo choć jestem niesamowicie podekscytowana i szczęśliwa, to jednocześnie jest mi głupio, bo mam takie poczucie, że to za dużo.

   – I tak uważam, że zwariowałeś – mamroczę cicho.

   – Myślałem, że to już ustaliliśmy wcześniej. – Śmieje się, całując wierzchnią część mojej dłoni.

   Nie mogę się powstrzymać i przewracam oczami, ale posłusznie zamykam buzię na kłódkę, nie zadając więcej żadnych pytań. Chyba rzeczywiście zaczęłam za bardzo marudzić. Opieram głowę o zagłówek i przymykam powieki. Wygląda na to, że Ayden postawił sobie za cel, abym była w ciągłym szoku. I chyba sprawianie mi takiej radości, również jemu sprawia ogromną przyjemność.

   Jedziemy w milczeniu. Jak zwykle towarzyszy nam kojący głos Chestera. Ayden tradycyjnie trzyma moją dłoń, kciukiem zataczając na niej delikatne kółka, od których przechodzą mnie przyjemne dreszcze. Mogłabym tu zostać. Z nim w tym samochodzie. W towarzystwie lamentu wokalisty Linkin Park. Wokół tylko cisza i nocne, rozgwieżdżone niebo. Mogłabym, lecz bardzo szybko do mojej głowy dociera głos, który sprowadza mnie na ziemię i uświadamia, że nie mogę. Za chwilę nastanie świt. Zacznie się nowy dzień, a ja będę musiała stawić czoła problemom i zadbać po bliskich.

   – Niedługo będziemy na miejscu – brunet przerywa moją zadumę, nim zdołam utonąć w przykrych myślach.

   Otwieram oczy i dostrzegam, że właśnie przejeżdżamy przez Harbor Bridge i niemal od razu domyślam się, dokąd zmierzamy. Znając moje zamiłowania do bycia blisko z naturą i zamiłowania Aydena do wzgórz i wzniesień, kierujemy się na Point Loma.

   – O tej porze nas tam nie wpuszczą – mówię, poprawiając się na siedzeniu.

   Ayden początkowo patrzy na mnie odrobinę zaskoczony, że domyśliłam się tuż po przekroczeniu mostu, gdzie się udajemy, ale już sekundę później na jego przystojnej buzi pojawia się mina w stylu: : "Potrzymaj mi piwo." Jego ciemne oczy błyszczą teraz jak dwie gwiazdy. Czai się w nich ekscytacja i coś, co określiłabym jako nie mogę się doczekać, aż zobaczysz, co jeszcze dla ciebie przygotowałem.

   – Załóż opaskę. – Podaje mi kawałek materiału, a ja, tym razem bez zbędnych protestów spełniam jego polecenie.

   Uśmiecham się. Po chwili orientuję się, że z entuzjazmu zaczęłam drżeć na całym ciele.

   Chwilę później, góra pięć minut, skręcamy ostro w lewo, wjeżdżając na półwysep Point Loma. Uśmiecham się szeroko. Byłam tutaj jako dzieciak kilka razy, ale później, mimo iż mieszkam w San Diego od urodzenia, jakoś nie było mi po drodze. A przecież to jedno z najpiękniejszych miejsc w tym mieście.

   Czuję, że Ayden sięga po coś do tyłu, po czym podaje mi parę butów. Dotykam ich po omacku, oceniając, które wybrał. Choć zakładam, że to raczej Kira dała mu moje czarne trampki, bo wiedziała, że to właśnie w nich lubię najbardziej chodzić.

   – Załóż je. Będzie ci wygodniej – nakazuje tajemniczym tonem, od którego ponownie przechodzą mnie ciarki.

   Coś ty wymyślił?

   Wreszcie zatrzymujemy samochód. Brunet gasi silnik, po czym słyszę, że pisze do kogoś wiadomość, bo do moich uszu dociera ten irytujący, charakterystyczny dźwięk stukania.

   Wiem, że jesteśmy tuż przy wybrzeżu, bo słyszę cudowny dźwięk rozbijających się o brzeg fal, a zapach oceanicznej bryzy wdziera się w moje nozdrza, powodując, że fala spokoju rozlewa się ciepłem po moim ciele. Kocham ten zapach...

