42.

    Do szkoły przyjeżdżam z dwugodzinnym opóźnieniem. Miniona doba była trudna i po tak burzliwym dniu i pełnej emocji nocy, ledwo udało mi się zwlec z łóżka. Spałam jedynie cztery godziny, a i tak zasnęłam tylko dzięki tabletkom.

    Przechodzę przez duże, oszklone drzwi. Za chwilę kończy się fizyka, a zaraz po niej mam zajęcia z chemii, więc udaję się prosto na drugie piętro. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wyglądam jak żywy trup i nawet mocny makijaż nie pomógł mi zakryć worków pod oczami. Moje powieki są ciężkie, a białka przekrwione od płaczu. Jednak to, jak wyglądam, jest moim najmniejszym zmartwieniem i w ogóle mnie nie obchodzi. Wiem, że ludzie ze szkoły będą się zastanawiać, co mi jest i szybko pojawią się teorie i plotki na ten temat, ale nie interesuje mnie to. Nigdy mnie nie interesowało i nie zacznie. Słyszałam tak wiele dziwnych historii na swój temat, że chyba nic mnie już nie zdziwi. Uodporniłam się i nauczyłam nosić maski. Ciężko jest wytrwać w tej chorej społeczności. Jeśli ktoś jest słaby, szybko zostanie zniszczony. Liceum takie jest...

    Docieram do swojej szafki, żeby zostawić rzeczy. Trzęsącymi się dłońmi odkładam notes oraz książki. Od wczoraj nie jestem w stanie powstrzymać ich drżenia. Zabieram odpowiednie materiały, omal nie upuszczając komórki na podłogę, zamykam szafkę i ruszam pod salę. Nie wiem jak wytrzymam dzisiejszy dzień. Źle ze mną. Czuję to każdą cząstką mojego ciała. Trzymam się już tylko resztkami sił.

    Naprawdę starałam się zachować spokój po tym, jak potraktował mnie Ayden, ale ból był zbyt silny. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Wciąż czuję się tak, jakbym w mięsień znajdujący się w mojej piersi miała wbity nóż. Jakby coś rozrywało mnie od środka. Nawet oddychanie przychodzi mi z trudem i nie umiem pozbyć się z gardła tej dławiącej guli, która sprawia, że nadal mam ochotę płakać. Czuję się zraniona, cholernie upokorzona i absolutnie nic już nie pojmuję. Przestałam za nim nadążać. Choć chyba tak naprawdę nigdy nie nadążałam...

    Próbuję zrozumieć zachowanie Ayden'a. Wiem, co to znaczy zostać wyszarpanym ze snu przez koszmar. Obudzić się w środku nocy w stanie zagubienia i paniki. Znam to uczucie przerażenia, gdy w pierwszej chwili nie masz pewności, czy to był tylko potworny sen, czy jesteś zmuszony przeżywać tę tragedię ponownie i uczucie ulgi, kiedy powoli zdajesz sobie sprawę, że pierwsza opcja jest tą właściwą. Wiem aż za dobrze, jak ciężko jest dojść do siebie, gdy demony przeszłości nawiedzają w snach, a każde wspomnienie jest tak bolesne i realne, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj — nie lata temu. Trawiący ból jest wtedy tak silny, że nawet oddech rani do kości, a w powietrzu unosi się zapach destrukcji. Ay przeżył to wszystko dzisiejszej nocy i naprawdę go rozumiem, ponieważ ja sama bardzo często jestem zmuszona przez to przechodzić. Zdaję sobie sprawę, jak okropnie musiał się czuć i było mu ciężko, a fakt, że słyszałam słowa, które w panice wypowiadał przez sen i widziałam jego łzy, dodatkowo wyprowadził go z równowagi.

