41.
Po pól godziny siedzenia w salce na dole wreszcie postanawiam wrócić na górę. Naprawdę musiałam pobyć przez chwilę sama, by się uspokoić i poukładać w głowie ten nawał informacji, którym zawaliła mnie przyjaciółka. W tym czasie Kira zdążyła wyjść. Dzisiaj na pewno już się nie dogadamy. Nienawidzę, kiedy między nami są takie sytuacje, ale czasami tak bywa. Obydwie musimy ochłonąć i przełknąć wzajemne pretensje, którymi w siebie rzucałyśmy. Jutro z nią porozmawiam, ale dzisiaj nie mam już ani siły ani ochoty na jej towarzystwo. Potrzebuję przestrzeni, ona również. Poza tym, co wydarzyło się między nami, musi uporać się jeszcze z własnymi uczuciami, związanymi ze spotkaniem jej i Gahana. Mam tylko nadzieję, że tym razem moja najlepsza przyjaciółka dojdzie do odpowiednich wniosków.
Staję w korytarzu, nasłuchując jakichkolwiek oznak życia. W domu panuje głucha cisza. Lincoln, po ostatniej awanturze, od razu po szkole zaszył się w pokoju. Liama zabrali chłopcy, a Leslie siedzi pewnie u Cartera. Cholera... strasznie ją ostatnio zaniedbałam. Zajęłam się własnymi sprawami, zapominając, że moja siostra mnie potrzebuje. Muszę z nią porozmawiać i namówić, by powiedziała rodzicom. To na pewno przyniosłoby jej ulgę. Jest ostatnio taka przybita. Wygląda, jak duch i z nerwów prawie nic nie je. W ciągu minionych tygodni zawalam jako siostra, córka i przyjaciółka, a nienawiść do samej siebie, która kiełkuje we mnie już od pewnego czasu, z każdym dniem rośnie w siłę.
Tata wciąż nie wrócił z sądu, a mama ma sesję z pacjentem. To dobry moment, by iść pogadać z Lucasem. Nie mam zbyt wiele czasu, bo ojciec może wrócić w każdej chwili. Moja rodzicielka na pewno zdążyła już poinformować go, że kiedy wróci, czeka nas poważna, rodzinna rozmowa.
Ruszam w górę, po schodach, a serce w mojej piersi zaczyna bić coraz szybciej. Nie wiem czego mogę się spodziewać. Boję się tego, co usłyszę, ale muszę dowiedzieć się, co tak naprawdę zaszło u Stanfordów. Wiem, że mój młodszy brat nie nazwałby Kevina damskim bokserem bez wyraźnego powodu. Ktoś, lub coś sprowokowało go do wybuchu.
Staję przed drzwiami jego pokoju. Biorę głęboki wdech i pukam. Wchodzę do środka, zanim słyszę zaproszenie, a to, co zastaję sprawia, że moje serce po raz tysięczny pęka na pół. Luk siedzi na łóżku, skulony z czerwonymi od płaczu oczami.
— Lukey? — mówię cicho. — Dlaczego płaczesz, co się stało?
Kiedy tylko mnie dostrzega, ociera twarz i odchrząkuje zmieszany.
— Wcale nie płaczę... — zaprzecza.
Zamykam za sobą drzwi i podchodzę do jego łóżka.
— Mogę? — pytam, wskazując na miejsca obok niego.
Kiwa głową, więc siadam ostrożnie. Zakładam zbłąkany kosmyk za ucho i wzdycham, nie bardzo wiedząc, od czego mam zacząć.
— To nic złego, że płakałeś — mówię ostrożnie, po upływie chwili. — Łzy u mężczyzny nie są powodem do wstydu, naprawdę.
— Jaki ze mnie mężczyzna... — prycha, zwracając się twarzą do okna.
Sprawia wrażenie, jakby nie chciał lub nie umiał patrzeć mi w oczy.
— Chyba powinniśmy o tym porozmawiać, nie uważasz? — zagaduję, kiedy jego milczenie zaczyna się przeciągać.
Wreszcie odwraca głowę i spogląda na mnie. Po jego policzku toczy się kolejna łza, a w oczach czai się złość, strach i bezbrzeżny smutek. Czuję w gardle rosnącą gulę i muszę z całych sił się powstrzymywać, by również gorzko nie zapłakać. W ostatnim czasie tak wiele rzeczy się pokomplikowało, coraz więcej osób cierpi przez moje złe wybory, a przecież tak bardzo tego nie chcę.
— Jestem faja nie mężczyzna — chrypi, a spod jego powieki wydostaje się kolejna łza. — Nie umiałem się powstrzymać, Lu. Nie potrafiłem utrzymać języka za zębami i teraz wszyscy będziemy cierpieć. Tak powiedziałaś, że jeśli to wyjdzie na jaw, naszą rodzinę spotka krzywda.
