52

Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na rozdział. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, choć ja mam pewne zastrzeżenia. Miłego czytania.

***

   Panika zaciska się na mojej szyi coraz ciaśniej, kiedy Colin wychodzi z pokoju, by już po chwili wrócić z laptopem. Siedzę wciąż na krawędzi fotela, nie umiejąc się poruszyć. Wzięcie głębokiego wdechu sprawia mi trudność. Pocieram spocone dłonie o materiał spodni i blokuję je między udami, by powstrzymać ich drżenie.

   Ayden chodzi w tę i z powrotem, czekając aż Lopez rozłoży się ze sprzętem. Całe ciało ma napięte, niczym w gotowości. Zaciska szczękę, a żyły na jego ramionach pulsują niebezpiecznie, jakby zaraz miały wybuchnąć. 

   Colin w końcu uruchamia laptop i podłącza do niego tablet oraz drugie, inne urządzenie, po czym siada na krześle i zaczyna wpisywać jakieś cyfry w okienku, które właśnie pojawiło się na ekranie.

   Czuję coraz większe napięcie i niepokój. Boję się tego, co usłyszę. Cholernie mocno. 

   — Zapis z kamer jest bardzo niewyraźny, ale przynajmniej mamy zarys — odzywa się blondyn, po czym znowu coś klika, a już sekundę później naszym oczom ukazuje się obraz z gabinetu ojca Kevina.

   — Nie interesuje mnie obraz z kamer, tylko nagranie — warczy Ayden, nachylając się nad chłopakiem.

   Ja  nadal nie jestem w stanie się ruszyć, choć wiem, że z tej odległości niewiele zobaczę.

   — I zaraz go dostaniesz, spokojnie — mówi Colin i ponownie wystukuje coś na klawiaturze.

   Wreszcie podnoszę się, by wstać. Biorę głęboki, poszarpany wdech, zmuszając się do ruszenia z miejsca. Chwiejnym krokiem zbliżam się ku chłopakom i zatrzymuję tuż obok Lopeza. Ayden spogląda na mnie przelotnie. Zdaję sobie sprawę, że on również jest w ogromnych emocjach. Nie do końca jestem w stanie rozszyfrować skąd u niego aż taka reakcja, skoro te nagrania mają pogrążyć Stanforda i dotyczą, prawdopodobnie, w głównej mierze właśnie mnie. Wyciągam dłoń w jego stronę, ale on jakby jej nie dostrzega, wpatrzony w ekran komputera. Staram się zignorować uczucie niepokoju, które pojawiło się w momencie, gdy Ayden nie złączył naszych palców, jak to ma w zwyczaju w ostatnim czasie. Zaczynam czuć dziwną ciężkość na sercu, kiedy przyglądam się profilowi bruneta, który uparcie nie odwraca się w moją stronę i nie poświęca mi ani jednego spojrzenia. 

   Co tu się dzieje?

   Colin wreszcie uruchamia wszystko, a ja widzę czarno biały, bardzo niewyraźny obraz i do moich uszu dociera trzask z głośnika. 

   — Tak, tak panie Ramirez. — Słyszę głos Theodora Stanforda i niemal w tej samej chwili przeszywa mnie dreszcz. Obraz delikatnie się spóźnia, ale jestem w stanie dostrzec sylwetkę mężczyzny, który właśnie wszedł do gabinetu i nerwowym ruchem odrzucił teczkę na bok. — To już długo nie potrwa. Dałem panu słowo. Będzie miał pan wszystkie materiały najpóźniej za miesiąc. Osobiście się tym zająłem. Tak, rozumiem pana wzburzenie. Wiem, że od dawna pan czeka, jednak powtarzam, że gdyby to miało wypłynąć, Duncan już dawno by to zrobił. Jeśli wciąż nie dostarczył tych dowodów odpowiednim służbom, prawdopodobnie tego nie zrobi. Oczywiście, tak. Ryzyko istnieje zawsze, a naszym zadaniem jest zminimalizować go do zera. Będziemy w kontakcie.

   Kończy rozmowę i odrzuca komórkę na bok, przeklinając pod nosem. W kolejnej chwili opiera się o biurko i potrząsa głową, jakby próbował się uspokoić. Następnie naciska jakiś przycisk na telefonie stacjonarnym, a już moment później w gabinecie zjawia się sekretarka. 

   — Mirando, wezwij mojego syna. Ma tu być w ciągu pięciu minut. 

   Kobieta kiwa głową i wychodzi.

   Przełykam nerwowo ślinę. Wyraźnie usłyszałam swoje nazwisko, ale jestem pewna, że nie chodziło o mnie. 

   — O co tutaj chodzi? — pytam cicho. — Dlaczego oni wspomnieli o moim ojcu. Co takiego tata miałby dostarczyć odpowiednim służbom i kim jest Ramirez? To ten polityk, tak?

   Colin patrzy na mnie, jakby zdziwiony, że zadaję te wszystkie pytania, po czym przenosi wzrok na Aydena, który w tej sekundzie jest nie tylko wkurwiony, ale również zmieszany. I właśnie w tej chwili dociera do mnie, że tutaj chodzi o coś więcej i że ta dwójka wie coś, o czym i ja powinnam wiedzieć.

   — Owszem, polityk. Thiago Ramirez — potwierdza Colin — dla społeczeństwa szanowany obywatel. Obrzydliwie bogaty. Nie szczędzi kasy na akcje charytatywne. Jednak nie wszyscy wiedzą, że większość z tych pieniędzy pochodzi z przestępstw. Federalni od lat próbują mu się dobrać do dupy. Za mało dowodów, albo za słabe, żeby cokolwiek w tej sprawie można było zdziałać. Ojciec Aydena, przed laty występował przeciwko niemu w sądzie. Bronił faceta, który spowodował wypadek jego żony...

   — Lopez — syczy Ayden, przerywając wypowiedź chłopaka i posyła mu ostre, ostrzegawcze spojrzenie. 

   — Dlaczego go uciszasz? — pytam, spoglądając wprost w czarne oczy Prescotta. Zieje w nich pustką. — Chcę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Tym bardziej, jeśli to bezpośrednio mnie dotyczy.

