31.
Nie mam pojęcia, jak długo spałam, ale kiedy uchylam powieki, słońce jest już wysoko na niebie. Powoli docierają do mnie obrazy minionej nocy i wczesnego poranka.
Ayden...
Niemal od razu, gdy jego imię pojawia się w mojej głowie, ogarnia mnie pustka. Nie ma go obok, ale wiem, że jego obecność w moim pokoju i to, że zasnęłam wtulona w jego ramiona nie było snem. W powietrzu wciąż unosi się jego zapach, cała moja koszulka i koc nim pachną. Był tu. Był tutaj ze mną i to dzięki niemu nie upadłam, choć byłam temu bliska.
Wygrzebuję się spod koca i sięgam po komórkę, by sprawdzić, która godzina. Dochodzi trzynasta. Dziwię się, że żaden z moich braci jeszcze mnie nie obudził. To niepokojące i podejrzane, dlatego wstaję i idę sprawdzić, czy reszta domu wciąż stoi. Po drodze sprawdzam jeszcze swoje odbicie w lustrze. Nie jest tak źle, jak myślałam, że będzie, choć ciemne sińce pod oczami, spowodowane płaczem, są wyraźnie widoczne i ciemniejsze, niż zwykle.
Kiedy tylko otwieram drzwi pokoju i wychodzę na korytarz, do moich uszu docierają odgłosy rozmów i męski śmiech. Marszczę brwi i ruszam w kierunku źródła dźwięku. Po cichu docieram do salonu, staję w progu i nagle wszystko staje się jasne. Mój brat i Ayden siedzą na podłodze. Obydwaj dzierżą w dłoniach dżojstiki od konsoli i wpatrzeni w ekran telewizora walczą o wygraną w wyścigu. Na kanapie leżą Emmet i Joel, kibicując temu pierwszemu, natomiast siedzący obok Nathaniel, Lucas i Lincoln zagrzewają do walki drugiego. Na stoliku kawowym leżą puste już opakowania po pizzy i butelki coli. To się nazywa zdrowy posiłek...
Obserwuję ich w ciszy nie zdradzając swojej obecności i uśmiecham się mimo woli. Z jakiegoś dziwnego powodu podoba mi się ten widok. Zwłaszcza widok Ayden'a w moim domu...
— Cześć, Luna. — Pierwszy zauważa mnie Luke.
— Cześć łobuzie — odpowiadam, posyłając mu ciepły uśmiech. — Zostawiliście mi chociaż kawałek pizzy?
Emmet spogląda na mnie i uśmiecha się przepraszająco, a ja parskam. Żadna nowość.
Dołączam do chłopaków i siadam na krawędzi fotela, tuż obok Lucasa. Ayden odrywa się od gry i odwraca głowę, by na mnie spojrzeć. Odruchowo uciekam spojrzeniem w bok. Z jakiegoś powodu czuję się zawstydzona. Być może dlatego, że dzisiejszej nocy poznał moją największą tajemnicę i był świadkiem mojego załamania. W tej chwili czuję się bardziej obnażona, niż gdybym stanęła przed nim całkiem naga...
— Komu kibicujesz, Lu? — pyta Luke znienacka. — Zostały cztery okrążenia. Jeszcze możesz obstawić.
— Kto prowadzi? — Spoglądam na ekran.
Widzę dwa samochody. Jeden niebieski, drugi biały. Niebieski jest pierwszy i już znam odpowiedź.
— Na razie Ay, ale wszystko może się zmienić — odpowiada mój brat, wyraźnie przejęty.
— Cóż, w tej sytuacji muszę obstawić Liama. Po pierwsze będzie po równo, po drugie... nazwisko zobowiązuje. Duncan'owie górą! — Śmieję się.
Ayden spogląda na mnie z ukosa. Wygląda, jakby właśnie przyjął wyzwanie i zdecydowanie nie podoba mu się, gdy Liam'owi udaje się go wyprzedzić pod koniec przedostatniego okrążenia. To tylko gra, ale wiem, że w rzeczywistości mój brat nie miałby z nim żadnych szans.