Zamykam jego drżące dłonie w swoich, chcąc dodać mu otuchy i sprawić, by nieco się uspokoił. Nachylam się ku niemu, by dokładnie widział moją twarz kiedy będę mówić.
— Nikt nie będzie cierpiał, Lukey. Nikt nikogo nie skrzywdzi, obiecuję, rozumiesz? — mówię powoli i wyraźnie. — Opowiedz mi teraz, co tam się tak naprawdę wydarzyło.
Lucas z nadzieją spogląda mi w oczy. Bierze bardzo głęboki, poszarpany wdech i pociąga nosem. Sięgam po chusteczki, leżące na komodzie i podaję mu. Po upływie chwili zaczyna mówić, wciąż jednak roztrzęsionym głosem.
— Siedzieliśmy z Malcolmem w pokoju dziennym i ćwiczyliśmy role do najnowszej sztuki. W rezydencji nie było nikogo oprócz nas i Stelli. Byliśmy grzeczni, nikomu nie wadziliśmy, naprawdę. I nagle do domu wpadł Kevin. Był wściekły. Słyszeliśmy go już od drzwi. Najpierw zaczął wydzierać się na Stellę, że ma mu zrobić drinka, potłukł ulubiony wazon pani Stanford, po czym coś mu strzeliło do głowy i przyszedł do nas. Zaczął się ze mnie śmiać że... — urywa, odwracając wzrok, a ja mocniej ściskam jego dłoń.
— Że co? — pytam cicho.
Czuję złość tak ogromną, że sama mam ochotę w coś uderzyć. Tak bardzo nienawidzę tego człowieka. Mam nadzieję, że w końcu za wszystko zapłaci, a ten koszmar się skończy.
— Powiedział, że jestem miękką cipą, taką samą, jak moi bracia i ojciec, a później zaczął wyzywać ciebie. Powiedział...
— Mów, Lucas, co powiedział? — ponaglam.
Spuszcza głowę i wzdycha ciężko.
— Nazwał cię dziwką — wykrztusza wreszcie i wiem, że te słowa ledwo przeszły mu przez gardło.
Oblewa mnie zimny pot. Jak on mógł mówić takie rzeczy do niewinnego, jedenastoletniego chłopca? Przecież to tylko dzieciak!
Pieprzony psychol. Zapłaci mi za wszystko.
— Co było dalej? — dopytuję, usiłując jednocześnie utrzymać nerwy na wodzy.
— Wykrzykiwał, że go zdradzasz, że tatuś nie daje ci pieniędzy więc zarabiasz... — chrząka, zły i zakłopotany — wiesz czym... Malcolm przyglądał się mu wystraszony i zdziwiony, ale nic nie mówił. I kiedy Kevin skończył wreszcie wykrzykiwać te wszystkie złe rzeczy na twój temat, popchnął mnie, a ja upadłem. Wtedy nie wytrzymałem i też zacząłem go wyzywać. Nazwałem go damskim bokserem i powiedziałem mu, że to on jest miękką cipą, bo jeśli chłopak podnosi rękę na dziewczynę nie zasługuje, by nazywano go mężczyzną. Zaśmiał mi się w twarz, pokazał środkowy palec i wyszedł, a ja i Malcolm kontynuowaliśmy kłótnię, aż w końcu zaczęliśmy się bić. Przerwała nam dopiero Stella razem z panem Stanfordem, ale i tak zdążyłem podbić mu oko. Nie powinienem był się na niego rzucać, ale byłem tak bardzo zły, Luna. Chciałem przyłożyć Kevinowi, ale nie dałbym mu rady, więc wyżyłem się na Malcolmie. Cały czas wyobrażałem sobie, że biję Kevina — głos Lucasa załamuje się, gdy kończy opowiadać.
Biorę bardzo głęboki wdech i pozwalam jednej, samotnej łzie spłynąć w dół, po policzku. Nie mam prawa być na niego zła i nie jestem. Zachował się impulsywnie i ciężko jest mu się dziwić. Sama nie wiem, jak bym zareagowała, gdyby ktoś w taki sposób obrażał Leslie lub Kirę. To, że Luk pobił Malcolma było złe, ale to, co powiedział Kevinowi... Cholera, przecież on ma zaledwie jedenaście lat, a jest tak mądrym chłopcem, że cały czas muszę sobie przypominać, że to wciąż jeszcze dziecko. Wyrośnie na wspaniałego mężczyznę. Rodzice mogą być z siebie dumni. Odwalili kawał dobrej roboty.
— Lukey, ja nie jestem na ciebie zła. Chcę, żebyś o tym wiedział — mówię.