   — Nie będziemy o tym teraz rozmawiać...

   Nie kończy, ponieważ na nagraniu dostrzegamy, że do gabinetu seniora Stanforda wchodzi Kevin. Wbijam sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni na jego widok. Muszę użyć całej swojej silnej woli, żeby nie zwymiotować tu i teraz, bo czuję, jak żółć podchodzi mi do gardła. Przymykam na moment oczy i zaczynam liczyć w myślach wdechy i wydechy. 

   — Chciałeś mnie widzieć — dociera do mnie ten głos. Głos, który w moich uszach brzmi jak przejechanie nożem po tablicy.

   Zmuszam się, by spojrzeć na ekran komputera. Widzę, jak stary Stanford pochodzi do syna, bierze zamach i wymierza mu siarczysty policzek. Ten zatacza się do tyłu i przykłada dłoń do twarzy.

   —Ty nieudaczniku! — grzmi senior. — Dałem ci jedno zadanie. Jedno! — krzyczy wściekły. — Miałeś zdobyć zaufanie tej małej od Duncanów, żeby móc bez podejrzeń zdobyć dokumenty i twardy dysk, a ty postanowiłeś bawić się z nią w kotka i myszkę? Długo przymykałem oko na to, co robisz. Chciałem dać ci czas, żebyś miał jakikolwiek pożytek z tej małej dziwki, ale to trwa już zbyt długo. Od miesięcy mnie zwodzisz. Od miesięcy obiecujesz, że zdobędziesz te materiały i co? I właśnie, kurwa, nic. Myślisz, że nie wiem o tym, że to ty pobiłeś ją tamtego wieczoru, kiedy przywiozłeś ją do kliniki? Naprawdę sądziłeś, że jestem aż tak głupi, by nie dostrzec, że zrobiłeś sobie z niej worek treningowy? I naprawdę nie obchodzi mnie co z nią robisz. Mnie interesują tylko dowody, które Oscar Prescott przekazał Leonardowi przed śmiercią i miałeś je dla mnie znaleźć. I wiesz co, Kevin? Zawiodłeś mnie. Ciągle mnie zawodzisz. Myślałem, że mogę powierzyć ci to zadanie, że nie okażesz się aż tak lekkomyślny i nieudolny. Ale ty zawsze taki byłeś. Zawsze wiedziałem, że jesteś nikim i żałuję, że zadanie powierzone mi przez Thiago, zleciłem właśnie tobie. Jest mi wstyd, że jesteś moim synem... 

   — Dosyć! — krzyczę, zatykając uszy na co Colin natychmiast zatrzymuje nagranie. — Nie chcę słyszeć już nic więcej.

   — Ayden, jeśli chcesz odsłuchać do końca, możesz zrobić to później, a uwierz mi, powinieneś. Ta sprawa śmierdziała mi od samego początku, ale nie sądziłem, że wyjdzie z tego aż takie gówno — mówi Colin. — I nie sądzę, że będziemy mieli więcej nagrań. Stary chyba zorientował się, że ktoś go śledzi, bo zniknęły podsłuchy z samochodów jego i Evelyn. W gabinecie nie znaleźli, bo Tina dobrze go ukryła, ale kamery już tam nie ma i zagłuszają sygnał, więc raczej nic więcej się nie dowiemy. Żeby odzyskać to nagranie, męczyłem się kilka dni. W ostatnim czasie, tuż przed wyjazdem do Europy, zwiększył ochronę. Aha i jeszcze co do żonki, to mieliśmy rację. Ma romans z tym stażystą. 

   — Dużo tego jest? — pyta Ayden, na co Colin kiwa głową.

   — Sporo. Myślę, że wystarczy. Mamy dużo obciążających materiałów. Ale musicie wiedzieć, że teraz może zrobić się niebezpiecznie. Thiago jest zdeterminowany, żeby odzyskać twardy dysk, który, prawdopodobnie, jest w posiadaniu twojego ojca, Luna. To dlatego Kevin zakręcił się koło ciebie. Zdaję sobie sprawę, że usłyszenie tego może być dla ciebie szokiem. Jednak uważam, że dobrze się stało. Mamy mnóstwo dowodów, gdybyś chciała wystąpić przeciwko niemu w sądzie i...

   — Nie. — Przerywam mu, kręcąc głową.

   Cofam się kilka kroków, aż moje nogi napotykają fotel i opadam na niego z rezygnacją.

   Kevin to zaplanował. Oni musieli od samego początku zbierać informacje na nasz temat. Nasze spotkanie w ośrodku nie było przypadkowe. Wcale mu się nie spodobałam, wcale nie chciał ze mną być. Chodziło mu tylko o te pierdolone dowody i to właśnie przez nie zniszczył mi życie. Przez jakąś teczkę i twardy dysk, które w żadnym stopniu nie dotyczyły mojej osoby, jestem dzisiaj wrakiem człowieka. Zostałam złamana, choć nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za to, co wydarzyło się między Oscarem Prescottem a Thiago Ramirezem.

   Myślę o tym wszystkim i czuję, że zaczynam coraz bardziej drżeć na całym ciele. Mój oddech przyspiesza gwałtownie, kiedy powoli dociera do mnie to, co przed chwilą usłyszałam. Siedzę tak, zupełnie nieruchomo, wpatrując się w swoje buty. Cisza, jaka panuje w pomieszczeniu i szaleńcze dudnienie mojego serca jedynie potęgują wszystkie złe emocje, które się we mnie kumulują. Wreszcie unoszę głowę, żeby spojrzeć na chłopaków. Colin chowa sprzęt, co rusz rzucając mi zmartwione spojrzenia, a Ayden stoi oparty o biurko z rękami zwieszonymi wzdłuż tułowiu. Wiem, że jest wściekły, bo krzyczy o tym każdy skrawek jego ciała. I kiedy unosi głowę, by spojrzeć mi w oczy, uderza we mnie to, czego mój umysł nie chciał przyjąć do świadomości od razu, gdy słuchałam nagrania i obserwowałam jego dziwne zachowanie. Dociera do mnie coś tak bolesnego, że czuję się jakby ktoś z całej siły uderzył mnie pięścią w brzuch.

