36.


    Przełykam nerwowo ślinę. Cała się trzęsę, a dłonie, w których wciąż trzymam zdjęcia, drżą niemiłosiernie. Serce w mojej piersi dudni, jak pieprzony pociąg towarowy, a w płucach nagle zaległa gęsta masa, przez którą mam trudności z oddychaniem.

    Dobrą minutę patrzę Kevinowi prosto w oczy. Widzę wyraźnie, że jego jedynym pragnieniem w tej chwili, jest zabicie mnie. Odnoszę wrażenie, że czeka tylko na to, co będę miała mu do powiedzenia. Rzecz w tym, że w głowie mam totalną pustkę. Nie mam pojęcia, jak miałabym mu się wytłumaczyć. Bo chociaż nasz związek jest fikcją i w moim sercu, oprócz obrzydzenia i nienawiści, nie ma żadnych uczuć do tego człowieka, to jednak oficjalnie jesteśmy parą. I ja go zdradziłam. Nie ważne, że to było tylko kilka niewinnych pocałunków, a on pewnie w tym czasie pieprzył jakąś lalę. Zdrada to zdrada. On ma prawo. Ja, to już zupełnie inna historia...

    — Zawsze jesteś taka wyszczekana, a teraz nie zamierzasz nic mi powiedzieć? — syczy, przez zaciśnięte zęby, przerywając ciszę, która zaczynała stawać się nie do zniesienia.

    Nie odpowiadam.

    Spuszczam wzrok i biorę głęboki, poszarpany wdech.

    Myśl, Luna. Myśl, do cholery!

    Zaczynam przeglądać resztę zdjęć, mając nadzieję, że to go nie rozwścieczy jeszcze bardziej, a pozwoli mi przynajmniej dowiedzieć się, ile tak naprawdę wie. I tak nie mam nic do stracenia. To, że mnie skrzywdzi, jest tylko kwestią czasu. Nawet gdybym była niewinna i tak by to zrobił. Dla niego każdy pretekst jest dobry, żeby się na mnie wyżyć.

    Dwukrotnie oglądam wszystkie fotografie, ale żadna z nich nie przedstawia mnie i Ayden'a całujących się. Te zdjęcia zrobiono tylko w dzielnicy Country i niedaleko plaży. Tak, jakby ktoś ze znajomych Kevina zobaczył nas przypadkiem i zrobił zdjęcia pod wpływem impulsu. To odkrycie powoduje, że zaczynam dostrzegać światełko w tunelu chociaż wiem, że w tym momencie prawdopodobnie nie pomogą mi żadne, nawet najlepsze tłumaczenia.

    — O co ci chodzi, Kev? — pytam ostrożnie, wreszcie unosząc głowę.

    Niepewnie spoglądam w jego lodowate, błękitne oczy. Nadal dostrzegam w nich wściekłość i żądzę mordu, które nie zmalały ani odrobinę.

    — Trzymasz przed sobą pierdolone zdjęcia i mimo to masz czelność pytać, o co mi chodzi? — warczy, przysuwając się bliżej mnie.

    — Tak, Kevin. Pytam, o co ci chodzi, bo zupełnie nie wiem — odpowiadam, decydując się zaryzykować jakimkolwiek tłumaczeniem, bo naprawdę gorzej już nie będzie, a nuż uda mi się załagodzić sytuację.

    — Włóczysz się z tym pierdolonym frajerem, robisz z nim chuj wie co i mówisz, że nie masz pojęcia?! Ty pojebana dziwko! — podnosi głos, a ja mimowolnie odsuwam się od niego, przylegając plecami ciasno do szyby.

    — Ayden jest moim przyjacielem... — mówię cicho, zbyt cicho. — Spędziłam z nim czas, trochę pogadaliśmy, co w tym złego?

    Kevin parska, przeszywając mnie na wskroś swoim psychopatycznym spojrzeniem. Przenoszę wzrok na jego dłonie, które zaczynają coraz bardziej się trząś. To uświadamia mi, że blondyn powoli traci cierpliwość. Właściwie jestem zaskoczona, że jeszcze się na mnie nie rzucił.

    — Szliście, trzymając się za ręce! — wykrzykuje, dotykając palcami wskazującymi skroni. — I ty nazywasz to przyjaźnią? Może gdybym miał osiem lat, to uwierzyłbym w tę bajeczkę, ale przykro mi, skarbie. Takie kity możesz wciskać Lucasowi.