    Ayden... Zawsze tajemniczy, silny i niezależny. Prawdziwy twardziel, mocno stąpający po ziemi. Człowiek, którego drugim imieniem jest walka, a patrząc komuś w oczy zdaje się wysyłać komunikat: lepiej się do mnie nie zbliżaj. Bije od niego jakaś dziwna aura, która powoduje, że nie musi nic robić ani mówić, a i tak czuje się do niego respekt. Tej nocy byłam świadkiem jego słabości i to sprawiło, że poczuł się upokorzony. Widziałam to w jego ciemnych oczach. Zobaczyłam gniew, od którego przeszły mnie ciarki. I mimo strachu, który mnie ogarnął, kiedy czarnooki spojrzał w moje zielone tęczówki, chciałam zostać przy nim. Pragnęłam mu pomóc, zrobić cokolwiek, żeby z jego twarzy zniknął ten grymas cierpienia. Tak jak on pomógł mnie, kiedy znalazłam się na krawędzi. Nie pozwolił mi upaść tamtego dnia, gdy wróciłam ze szpitala po pobiciu i nie zostawił wiele razy później w sytuacjach, kiedy jedyną rzeczą, na którą miałam ochotę, było połknięcie wszystkich pigułek znajdujących się w domu.

    Myślałam, że wytworzyła się między nami jakaś więź. Dlatego jego odrzucenie boli mnie teraz tysiąc razy bardziej. Nigdy nie zapomnę tej pustki w jego oczach, kiedy krzyczał, że mam się wynosić. Nie zapomnę rozrywającego uczucia bólu, gdy spoglądał na mnie beznamiętnie, jakbym była nikim.

    Od wielu godzin zadaję sobie pytanie: po co to wszystko? Dlaczego robił dla mnie tak wiele? Wyciągał z domu, byśmy mogli spędzić razem trochę czasu, sprawiał, że zapominałam. Siedział ze mną do rana i pozwalał płakać w swoje ramię, gdy byłam w kompletnej rozsypce. Dlaczego mnie pocałował, tulił i chronił przed upadkiem? Po jaką cholerę ryzykuje wszystko, by wyrwać mnie z rąk Kevina? Jakim prawem pozwolił mi uwierzyć, że jestem kimś ważnym w jego życiu, skoro w rzeczywistości nic dla niego nie znaczę? Dlaczego po raz kolejny mnie skrzywdził? Jak mogłam być tak naiwna i głupia, by ponownie mu zaufać, mimo tego, co zrobił mi przed laty? Jakim cudem uwierzyłam, że zaszła w nim jakakolwiek zmiana na lepsze? Przecież faceci jego pokroju się nie zmieniają. Powinnam była o tym pamiętać, być ostrożną i podążać za rozumem, a nie za głupim, naiwnym sercem, które przecież zdradziło mnie już tyle razy...

    Dźwięk dzwonka gwałtownie wyrywa mnie z zamyślenia. Potrząsam głową, bo nagle dociera do mnie, że siedzę już pod drzwiami pracowni chemicznej. Zaciskam powieki i biorę głęboki wdech, czekając na falę tłumów, która lada moment wypełni korytarz. Tak też się dzieje. Przyciskam palce do skroni, bo odnoszę wrażenie, że od tego gwaru rozsadzi mi czaszkę. Pulsujący ból promieniuje do całego ciała, nie pozwalając mi nawet na chwilę wytchnienia. Spuszczam głowę i zaczynam modlić się w duchu o przetrwanie tego dnia. Ciągle mam naiwną nadzieję, że ten bolesny ucisk w piersi w końcu minie, że tabletki zaczną działać, zabierając mnie w dający niesamowitą ulgę błogostan. Prycham pod nosem, bo przecież wiem doskonale, że nadzieja matką głupich.

    Kilkanaście, ciągnących się w nieskończoność, minut później, dzwonek rozbrzmiewa ponownie, sygnalizując rozpoczęcie kolejnej lekcji. Ignoruję ciekawskie spojrzenia i wchodzę wraz z grupą do pomieszczenia, zajmując miejsce w ostatniej ławce tuż przy oknie. Przygotowuję się do zajęć mechanicznie i nawet nie próbuję zachowywać jakichkolwiek pozorów, że wszystko ze mną okej. Moim jedynym celem na dzisiaj jest przeżyć.

    Udaje mi się przetrwać dwie godziny chemii, historię i angielski. Głównie dlatego, że całą swoją uwagę skupiam na chaosie i dramacie, które rozgrywają się w mojej duszy i umyśle. Wstrzymywanie płaczu kosztuje mnie tak wiele wysiłku, że czas płynie mi niewiarygodnie szybko.