   — To dlatego wróciłeś? — pytam cicho. Zbyt cicho, żeby mógł mnie usłyszeć. — Dlatego wróciłeś? — powtarzam, nieco głośniej. — Od początku chodziło ci o te dowody, tak? 

   Chłopak wzdycha, zaciskając dłonie w pięści. 

   — Wróciłem, bo potrzebowaliśmy zmienić lokalizację. Wybraliśmy San Diego — odpowiada po chwili — i nie ma w tym żadnego drugiego dna — dodaje.

   Wiem, że kłamie.

   — Wróciłeś, żeby pomścić ojca, tak? Dlatego chciałeś zdobyć te materiały i zakręciłeś się wokół mnie? Właśnie dlatego nie dawałeś mi spokoju. Po sznurku do kłębka, co? Boże, jaka ja byłam naiwna. — Parskam.

   Wstaję i biorę bardzo głęboki wdech. Czuję, jak ból powolutku wrzyna się pod moją skórę. Pierwsze łzy zbierają się pod moimi powiekami, ale nie pozwalam im spłynąć. Zaczyna robić mi się niedobrze i czuję zawroty głowy, ale z całych sił staram się trzymać. Zanim pozwolę sobie poczuć się całkowicie i nieodwracalnie pokonaną, chcę wysłuchać, co ma mi do powiedzenia Ayden Prescott. Chłopak, który miał być moim wybawieniem...

   — Nie wiesz, o czym mówisz, Luna — rzuca oschle, zatrzymując na mnie swój całkowicie pusty, pozbawiony emocji wzrok. 

   — Czyżby? — Śmieję się krótko, lecz bez krzty wesołości. — To właśnie tego szukałeś w gabinecie taty na urodzinach Liama, prawda? Tych dowodów? Jezu, Ayden, ty nawet nie próbujesz zaprzeczyć. — Wznoszę ręce do góry, bo jestem w tym momencie już tak bardzo bezsilna.

   Colin wychodzi z pokoju, zabierając ze sobą wszystkie swoje rzeczy. Jedno jego wcześniejsze spojrzenie na Aydena wystarczy, bym domyśliła się, że mam pieprzoną rację. Ayden właśnie dlatego wrócił, a Colin pomagał mu w tym wszystkim. Sytuacja, w której ja się znalazłam musiała być mu na rękę. Na pewno od dawna wiedział, że Stanfordowie są powiązani z Ramirezem, a co za tym idzie, z jego ojcem również. Wiedział, że Oscar przed śmiercią zostawił coś mojemu tacie. Ja byłam mu potrzebna tylko po to, żeby to odzyskać.

   — Tak, Lu. Wiedziałem o pewnych rzeczach. Tak, szukałem czegoś w gabinecie twojego ojca, ale wtedy jeszcze nie miałem pojęcia czego. I nie, Luna. Ty nie masz z tym wszystkim nic wspólnego. Spotykałem się z tobą, bo tego chciałem. I pomagam ci, bo tego właśnie pragnę. To, że znalazłaś się w samym środku tej sprawy jest czystym przypadkiem — wyrzuca z siebie.

   — Przypadkiem? — pytam, unosząc brwi. — Ja pierdole, Ayden! Przypadkiem nazywasz pobicie mnie do nieprzytomności, utratę dziecka, przemoc seksualną, fizyczną i psychiczną i próbę zabójstwa?! — wykrzykuję. 

   Zaczynają puszczać mi nerwy. Jestem już na granicy. Czuję się zmęczona, skrzywdzona i pokonana. Bo ostatnia nadzieja, którą miałam, właśnie umiera na moich oczach. 

   — Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli — cedzi.

   Odpycha się od biurka i strzela kilka razy na karku, po czym łapie się za głowę i wzdycha ciężko. Przeklina cicho, po nosem, a następnie zbliża się, zatrzymując metr przede mną.

   Wpatrujemy się w siebie, dysząc ciężko z wzburzenia. Nasze spojrzenia się krzyżują. On w moich zielonych oczach może zobaczyć bezbrzeżny ból, szok i rozczarowanie. Ja w jego czarnych nie widzę nic, poza pustką. Jedynie jego drżące ciało zdradza, w jak ogromnych jest właśnie emocjach. 

   — Przyjechałeś pomścić ojca. Wróciłeś, żeby odzyskać materiały, a ja miałam być przepustką do łatwiejszego dostępu do sejfu w gabinecie taty, prawda? Cała reszta to tylko wypadek przy pracy, tak? Dowiedziałeś się, co robi mi Kevin i głupio było ci powiedzieć, żebym wypierdalała? Seks ze mną? A co tam, fajny dodatek. Wyjazd do Meksyku? Nieszkodliwe urozmaicenie...

   — Przestań — warczy Ay, chwytając mnie za łokieć. Dopiero teraz widzę wyraźnie wściekłość na jego twarzy, ale ja również jestem zła. U mnie wściekłość miesza się z bólem. — Myślisz, że mnie jest z tym wszystkim łatwo? Z jednej strony jesteś ty i twoja rodzina. Nie zdajesz sobie sprawy, jak ogromny żal mam do Leonarda, że nie uratował mojego ojca...

   — Ale co on ma z tym wspólnego? — pytam, bo wydaje mi się to nielogiczne.

   — Dużo, Luna. Dlatego powtarzam ci, że nie wiesz, o czym mówisz. Owszem, chciałem odzyskać te dowody, ale...

   — Ale poznałeś moją historię i zaczęło boleć cię sumienie? — prowokuję go.

   Ayden na moje słowa po prostu przymyka oczy i wciąga powietrze w płuca, wypuszczając je po chwili z głośnym świstem.

   — Nie zachowuj się jak gówniara, bo nie chcę powiedzieć czegoś, czego później będę żałować — odpowiada i nie muszę patrzeć mu w oczy, by wiedzieć, że powstrzymuje się od wybuchu ostatkiem sił. 