    Mrużę oczy, czując nagły przypływ gniewu.

    — No właśnie! — również podnoszę głos. — Trzymaliśmy się za ręce! T y l k o tyle. Jakim prawem robisz mi o to awanturę, ty pieprzony hipokryto, skoro sam regularnie posuwasz Adison Austen?!

    Kevin niemal krztusi się własną śliną, słysząc moje oskarżenie. Przez chwilę nic nie mówi, chyba zaskoczony, że o tym wiem i boleśnie świadomy mojej racji. Szybko jednak wraca do siebie, unosi rękę i bierze zamach.

    Dostaję w twarz z otwartej dłoni tak mocno, że moja głowa odbija się od szyby. Niemal od razu, gdy udaje mi się pozbyć mroczków sprzed oczu, przykładam dłoń do czerwonego, piekącego policzka. W moich oczach zaczynają zbierać się łzy.

    Kątem oka spoglądam na Kevina. Dyszy ciężko, zaciskając zęby z wściekłości.

    — Ty jebana dziwko... — syczy.

    Wiem, że lada moment uderzy mnie ponownie. Jednak ja, zamiast bać się, odkrywam, że zaczynam mieć wszystko gdzieś. Przestaje obchodzić mnie, co Kevin ze mną zrobi. Wszystko mi jedno, byleby na końcu tej zabawy wreszcie odebrał mi życie. Bo mam dosyć. Nie mam już siły udawać, że wszystko jest okej. Nie sądzę, by starczyło mi sił na czekanie, aż Ayden zrealizuje swój plan. Nie mam pojęcia kiedy to nastąpi i czy w ogóle, a co innego wmawiać sobie, że dam radę, a co innego wcielić to w życie... Jestem tchórzem.

    — No dalej... — udaje mi się wykrztusić po chwili — uderz mnie jeszcze raz. Możesz mnie nawet zabić. Dawaj, nie patrz tak, widzę, że masz na to ochotę. — Uśmiecham się, bez krzty wesołości.

    Kevin wygląda na nieco zdezorientowanego, ale trwa to tylko krótką chwilę. Bo przecież jego nie trzeba prosić zbyt długo o takie rzeczy. Jest psychopatą. Przemoc sprawia mu jakąś chorą, niezrozumiałą dla mnie, przyjemność. I chyba dzięki temu, że ma możliwość znęcania się nad kimś psychicznie i fizycznie, jest w stanie normalnie funkcjonować. Gdyby zabrano mu tę opcję, prawdopodobnie zacząłby się zachowywać, jak narkoman na głodzie.

    W chwili, gdy bierze kolejny zamach, zamykam oczy. Jednak cios nie pada... Do moich uszu natomiast dociera odgłos podjeżdżającego samochodu.

    Zdumiona uchylam powieki. Kevin nieco wystraszony, patrzy w tył, więc podążam za jego spojrzeniem. Marszczę brwi, kiedy dostrzegam czarne BMW, które zatrzymało się tuż za porsche. Jestem jeszcze bardziej zaskoczona, gdy zamontowane w grillu diody zaczynają migać na niebiesko i czerwono. Chyba mamy przyjemność, a na pewno ja ją mam, z nieoznakowanym radiowozem policyjnym.

    — Mam nadzieję, że wiesz, jak powinnaś się zachować — warczy blondyn, starając się podtrzymać pozory.

    Wiem jednak, że mimo swojej bojowej postawy w stosunku do mnie, na widok policji obsrał się ze strachu.

    Szybko rozpuszczam włosy, chcąc jak najbardziej ukryć ślad na policzku, choć nie jestem przekonana, czy to w ogóle możliwe.

    Poprawiam się na siedzeniu i zaczynam nerwowo bębnić palcami po udach. Nie bardzo wiem, co robić, ani co myśleć o obecności policji w tak rzadko odwiedzanym miejscu. To dziwne i coś mi tutaj nie gra.

    Kiedy słyszę odgłos zatrzaskujących się drzwi, przechylam głowę, by spojrzeć na funkcjonariuszy. Krztuszę się na widok znajomych twarzy i szybko odwracam wzrok. Serce w mojej piersi zrywa się w szaleńczym galopie, a adrenalina z niewiadomych przyczyn, zaczyna buzować w moich żyłach. Kevin poświęca mi jedno, krótkie spojrzenie, marszcząc w zdziwieniu brwi i mogę mieć jedynie nadzieję, że nie zauważył mojej reakcji. Była zbyt oczywista. Gdyby obserwował mnie uważnie, na pewno domyśliłby się, że znam dwójkę rosłych facetów, zmierzających ku nam. Najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że oni z policją mają niewiele wspólnego, a już na pewno nie znajdują się po tej jasnej stronie mocy...