Chwytam jego podbródek i unoszę głowę, zmuszając, by spojrzał mi w oczy.
— Przeze mnie będziemy mieli kłopoty — wydusza, jego dolna warga drży nieznacznie.
Wymuszam uśmiech, starając się ukryć zdenerwowanie.
— Nikt nie będzie miał kłopotów, obiecuję, ale żeby tak było, musisz opowiedzieć rodzicom zupełnie inną historię. Posłuchaj mnie uważnie, okej? Kiedy rodzice zapytają cię, dlaczego biłeś się z Malcolmem i o co wam poszło, powiesz, że pokłóciliście się o główną rolę w przedstawieniu, dobrze? Utrzymamy wersję, że Kevin dla zabawy popchnął mnie kiedyś, bardzo dawno temu, ty to zobaczyłeś i postanowiłeś wykorzystać to przy kłótni, żeby zrobić Malcolmowi większą przykrość. Dlatego nazwałeś go damskim bokserem, rozumiesz? — pytam.
Lukowi wyraźnie nie podoba się wersja, którą mu przedstawiłam, ale nie ma wyjścia. Nie jest głupi. Wie, że dzieje się coś złego, ale nie potrafi tego ogarnąć swoim jeszcze niedojrzałym rozumkiem. Jest ewidentnie rozdarty. Chciałby powiedzieć prawdę, ale nie może, bo mu zabroniłam. Zdaje sobie sprawę, że to, co zobaczył tamtego wieczoru to nie były tylko zwykłe przepychanki, czy jednorazowa sytuacja. Jest dzieckiem, ale bardzo inteligentnym jak na swój wiek. Wie, że to nigdy nie powinno było się wydarzyć i że takich rzeczy nikt nie ma prawa robić.
— Powinnaś powiedzieć rodzicom, że Kevin cię uderzył. Dlaczego z nim nie zerwałaś? — pyta, zaskakując mnie.
— Rozmawialiśmy już na ten temat, Luk. To nie było nic poważnego. Pod żadnym pozorem nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Wystarczy, że wygadałeś się Kirze. Nic złego się nie dzieje i nie wydarzy, jeśli opowiesz rodzicom wersję, którą ustaliliśmy.
— Dobrze. — Wzdycha z rezygnacją.
Oddycham z ulgą i posyłam mu uśmiech. Dzięki Bogu, że nie upiera się przy swoim.
Następne kilka chwil milczymy, zatopieni w myślach, a ciszę przerywa dopiero ledwie słyszalny szloch, który niespodziewanie wydziera się z gardła mojego brata.
— Lukey? — Marszczę brwi, wbijając w niego zaniepokojone spojrzenie.
— Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że straciłem przyjaciela. Na zawsze. — Wykrztusza, a ja wstrzymuję oddech, powalona jego cierpieniem.
To moja wina.
— Oh, Luk. Przykro mi, naprawdę strasznie cię przepraszam — mówię, porywając go w swoje ramiona.
Zapomina o wstydzie, który czuł, gdy przyłapałam go przedtem na płaczu i wtula się we mnie mocno.
Trwamy tak przez dłuższy czas, dopóki pukanie do drzwi nie każe nam się od siebie odsunąć. Moment później do pokoju wchodzi tata z poważną miną, pełną niepokoju, a zaraz za nim mama, równie zmartwiona, co zła.
— Chyba musimy porozmawiać — odzywa się głowa naszej rodziny, a ton jego głosu sprawia, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega dreszcz.
Już teraz, patrząc na wyraz ich twarzy mam pewność, że ta rozmowa będzie trudna. Zbyt wiele „przypadków" i zbiegów okoliczności w całej tej historii, tym bardziej, iż mama od bardzo dawna podejrzewa, że coś jest nie tak. Razem z Lucasem znaleźliśmy się pod ostrzałem czujnych spojrzeń prawnika i psychiatry, którzy za moment zasypią nas milionem pytań. Z każdą sekundą coraz bardziej wątpię, że tym razem uda mi się zmydlić wszystkim oczy i w duchu zaczynam się modlić, by wydarzył się cud. Bo tylko on sprawi, że po raz kolejny uwierzą w stek bzdur, który im zaserwuję. Chyba wyczerpałam już swój limit farta na dzisiaj. Teraz już tylko cud może uratować mnie przed tragedią, która wydarzy się, gdy tylko rodzice poznają prawdę...