    Oprócz garstki gapiących się na mnie osób, kilkorga znajomych, co szeptali pod nosem możliwe scenariusze dotyczące tego, co mi się stało i nauczyciela historii, który zapytał, czy wszystko ze mną w porządku, nikt nie zwracał na mnie uwagi. I kiedy tuż przed ostatnią lekcją zaczynam już sobie w duchu gratulować, że wygrałam tę nierówną walkę ze sobą i nie załamałam się całkowicie, dostrzegam ją. Stoi dumnie, z uniesioną głową i szerokim uśmiechem na miarę marnej aktoreczki z Hollywood. Jej towarzyszka — Rachel, która ma ewidentne rozdwojenie jaźni, odwzajemnia ten psychopatyczny uśmieszek. W tej szkole jest mnóstwo ludzi, których zwyczajnie nie lubię, mnóstwo dziewczyn, z którymi nie raz darłam koty, ale żadna z nich nie działa mi na nerwy i nie wzbudza tylu negatywnych emocji, co ona. Adison Austen.

    Nie zawsze było między nami tak źle, jak jest teraz. Kiedy ją poznałam wydała mi się w porządku. Byłam dla niej miła i pomagałam zawsze, gdy tego potrzebowała. W końcu należałyśmy do jednego zespołu. W miarę upływającego czasu, Adison coraz częściej pokazywała, na co ją stać. Początkowo przymykałam oko na dziwne akcje, napędzane jej chorą zazdrością i obsesyjną potrzebą rywalizacji. I kiedy zdałam sobie sprawę, że jej głównym celem jest wygryzienie mnie z grupy i udowodnienie baletmistrzyni, że nie nadaję się na zawodową baletnicę, również pozbyłam się skrupułów. Bardzo szybko dotarło do mnie, że ona najzwyczajniej w świecie chce wszystkiego, co należy do mnie. Nigdy nie atakowałam pierwsza i nigdy też nie podłożyłam jej świni, nauczona od małego zasad fair play. Reagowałam jedynie wtedy, gdy zaczynała przeginać, ale mój wypadek i to, co działo się później, przelało czarę goryczy. Z satysfakcją zajęła moje miejsce w zespole i zgarnęła główną rolę w spektaklu, nie okazując mi ani cienia współczucia po tragedii, jaka mnie spotkała. Dlatego gdyby dzisiaj nadarzyła się jakakolwiek okazja do tego, by wbić jej szpilę, zrobiłabym to z prawdziwą przyjemnością i nie zawahałabym się ani sekundę.

    Patrzę na nią, mrużąc oczy. Z pełną mocą dociera do mnie, jak bardzo jej nienawidzę. W mojej głowie pojawia się obraz zdjęć, które pokazał mi Prescott. Tego, co mówiła w szatni tamtego wieczoru, gdy się na nią rzuciłam. Szybko zdaję sobie sprawę, że największą agresję wzbudza we mnie fakt, że miała cokolwiek wspólnego z Ayden'em. Czuję gniew całą sobą. Płynie właśnie w moich żyłach zamiast krwi. Zaczynam jeszcze bardziej drżeć i wstaję, bo nie jestem w stanie dłużej usiedzieć na miejscu. Odchodzę kilka metrów dalej i oddycham głęboko, by się uspokoić. Przypływ złości tchnął we mnie siłę, której potrzebowałam, by wytrzymać do końca zajęć, a której powoli zaczynało mi już brakować. Teraz, choć wciąż niesamowicie zraniona, jestem pobudzona i mam ochotę w coś uderzyć.

    Chodzę w tę i z powrotem, a kiedy spojrzenia moje i Adison się krzyżują, wbijam sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni aż do krwi, by powstrzymać impuls, który każe mi podejść do niej i zedrzeć z jej twarzy ten pieprzony, fałszywy uśmieszek.

    — Zapraszam do klasy.  — Ostry głos profesora Moora sprowadza mnie na ziemię.