    Ismael, którego wolę nazywać raczej ojcem tej rodziny, niż przywódcą ich gangu, puka w szybę od strony kierowcy, a Kemal, miły Turek, którego naprawdę polubiłam, trzyma się odrobinę z tyłu.

    Nie mam zielonego pojęcia, co ta dwójka tutaj robi, ale domyślam się, że Ay maczał w tym palce. Z jednej strony jestem mu wdzięczna, z drugiej nie rozumiem, po co zaangażował cały sztab kryzysowy...

    Kevin otwiera szybę. Jego dłoń wciąż drży. I wcale mu się nie dziwię, że jest wystraszony. Wzrok Ismaela jest lodowaty. Mrozi krew w żyłach i odnoszę wrażenie, że samym tym spojrzeniem zmiękczyłby największego twardziela. Z jego postawy bije jakaś niewyobrażalna siła. Ten człowiek wzbudza respekt. W absolutnie każdym... No, może poza Sol. Tutaj akurat kłóciłabym się, czy sytuacja aby nie jest odwrotna...

    Ismael przedstawia się z imienia i nazwiska, ale nie swojego prawdziwego. Pokazuje nam nawet odznakę, a ja od razu zaczynam się zastanawiać, skąd on ją wytrzasnął, bo wygląda na prawdziwą. Prosi Kevina o pokazanie prawa jazdy i karty ubezpieczeniowej, a posrany ze strachu chłopak odszukuje te dokumenty i podaje mu. Ismael z prawdziwym zainteresowaniem spogląda na nie, po czym przekazuje Kemalowi, a ten znika w radiowozie, swoją drogą również fakt, skąd wytrzasnęli ten samochód, zaprząta mój umysł.

    — Szykujemy zasadzkę. Nie powinno was tu być, dzieciaki — odzywa się Isamel, głosem, od którego jeżą mi się włoski na karku.

   — Jaką zasadzkę? — pyta Kevin — nie widziałem żadnej informacji, że tutaj nie można wjeżdżać — dodaje, robiąc z siebie kompletnego idiotę.

    Ismael spogląda na niego, jak na ostatniego kretyna, najwyraźniej dochodząc do tego samego wniosku, co ja.

    Domniemana policja urządza zasadzkę i tak... z całą pewnością ogłoszą to całemu światu. Dam sobie uciąć rękę, że gdyby nie znajomości i wysoka pozycja seniora Stanforda, Kevin nie dostałby się na prawo.

    — Może dlatego, że to zasadzka, panie...?

    — Stanford.

    — Panie Stanford. No więc, co tutaj robicie? — pyta Delgado z posągowym wyrazem twarzy.

    Jego głos jest stanowczy, opanowany i bardzo oficjalny. I gdybym nie wiedziała, kim tak naprawdę jest, nawet na moment nie zwątpiłabym w to, że mam przed sobą policjanta.

    — Spędzam miło czas ze swoją dziewczyną — odpowiada blondyn.

    Uśmiecha się, łapiąc moją dłoń, a ja usiłuję powstrzymać się przed wzdrygnięciem. Brzydzę się jego dotykiem. Ten dotyk, każdorazowo, sprawia mi ból.

    — Na obrzeżach miasta, w środku lasu? Ciekawe miejsce na schadzkę — stwierdza funkcjonariusz z ironią.

    — No, w środku lasu, czy to jest zabronione? — obrusza się mój towarzysz. — Przepraszam, ale my jesteśmy o coś podejrzani, czy o co chodzi?

    — To rutynowa kontrola. Chyba, że powinienem was podejrzewać? W każdym razie, jak już mówiłem, szykujemy zasadzkę, a wy znaleźliście się w nieodpowiednim miejscu i czasie.

    — Nie mieliśmy pojęcia, że coś tu się dzieje. Zaraz odjedziemy — tłumaczy się Kevin, coraz bardziej przestraszony i ucieka spojrzeniem gdzieś w bok.