   Ja też jestem wściekła. Jestem zraniona i czuję, że z każdym słowem, które pada między nami, tylko bardziej pogrążam się w otchłani bólu. Gdzieś z tyłu głowy ciągle mam nadzieję, że to się wcale nie dzieje. Że śnię i zaraz się obudzę. Bo przecież to niemożliwe, żeby po tym wszystkim, co Ayden zrobił dla mnie w związku z Kevinem i po tym, co razem przeżyliśmy, okazało się, iż to była tylko gra. Nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że tylko udawał, podczas gdy ja oddałam mu całą siebie, ofiarowując resztkę serca, którą miałam, w nadziei, że on je poskleja. I przez ostatnie tygodnie udawało mu się to po mistrzowsku i wygląda na to, że naprawdę robił to tylko po to, by mnie wykorzystać. 

   — Ja zachowuję się jak gówniara? — Marszczę brwi w niedowierzaniu. — To ty mnie okłamałeś! — podnoszę głos. — To ty wykorzystałeś mnie tylko po to, by zdobyć dowody. I najgorsze jest to, że wiedziałeś od dawna, co do ciebie czuję, a później dowiedziałeś się również, jakie piekło zgotował mi Kevin, a mimo to postanowiłeś w to brnąć. To obrzydliwe, Ayden.

    — Możesz powiedzieć i zarzucić mi wszystko, ale nie to, że cię wykorzystałem! — krzyczy chłopak, zmniejszając odległość między nami jeszcze bardziej.

   Piorunujemy się wzrokiem. Nasze klatki piersiowe dynamicznie unoszą się i opadają, a oddechy mieszają ze sobą, bo nasze twarze dzielą jedynie centymetry.

   Patrzę Prescottowi prosto w oczy i niedowierzam, że te same oczy jeszcze kilka godzin wcześniej wpatrywały się we mnie z uwielbieniem, a teraz spoglądają z ledwo hamowaną wściekłością. I nie mogę znieść myśli, że to wszystko było udawane. 

   — Nazywaj to jak chcesz. Ja czuję się wykorzystana. Zwłaszcza po tym, jak się przed tobą otworzyłam. Poznałeś wszystkie moje tajemnice. Dzieliłam z tobą każdą emocję, uczucia i myśli. Oddałam ci serce, duszę i ciało. Bo cię kocham i poszłabym za tobą w ogień, gdybyś tylko poprosił. Pozwoliłam sobie poczuć się przy tobie bezpiecznie. Pozwoliłam sobie na to, byś stał się moją bezpieczną przystanią i azylem. I teraz cierpię. Nawet Kevin nie zdołał zadać mi takiego bólu, jak ty, Ayden, właśnie dzisiaj. Bo do niego nigdy nie czułam nic, poza nienawiścią. 

   Wyrzucam z siebie tą tyradę i odwracam tyłem do bruneta, by nie widział łzy, która właśnie toczy się po moim policzku. 

   — Myślisz, że tylko ty cierpisz? — pyta Ayden cicho — Dobra. W porządku. Skoro tak się upierasz, to powiem ci wszystko. Mój ojciec stał się potworem przez ludzi, przeciwko którym występował w sądzie. To oni go zastraszyli. To oni sprowadzili go na samo dno. To właśnie przez nich postradał rozum. Thiago Ramirez, Theodore Stanford, twój ojciec, a także kilkoro pozostałych... To oni ponoszą odpowiedzialność za jego śmierć i za to, że zgotował mi i mojej rodzinie piekło. 

   — Mój ojciec nie ma z tym nic wspólnego — zaprzeczam szybko, ponownie się odwracając, na co czarnooki parska prześmiewczo.

   — Nie? Wiedział co to za ludzie. Mógł coś zrobić. Mógł powstrzymać mojego ojca, a swojego przyjaciela. Mógł go uratować. Jednak on postanowił zostawić go na pastwę tych gangsterów i zmusić go do odsprzedania udziałów w kancelarii. Kiedy wyjechaliśmy całkowicie o nas zapomniał...

   — A może zamiast obwiniać mojego ojca, powinieneś zapytać go co się wtedy wydarzyło? Kij zawsze ma dwa końce — mówię.

   — Po co? Żeby słuchać steku bzdur? Wróciłem do San Diego między innymi po to, żeby pomścić ojca. Dowody, które ma twój, mi  w tym pomogą. I owszem, na początku chciałem zbliżyć się do was tylko po to, żeby je odzyskać, ale im dłużej z wami przebywałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że wciąż jesteście w jakiś pojebany sposób dla mnie ważni. Ważniejsi, niż bym chciał. Zdałem sobie sprawę, że ty jesteś dla mnie ważna. I stało się to, zanim poznałem prawdę o twoim związku z Kevinem. Więc nie, Luna. Nie wykorzystałem cię, choć miałem taki plan. Mogłem to zrobić, ale coś tutaj — dotyka klatki piersiowej — mi na to nie pozwalało. Moje sumienie jest czyste. Nie powiedzenie ci prawdy nie jest równoznaczne z oszustwem. Nie oszukałem cię, nie wykorzystałem i nie zrobiłem nic, przez co mogłabyś tak się czuć.

   — Więc dlaczego tak właśnie się czuję?! — wykrzykuję, wbijając palec w jego pierś. — Dlaczego czuję się tak, jakby cały mój świat na nowo legł w gruzach? Dlaczego czuję się oszukana? Przecież mogłeś mi powiedzieć. Mogłeś być ze mną szczery. Tak po prostu. Ale postanowiłeś grać w jakąś cholerną grę, choć doskonale wiedziałeś, że kiedy poznam prawdę, ona mnie złamie...

   — Co mam ci powiedzieć? Czego ode mnie oczekujesz? Przeprosin? — sarka.

   Moje serce przecina niewidzialne ostrze, gdy docierają do mnie słowa chłopaka. 

   — Chciałabym jedynie zrozumieć. Tylko tyle i aż tyle.

   Usta Aydena wykrzywiają się w uśmiechu, który jednak z radością nie ma nic wspólnego. W jego oczach, mogłabym przysiąc, błyska ból pomieszany z gniewem. Kręci głową i parska.

   — Nie zrozumiesz — mówi cicho — choćbym nie wiem jak się starał cokolwiek ci wytłumaczyć, nie będziesz w stanie zrozumieć tego, co czuję. Twój ojciec was kochał. Mój był potworem. Uczynił z naszego życia piekło — urywa na moment. Łapie się za kark i unosi głowę, spoglądając w sufit, jakby tam szukał odpowiedzi na dręczące go pytania.