    Ostatnia godzina. Angielski z największą „kosą" w tej szkole. Najbardziej wymagającym i surowym nauczycielem. Dam radę. Dam na pewno, o ile nie puszczą mi nerwy, a tykająca od wielu tygodni bomba w mojej głowie nie wybuchnie, doprowadzając do tego, że Adison skończy z nożyczkami w aorcie. Muszę wytrzymać. I kiedy tylko opuszczę mury szkoły, pojadę prosto do domu. Zrobię sobie najbardziej wyczerpujący trening, na jaki tylko mnie stać. Wezmę lodowaty prysznic, kilka pigułek, po czym zaszyję się pod kołdrą i będę płakać. Będę płakać i krzyczeć w poduszkę tak długo, aż ujdzie ze mnie cały nagromadzony ból, a emocje tłoczące się w mojej duszy, które tak bardzo mnie wyniszczają, doprowadzając do coraz większej ruiny, wreszcie znajdą ujście.

***

    Wstaję i wychodzę z klasy równo z dzwonkiem. Niemal przez cały czas czuję na swoich plecach palący wzrok Austen. Idzie za mną w kierunku szafek. Opowiada o czymś Rachel, a kiedy pada moje imię, muszę użyć całej swojej silnej woli, by się nie zatrzymać z zamiarem dobitnego pokazania, co o niej sądzę.

    Wrzucam do szafki rzeczy, które już mi się dzisiaj nie przydadzą, zabieram torbę i kieruję się do wyjścia. Adison znika gdzieś w tłumie i bardzo dobrze, bo jej obecność działa na mnie, jak płachta na byka. Lepiej niech trzyma się z daleka...

    Promienie słońca witają mnie, gdy tylko wychodzę na zewnątrz. Czuję ich ciepło na policzkach i mam wrażenie, jakby słońce chciało dodać mi otuchy. Jakby próbowało mnie przekonać, że wszystko będzie dobrze. Zaciągam się mocno ciepłym powietrzem. Dzień jest upalny i bezwietrzny, idealna pogoda, żeby wyjść na plażę, albo... utopić się w oceanie...

    Potrząsam głową, nie mając pojęcia dlaczego ta myśl pojawiła się w moim umyśle i ruszam przed siebie. Niedaleko wyjazdu z parkingu dostrzegam znajomy samochód. Zwalniam kroku, marszcząc brwi. Co znowu?

    Czy oni nie mogę dać mi spokoju?

    Odwracam się, zmieniając kierunek, bo nie mam ochoty na pogawędki z Natem. Nie interesuje mnie, po co przyjechał i czego ode mnie chce. Niech spieprza.

     — Luna! — woła za mną, ale całkowicie go ignoruję, nie zwalniając kroku.

     Lawiruję pomiędzy samochodami, szukając drogi ucieczki. I wygląda na to, że los nie zamierza mnie dzisiaj oszczędzić. Pieprzonym przypadkiem, przechodzę obok pieprzonego auta pieprzonej Adison Austen, która — a jakżeby inaczej — wyrasta przede mną w towarzystwie Rachel i kilku innych idiotek jej pokroju.

     — Duncan, cóż za spotkanie. — Uśmiecha się słodko.

    Tak słodko, że aż mnie mdli.

    — Zejdź mi z drogi, Austen — warczę — dla własnego dobra — dodaję, całkowicie poważnie.

    Czuję, jak wściekłość wypełnia mnie do granic. Nadarza mi się właśnie idealna okazja, żeby się wyżyć i dać upust niszczącym emocjom, jednak muszę się opanować. Mam już i tak zbyt wiele problemów i absolutnie nie zamierzam po raz kolejny płaszczyć się przed nią i jej zadufanymi w sobie rodzicami.

     — Czy ty właśnie próbujesz mi grozić? — pyta.

    Krzyżuje ramiona i posyła mi cyniczny uśmieszek.

    Parskam i usiłuję ją wyminąć, ale zastępuje mi drogę, co sprawia, że na moje ciało wypełza gęsia skórka, spowodowana rosnącym gniewem i adrenaliną. Przymykam oczy i biorę głęboki wdech, po raz kolejny wbijając sobie paznokcie w skórę.

    Opanuj się, Luna.

    — Adison, odpuść sobie — mówię, siląc się na spokój. — Jeśli chcesz się pokłócić, znajdź sobie inną kandydatkę, bo ja nie mam na to czasu. Zejdź mi z drogi — powtarzam raz jeszcze i ruszam przed siebie, odpychając ją na bok.