Chwilę później wyścig dobiega końca, a zwycięzcą zostaje Liam. Odnoszę dziwne wrażenie, że Ayden pozwolił mu wygrać, ale nie mówię tego głośno. Lucas traktował wyścig z całkowitą powagą i wydaje się być naprawdę mocno zawiedziony porażką swojego faworyta. Szybko jednak zapomina o sprawie, ponieważ Liam wybiera go na swojego kolejnego przeciwnika. Śmieję się cicho, pod nosem z wygłupów tych dużych dzieci, po czym ruszam do kuchni po kawę. Muszę się obudzić.
Postanawiam wziąć też pigułkę, ponieważ poprzednie powoli przestają działać i znowu zaczynam czuć się, jak kupa gówna.
To śmieszne. Jeszcze do niedawna byłam przeciwna prochom wszelkiej maści, a teraz wygląda na to, że nie będę potrafiła się bez nich obejść. Co za pieprzona ironia...
Włączam ekspres i ustawiam program, po czym sięgam po fiolkę z pigułkami. Biorę od razu dwie, na wszelki wypadek i wypijam niemal całą butelkę wody.
— Sądzisz, że one ci pomogą? — słyszę za sobą znajomy głos i aż podskakuję, zaskoczona nagłym wtargnięciem jego posiadacza do kuchni.
Biorę głęboki wdech i powoli odwracam się w stronę Aydena.
— Do tej pory dawały radę. — Zmuszam się do uśmiechu.
Przez jedną, małą chwilę mam ochotę powiedzieć mu, żeby się nie wtrącał, bo to nie jest jego sprawa. Rezygnuję jednak z jakichkolwiek złośliwości. Przepychanki słowne już dawno przestały dawać mi przyjemność. Jasne, wciąż chowam urazę, nic nie zmieni tego, że przed laty mnie zranił i nawet sama jego obecność jest dla mnie bolesna do dzisiaj, jednak to wszystko nie zmienia faktu, że dzisiejszej nocy był przy mnie. Pomógł mi. Jego obecność uchroniła mnie przed upadkiem.
— W ogóle nie powinnaś mieć powodu, by je brać — mówi, zaciskając dłonie w pięści.
Spoglądam mu w oczy i widzę złość. Potrząsa głową i bierze głęboki wdech, po czym w dwóch krokach pokonuje dzielącą nas odległość. W następnej chwili robi coś, co całkowicie zbija mnie z tropu. Przyciąga mnie do siebie, chowając w żelaznym uścisku. Z jednej strony jestem zdezorientowana jego zachowaniem i mam w głowie totalny chaos, z drugiej czuję niesamowity przypływ siły i ciepło, rozchodzące się po całym moim ciele. Co on wyprawia?
— Ay... — udaje mi się wydusić, ale tak naprawdę nie wiem, co chciałam powiedzieć.
— Lu... Pozwól, że teraz to ja będę twoimi tabletkami, które dodają siły i pozwalają normalnie funkcjonować. Jakkolwiek głupio to brzmi... Pomogę ci. Będę przy tobie. Będę cię chronił.
Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale nie wydaję z siebie żadnego dźwięku. Zamiast tego czuję, że pod moimi powiekami zaczynają zbierać się łzy. Mrugam szybko, kilkakrotnie, by wyostrzyć obraz i wzdycham ciężko.
— Dobrze. — Chrypię.
Czuję, jak się uśmiecha. To dziwne. Jego zachowanie jest bardzo, bardzo dziwne... Nic z tego nie rozumiem.
Trwamy tak, przez jeszcze jedną, krótką chwilę, dopóki piknięcie ekspresu nie zmusza nas do powrotu na ziemię. Wciąż zdezorientowana sięgam po kubek, pełen napoju bogów i biorę łyk. Kawa jest pyszna.