   — Też przeszłam przez piekło, Ay...

   — Tutaj nie chodzi tylko o ciebie, Luna! — krzyczy, przerywając mi. — Nawet przez moment nie kwestionowałem tego, jak wielką krzywdę wyrządził ci ten skurwysyn. Obiecałem, że cię od niego uwolnię i że ci pomogę. I dotrzymam słowa. Ale zrozum, że nie tylko ty cierpisz. Ja też jestem wrakiem człowieka. Bo wciąż mam w głowie to wszystko, co spotkało mnie, kiedy byłem dzieckiem i to, co z premedytacją zrobił mój ojciec...

   Urywa, biorąc duży haust powietrza. Na przemian zaciska i rozprostowuje palce, jakby to miało pomóc mu się uspokoić. 

   — Niezależnie od tego, przez co przeszedłeś, nie miałeś prawa mnie wykorzystać. Mogłeś powiedzieć mi prawdę, albo chociaż zostawić mnie w spokoju...

   — Prawdę? — pyta, mrużąc oczy. — Chcesz poznać pierdoloną prawdę?! — krzyczy. — Mój ojciec strzelił sobie w łeb na moich oczach, choć błagałem go, żeby tego nie robił. Krzyczałem, prosząc, żeby odłożył broń, ale nie chciał mnie słuchać. Łzy spływały po moich policzkach i miałem w dupie, że Oscar przez całe życie powtarzał mi, że płaczą tylko mięczaki. Stałem tam, błagając go żeby schował pistolet, że potrzebujemy go w naszym życiu. Obiecywałem, że poradzimy sobie z całym tym syfem, który się wydarzył. Przekonywałem go, że wybaczyliśmy mu to, co nam zrobił. A on tylko patrzył na mnie pustym wzrokiem, trzymając lufę przy skroni... — wykrzykuje Ayden i widzę, jak pierwsza łza toczy się w dół po jego policzku.

   Chwilę później zdaję sobie sprawę, że ja również płaczę.

   — Ayden, nie musisz...

   — Nie! Chciałaś poznać prawdę, więc ją poznasz. Mój ojciec miał w dupie moje błagania. Nie obchodziły go ani moje łzy, ani krzyki. Po prostu patrzył na mnie beznamiętnie. Wreszcie wolną ręką wyjął z szuflady list i położył go na krawędzi stołu. W kolejnej chwili, zanim zdążyłem mrugnąć, strzelił sobie w głowę. I nigdy nie zapomnę zapachu krwi, która była wszędzie nawet na mojej twarzy i resztek jego mózgu na ścianie, oraz jego ciała, bezwładnie spadającego z fotela. Ten obraz śnił mi się przez wiele miesięcy, każdej, pierdolonej nocy... 

   — Ayden — powtarzam cicho.

   Teraz moje serce krwawi nie tylko z powodu tego, że zostałam oszukana, ale również dlatego, że chłopak, który chwilę temu zranił mnie do szpiku, również cierpi. Łzy na jego twarzy rozrywają moją duszę na strzępy. Bo wciąż, nawet jeśli czuję się przez niego skrzywdzona, stawiam jego dobro ponad swoje.

   — Wiesz co było w liście? — pyta, ocierając twarz wierzchem dłoni — napisał, że zrobił to, by nas chronić i że już dłużej nie mógł tak żyć. Prosił, abyśmy mu wybaczyli, a na końcu tego krótkiego listu dodał, że jeśli chcę dowiedzieć się jak to wszystko się zaczęło i co zmusiło go do tak drastycznego kroku, powinienem poszukać informacji u Leonarda Duncana. Napisał również, że twój ojciec jest w posiadaniu czegoś, co pomoże mi pomścić jego śmierć. I co, Luna? Teraz już rozumiesz? Czy wreszcie pojęłaś, że nie zawsze chodzi o ciebie? 

   — Ja... — wykrztuszam z siebie, ale zupełnie nie wiem, co powiedzieć.

   Wiem natomiast, że czuję się tak, jakbym krwawiła od środka. Czuję ból w całym ciele, który rezonuje do każdej, najmniejszej cząsteczki. Serce tłucze się w mojej piersi, jak pieprzony pociąg towarowy, kiedy usiłuję zebrać myśli i powstrzymać drżenie dłoni i uspokoić oddech. Ayden stoi, dysząc ciężko.

   Moment później w drzwiach pojawia się Kira, Valentina i Nathaniel, najpewniej zwiedzeni naszymi krzykami. Kiedy dostrzegają naszą dwójkę, stojącą naprzeciw siebie z gniewem i bólem wypisanymi na twarzach, zatrzymują się, jak wryci. 

   — Co się stało? — pyta Nate, wpatrując się w moją zapłakaną twarz.

   Sekundę później przenosi wzrok na wściekłego Aydena, który usiłuje przybrać obojętny wyraz twarzy, ale w jego oczach nadal czai się cierpienie.

   — Nic się nie stało — prycha Ayden — powiedziałem Lunie prawdę. Najwyższy czas doprowadzić tę sprawę do końca. Bo nawet jeśli mój ojciec na to nie zasłużył, to ja, moja matka i Zoe zdecydowanie tak. Zasługujemy na sprawiedliwość i zrobię wszystko, żeby stało się jej zadość.

   Wyrzuca z siebie, po czym wychodzi, trącając Halla ramieniem. Dopiero kiedy znika nam z pola widzenia, pozwalam sobie na prawdziwą rozpacz. Upadam na kolana, zalewając się falą łez. Pozwalam cierpieniu przygnieść się do ziemi z pełną mocą.

   Nate wybiega za Aydenem, natomiast Kira klęka obok i chowa moje drobne, pokonane ciało w silnym uścisku.

   — Co tu się stało, Lu? — pyta, ale ja nie mam teraz siły na to, by jej odpowiedzieć.

   — Cierpię, Kira  — wykrztuszam, dławiąc się łzami — tak bardzo cierpię.

   Naprawdę nie sądziłam, że tak cudowny weekend zamieni się w początek mojego końca...