    Ta jednak nie zamierza dać tak łatwo za wygraną. Chwyta mnie za ramię i pociąga z powrotem do tyłu, co nie jest dobrym posunięciem. Wyszarpuję się z jej uścisku i staję niebezpiecznie blisko, modląc się w duchu, bym nie straciła resztek kontroli. Zarówno Rachel, jak i cała reszta ich towarzyszek odsuwają się nieco od naszej dwójki, jakby przeczuwały nadchodzącą burzę.

    — Nigdy więcej mnie nie dotykaj. — Syczę, gromiąc ją wzrokiem, na co odpowiada jedynie prześmiewczym parsknięciem.

    — Spoko. W porównaniu do ciebie, nie jestem prostaczką i nie zamierzam cię bić — mówi, nawiązując do mojego ostatniego zachowania.

    — Prostactwa nauczyłam się od ciebie. — Prycham. — I wolę być prostaczką, która rzuca się z pięściami na ludzi, niż kimś twojego pokroju. To ciebie przeleciało pół miasta. Wciąż chcesz się licytować? — pytam.

    Z twarzy Adison nie schodzi cwany uśmiech, ale widzę w jej oczach, że tą uwagą wbiłam jej szpilę.

    Kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiada, prycham jej w twarz i odwracam się, by odejść. Dostrzegam Nathaniela, zmierzającego w tę stronę i jęczę cicho. Niech się wszyscy już dzisiaj ode mnie odwalą.

    — Wolę pieprzyć się z połową miasta i nie udawać kogoś, kim nie jestem... — słyszę za sobą, więc zwalniam — niż zgrywać idealną córeczkę i przykładną obywatelkę, która potajemnie nagrywa seks taśmy!

    Zatrzymuję się gwałtownie. Daję sobie chwilę na to, by minął pierwszy szok. Odwracam się powoli w stronę Adison, a kiedy widzę wyraz jej twarzy, dociera do mnie z pełną mocą, że się nie przesłyszałam. W pierwszej sekundzie czuję strach tak silny, że na moment tracę oddech. Panika zaciska się na moim gardle, by już po chwili zwolnić ucisk, ustępując miejsca — rezonującej do każdej komórki mojego ciała — złości.

    Czy to jakiś żart?

    — Ty pieprzona suko — syczę, ruszając w jej stronę.

    Zabiję Kevina, ale najpierw policzę się z nią.

    Wpadam na nią z całym impetem, nim zdąży zareagować. Odbija się od maski samochodu, po czym upada boleśnie na ziemię. Z jej gardła wyrywa się pisk zaskoczenia. Biorę zamach, by wymierzyć jej cios w twarz, ale ktoś łapie moją dłoń w locie. Sekundę później czyjeś silne ramiona zaciskają się wokół mojej talii i odciągają w tył. Zdaję sobie sprawę, że tym kimś jest Nathaniel. Zaczynam się wyrywać, wierzgając nogami w powietrzu, ale przyjaciel jest silniejszy i trzyma mnie mocno, a ja nie mam żadnych szans w walce z nim.

    — Puszczaj mnie! — Wrzeszczę na całe gardło.

    Oddalamy się od Adison coraz bardziej, a on ani myśli wykonywać mojego rozkazu.

    — Uspokój się, do cholery, zanim zleci się tutaj pół szkoły! Chcesz znowu mieć problemy? I przestań mnie, kurwa, kopać! — Również podnosi głos.

    Biorę szybkie, poszarpane wdechy. Nate ma rację. Powinnam się uspokoić, zanim zjawi się jakiś nauczyciel. Przestaję wymachiwać rękami i nogami i próbuję unormować oddech. Nate wpycha mnie do samochodu i sam zapina mi pas.

    — Nie zwiejesz, zanim usiądę na swoim miejscu? — pyta, a ja potrząsam głową.

    Patrzy na mnie nieufnie jeszcze przez chwilę, po czym zamyka drzwi, obchodzi samochód i siada w fotelu kierowcy.

    Powoli, sekunda po sekundzie, gniew ustępuje przerażeniu. Zaczynam drżeć na całym ciele, przełykając nerwowo ślinę. Zaciskam powieki, chcąc powstrzymać łzy bezradności.