   Ayden wreszcie wysiada, okrąża samochód, po czym otwiera drzwi po mojej stronie i pomaga mi wysiąść. Bez słowa chwyta mnie pod ramię i wspólnie pokonujemy kilka metrów.

   Słyszę kroki kogoś jeszcze, przez co marszczę brwi.

   – Stój tak i najlepiej nic nie rób, dopóki ci nie pozwolę – mówi chłopak.

   – Jest tutaj ktoś jeszcze? – pytam, odruchowo sięgając do oczu, by zdjąć opaskę.

   – To Kemal... – zaczyna Ay, chcąc mnie powstrzymać, ale ja jestem szybsza.

   Turek staje obok, uśmiechając się głupkowato.

   – No dobrze, zdjęłaś opaskę, w porządku. Ale teraz przynajmniej się nie odwracaj, uparciuchu, okej? – Wzdycha ciemnooki, kręcąc głową z politowaniem.

   – Okej. – Kiwam głową.

   – Kemal, dopilnuj, żeby się nie odwróciła – wydaje polecenie Yilmazowi.

   – Ale mówiłeś...

   – Wiem, co mówiłem. A teraz proszę cię, żebyś jej przypilnował – powtarza.

   Znika za nami, a ja muszę z całych sił walczyć z pokusą, by nie zwrócić się w tym samym kierunku, w którym zniknął mój chłopak.

   – Co wykombinowaliście – pytam, spoglądając podejrzliwie na przyjaciela, a ten w odpowiedzi jedynie znowu szczerzy zęby w głupkowatym uśmieszku.

   – Spodoba ci się. – Puszcza mi oczko.

   – Doprawdy? – unoszę brew, przestępując w zniecierpliwieniu z nogi na nogę. – W ogóle jakim cudem ktoś wam pozwolił wjechać tu samochodem? – zadaję kolejne pytanie.

   Znajdujemy się jedynie kilkanaście metrów od starej latarni morskiej Point Loma. Jest już nieczynna, ale można ją zwiedzać jak muzeum. Jest piękna i niesamowicie urokliwa.

   – To nie cud, Luna. Tylko Ayden Prescott. – Śmieje się. – Ten chory pojeb potrafi być bardzo przekonujący. – Wzrusza ramionami.

   Również się śmieję, bo w istocie, to prawda. Ayden Prescott bywa naprawdę cholernie przekonujący.

   Moment później Ayden chyba daje znak Kemalowi, bo ten patrzy ponad moją głową i odpowiada mu skinieniem głowy.

   – Co tu robisz, tak w ogóle?

   – Zabieram Nissana, ale przywiozłem coś o wiele fajniejszego. – Uśmiecha się znowu. – Nie odwracaj się! – upomina mnie natychmiast, gdy tylko widzi, że mam taki plan.

   Z westchnieniem zmuszam się, by stać w miejscu i patrzeć na oddalony kawałek ode mnie samochód Aydena.

   – Nienawidzę was... – rzucam, kopiąc butem jakiś nieistniejący kamyk.

   W kolejnej chwili Turek macha do mnie, po czym podskakując rusza do samochodu. Wytrzeszczam oczy, patrząc na niego, jak na idiotę.

   – Co ty robisz? – Potrząsam głową w niezrozumieniu.

   – Prescott powiedział, że mam wypierdalać w podskokach, jak tylko przyjedziecie, bo wiedział, że będę chciał zobaczyć twoją reakcję, ale mi nie pozwolił. Podziękował za przysługę, ale nazwał też ciekawskim fiutem. Więc wypierdalam w podskokach tak, jak kazał – tłumaczy, ewidentnie nabijając się z kumpla.

   Zaczynam się śmiać z jego słów i zachowania. Turek zajmuje miejsce za kierownicą, łączy dłonie, tworząc przy tym serce, a następnie odjeżdża, mając wciąż na twarzy ten swój uroczy, rozbrajający uśmiech.