    Ismael spogląda na mnie, chyba po raz pierwszy odkąd się tu zjawił, a ja odruchowo spuszczam wzrok. W tym samym czasie, dołącza do niego Kemal, oddając Kevinowi jego dokumenty.

    — Wszystko jest w porządku — zwraca się do Delgado, również tonem bardzo oficjalnym. — To jego samochód. Nie ma żadnych nieprawidłowości.

    Ismael odpowiada mu skinieniem, po czym zwraca się bezpośrednio do mnie.

    — A ty? Masz przy sobie dokument tożsamości? Jak się nazywasz? — pyta, a ja dopiero teraz decyduję się spojrzeć mu w oczy.

    Unoszę głowę, a Kevinowi wyraźnie się to nie podoba, ponieważ wzmacnia uścisk na mojej dłoni. Domyślam się, że ślad na moim policzku jest wyraźnie widoczny i boi się, że Delgado, który w jego przekonaniu jest psem, nabierze podejrzeń i zacznie zadawać pytania. Patrzy na mnie, a w jego błękitnych tęczówkach czai się niepokój.

    — Luna Duncan — odpowiadam drżącym głosem.

    Już mam sięgnąć do torby, ale powstrzymuje mnie Kemal, potrząsający głową i mówiący bezgłośnie: nie rób tego.

    — Yyy... n... nie. — Odchrząkuję. — Niestety, nie mam przy sobie żadnych dokumentów.

    Serce w mojej piersi dudni, jak oszalałe. Nie wiem, do czego zmierza Ismael i jak potoczy się ta sytuacja. Jestem strasznie zdenerwowana.

    — Cóż, z uwagi na okoliczności, w tej sytuacji musisz pojechać z nami. Odwieziemy cię do twojego miejsca zamieszkania i tam sprawdzimy twoją tożsamość. Takie mamy procedury. — Tłumaczy. — A ty — zwraca się do blondyna — zabieraj się stąd. I na przyszłość proszę rozważniej dobierać miejsca spotkań. To, które wam przerwaliśmy, dokończycie nieco później. Zapraszam do samochodu.

    Przełykam ślinę, spoglądając na wciąż wystraszonego i nieco zaskoczonego Kevina.

    Procedury? — myślę. Przecież to jakaś kompletna bzdura. I nawet ja to wiem. Dziwi mnie, że Kevin, będąc na drugim roku prawa, nie protestuje. Nie mam pojęcia, czy Delgado wymyślił to na poczekaniu, czy przygotowywał się jakoś specjalnie do tej akcji, ale policja raczej nie postępuje w taki sposób. Cóż... nie ważne, jak bezsensowną przemowę wygłosił. Ważne, że odniósł zamierzony skutek i ja wracam do domu. Cała i zdrowa. Wciąż żywa.

    Kevin patrzy na mnie tak, jakby próbował w niemy sposób ostrzec mnie, że mam trzymać gębę na kłódkę. Oczywiście ja doskonale o tym wiem. Jestem boleśnie świadoma, jak wiele mam do stracenia.

    — Zadzwoń później — mówię.

    Nachylam się ku niemu i zmuszam do złożenia na jego policzku delikatnego pocałunku. To było jedynie krótkie, nieznaczne muśnięcie, trwające najwyżej dwie sekundy, ale i tak robi mi się niedobrze.

    Wysiadam z porsche i podążam za policjantami. I dopiero kiedy jestem już w ich samochodzie i zapinam pas, mogę odetchnąć z ulgą. Wypuszczam z płuc powietrze, które wstrzymałam od chwili, gdy pocałowałam Kevina. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Emocje, które się we mnie nagromadziły odkąd zobaczyłam go na parkingu pod szkołą, wreszcie odnajdują ujście. W momencie, gdy Ismael wycofuje auto i puszcza Kevina przodem, powoli schodzi ze mnie całe napięcie. Moje dłonie trzęsą się tak bardzo, że muszę wcisnąć je pod uda, żeby powstrzymać drżenie. Mam ochotę się rozpłakać, wyrzygać wszystko, co leży mi na sercu, ale z całych sił powstrzymuję potok napływających do oczu łez.

    W milczeniu mkniemy autostradą, a do mnie powoli dociera, w jak ogromnym niebezpieczeństwie byłam. Kevin był wściekły, pewnie nadal jest. Naprawdę mógł mnie zabić. Świadomość tego mnie przytłacza. Mój Boże, nawet nie chcę sobie wyobrażać, co czuliby rodzice, moi bliscy...