~*~*~
Nie pamiętam, kiedy ostatnio musiałam odbyć z rodzicami tak poważną i ciężką rozmowę. Najpierw przez pół godziny rozmawiali z nami obojgiem, po czym kazali Lucasowi iść do siebie i przez następne półtorej godziny maglowali mnie. Opowiedzieliśmy tę samą historię trzy razy. Setki zapewnień, że nic się nie dzieje i tysiąc razy wypowiedziane zdanie: „Kevin nigdy nie podniósł na mnie ręki, jestem z nim szczęśliwa" później, dali mi wreszcie spokój. Opuszczając gabinet taty doskonale wiedziałam, że nie do końca mi uwierzyli. Ich miny i to, co czaiło się w oczach, mówiło samo za siebie. Będę musiała być o stokroć ostrożniejsza i uważać na to, co robię i mówię. Oboje będą teraz o wiele bardziej podejrzliwi i czujni, niż dotychczas. Będą mnie pilnować, sprawdzać i jestem pewna, że spróbują rozpocząć własne śledztwo. Znając życie, przepytają również resztę mojego rodzeństwa. Dlatego muszę pogadać z Liamem, zanim oni to zrobią i mam nadzieję, że chłopakom udało się go uspokoić i wytłumaczyć mu na tyle, by zrozumiał, jednocześnie nie zdradzając całej prawdy.
Kiedy wchodzę się pod prysznic, wyczerpana psychicznie i fizycznie, zmęczona i w parszywym humorze, dochodzi dwudziesta. Mój starszy brat wciąż nie wrócił do domu i zaczynam się martwić. Gdy tylko wyjdę z łazienki, zadzwonię do Nathaniela, by dowiedzieć się czy wszystko w porządku. Z Ayden'em nie mam ochoty już dzisiaj rozmawiać. Jestem na niego zła. Mimo wszystko, mimo tego, co dla mnie robi, nadal jestem zdania, że nie miał prawa zatajać przede mną, że śledzą Stanfordów i podejmować decyzji za moimi plecami. Ciągle chyba zapomina, że ta sprawa dotyczy bezpośrednio mojej osoby, więc miło byłoby mieć o czymkolwiek pojęcie.
Stoję pod strumieniem ciepłej wody, pozwalając, by gorące krople rozluźniły moje obolałe mięśnie. Wylewam na dłoń odrobinę piżmowego żelu i zaczynam szorować swoje ciało, chcąc zmyć z siebie napięcie, spowodowane dzisiejszymi wydarzeniami. Intensywność z jaką mijają mi ostatnie dni sprawia, że czuję się coraz bardziej zagubiona. Zaczynam zatracać się w tym, co jest rzeczywiste, a co nie i wariuję. Naprawdę powoli tracę rozum. Boję się, że więcej już nie udźwignę i wyląduję w psychiatryku, zawinięta szczelnie w biały kaftan. Przeraża mnie fakt, jak wiele osób już zna prawdę, że oni wszyscy są w to zaangażowani, a komplikacji pojawia się coraz więcej. Mam przeczucie, że koniec jest bliski i wszystko wyjdzie na jaw, sprawiając, że życie moje i moich bliskich runie w jednej chwili, jak lichy domek z kart. Strach przed takim scenariuszem paraliżuje mnie i zupełnie nie wiem, co mam robić, by się z tym uporać i normalnie funkcjonować. Właśnie tej normalności najbardziej mi brakuje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam spokój.
Przy Ayden'ie. — Ta myśl pojawia się w mojej głowie znienacka, spychając całą złość do niego na dalszy plan. Potrząsam głową i zmieniam strumień na zimny. Taki wstrząs jest mi potrzebny, by pozbyć się z umysłu człowieka, który jest jednocześnie moim przekleństwem i szczęściem. Za każdym razem, gdy o nim myślę, zalewa mnie fala uczuć, przyprawiająca o zawrót głowy. W tym momencie dodatkowe emocje nie są mi potrzebne. Jestem już i tak wystarczająco rozstrojona...
Opuszczam łazienkę ze smutną świadomością, że po tej chwili relaksu nie czuję się ani odrobinę lepiej. Pozostaje mi więc tylko wziąć tabletkę, położyć się i modlić o to, by sen przyniósł upragnioną ulgę i choć pozorny spokój. Nie pragnę wiele. Chcę jedynie na te kilka godzin zasnąć, zapomnieć i nie czuć absolutnie nic.
Szybko jednak okazuje się, że nie będzie mi dane. Przekraczam próg pokoju i podskakuję wystraszona, tłumiąc krzyk w ostatniej chwili. Kładę dłoń w miejscu, gdzie znajduje się serce i przymykam oczy, biorąc głęboki wdech.
— Czy ciebie już do reszty pojebało? — syczę, zamykając za sobą drzwi najciszej, jak się tylko da.