***

Ayden

   Wybiegam na parking przed bazą i próbuję z całych sił pozbyć się głazu, który ciąży mi na sercu. Chwytam się za klatkę piersiową i biorę łapczywie hausty powietrza, ale nic to nie daje.

   — Kurwa! — wykrzykuję, uderzając w beton. 

   W tej samej chwili przeszywa mnie piekący ból, za co przeklinam się w myślach. Pocieram bolącą rękę, a z moich ust nie przestaje wypływać potok przekleństw.

   — Coś ty jej znowu zrobił, Prescott? — słyszę za sobą głos przyjaciela, więc odwracam się z impetem w jego stronę.

   — Dzięki, Nate. Dzięki, że pytasz. Wszystko u mnie w zajebistym, kurwa, porządku — ironizuję, gromiąc go wzrokiem.

   — Powiedziałeś jej prawdę? — pyta.

   — Tak. Powiedziałem jej prawdę. I co z tego? I tak uważa, że ją oszukałem.

   — A nie zrobiłeś tego? — Nate unosi brew, a ja znowu czuję się tak, jakbym siedział w fotelu naprzeciwko terapeuty.

   — Nie! — podnoszę głos. — Owszem, miałem taki plan... ale nie zrobiłem tego. Nie mogłem. I wiedziałem, że tego nie zrobię już wtedy, kiedy zobaczyłem ją zapłakaną tamtego popołudnia na plaży. Przecież wiesz o tym. Wiesz o wszystkim, Nate. Po chuj zadajesz te wszystkie pytania? 

   Nathaniel podchodzi i chwyta mnie za ramiona.

   — Jeśli ci na niej zależy, musisz poskładać się do kupy. Zanim będzie za późno. Zanim wydarzy się coś, co bezpowrotnie wszystko zniszczy — mówi spokojnie, jednak mnie daleko jest do spokoju.

   Jestem wściekły. Na Lunę i jej ojca. Na Nathaniela, za jego pouczające gadki i na to, że ten facet zawsze ma, kurwa, rację, ale w życiu mu tego nie powiem. Jestem wściekły na jebanego Thiago Ramireza i jego przydupasów Stanfordów. Jestem wkurwiony, bo wszystko łączy się ze sobą w pojebany sposób i boleśnie świadomy tego, że gdyby nie sprawa sprzed lat, Luna nie przeszłaby przez całe to piekło. 

   — Nie poskładam się do kupy, dopóki nie doprowadzę sprawy mojego ojca do końca — stwierdzam poważnie.

   Nie chcę czuć tego wszystkiego, co właśnie sieje spustoszenie w mojej głowie. Bo oprócz tego, że jestem zły, czuję też potworny ból. Wspomnienie samobójstwa ojca, wciąż żywe, przecina moje ciało jak najostrzejsza brzytwa. Nigdy nie pogodzę się z tym, że tak łatwo z nas zrezygnował. I nigdy nie wybaczę mu tego, że skazał mnie na ten widok. Widok jego martwego ciała z dziurą w głowie już zawsze będzie nawiedzał mnie w snach.

   — Co zamierzasz teraz zrobić? Bo jeśli mam być szczery, uważam że powinieneś wrócić na górę i spokojnie porozmawiać z Luną. Nie możesz jej teraz zostawić. Widziałeś w jakim jest stanie.

   Patrzę przez chwilę na przyjaciela, po czym biorę głęboki wdech.

   — Ona i tak nie będzie teraz chciała ze mną rozmawiać. Oboje musimy ochłonąć. A ja czuję, że jeśli nie porozmawiam z pewną osobą, nie zaznam spokoju — wyrzucam z siebie, po czym odwracam się i wsiadam do Nissana. 

   W lusterku widzę, że Nate krzyczy coś za mną, ale nie dbam o to. Ruszam z piskiem w kierunku bramy wyjazdowej. Muszę wreszcie to zrobić. Muszę zadać pytania, które dręczą mnie od lat i poznać na nie odpowiedzi. A jest tylko jedna osoba, która je zna. Przyszedł czas na konfrontację.

***

   Rozsiadam się w fotelu Leonarda i czekam. Jeśli odczytał moją wiadomość powinien być tutaj lada moment. Z łatwością poradziłem sobie z alarmem i zabezpieczeniami. Wszedłem do jego gabinetu bezszelestnie. Nie sądziłem, że wciąż to potrafię, ale najwyraźniej umiejętność włamywania się jest jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina. 

   Zalewa mnie fala emocji. Wcale nie chcę ich czuć, ale to jest silniejsze. Już za moment, być może, poznam całą prawdę. Prawdę, której pragnę od przeszło dwóch lat. Przeraża mnie myśl, że kiedy już to się wydarzy, wcale nie odczuję upragnionej ulgi. 

   Biorę głęboki wdech, próbując się opanować, ale to na nic. Czuję się teraz jak kompletna pizda. Zawsze umiałem dobrze maskować emocje. Nie okazywałem słabości. Moje oczy wiały pustką zawsze, kiedy chciałem ukryć, co naprawdę czuję. Teraz wiem, że w tym momencie można czytać ze mnie, jak z otwartej księgi. I strasznie mnie to wkurwia.

   — Jak tutaj wszedłeś? 

   Słyszę pytanie, któremu towarzyszy dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi.

   Odwracam się w fotelu w kierunku mężczyzny. 

   — Ojciec niewiele mnie nauczył, ale ulica już tak. Potrafię wejść niezauważony i nie zostawić żadnych śladów — tłumaczę.

   Byłem pewien, że ojciec Luny będzie wzburzony. Zamiast tego po prostu odkłada aktówkę na komodzie obok i zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. 

   To nieco zbija mnie z tropu. Myślałem, że się wścieknie i że każe mi wypierdalać ze swojego fotela. On jednak jest zadziwiająco spokojny, albo bardzo dobrze udaje. Kładzie plecy na oparciu krzesła i spogląda prosto w moje oczy. I przysięgam, że już dawno nie czułem się tak zdezorientowany, jak właśnie w tym momencie. Staram się to ukryć, ale nie jestem pewien, czy jego prawniczy szósty zmysł da się tak łatwo oszukać.