    Ciszę, panującą w samochodzie, przerywa dzwoniąca komórka Kemala.

    — Mamy ją. Tak. Cała i zdrowa — mówi, a ja wiem, że po drugiej stronie słuchawki jest Ay. — Spokojnie stary, naprawdę nic jej nie jest. Zaraz sam się przekonasz. Jedziemy prosto do bazy. Tak, okej. Bez odbioru.

    Chowa telefon i odwraca się, by na mnie spojrzeć.

    — On ci to zrobił? — pyta, nie kryjąc pogardy do tego człowieka.

    Patrzę na Ismaela, który wciąż nie odezwał się słowem. Widzę jego odbicie we wstecznym lusterku i mogłabym przysiąc, że w tych ciemnych oczach błyska wściekłość.

    — To nic takiego — mówię cicho, wymuszając niedbały uśmiech.

    Próbuję udawać twardzielkę, ale wychodzi mi to raczej marnie. Jestem roztrzęsiona i wszystkie emocje, które się we mnie kotłują, są widoczne na mojej twarzy gołym okiem. Ja sama czuję się, jak gówno. Bezsilna, słaba, nic nie warta... Zbrukana.

    — Zabiłbym gnoja gołymi rękoma i nawet bym przy tym nie mrugnął — syczy, przez zaciśnięte zęby, po czym dodaje — ale zostawię tę przyjemność Ayden'owi.

    Wzdrygam się na samą myśl. Wolałabym, żeby Ay nie trafił do więzienia przez tego psychola.

    Jedziemy już dłuższą chwilę. Ismael co jakiś czas patrzy w lusterka, jakby sprawdzał, czy Kevin za nami nie jedzie.

    — Zabieracie mnie do bazy? — pytam cicho.

    Delgado kiwa głową.

    — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Co, jeśli Kevin przyjedzie sprawdzić, czy dotarłam do domu? — pytam.

    Przecież jeśli mnie nie zastanie, na pewno zorientuje się, że to był przekręt. To jeszcze bardziej pogorszy sytuację.

    — Nie przyjedzie. Był za bardzo posrany ze strachu. Spokojnie. Może jedynie kontaktować się z tobą telefonicznie, ale też wątpię. Jeżeli spróbuje się z tobą spotkać, to dopiero jutro — odpowiada Ismael.

    Bardzo chciałabym mu wierzyć, ale nie potrafię przestać się bać.

    Po kolejnych kilku minutach zjeżdżamy z autostrady, kierując się na wschód. Zabudowań jest coraz mniej i domyślam się, że powoli zbliżamy się do bazy.

    Kemal sięga do schowka po chustkę, którą będę musiała związać na oczach, ale Ismael powstrzymuje chłopaka.

    — O co chodzi? — pyta Turek.

    — To nie będzie konieczne. Jeśli Ayden jej ufa, my też powinniśmy.

    W zdziwieniu unoszę brwi. Nie spodziewałam się tego. A już na pewno nie po Delgado, który z taką rezerwą, wręcz złością, przywitał mnie, kiedy byłam tam po raz pierwszy. Miał do Ay'a pretensje, że złamał zasady, a teraz... to dziwne, ale sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Jedno jest pewne, na pewno nie zawiodę ich zaufania. Nikt nie dowie się, gdzie jest ich baza. Nie bez powodu jej lokalizacja jest przez nich tak pilnie strzeżona. I teraz ja również będę jej strzec.

    Chwilę później podjeżdżamy pod wielki budynek. Tak, jak poprzednio, zjeżdżamy na parking, jakieś dwa poziomy w dół. Delgado wpisuje kod na swoim zegarku. Ayden, Nathaniel i Kemal mają identyczne. Zgaduję, że mają je wszyscy. Moment później parkujemy niedaleko drzwi, ale nie tych samych, którymi wchodziłam ostatnio. Ciekawe, ile różnych wejść ma jeszcze to mieszkanie...

    — Chodź za mną — mówi Kemal. — Del musi jeszcze odstawić Betkę na miejsce. — Uśmiecha się.

    Wchodzimy do niewielkiego holu. W pomieszczeniu panuje półmrok i jest trochę chłodno. Pocieram ramiona i ruszam za Kemalem w głąb korytarza, który prowadzi, jak się okazuje, do kuchni, w której aż muszę przystanąć, zaskoczona.