Ayden siedzi na fotelu, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu, a ja od razu zaczynam czuć się nieswojo. Mam na sobie cienki, krótki szlafrok, pod którym nic więcej się nie znajduje. Moje policzki oblewa rumieniec i zaczynają palić mnie żywym ogniem. Całkowicie zapomniałam o wiadomości, którą wysłał mi po południu... Nie sądziłam, że po nawale tych wszystkich wydarzeń, rzeczywiście przyjdzie.
— Możesz zawsze witać mnie w takim stroju — odzywa się wreszcie tym swoim niskim, nieco zachrypniętym, uwodzicielskim głosem, od którego robi mi się gorąco.
Na mojej skórze od razu pojawia się gęsia skórka. Z całych sił próbuję stłumić uczucia, które obudziły się we mnie na jego widok i gdy do moich uszu dotarł ten głos, ale bezskutecznie. I choć staram się ukryć to, co poczułam, nie udaje mi się. Pieprzona, zdradziecka mowa ciała.
— Żartowniś... — prycham.
Sięgam po koc i zarzucam go sobie na ramiona, odbierając mu tym samym możliwość bezkarnego gapienia się na moje nagie uda i dekolt. Staję w przeciwległym kącie, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego i wyzywająco unoszę podbródek. Unikam jednak jego rozpalonego wzroku, którego nawet nie próbuje ukryć, ponieważ czuję się nieswojo. Pieprzeni faceci. Myślą tylko o jednym. Zwłaszcza Ay. Zdobywca, kolekcjoner dup. Na bank przeleciał pół miasta i jest mi cholernie wstyd, że również, przed laty, stałam się jego trofeum.
— Zanim mnie zaatakujesz — odzywa się wreszcie, po upływie chwili, jakby dopiero co otrząsnął się z letargu — pozwól, że coś ci wyjaśnię.
Czyżby rozmawiał z Kirą? Zdrajczyni... z nią też się policzę.
— Wyjaśnienia zdecydowanie mi się należą — zgadzam się z nim.
— Żeby była jasność, nie zamierzam ci się tłumaczyć. Wpadłem dzisiaj na tę wariatkę z czerwonym łbem. Wygadała się, choć chciałem sam powiedzieć ci o moim planie.
— Kiedy? Jak już będzie po fakcie, czy jak moja tajemnica przestanie nią być i wszystko trafi szlag, przez wasze bezmyślne, detektywistyczne gierki? — wyrzucam ze złością.
— Pozwolisz mi skończyć? — pyta, wyraźnie poirytowany.
Przewracam oczami, po czym ostentacyjnie siadam na łóżku i wbijam w niego zniecierpliwione spojrzenie.
— Jasne, słucham.
— Uważam to, co robimy, za słuszne. To najlepszy i chyba jedyny plan, na jaki można było wpaść. Rozumiem, że jesteś wkurzona, bo o niczym ci nie wspomniałem, ale gdybym to zrobił, co by to zmieniło? Na pewno nie odwiodłabyś mnie o tego pomysłu, ponieważ to jedyna dobra opcja, rozumiesz, Luna?
Parskam, kręcąc głową. Wstaję i zaczynam nerwowo chodzić po pokoju. Mam dosyć. Czy on jest naprawdę aż tak głupi? Czuję, jak wszystko się we mnie kumuluje. Złość miesza się z bezradnością, a zmęczenie powoli pozbawia mnie zdolności logicznego myślenia. Jeszcze chwila i wybuchnę.
— Słusznym byłoby również zapytanie mnie o zdanie, wiesz, Ayden? Przestań zgrywać bohatera, okej? Próbujesz mi pomóc i jestem ci wdzięczna, ale cholera jasna, nie rób niczego za moimi plecami! Jak ty to sobie wyobrażasz? Zbierzecie dowody i co dalej? Będziecie ich szantażować? Tak jak Kevin robi to ze mną? Naprawdę chcesz upaść tak nisko, by uciekać się do takich rzeczy?
Ayden również wstaje. Bierze głęboki wdech i pociera twarz dłońmi, po czym kręci głową, jakby w coś nie dowierzał. Na jego twarzy pojawia się sarkastyczny półuśmiech, kiedy wbija we mnie parę swoich czarnych oczu.
— Weź ty się, kurwa, posłuchaj. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że ktoś wyprał ci mózg. Chcesz zostać jakąś pieprzoną, świętą męczennicą, czy o co chodzi? Ja rozumiem, twój ojciec jest prawnikiem i wpoił ci zasady, że trzeba postępować zgodnie z prawem, ale, do ciężkiej kurwy, czasami się nie da! Zagramy w ich grę. On szantażem trzyma cię w garści, a my nim cię od niego uwolnimy — wyrzuca z siebie, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
— Szantaż nie jest żadnym rozwiązaniem, Ay. Nie możesz tak po prostu niszczyć ludzi. Nikt nie ma takiego prawa i nikt nie dał go tobie.