   Czasami się zastanawiam, dlaczego ja się z nimi zadaję?

   Bo ich kochasz, odzywa się cichy głos w mojej głowie. A zwłaszcza takiego jednego chłopaka o ślicznych, ciemnych oczach, które błyszczą jak dwa wielkie onyksy, gdy patrzy właśnie na ciebie.

   Ayden w końcu na powrót staje przede mną. Kładzie dłonie na moich ramionach, po czym bierze głęboki wdech.

   – To już ostatni przystanek na dzisiaj, ale z całą pewnością najbardziej spektakularny – parska cicho, spuszczając na moment wzrok. – Wiesz, gdzie jesteśmy i akurat tego nie muszę ci tłumaczyć. Tak samo jak tego, że Point Loma jest nazywana początkiem Kalifornii. Byłaś dobra z historii...

   – Point Loma. Tu zaczyna się Kalifornia – pozwalam sobie przerwać mu cicho.

   – Tak. Właśnie tak. – Kiwa głową. – Jesteśmy tu, bo mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Ale zanim się odwrócisz i będę mógł podziwiać twój wytrzeszcz oczu – znowu się śmieje – chcę żebyś wiedziała, że tak, jak powiedziałaś, właśnie tu zaczyna się Kalifornia i ja w tym miejscu chcę ci powiedzieć, że ty również jesteś moim początkiem. Przywróciłaś mnie do życia w chwili, gdy czułem się martwy w środku, niezdolny do jakichkolwiek uczuć i myślałem, że już nic mnie na tym pieprzonym świecie nie czeka. Nigdy nie chciałem tu wracać, ale wróciłem i to była najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć. To miasto, to ty. To my. W Kalifornii życie płynie inaczej. I tak jak tutaj, na półwyspie Point Loma, na ziemi San Diego, jest początek Kalifornii, tak samo ty jesteś moim początkiem. I będziesz moim końcem. Niezależnie od tego, co się wydarzy, gdzie będę lub z kim, ty zawsze będziesz moim początkiem. Zawsze będziesz moim domem. Zawsze będę cię kochał.

   Z tymi słowami, nim zdążę jakkolwiek zareagować na jego wyznanie, ściska mnie mocniej za ramiona i odwraca w kierunku mojej niespodzianki i...

   – O mój, kurwa, Boże. – zakrywam dłonią usta.

   Chyba mam udar.

   Mam przed oczami najpiękniejszy samochód, jaki jeździł po tej planecie. Patrzę na niego i nie dowierzam w to, co widzę. Przenoszę wzrok na Aydena, który przygląda mi się z zachwytem i ogromną satysfakcją.

   Na przemian otwieram i zamykam usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie czuję, żeby moja umiejętność tworzenia zdań była aktualnie na właściwym poziomie.

   – Zanim o cokolwiek zapytasz, nie jest to niestety oryginał, który grał główną rolę w twoim ulubionym filmie. Jednak mam znajomego, który specjalizuje się w tworzeniu replik. Mamy na bazie kilka fajnych samochodów, oprócz tych, które widziałaś. Tak się szczęśliwie złożyło, że mieliśmy też Mustanga Fastback z sześćdziesiątego siódmego. Nie był w najlepszym stanie, ale razem z Quentinem doprowadziliśmy go do porządku od strony technicznej. Silnik, skrzynia biegów, hamulce... wszystko działa bez zarzutu. Ogarnęliśmy ci nawet klimatyzację. Calum natomiast zajął się całą resztą. Mustang jest całkowicie odrestaurowany, z dbałością o najdrobniejsze detale. I, jak widzisz, do złudzenia przypomina Forda Mustanga GT500 Eleanor. Myślę, że nie powstydziłby się go nawet sam Nicolas Cage.

   Słucham tego, co mówi do mnie Ayden, ale czuję się tak, jakby kompletnie nie docierał do mnie sens tych słów. Właśnie stoję nieopodal starej latarni, gdzie nie można wjeżdżać samochodami, wokół nie ma żywej duszy, a przed sobą mam samochód żywcem wyjęty z filmu Sześćdziesiąt Sekund. Zwariowałam i śnię na jawie, czy to dzieje się naprawdę?