    To pomieszczenie jest urządzone w kobiecym stylu. Uderza mnie zapach dopiero przyrządzanego obiadu i świeże kwiaty na stole. Na ścianie wiszą fotografie. Ismael i Mirasol. Valentina, Nate, Ayden, Quentin, Kemal i... Colin? Tak, chyba tak właśnie ma na imię ten uroczy blondyn, który, jak wspominał Ay, jest ich komputerowym mózgiem. Cała rodzina...

    To wszystko wygląda tak bardzo normalnie. Ciężko uwierzyć, że w między czasie robią takie rzeczy.

    — Cześć, Lu — słyszę i wzdrygam się na dźwięk głosu Sol.

    Moją twarz oblewa purpura, bo choć nie robiłam nic złego, przyglądając się fotografiom, to i tak poczułam się nieswojo, że dziewczyna mnie przyłapała.

    — Cześć. — Uśmiecham się lekko.

    Sol odpowiada tym samym. Od tej kobiety bije tak niesamowite ciepło i dobroć, że chociaż jej nie znam, to i tak z miejsca zdobyła moją sympatię.

    — Idźcie do salonu. Niedługo będzie obiad, a póki co, zaparzę ci ziół, dobrze? Poczujesz się lepiej — mówi.

    Podchodzi do mnie i delikatnie odsuwa mi włosy z twarzy. W jej pięknych oczach czai się mnóstwo emocji. Od współczucia, po złość, a ja zaczynam się zastanawiać, czy już wszyscy w tym domu wiedzą, przez co przechodzę? Coraz mniej mi się to podoba, ale skoro oni zaufali mnie, ja również powinnam obdarzyć ich zaufaniem, że moja tajemnica nie ujrzy światła dziennego, dopóki moja rodzina nie będzie bezpieczna.

    — Straszny z niego kutas... — Wzdycha Kemal.

    — Trzeba będzie przyłożyć lód — stwierdza Sol.

    Chwilę później siedzę już na kanapie w ogromnym salonie z zawiniątkiem przytkniętym do twarzy. Wątpię, czy to cokolwiek pomoże, bo ślad i tak będzie widoczny jeszcze przez jakiś czas, ale przynajmniej pozbędę się nieco opuchlizny.

    Mija kilka długich chwil. Z tego miejsca mogę obserwować, co dzieje się w kuchni. Widzę, jak Ismael wchodzi do pomieszczenia i wita się z Sol, czule całując ją w czubek głowy. Uśmiecham się na ten widok. Widać wyraźnie, że darzą się potężnym uczuciem. Zaraz za nim pojawia się Tina. Ubrana w strój na motor, jak zwykle prezentuje się imponująco. Jest naprawdę atrakcyjna. I jeśli ona i Liam mają się ku sobie, to raczej nie powinno mnie to dziwić.

    Przechodzi przez salon, kierując się prosto do drugiego korytarza. Rzuca krótkie cześć i uśmiecha się, ale nie spogląda mi w oczy. Jakby czuła się nieswojo w mojej obecności. I to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że nawiązała z moim bratem nieco bliższą znajomość.

    Moment później słyszę, że jakiś samochód podjechał, hamując z piskiem opon. Zaraz potem drzwi do kuchni otwierają się z rozmachem. Dostrzegam Ay'a, który niemalże przebiega przez pomieszczenie, nie zwracając uwagi na nikogo. Za nim, spokojnym krokiem, podąża Colin i Nate.

    Ayden wpada do salonu, a moje serce zaczyna tłuc się w piersi na jego widok. Mój puls przyspiesza gwałtownie i zaczynam brać głębokie, poszarpane wdechy. Zrywam się z kanapy i pędzę ku niemu. Ciemnooki upuszcza na podłogę jakąś teczkę i torbę, rozkładając ramiona, a sekundę później chowa mnie w żelaznym uścisku. Wtulam się w niego najmocniej, jak tylko mogę i z niewiadomych przyczyn zaczynam płakać. Dopiero teraz, kiedy jestem w jego ramionach, czuję się naprawdę bezpieczna i dopiero w tej chwili  całkowicie schodzi ze mnie napięcie.

    — Ciii... — szepcze, gładząc delikatnie moje plecy. — Jesteś bezpieczna, Lu. Jestem przy tobie. Nic ci nie grozi.

    Jestem bezpieczna, nic mi nie grozi. — Powtarzam w myślach.

    Przynajmniej na razie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top