    — Zabierz mnie do domu — proszę cicho, zachrypniętym od strachu głosem.

    Austen widziała nagrania. Kevin nie dotrzymał słowa. Co ja sobie myślałam? Przecież powinnam była się spodziewać, że w końcu pochwali się komuś tym, co na mnie ma. Nie sądziłam jednak, że będzie to Adison. Mój wróg. Dziewczyna, która tak bardzo mnie nienawidzi, że wykorzysta każdą okazję, by wbić mi nóż w plecy.

    Dziesiątki myśli bombarduje mój umysł. Koniec jest bliski i nigdy wcześniej, odkąd moje życie zaczęło się walić, nie czułam tego tak mocno, jak teraz. Nie ma dnia, by nie wydarzyło się coś złego. Żebym nie kładła się do łóżka zapłakana i zasypiała tylko dzięki pigułkom. Nie ma dnia, żebym nie czuła tego paraliżującego przerażenia i bólu, wypełniającego mnie go granic.

     — O co wam poszło? — pyta Nate, wyjeżdżając na główną ulicę.

     Wzdycham ciężko. Wyciągam z torby opakowanie pigułek i łykam jedną. Czekam chwilę, przez cały czas czując na sobie wzrok przyjaciela. Zna mój stosunek do wszelkiego rodzaju tabletek, dlatego też najpewniej jest zdziwiony tym, że teraz noszę je przy sobie i z nich korzystam. Ja sama do niedawna zarzekałam się, że nie będę ich brać. Teraz nie jestem w stanie normalnie bez nich funkcjonować.

     — Adison widziała nagrania — odpowiadam wreszcie, a mój głos załamuje się, kiedy to zdanie pada z moich ust.

    Nie daruję Kevinowi. Nie daruję im obojgu.

    — Co, kurwa? — cedzi Nate.

    — Zareagowałam tak samo — mówię, starając się zachować spokój i stłumić strach oraz złość. — Śmiała mi się w twarz, rozumiesz? Nie dość, że przyprawiają mi rogi i nawet się z tym specjalnie nie kryją, robiąc ze mnie kompletną idiotkę, to jeszcze oglądają kompromitujące mnie filmy. Jestem skończona, Nate. To tylko kwestia czasu. Najwyraźniej znudziło mu się gnębienie mnie i jego szantaż stracił sens. Wszystko trafi do sieci. Będzie czerpał z tego chorą przyjemność, a kiedy skończy ze mną, znajdzie sobie nową ofiarę.

    Nathaniel zaciska dłonie na kierownicy i ze świstem wypuszcza powietrze z płuc.

    — Dorwiemy tego skurwiela, zanim wykona jakikolwiek ruch, przysięgam, Lu.  — Próbuje mnie uspokoić.

    Potrząsam głową, bo zwyczajnie w to nie wierzę. Już nie.

    — Już go wykonał, Nate. Pokazał nagrania Adison. Szkoda, że nie widziałeś tej satysfakcji w jej oczach. Ona wie, że już wygrała i stąd ta wyższość w jej postawie.

    Cała się trzęsę, choć wcale nie jest mi zimno. Kolejny raz ranię swoje dłonie, wbijając w ich wewnętrzną część paznokcie aż do krwi. Biorę szybkie, poszarpane wdechy, modląc się w duchu o spokój, który nie nadchodzi. Jestem wściekła, przerażona i cholernie bezradna. Jest źle. Bardzo, bardzo źle. A będzie tylko gorzej.

    — Przestań — mówi Nate, łapiąc moją dłoń.

    Zmusza mnie do rozluźnienia palców, po czym delikatnie przykłada chusteczkę do niewielkich, krwawych śladów. W następnej chwili zamyka moją drobną dłoń w swojej. Wątpię, że zdaje sobie sprawę, jak wiele znaczy dla mnie ten z pozoru zwyczajny gest. Unoszę głowę i spoglądam na niego zaszklonymi oczami.

    — Boję się. — Wykrztuszam, przełykając łzy.

