4.


    Od godziny ćwiczę na sali. Tylko kiedy tańczę, jestem w stanie odzyskać równowagę psychiczną. Wykonuję poszczególne figury, a moje mięśnie wołają o przerwę. Czuję ból w lewej nodze. Ostry, pulsujący, który nasila się za każdym razem, gdy przenoszę na nią cały ciężar ciała. Jednak nie przestaję.

    Dziewczyna w lustrze, na którą patrzę, ubrana w czarne body, o ciemnych, długich włosach, upiętych w ciasnego koka i oczach o intensywnej, szmaragdowej barwie, wygląda, jak baletnica, ale nią nie jest. Już nie. Świadomość tego, łamie mi serce, ale staram się nie poddawać.

    Cofam się, po czym próbuję wykonać idealne failli i zakończyć to grand pas jeté, ale przy lądowaniu, bardzo zresztą nierównym, czuję ukłucie, jakby przez całe moje ciało przeszedł prąd i upadam, uderzając plecami o parkiet.

    Podnoszę się dopiero po kilku minutach, oddychając szybko i ciężko. Walczę ze sobą, by się nie rozpłakać. To naprawdę cholernie niesprawiedliwe. Przez chwilę siedzę na podłodze, z twarzą wciśniętą między kolana. Ból zaczyna robić się nie do zniesienia, zmuszając mnie tym samym, do zakończenia dzisiejszych prób. Nie chcę skończyć na pogotowiu, co już się przecież zdarzało. Mdlałam z bólu, kiedy rozpaczliwie próbowałam wrócić do formy po wypadku. Nie udało mi się do tej pory, ale nie zamierzam zrezygnować.

    W końcu zmuszam się do wstania i powoli kuśtykam po butelkę wody. Wypijam jednym haustem pół jej zawartości, po czym siadam pod ścianą i zdejmuję pointy. Rozmasowuję bolące stopy i luzuję taśmy uciskowe nad kolanem. Moja noga jest wyraźnie napuchnięta. Ściągam czarne pasy i zaczynam ją masować, żeby choć na moment poczuć ulgę. Wzdrygam się nieznacznie, kiedy moje palce dotykają chropowatych wypukłości. Blizny są dwie. Nieduże, ale cholernie brzydkie. Kawałek różowej, pomarszczonej skóry, odznaczającej się na tle moich opalonych nóg.

    Nie widać blizn, kiedy noszę pasy uciskowe. Rzadko jestem w stanie się bez nich obejść. Może gdybym nie ćwiczyła tak intensywnie, nie musiałabym ich zakładać, ale nie jestem w stanie zrezygnować z treningów. Dopóki istnieje cień szansy, nie zrobię tego. Te dwie, czarne taśmy sprawiają, że czuję mniejszy ból i jestem w stanie iść nie kuśtykając. Dają mi namiastkę normalności.

    Kiedy po pół godziny intensywnego masażu i połknięciu dwóch tabletek przeciwbólowych, czuję, że jestem w stanie z powrotem normalnie funkcjonować, wstaję i ruszam po schodach do góry. Kuleję, ale w domu mogę sobie na to pozwolić, dlatego cały ciężar ciała staram się przenosić na prawą nogę, by lewa odpoczęła.

    Spoglądam jeszcze na ekran komórki, by sprawdzić, czy ktoś się do mnie dobijał. I rzeczywiście mam jedno nieodebrane połączenie od Kiry. Cholera, miałam do niej zadzwonić. Zrobię to później.

    W kuchni zastaję Leslie, czytającą jakąś powieść fantasy. Ma buzię pełną płatków owsianych i zdaje się, że nie ma pojęcia, co dzieje się wokół, tak pochłonęła ją lektura.

    Moja siostra, to prawdziwy mól książkowy. Wszystkie półki w jej pokoju uginają się od ich ciężaru. Czyta to, co wpadnie w jej ręce i wszędzie. Przeczytała chyba wszystko, co znajduje się pod tym dachem. Począwszy od zbioru mojej mamy, składającego się głównie z opasłych tomów, prawiących o psychiatrii i wszystkich jej dziedzinach, na kodeksie prawa i wszystkiego, co dotyczy tematów sądu, obrony i doradztwa prawnego, należących do taty. Ostatnio wzięła się nawet za materiały Liama, który studiuje marketing i zarządzanie.

    Obchodzę wyspę i staję przed lodówką. Wyciągam swoją ulubioną sałatkę, po czym nalewam sobie szklankę soku pomarańczowego. Gdy siadam naprzeciwko brązowookiej brunetki, ta nadal nie zwraca na mnie uwagi.

    Z całej naszej piątki, tylko ja odziedziczyłam oczy po mamie. Mają intensywnie zieloną barwę, której odcień potrafi zmienić się zależnie od nastroju. Moje rodzeństwo natomiast, dostało oczy po tacie. Ciemne, czekoladowe i duże. Jesteśmy do siebie podobni, wszyscy mamy ciemne włosy i podobne rysy, ale podoba mi się fakt, że tylko moje oczy są zielone.