   — Czekałem na ciebie, Ayden — mówi — skoro tutaj jesteś, poznałeś część prawdy i chcesz znać resztę historii, tak?

   Przełykam nerwowo ślinę, czując się znowu jak mały chłopiec. Ton głosu seniora Duncana powoduje, że z jednej strony odczuwam ukojenie, a z drugiej kiełkującą na nową złość. Odchrząkuję i poprawiam się nerwowo. 

   — Ojciec zostawił mi list. Napisał w nim, że jeśli będę chciał dowiedzieć się wszystkiego, mam zwrócić się właśnie do ciebie. Dlatego tu jestem. 

   — I odnalazłeś ten list dopiero po dwóch latach? — pyta, a ja zaczynam czuć się, jak ostatni kretyn.

   — Nie. Ojciec dał mi go minutę przed tym, jak na moich oczach strzelił sobie w głowę — odpowiadam, usiłując zachować spokój, choć wewnątrz mnie wszystko zdaje się wrzeć.

   Patrzę wprost w oczy Leonarda i widzę, że tym razem to on jest zdezorientowany i wygląda na to, że nie miał pojęcia, że byłem świadkiem samobójstwa ojca. Nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić, co widzę w jego zielonych tęczówkach, ale współczucie zdecydowanie w nich widnieje. 

   — Przykro mi, Ayden, że musieliście przez to przechodzić.

   — I powinno. W końcu jesteś współwinny tego, co się stało — zarzucam i widzę, jak mięsień szczęki mojego rozmówcy drga. 

   — Chyba nie bardzo rozumiem — mówi, poprawiając się nerwowo.

   Parskam.

   — No tak. Najlepiej jest udawać, że się nie rozumie. Porzucenie go w naprawdę trudnym momencie i zostawienie na pastwę gangsterów było szczytem lojalności z twojej strony, Leonardo. To przez was mój ojciec stał się potworem i zniszczył nam życie. Mogłeś go powstrzymać, ale nie zrobiłeś tego. Byliście przyjaciółmi. Wspólnikami. Powinieneś był go uratować. Dlaczego tego nie zrobiłeś? Dlaczego dopuściłeś do tego, żeby aż tak się stoczył?

   Wyrzucam z siebie na jednym wdechu, ponownie czując przypływ złości. Wstaję i zaczynam nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. 

   — Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby ratować twojego ojca — mówi, wciąż zachowując spokój, choć widzę wyraźnie w wyrazie jego twarzy, że zaczyna się irytować.

   — Gówno prawda! — krzyczę, chcąc sprowokować go do okazania jakichkolwiek większych emocji, bo wkurwia mnie jego opanowanie.

   — Sześć lat temu do naszej kancelarii zgłosił się pewien dziennikarz — zaczyna, powodując, że zatrzymuję się w miejscu i zawieszam swój wzrok na jego osobie — okazało się, że został oskarżony o spowodowanie wypadku, w którym zginęła kobieta w zaawansowanej ciąży. Dziecka również nie udało się uratować. Tą kobietą była Carmen Ramirez...

   Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobywa się z nich ani jedno słowo. Zamiast tego wracam do biurka i opadam bezsilnie z powrotem na fotel. Leonardo, widząc moją minę, kontynuuje:

   — Od razu, gdy tylko usłyszałem nazwisko Ramirez, odmówiłem reprezentowania w sądzie tego mężczyzny. Nazywał się Roger Miller. Jak się później okazało, był jednym z tych dziennikarzy, którzy szukają sensacji i nie boją się absolutnie żadnego tematu. Był w kraju dosyć znany. To właśnie on pomógł policji trafić na trop handlarzy dziećmi w dwa tysiące dziesiątym roku. Thiago Ramirez to polityk, o którym krążyły przeróżne plotki. Nie chciałem mieć z tym człowiekiem nic wspólnego, ale twój ojciec się uparł. Uparł się, że będzie bronić tego dziennikarza. Prosiłem go, żeby tego nie robił. Posunąłem się nawet do groźby. Twój ojciec doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim tak naprawdę jest Ramirez. Ale zgubiła go chęć wygrania sprawy życia. I wygrał ją. Okazało się, że w samochodzie ktoś przeciął przewody. Nie wiem skąd Roger zdobył te informacje, ale miał je. Miał też dowody, dzięki którym został uniewinniony. Kilka tygodni później został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Oficjalną przyczyną śmierci było powieszenie, ale nie trzeba być geniuszem, by rozumieć, że ktoś mu w tym pomógł. Mieszkanie Millera zostało doszczętnie zdemolowane. Ten dziennikarz chyba czuł, że coś się wydarzy, bo często dzwonił do Oscara, skarżąc się, że jest śledzony i że nie czuje się bezpiecznie. Tuż przed śmiercią przekazał wszystkie informacje twojemu ojcu. Okazało się, że od miesięcy zbiera dowody na temat nielegalnej działalności Ramireza oraz jego powiązań z mafią. Carmen Ramirez w noc swojej śmierci jechała spotkać się z nim, ale na miejsce nie dotarła. Prawdopodobnie to właśnie Thiago doprowadził do jej śmierci. 

   — Wiedziałeś o tym wszystkim i nie poszedłeś na policję? — pytam cicho.

   Wiem, jak okrutni potrafią być ludzie, ale nawet z tą świadomością, na samą myśl, że ten człowiek pozbawił życia swoją żonę i nienarodzone dziecko czuję obrzydzenie. Skurwiel powinien smażyć się na samym dnie piekła.

   Leonardo powoli kręci głową.