   – Ayden, ja... – zaczynam, ale wciąż nie wiem, co powiedzieć.

   – Nie chcę słyszeć żadnych protestów. Żadnego pieprzenia, że nie możesz tego przyjąć, albo że za drogo, czy inne takie. Możesz i zrobisz to. To prezent. Chciałem spełnić twoje marzenie i zrobiłem to. Po prostu – mówi z mocą.

   Po prostu...

   – Nie wiem, co powiedzieć – wykrztuszam, wciąż spoglądając z niedowierzaniem na obrazek, który mam przed oczami.

   – Więc dlatego w ostatnim czasie znikałeś na całe noce? – pytam, kręcąc głową.

   Mój facet jest naprawdę szalony.

   – Nic nie musisz mówić, Lu. Po prostu ciesz się z prezentu, podziwiaj, dotknij, chłoń. – Pociąga mnie za rękę i razem podchodzimy do wozu.

   Drżącą z emocji dłonią dotykam chłodnej karoserii. Przejeżdżam palcami po masce i przymykam oczy. W kolejnej chwili odwracam się do chłopaka nie umiejąc już dłużej ukryć wzruszenia. Pozwalam kilku słonym kroplom spłynąć po moich policzkach.

   – Dziękuję – szepczę. – Kocham cię, Ayden. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co ty w jedną noc. Ty również mnie uratowałeś – nawiązuję do jego wcześniejszych słów. – Dosłownie i w przenośni.

   – Więc wygląda na to, że uratowaliśmy siebie nawzajem. – Całuje mnie krótko. – Pewnie chcesz się przejechać, co?

   Robię wielkie oczy.

   – Mogę? – niemal piszczę.

   – Przecież to twój samochód, maluchu. – Ayden uśmiecha się tak ujmująco, że znowu mam ochotę się rozpłakać.

   – Brakuje jeszcze tylko Nicolasa Cage'a do kompletu. – Śmieję się, wycierając mokre kąciki oczu opuszkami palców.

   I w tym momencie brunet spogląda na mnie w ten typowy dla siebie sposób, a kąciki jego ust ponownie wędrują do góry. Marszczę brwi, gdy obchodzi samochód dookoła, po czym wraca, niosąc ze sobą kartonowego aktora. Stawia go przede mną, a ja nie umiem się powstrzymać i zaczynam rechotać, jak kretynka.

   – Przygotowałeś dla mnie Nicolasa z kartonu? – pytam, nie umiejąc się opanować.

   – Uhm. Kazałem im zrobić tego z filmu. Zobacz, ma na sobie tę kultową, czarną kurtkę – pokazuje na postać.

   – Widzę. – Śmieję się nadal, aż zaczyna boleć mnie brzuch. – Jesteś niemożliwy. Naprawdę dziękuję – powtarzam, oplatając ramionami jego szyję. – Mam najlepszego chłopaka na świecie.

   Ayden przybliża twarz do mojej.

   – Jestem lepszy nawet do Nicka? – Wskazuje głową na manekina z kartonu.

   – Nie, od Nicka to może nie. – Wzruszam ramionami.

   Ayden parska.

   – Chyba będę ci musiał udowodnić, że jesteś w błędzie – rzuca tajemniczo.

   Przechodzą mnie ciarki, gdy kładzie dłoń na moim udzie, po czym do bólu powoli sunie palcem w górę.

   – Czyżby? – pytam cicho.

   – Uhm – mruczy zmysłowo, muskając nosem moją szyję.

   Wydycham powietrze ze świstem, gdy Ayden wsuwa dłoń pod materiał mojej sukienki, zahacza o krawędź koronkowych majtek i wędruje w górę. Przymykam oczy, czekając, aż dojdzie do najwrażliwszego punktu na moim ciele, jednak to nie następuje. I gdy uchylam powieki, czarne oczy chłopaka wpatrują się we mnie z pożądaniem, a na twarzy błąka się nieco arogancki uśmieszek.

   – Nie pogrywaj ze mną – ostrzegam, jednak bez cienia wyrzutu, na co Ayden parska cicho.