Najbardziej na świecie chcę pozbyć się Kevina z życia raz na zawsze. Chcę, by za wszystko zapłacił i nigdy więcej nie zbliżał się do mnie, co nie oznacza, że popieram metody Ayden'a. Nie robi się takich rzeczy. Nie można zmierzać do celu po trupach. Wyrządzone przez nas krzywdy zawsze wracają. Przeważnie ze zdwojoną siłą.
— Luna, kurwa! Ten kutas niszczy cię każdego dnia! Wykańcza cię psychicznie, tłamsi, ogranicza, robi z tobą wszystko, na co ma ochotę. Przypomnij sobie, ile razy cię pobił. Ile razy zmusił do seksu... — urywa, zaciskając dłonie w pięści i przymyka oczy, a ja wstrzymuję oddech. Ból. Ostatnie zdanie sprawiło, że poczułam go całą sobą. — Niemal zatłukł cię na śmierć. Straciłaś przez niego dziecko...
— Przestań! — wykrzykuję, zapominając o tym, że zaraz mogą tu wparować rodzice. — Natychmiast się zamknij.
Oczy zaczynają piec mnie od wstrzymywanych łez, więc po prostu pozwalam im spłynąć. Ay dyszy ciężko. Z wściekłości aż drży na całym ciele. Mnie również daleko do spokoju. Nie rozumie, że każde wypowiedziane przez niego słowo powoduje, że czuję się tak, jakby ktoś wbijał mi w serce tysiące igieł.
— Przepraszam — szepcze po chwili — przesadziłem. Ja tylko chcę ci uświadomić, że to, co robię jest najlepszym rozwiązaniem. Próbuję ci pomóc. Obiecałem sobie, Kirze, twojemu bratu, Nathanielowi... przysiągłem, że cię od niego uwolnię i zrobię to. Nie ważne jak duże ryzyko będę musiał podjąć, nie ważne jakich użyję środków. Zrobię to. Bo ja nie rzucam słów na wiatr i zawsze doprowadzam swoje sprawy do końca. Uratuję cię, choćbym miał za to zapłacić najwyższą cenę, rozumiesz? Bo jesteś tego warta.
Opadam na łóżko, obdarta z resztek sił. Ukrywam twarz w dłoniach i płaczę cicho. Jestem emocjonalną ruiną...
Ay ostrożnie siada obok mnie i nie pytając o nic po prostu zamyka moje drobne ciało w swoich silnych ramionach. I choć targa mną teraz tyle sprzecznych emocji względem tego człowieka, pozwalam mu na to, bo zwyczajnie nie umiem się sprzeciwić. Jestem zbyt wyczerpana.
— Pojedziesz ze mną? — pyta po upływie naprawdę bardzo długiej chwili. — Chcę ci coś pokazać.
Waham się, ale tylko przez chwilę. Mimo że ledwo żyję i ciężko mi już nawet ustać na nogach, kiwam twierdząco głową. Ciekawość i chęć, mimo wszystko, bycia blisko niego, jak zwykle biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.
— Muszę się ubrać — oznajmiam cicho.
Z ledwością podnoszę się z miejsca. Czuję na sobie wzrok czarnookiego, kiedy zmierzam do największego mebla w pokoju. Otwieram szafę i wyjmuję z niej pierwsze lepsze ciuchy. Ay wciąż siedzi w tym samym miejscu, obserwując mnie uważnie, więc odwracam się ku niemu i piorunuję go wzrokiem.
— Co? — pyta głupio, choć jestem pewna, że wie o co mi chodzi.
— Muszę się ubrać — powtarzam. — Wolałabym, żebyś wyszedł.
Przez chwilę przygląda mi się w pełnym skupieniu, jakby naprawdę nie rozumiał, a moment później jego usta wykrzywiają się ku górze. Wiem, o czym myśli, zanim wypowiada to na głos.
— Śmiało. Przecież już widziałem cię nago.
Zdaję sobie sprawę, że to miał być jedynie żart, by rozładować napięcie, ale ja i tak oblewam się purpurą. Robi się gorąco na wspomnienie tamtej nocy, a on, widząc moją minę, parska rozbawiony.
— Spadaj — syczę.
Rzucam w niego poduszką, a on sprawnie łapie ją w locie, po czym ze śmiechem wychodzi tą samą drogą, którą wszedł. Naszą ulubioną w ostatnim czasie. Oknem... Jak chciał sprawić, żebym poczuła się odrobinę lepiej, zdecydowanie mu się udało. Uśmiech rozjaśnił moją twarz, choć nie sądziłam, że dzisiaj to w ogóle będzie jeszcze możliwe.