    Zajadam się sałatką, a Leslie wciąż nie reaguje na moją obecność. Chce mi się śmiać. Robi śmieszne miny, kiedy tak jej się przyglądam. Unosi brwi, marszczy nos, czasami prycha, a kąciki jej ust delikatnie się unoszą. Gdy ma przed sobą książkę, wpada w jakiś dziwny trans i czasami mam wrażenie, że nawet gdyby wokół niej wszystko się waliło, nie zwróciłaby na to najmniejszej uwagi.

    - Leslie? – odzywam się, ale ona zdaje się mnie nie słyszeć.

    Nabiera na łyżkę kolejną porcję płatków i pakuje sobie do ust.

    Schylam się, żeby dojrzeć tytuł, po czym wyszukuję w sieci informacje na temat książki. Uśmiecham się diabolicznie, kiedy zeskakuję ze stołka i zachodzę ją od tyłu.

    - To wszystko sprawka ojca. Jest demonem ciemności. Do ostatecznej bitwy nie dojdzie, ponieważ główna bohaterka nie wypełni proroctwa i zginie w przedostatnim rozdziale. Epilog to głównie lament jej kochasia, który koniec końców zabije tego pierwszego i wróci w rodzinne strony, żeby spędzić resztę życia na cierpieniu za ukochaną – wyliczam.

    Leslie nieruchomieje. Powoli odwraca się w moją stronę, a w jej oczach czai się żądza mordu.

    - Wiesz, że zaraz cię zabiję? – pyta retorycznie, a ja posyłam jej swój najpiękniejszy uśmiech, zgrywając niewiniątko.

    - Nie zabijesz, bo mnie kochasz – mówię.

    Moja siostra mruży oczy.

    - Poprawka. – kręci głową, nabierając płatków na łyżkę – kochałam – i strzela do mnie, jak z procy. Nim zdołam zareagować, zostaję obryzgana gęstą papką. Czuję zapach mleka i od razu mnie mdli. Ścieram z policzków resztę jedzenia i piorunuję ją wzrokiem.

    - Nie zrobiłaś tego – cedzę, niedowierzająco, wciąż jednak rozbawiona i już po chwili widzę, jak Leslie nabiera kolejną porcję. Tym razem udaje mi się zrobić unik i owsiana bomba zamiast na mnie, ląduje na Lincolnie, który właśnie stanął w drzwiach.

    - Pojebało cię? – krzyczy, spoglądając w dół, na ubrudzoną koszulkę.

    - Jezu, przepraszam, to miało być w... - nie kończy, bo z jej twarzą zderza się kawałek ciasta.

    Nie wiem, czyj on był, ale ten ktoś będzie musiał obejść się smakiem.

    Lincoln patrzy na nas, jakbyśmy były opóźnione, po czym powoli wycofuje się do salonu.

    - Jesteście nienormalne! – słyszymy – w tym domu jest za dużo dziewczyn. Za dużo o dwie. Przysięgam, że jeśli mama urodzi dziecko bez wacka, wyprowadzam się – odgraża się.

    Zaczynam się śmiać. Słyszałam to już tyle razy.

    Przez chwilę obrzucamy się z Leslie czym się da. Brzuch boli mnie od śmiechu. Potrzebowałam czegoś takiego, żeby pozbyć się napięcia.

    W końcu moja siostra chwyta białą ścierkę i unosi ją w górę.

    - Kapituluję – wysapuje, trzymając się za brzuch i dyszy ciężko.

    Opadam na krzesło, a z mojego gardła wyrywa się jęk rozpaczy, kiedy widzę pobojowisko, do którego doprowadziłyśmy.

    - Gdzie mama? – pytam.

    - W gabinecie. Ma pacjenta – odpowiada.

    - Okej. Musimy to ogarnąć, zanim skończy.

    Zabieramy się za sprzątanie. Odkrywam, że czuję się już o wiele lepiej. Takie dziecinne przepychanki naprawdę dobrze mi robią. Od czasu do czasu lubię poudawać, że wcale nie mam dziewiętnastu lat.

    - Muszę znaleźć sobie coś innego do czytania – odzywa się brązowooka, wyrzucając ostatnie śmieci do kosza – bo ktoś mi dzisiaj zaspojlerował i już nie mam ochoty kończyć tej książki.

    - Ten ktoś był urażony, że nie zwracałaś na niego uwagi – odpowiadam, zaczynając naszą wspólną zabawę, którą nazwałyśmy „kto miał gorzej". Często zdarza nam się tak licytować. To ani nie pomaga, ani nie szkodzi, ale lubimy tę grę.

    - Chciałam zapomnieć o zbliżających się egzaminach – mówi, wzruszając ramionami – stresuję się.

    - Jestem pewna, że sobie poradzisz – mówię – próbowałam dzisiaj zrobić salto machowe. Za każdym razem tłukłam sobie tyłek.