   – I kto to mówi – odpowiada.

   Kładzie dłoń w dole moich pleców i razem przesuwamy się w stronę samochodu. Zatrzymujemy się dopiero, gdy czuję za kolanami zderzak Mustanga. Ayden patrzy na mnie intensywnie, więc skupiam się na czerni jego tęczówek. I dopiero, gdy spogląda na maskę samochodu, a później znowu w moje zielone oczy, dociera do mnie, co chodzi mu po głowie. Zmysłowy uśmiech, który rozciąga jego wargi powoduje, że zaczynam się trząść.

   – Chyba sobie żartujesz... ja... – wypowiadam zdezorientowana.

   – Mhm... – mruczy. – Ty. Tutaj. To punkt z twojej listy marzeń, Lu – mówi, wskazując na srebrną maskę.

   Co? O ja pierdolę. Ja... O Boże.

   Czuję, jak cała oblewam się purpurą, gdy całkowicie docierają do mnie zamiary bruneta. Rozglądam się w popłochu, żeby się upewnić, czy nikt na nas nie patrzy, po czym z walącym sercem wracam spojrzeniem do bruneta.

   – Nikogo tu nie ma – szepcze, jakby czytał mi w myślach i nachyla się bliżej. – Zadbałem o to – przekonuje mnie.

    Jezu... Czy ja naprawdę jestem w stanie to zrobić? Tutaj? Ta myśl pojawia się nagle. Przecież to, co zamierzamy, jest tak deprawujące... Jednak, czy nie o to właśnie chodzi? Że nie zawsze należy przestrzegać reguł i zasad? Że czasem warto rzucić się w wir i dać się ponieść? Życie jest zbyt krótkie, okrutne i nieprzewidywalne, by rezygnować z zabawy i bycia spontanicznym. Czy nie o to właśnie chodziło Aydenowi? Żebym zaczęła oddychać pełną piersią, bym odzyskała własne życie i nauczyła znowu się nim bawić.

   Pieprzyć to.

   Chwytam szyję bruneta i przyciągam go do siebie, przyciskając usta do jego ciepłych warg. Czuję jego pożądanie, zniecierpliwienie i ekscytację. Te same uczucia właśnie sieją spustoszenie we mnie, powodując, że dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Gęsia skórka rozsypuje się po moich nagich ramionach i dekolcie.

   Ayden odrywa się od moich ust, ściąga marynarkę i kładzie ją na masce, po czym ponownie mnie całuje, gdy ja zaczynam mocować się z paskiem od jego spodni. Lawa pożądania zalewa mnie od stóp, aż po sam czubek głowy, gdy Ayden wsuwa kciuk pod materiał moich majtek i odnajduje wrażliwy punkt. Tracę sprawność manualną, odchylając głowę do tyłu, więc Prescott sam odpina pasek razem z rozporkiem.

   Na moment odrywamy się od siebie. Ayden patrzy na mnie z uśmiechem i potrząsa głową, jakby nie dowierzał, że jestem prawdziwa. Jego oczy wyrażają uwielbienie, miłość i pożądanie tak silne, że byłoby w stanie wzniecić pożar. Wyciąga dłoń i muska palcem mój policzek, po czym chwyta za podbródek, przechylając moją głowę w lewo. Gdy całuje skórę na mojej szyi, wstrzymuję oddech, pochłonięta doznaniem. Wolną dłonią unosi moje biodra i dosłownie rozrywa mi koronkowe majtki, a następnie opuszcza swoje spodnie.

   – Jesteś najcudowniejszą istotą w całym pieprzonym wszechświecie – szepcze w przerwie między pocałunkami.

   Mięknę, a moje ciało staje się jednocześnie gorące i zimne. Na powrót zamykam oczy, powalona ogromem doznań. Po omacku odszukuję jego twardą męskość i otaczam ją palcami. Ayden wzdycha w moje usta, mamrocząc coś niezrozumiale, a ja jestem w stanie jedynie się uśmiechnąć.

   – Luna... – Moje imię ulatuje spomiędzy jego warg i brzmi jak najpiękniejsza symfonia.