~*~*~
Tak, jak się domyślałam, Ayden zabrał mnie do bazy. Parkujemy jak zwykle i wchodzimy do mieszkania. W środku wita nas głucha cisza. Nie mam pojęcia, gdzie się wszyscy podziali. Jest przecież dopiero dwudziesta druga i środek tygodnia.
— Jest tu Liam? — pytam, kiedy przechodzimy przez salon.
Tym razem Ay nie musi mnie prowadzić. Znam drogę i ruszam przodem, prosto do jego pokoju.
— Tina zabrała go na przejażdżkę — odpowiada.
Tina. A jednak.
— Co mu powiedziałeś? I jak zareagował?
Ay wzdycha, jakby wcale nie chciał o tym rozmawiać.
— Tyle, ile musiałem, żeby uspokoić tego pieprzonego narwańca. Mnie też to wkurwia, więc rozumiem jego wybuch, ale skurczybyk prawie nas pozabijał... Ma szczęście, że jestem wyrozumiały. Mało brakowało, a puściłyby mi hamulce.
Dzięki Bogu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie oni. Nie sądzę, by mnie samej udałoby się powstrzymać go przed zamiarem odwiedzenia Kevina. Na pewno zrobiłby mu poważną krzywdę.
— Nie zrobi nic głupiego? — dopytuję, ponieważ muszę mieć pewność.
— Nie sądzę, ale głowy nie dam. Dzisiaj poznałem jego kolejne oblicze. Jest cholernie uparte i ciężkie do opanowania. Ale nie martw się, nie jest kretynem. Nie zrobi nic, co mogłoby ci zaszkodzić.
Oddycham z ulgą, jednak i tak będę musiała z nim porozmawiać. Muszę to zrobić, by być całkowicie spokojną w tej kwestii.
Pokonujemy ostatnie schody i wchodzimy do pokoju Ay'a. Od razu padam na fotel, chwytając po drodze koc i okrywam się nim szczelnie. Jestem wykończona. Czarnooki przesuwa szafę, za którą, jak się okazuje, jest sejf. Otwiera go kodem i kluczem i przez chwilę czegoś szuka. Moment później wyciąga dużą, szarą kopertę. Powtarza czynność, tym razem zamykając skrytkę, po czym podchodzi do mnie i zajmuje miejsce naprzeciwko, na łóżku.
— Mamy tego wiele więcej, ale myślę, że to zainteresuje cię najbardziej. Mam nadzieję, że po tym, co za chwilę zobaczysz, pozbędziesz się wszelkich skrupułów. To — wskazuje na szary plik — jest klucz do twojej wolności.
Patrzę na jego dłonie, kiedy otwiera kopertę i wysypuje obok jej zawartość. Przełykam nerwowo ślinę. Jestem z jednej strony zaintrygowana tym, co tam jest, a z drugiej czuję strach. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie coś, co mnie jedynie dobije.
— Zdjęcie zrobione w ten weekend, gdy był w San Francisco. — Podaje mi pierwszą fotografię.
Patrzę na nią i w tej samej sekundzie robi mi się niedobrze. Półnagi Kevin z jakąś młodą kobietą, która też nie ma na sobie zbyt wiele. Fotografię zrobiono z ukrycia w ich prywatnym domu, który mają również w SF.
— Dlaczego mi to pokazujesz? — pytam, zachrypniętym głosem.
— Udało nam się dowiedzieć, że za każdym razem, gdy jedzie do San Francisco, spotyka się właśnie z nią. Trwa to od kilku miesięcy. A i gdybyś była ciekawa. Ona jest dziwką — mówi, ignorując moje pytanie. — Tutaj nasz koleżko w towarzystwie dwóch innych dziwek. Taka mała imprezka w klubie dwa tygodnie temu. — Podaje mi kolejną fotografię.
— Ay...
— Tutaj jakaś przypadkowa dziewczyna z klubu. Tu nasza gwiazda na schadzce z dupą kumpla. Swoją drogą spoko typ. Miło z jego strony, że przeciera szlaki... — kpi. — Spotkanie z asystentką ojca, którą też prawdopodobnie posuwa, ale tego dowiemy się na pewno na dniach. A to moja ulubiona — podaje mi kolejne zdjęcie, a ja niemal namacalnie czuję, jak gniew wypełnia każdą cząstkę mojego ciała. To Adison. Pieprzona suka.
— Dosyć — mówię.
Oddaję mu wszystkie fotografie, a on z wyraźnym triumfem chowa je z powrotem na swoje miejsce.
— Nadal chcesz, żebyśmy przestali? — pyta.
Nawet gdyby odpowiedź była przecząca i tak by tego nie zrobił, więc nie rozumiem, po co w ogóle pyta.