   — Nie. Dowiedziałem się o tym tuż przed śmiercią twojego ojca. Wcześniej nie miałem o niczym pojęcia. Twój tata, tuż po rzekomym samobójstwie tego dziennikarza, zaczął dziwnie się zachowywać. I z każdym miesiącem było coraz gorzej. Pytałem. Często pytałem co się dzieje, ale mnie zbywał. Proponowałem pomoc, ale ją odrzucał. Później zaczął pić. Stał się agresywny. Znosiłem to przez ponad dwa lata. Ale kiedy zaczął pojawiać się pijany w sądzie nie mogłem dłużej tego tolerować. Przegrywał sprawy, wdawał się w kłótnie i bójki z klientami. Nie mogłem pozwolić na to, żeby dobre imię oraz renoma naszej kancelarii, które budowaliśmy przez lata, zostały zszargane. Musiałem chronić nie tylko to, ale również rodzinę. Gdybyś był na moim miejscu, zrozumiałbyś. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby uratować Oscara. Ale po latach walki musiałem się poddać, bo ważniejsza od niego była dla mnie moja własna rodzina. Dopiero kilka tygodni przed jego śmiercią dowiedziałem się, że Miller przekazał mu wszystkie dowody, twardy dysk i pendrive z nagraniami rozmów z Carmen. Ramirez chciał je odzyskać. Dlatego zastraszał twojego ojca, ale on był uparty. Stoczył się, zaczął pić, bo sobie nie radził, ale mimo to nie zgłosił tego na policję. Nie wiem, prawdopodobnie chciał chronić nas wszystkich. To było cholernie głupie, wiem, ale zrobił to, żeby wam nie stała się krzywda. 

    — Zajebiście, kurwa, heroiczny czyn — prycham.

   Czuję, że pod moimi powiekami zaczynają zbierać się łzy. Znowu czuję się jak kompletna pizda, więc mrugam szybko i wstaję, odwracając się tyłem do Duncana. Staję przed oknem i zawieszam wzrok na panoramę miasta.

   Jeszcze nie do końca dociera do mnie to, co usłyszałem. Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem, jak mam się z tym czuć, ani co czuję właśnie teraz. Ból i złość wcale nie minęły. Ulga także się nie pojawiła.

   — Twój ojciec był śledzony, zastraszany i gnębiony przez ludzi Ramireza. Żył w ciągłym strachu i napięciu, a ja nie miałem o niczym pojęcia. Dowiedziałem się zbyt późno, żebym mógł zrobić cokolwiek. Wiem, że bardzo was skrzywdził i nie chcę go w żaden sposób usprawiedliwiać, ale codziennie od jego pogrzebu próbuję go zrozumieć. Nie zasłużył na to, co się stało. To oni go zniszczyli. To Ramirez i jego ludzie spowodowali, że upadł na samo dno i odebrał sobie życie.

   — Dlaczego nie poszedłeś na policję, kiedy przekazał ci te materiały? — pytam.

   — Zrobiłbym to, gdybym je miał. Pewnego dnia Oscar zadzwonił do mnie, mówiąc że wysłał paczkę do kancelarii i prosił, żebym przekazał ci ją w odpowiednim momencie, albo kiedy po nią przyjdziesz. Wyznał całą prawdę i powiedział, że żałuje tego, co się stało. Przeprosił za wszystko i rozłączył się. Niemal od razu wykupiłem bilet na samolot, ale było za późno. Kolejnego dnia dostałem telefon, że nie żyje. Paczka dotarła. Były w niej dwa listy. Jeden do ciebie, drugi do mnie oraz dyktafon. W moim liście, oprócz kilku prywatnych słów, był kod do skrytki. Nie wiem gdzie ona jest. Wskazówki masz u siebie. 

   Odwracam się, by spojrzeć na ojca Luny i w tym samym momencie on podnosi się z miejsca i rusza do ogromnej szafy. Otwiera ją, po czym wstukuje kilkucyfrowy kod w sejfie, dodatkowo przykładając też palec do ekranu dotykowego. Słyszę charakterystyczne piknięcie i drzwiczki otwierają się. W kolejnej chwili Leonardo wyciąga niewielką kopertę, zamyka wszystko i rusza ku mnie, wyciągając pakunek w moją stronę

   Tym razem nie umiem ukryć emocji. Drżącą dłonią sięgam po kopertę i wysypuję jej zawartość na biurko. Moim oczom ukazuje się list, dyktafon oraz nieśmiertelnik ojca. Chwytam go w palce, wstrzymując oddech, po czym ze świstem wypuszczam powietrze z płuc. Podnoszę wisior do góry, odczytując jego pełne imię: Oscar Anthony Prescott. Oczy zachodzą mi mgłą i w tej chwili mam to już kompletnie w dupie. Emocje bombardują mnie jedna za drugą, przygniatając mnie i dociskając do ziemi. Czuję się teraz tak bardzo pokonany, że nie mam siły już udawać. 

   — Też za nim tęsknię. Brakuje mi go każdego dnia — odzywa się Duncan, stając tuż obok mnie.

   Sięgam po dyktafon. Moja dłoń trzęsie się tak mocno, jakbym był narkomanem na głodzie. Klikam włącz, a do moich uszu dociera charakterystyczny szum, po czym słyszę słaby i zmęczony głos ojca:

   — Cześć, synku. Tak bardzo cię przepraszam...

   To dla mnie zbyt wiele. Wyłączam urządzenie i rzucam go na blat, czując, jak oddech grzęźnie mi w gardle. Próbuję złapać powietrze w płuca, ale nie dam rady. Ból, jaki mnie ogarnia, jest zbyt silny. Upadam na kolana, czując, jak ramiona Leonardo obejmują moje. Czuję się teraz jak mały, skrzywdzony chłopiec, który upadł i nie potrafi wstać. Czuję się pokonany.

   Czuję coś mokrego na policzkach i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to pierdolone łzy, którymi mój ojciec tak bardzo gardził, gdy pojawiały się na twarzy mężczyzny. 

   Oscarze Anthony Prescottcie. Tak bardzo nienawidzę cię za to, co zrobiłeś, jednocześnie niczego nie pragnę teraz bardziej niż tego, żebyś tu był i zabrał ode mnie ten cholerny ból.

***

Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału. Prawdopodobnie będę go nieco modyfikować w przyszłości, ale póki co chciałam, żebyście w końcu dostali kolejną część. Jeszcze raz bardzo Was przepraszam, że musieliście tak długo czekać, ale kiedy dopada mnie zastój, nie jestem w stanie pisać, a i tak jestem w szoku, że w końcu się udało. 

Kocham Was i ściskam mocno. Do następnego, Wasza Lea <3

Tik Tok LeaRevoy

Twitter LeaRevoy

Instagram — learevoy


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top