   Podciąga moją sukienkę wyżej, a po chwili czuję jego ciepłe palce, które suną po skórze, aż w końcu trafiają do celu. Jęczę przeciągle, wbijając paznokcie w jego umięśniony bark. Czuję narastające napięcie, odruchowo rozkładając ręce na boki, by znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Ciemnooki przyspiesza ruch swoich sprawnych palcy, rozpalając każde moje zakończenie nerwowe, a ja czuję, jak grunt zaczyna osuwać mi się spod nóg.

   – Ayden – dyszę, gdy rozkosz zaczyna odbierać mi zdolność do czegokolwiek.

   – Wiem, mała – mówi tylko.

   Chwyta moje biodra, unosząc je na wysokość swoich i jeszcze wyżej podciąga mi sukienkę, po czym delikatnie popycha mnie do tyłu. Otwieram oczy na ten nagły ruch, a moje zamglone spojrzenie zderza się z jego płonącymi z pożądania oczami. Przez chwilę wodzi wzrokiem po moim ciele, a ja odnoszę wrażenie, że wypala nim ogniste ścieżki.

   – Patrz mi w oczy – prosi. – Chcę, żebyś patrzyła mi w oczy – mówi zachrypniętym szeptem.

   Coś dziwnego błyska w jego ciemnych tęczówkach, kiedy to mówi, ale nie mam czasu się nad tym zastanowić, bo właśnie się nachyla, wypełniając mnie. Krzyczę z rozkoszy i muszę użyć całej swojej silnej woli, by nie odrzucić głowy do tyłu. Patrzę mu w oczy, swoje mam szeroko otwarte, zamglone z nadmiaru doznań. Z ust Aydena wydobywa się gardłowy jęk, gdy wbija się we mnie, zakreślając biodrami niewielkie kręgi. Zaciskam się na nim z każdym ruchem. Jestem tak pobudzona, że ogień wybucha w moim wnętrzu i czuję, że stoję na krawędzi i naprawdę niewiele mi brakuje, bym spadła. Ten wieczór, cała ta otoczka i miejsce, w którym się znajdujemy oraz ten cudowny mężczyzna sprawiają, że chcę rozpaść się w jego ramionach na setki drobnych kawałków.

   Ayden nachyla się, by mnie pocałować. Łączy nasze wargi, nie przestając poruszać się we mnie w idealnym tempie. Dopasowuję się do niego. Nasze ciała są idealnie zgrane, jakby tworzyły jedność, a nie dwie, oddzielne jednostki. Wydaję z siebie stłumiony jęk, gdy jego kciuk ociera się o moją łechtaczkę. Jedno muśnięcie w tym najwrażliwszym miejscu jest jak dolanie benzyny do ognia. Moje ciało się napina, zalane kolejną, miażdżącą falą rozkoszy.

   Ayden zwiększa tempo, a każde jego pchnięcie wyzwala we mnie setki doznań, przybliżając mnie do nadchodzącego orgazmu.

   – Patrz na mnie – prosi znowu.

   Natychmiast znowu otwieram oczy. Jego spojrzenie wyraża więcej, niż jakiekolwiek słowa. Widzę w nim miłość. Bezgraniczną. Wiem, że ten mężczyzna jest tylko mój, a ja nieodwołalnie należę do niego. Zawsze tak było.

   – Ayden – wykrztuszam między pchnięciami.

   Brunet jeszcze bardziej zwiększa tempo, nie odrywając oczu do moich zielonych tęczówek. Kontynuuje taniec kciukiem na mojej łechtaczce, a ja mogę jedynie zachłysnąć się rozkoszą, jaką mi daje.

   Huragan doznań i przyjemności całkowicie nas pochłania. Krzyczę, gdy ekstaza przetacza się gorącymi falami przez moje ciało i zaciskam z całych sił palce na ramionach Prescotta. On dochodzi sekundę później z moim imieniem na ustach.

***


Nie, to nie koniec. Podzieliłam po prostu ten rozdział na dwie części. Więc zapraszam dalej, do 58.2 ------>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top