— Chcę kieliszek wódki, albo cokolwiek, co ma w sobie alkohol — odpowiadam po dłuższej chwili.
Ay wstaje, wyraźnie zadowolony i opuszcza pomieszczenie. Pewnie za moment wróci z butelką piwa, albo czymkolwiek, co pomoże przetrawić mi to, co zobaczyłam.
Doskonale wiem, że Kevin mnie zdradza. Jednak świadomość to jedno, ale zobaczyć na własne oczy... Jest mi niedobrze, a gniew miesza się w moich żyłach z frustracją i obrzydzeniem. Na samą myśl, że mnie dotykał... Potrząsam szybko głową, by pozbyć się z umysłu wspomnienia jego dłoni na moim ciele. Nie chcę o tym myśleć, bo zwymiotuję.
Przytulam głowę do oparcia i zaciskam powieki. I niemal natychmiast, gdy to robię, zapadam w sen.
~*~*~
— Nie, tato. Proszę — słyszę znajomy, przepełniony rozpaczą głos.
Powoli otwieram oczy i unoszę głowę. Potrzebuję chwili, by przypomnieć sobie, że jestem na bazie, w pokoju Ayden'a. Wygląda na to, że zasnęłam. Leżę jednak w jego łóżku, więc musiał mnie tu przenieść.
Spoglądam w miejsce, skąd dobiega głos, który mnie obudził. Ay siedzi skulony na fotelu i mamrocze pod nosem. Wierci się niespokojnie, jakby jego umysł trawił koszmar. Unoszę się na łokciach i spoglądam na jego twarz, którą oświetla jedynie słabe światło diod. Wstrzymuję oddech, kiedy dostrzegam łzy, spływające po jego zaczerwienionych policzkach, ozdobionych dwudniowym zarostem.
— Tatusiu proszę... — szepcze Ay. Ból w jego głosie zaskakuje mnie i wprawia w osłupienie. Zupełnie nie rozumiem. — Tato, oddaj mi to. Oddaj pistolet — o mój Boże — Tato! Tato, nie! — jego krzyk sprawia, że ze strachu aż przyciskam plecy do ściany, jak najdalej od niego, choć wiem, że to głupie.
Brunet wstaje na równe nogi w popłochu rozglądając się po pokoju. Dyszy ciężko, jakby co najmniej przebiegł maraton. Cały się trzęsie, a jego policzki wciąż lśnią, mokre od łez. Dostrzega mnie, skuloną na łóżku, dopiero po chwili. Wydaje się być zaskoczony, jednak już po chwili w jego oczach pojawia się niedowierzanie, a zaraz potem strach i gniew.
Ociera szybko twarz i bierze bardzo głęboki, poszarpany wdech. Zaciska dłonie w pięści, uciekając wzrokiem przed moim zaniepokojonym spojrzeniem.
— Ay? Wszystko w porządku? — pytam ostrożnie.
Nie odpowiada. Po prostu wychodzi, zostawiając mnie samą. Jestem zdezorientowana. Nie mam pojęcia, czy to, co mówił przez sen, było prawdą, czy tylko zwyczajnym koszmarem. Choć jego przerażenie i rozpacz powinny udzielić mi odpowiedzi. I jeśli to, o czym myślę jest prawdą. O mój Boże... Potrząsam głową z niedowierzaniem. Teraz zaczynam rozumieć.
— Nate odwiezie cię do domu — informuje mnie Ay, pojawiając się nagle przede mną.
Jego głos jest całkowicie wyprany z emocji, a wzrok tak zimny i pusty, że przeszywa mnie dreszcz.
— Ayden — zaczynam niepewnie — chcesz o tym...
— Wyjdź. — Przerywa takim tonem, że włos jeży mi się na karku.
Cofam się o krok, bo nagle sama jestem przerażona.
— Nie rozumiem.
— Wyjdź — powtarza z naciskiem.
— Ay — szepczę. — Pozwól mi zostać przy tobie. Nie powinieneś być teraz sam.
Czarnooki spogląda na mnie w taki sposób, jakbym właśnie uderzyła go w twarz. Podchodzi nieco bliżej. Jego oczy zdają się płonąć gniewem.
— Wynocha! — Wrzeszczy, wskazując drzwi.
Przerażenie chwyta moje gardło tak mocno, że tracę oddech. Wybiegam z pokoju. Szloch rozrywa moje serce, a ból jest tak silny, że nie umiem złapać tchu. Opuszczam budynek na drżących nogach, ledwo jestem w stanie posuwać się na przód.
Wsiadam do samochodu. Ostatni kawałek mojego serca, który utrzymywał mnie na powierzchni, rozbija się o betonową płytę, sprawiając, że przestaję czuć cokolwiek, poza palącym, niszczącym bólem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top