    — Wiem, Lu. Ja też się boję, ale przysięgam, że nie pozwolę im zrobić ci krzywdy. Żaden z nas nie pozwoli. Jesteś przerażona, to oczywiste, ale spróbuj się uspokoić. To, że Adison wie o taśmach nie musi oznaczać, że je widziała. I dopóki nie będziesz miała co do tego pewności, nie myśl o tym. Musisz się uspokoić. Spójrz, co się z tobą dzieje. Cała drżysz, a to — ściska delikatnie moją dłoń — nie jest najlepszym rozwiązaniem na wyładowanie złości. Znam lepszy sposób. — Uśmiecha się.

    Spoglądam na niego nieufnie. Wyraz jego twarzy i błysk w oku nie do końca mi się podobają. Coś kombinuje.

    — Coś ty znowu wymyślił? — pytam podejrzliwie.

    — Nie patrz tak na mnie. — Śmieje się krótko. — To nie ja wymyśliłem. W każdym razie nie sam. Liam na to wpadł, a my uznaliśmy, że to zajebisty pomysł. Spodoba ci się, zobaczysz.

    W tej samej chwili, w której słyszę imię brata, w mojej głowie zapala się czerwona lampka. Liam i Spodoba ci się wzajemnie się wykluczają.

    Nate, widząc moją minę, znowu zaczyna się śmiać.

    — Przestań głupio się cieszyć i mów o co chodzi. Mam dosyć niespodzianek na dzisiaj — wyrzucam z siebie, wiercąc się nerwowo na siedzeniu.

    — Nauczymy cię podstaw samoobrony — mówi wreszcie, nie przestając się szczerzyć. — Mata i worek treningowy to najlepsze sposoby na wyładowanie agresji i gniewu. To pierwsza zaleta. Drugą jest to, że będziesz umiała się obronić w razie niebezpieczeństwa. Zaczniemy od dwóch do czterech godzin tygodniowo, a jeśli ci się spodoba i idę o zakład, że tak, będziesz wpadać częściej.

    Patrzę na niego, nie bardzo wiedząc, jak mam skomentować to, co przed chwilą usłyszałam. Jestem baletnicą, do cholery. Baletnice nie robią takich rzeczy.

    Rzuciłaś się z pięściami na Adison — przypomina cichy głos w mojej głowie i zmuszona jestem niechętnie przyznać mu rację. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że ułożyli mi tygodniowy plan, nawet nie pytając mnie o zdanie. Jak zwykle. Mam tego dosyć.

    — Uważasz, że narzucanie mi jakiejś durnej nauki walki, nie pytając, czy ja w ogóle tego chcę, jest w porządku? — Obruszam się. — Czy wy się ostatnio trochę nie zapominacie?

    — Ta kwestia nie podlega dyskusji ani negocjacjom. To dla twojego dobra, Lu. Przestań złościć się, jak mała dziewczynka. Stajemy na głowie, żeby wyciągnąć cię z tego gówna, robimy wszystko, by cię chronić i jeśli uznaliśmy, że nauczenie cię, jak się bronić jest dobrym pomysłem, to tak jest. Teraz się wkurzasz, ale po pierwszej lekcji ci przejdzie. Współpracuj, Luna, a ten koszmar szybko się skończy. Rozumiem, że nie masz już siły i że jest ci cholernie ciężko, ale właśnie dlatego robimy to wszystko. Żebyś wreszcie odetchnęła z ulgą. Chcemy pomóc odzyskać ci twoje życie i wiem, że ty też chcesz je z powrotem. Więc przestań się dąsać, a na treningu daj z siebie wszystko.

    Wzdycham ciężko, wyszarpując dłoń z jego uścisku. Odwracam głowę, bo nie mam ochoty patrzeć na niego. Jestem zła, ale jeśli to rzeczywiście w jakikolwiek sposób ma mi pomóc, zgadzam się. A kiedy już nauczę się obijać mordy, tak jak oni, skopię dupy każdemu z nich, ot tak, dla zasady. Wtedy na pewno poczuję się lepiej.

    — Nienawidzę was.  — Mamroczę pod nosem, a parsknięcie Nate'a jest dowodem, że nie powiedziałam tego wystarczająco cicho. — Pieprzcie się. — Dodaję po chwili, tym razem głośno i wyraźnie.

    Wnętrze samochodu wypełnia śmiech mojego przyjaciela i jest tak donośny i zaraźliwy, że już po chwili i moją twarz rozjaśnia uśmiech. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top