    Leslie parska.

    - I tak w końcu ci się uda, ośle. Nie znam nikogo bardziej upartego od ciebie – uśmiecha się. – Siostra twojego chłopaka oblała mnie dzisiaj kawą. Dodam, że to nie był przypadek – mówi, a na jej twarzy maluje się grymas – w odpowiedzi wyrwałam jej doczepy, niby niechcący, udawałam, że się potknęłam i nie miała czego się złapać. Nikt tego nie kupił. Z karę nie mogłam zostać na ostatnich godzinach dodatkowych zajęć, a są mi potrzebne, żeby zdać.

    Przez chwilę patrzę na nią w osłupieniu, po czym wybucham histerycznym śmiechem. Też nienawidzę tej smarkuli. Za dużo sobie pozwala. Hope jest rówieśniczką Leslie i chodzą razem na niektóre zajęcia. Od zawsze darły ze sobą koty, ale dopiero, kiedy moja siostra związała się z Carterem, jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole, ich konflikt zaostrzył się niewyobrażalnie. Z całego serca kibicuję Leslie, a kiedy tylko nadarza się okazja, pomagam jej.

    Zeskakuję ze stołka i wzdycham ciężko.

    - Jem dzisiaj kolację u nich w domu. Hope też będzie – krzywię się, a Leslie udaje odruch wymiotny.

    - Okej. Wygrałaś – unosi ręce w geście poddania, a ja posyłam jej coś na kształt uśmiechu.

    - Życz mi powodzenia – mówię, opuszczając kuchnię i kieruję się prosto do swojego pokoju.

    - W razie czego, dzwoń – woła – mam nowiutki nożyk do otwierania korespondencji.

    Wybucham śmiechem, odkrzykując, że to nie będzie konieczne, po czym przekraczam próg swojej sypialni i zamykam za sobą drzwi.

    Akurat, kiedy zbieram swoje rzeczy, chcąc udać się pod prysznic, dostaję wiadomość.

    Od: LIAM: O ósmej impreza u Caleba. W domku jego rodziców, na plaży. Powiedz Kirze i wpadajcie. Szykuje się niezły melanż, sis. Chłopaki powiedzieli, że jeśli nie przyjdziecie, oni przyjdą po Was. ;)

    Wzdycham. Ostatnio nieźle zaniedbałam naszą paczkę.

    JA: Dzisiaj jem kolację z rodzicami Kevina. :/ Nie wiem, czy uda mi się wyrwać.

    LIAM: Pieprzony Kevin... Wspominałem już, jak bardzo wkurwia mnie ten typ?

    Parskam. Milion razy. Nie da się ukryć, że ta dwójka się nie lubi. Liam coś podejrzewa, co wcale mi się nie podoba. Zresztą, od początku mu nie ufał.

    JA: Wspominasz przynajmniej pięć razy dziennie. Postaram się być. xo

    Rzucam telefon na łóżko i odwracam się, żeby wyjść z pokoju, ale drogę zagradza mi czerwono włosa postać, która pojawia się nagle, nie wiadomo skąd.

    - Kira? – dziwię się, patrząc na przyjaciółkę – miałaś być później.

    - Ja też się cieszę, że cię widzę, Luna – śmieje się, porywając mnie w swoje drobne ramiona – udało mi się wyrwać, więc jestem. Dlaczego nie oddzwoniłaś? – pyta, przyglądając mi się uważnie.

    - Miałam ciężką noc, ciężki poranek i równie ciężkie popołudnie – tłumaczę – kompletnie wyleciało mi z głowy. Przepraszam.

    Moja przyjaciółka kiwa głową w zrozumieniu.

    - Ale już jest okej? – pyta, zaglądając w moje oczy. Jej piwne źrenice właśnie świdrują całą moją sylwetkę.

    - Tak – odpowiadam, odwracając się do niej plecami, by nie mogła widzieć mojej twarzy – miałaś dla mnie jakąś super wiadomość. O co chodziło? – pytam, udając, że szukam czegoś w szufladzie.

    Kiedy nie odpowiada przez dłuższą chwilę, spoglądam na nią wyczekująco, ale gdy dostrzegam wyraz jej twarzy, ogarnia mnie dziwne uczucie niepokoju. Nie lubię tej miny. Nigdy nie oznacza niczego dobrego.

    - Luna... - zaczyna – Luna, on wrócił.

    Przez chwilę nie wiem, o co jej chodzi, ale już sekundę później wszystko do mnie dociera. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy, a później robi mi się gorąco.

    - Ayden Prescott. – Precyzuje, jakbym jeszcze nie wiedziała – Wrócił.

    - O kurwa – udaje mi się wykrztusić.

    Opadam na łóżko, oszołomiona, wypatrując na twarzy przyjaciółki oznak, że to był tylko żart. Kiepski, ale jednak żart. Nic takiego jednak nie dostrzegam. Przymykam oczy i biorę kilka wdechów.

    O kurwa – powtarzam w myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top