— Mam wolny wieczór. Co powiesz na przejażdżkę po mieście? — pyta Ay, jeszcze bardziej mnie zaskakując.
Patrzę mu w oczy, wypatrując jakichkolwiek oznak nieczystych intencji, jednak nic podobnego nie dostrzegam. Widzę w tych czarnych tęczówkach szczerość i ciepło, co jest miłą odmianą, ponieważ do tej pory widywałam w nich jedynie lodowatą pustkę.
— Brzmi świetnie. — Posyłam mu delikatny uśmiech.
— Widzimy się później. — Unosi kciuk, po czym wychodzi z kuchni, po drodze odbierając telefon, który właśnie zaczął dzwonić.
Opieram się o blat i zaczynam wachlować twarz dłonią. Nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie mam pojęcia o co chodzi i skąd ta zmiana w zachowaniu czarnookiego. Postanawiam jednak nie drążyć i poddać się biegowi wydarzeń. Ta dziwna relacja, która zaczęła się między nami rodzić, może mi pomóc, lub zaszkodzić. Cokolwiek się wydarzy, jakkolwiek się to potoczy... i tak nie mam już nic do stracenia. Jeszcze kilka dni temu nie zgodziłabym się nigdzie z nim wyjść. Dzisiaj jest mi wszystko jedno. Poza tym... ja chce się z nim spotkać.
Dopijam kawę, wmuszam w siebie jabłko, ponieważ nic więcej nie jestem w stanie przełknąć, a przecież muszę coś zjeść, żeby nie zemdleć, gdy będę ćwiczyć i idę się przebrać. Zanim jednak zejdę na dół, postanawiam zadzwonić do Leslie. Wciąż nie wróciła do domu i zaczynam się martwić, a przez całe zamieszanie całkowicie zapomniałam, żeby się z nią skontaktować. Mam nadzieję, że wszystko w porządku, a Carter zachowa się, jak należy i udzieli jej wsparcia. W końcu to też jego dziecko...
Nie docieram nawet do pokoju, a frontowe drzwi otwierają się i widzę moją siostrę w towarzystwie Cartera. Leslie wygląda na przygnębioną, a na twarzy chłopaka maluje się strach i niepewność. Nie muszę o nic pytać. Już wie. Jego obecność sprawia, że oddycham z ulgą. Moja siostra go potrzebuje i na tyle, na ile zdążyłam go poznać, mogę stwierdzić, że nie zostawi jej z tym samej. Są przerażeni, ale poradzą sobie.
— Wszystko w porządku? — pytam, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Uśmiecha się lekko, spoglądając swoimi przekrwionymi oczami wprost w moje zielone tęczówki. Musiała przepłakać całą noc... zupełnie, jak ja...
— Tak. — Kiwa głową. — Pogadamy później — mówi i rusza w górę schodów.
Carter unika mojego spojrzenia. Nie wiem, być może wydaje mu się, że mogłabym być na niego zła, ale jeśli tak sądzi, myli się. Nie jestem zła. Przynajmniej nie zachował się, jak tchórz i nie uciekł, umywając ręce. Dopóki jest przy niej, jestem spokojna. Cóż, trudno. Naważyli piwa, teraz będą musieli je wypić, a my, jako rodzina, możemy jedynie ich wspierać.
Już mam zniknąć za drzwiami sypialni, gdy zatrzymuje mnie głos Liama.
— O co im poszło? — pyta, wskazując głową w kierunku schodów.
Opiera się o ścianę i krzyżuje ręce na piersiach.
— Nie wiem. — Wzruszam ramionami. — Pewnie o jakąś głupotę, jak to nastolatkowie.
Mój brat marszczy brwi, jakby nie do końca wierzył moim słowom i podejrzewał, że znam prawdę, ale nie komentuje tego. Odchrząkuje i przeczesuje dłonią swoje brązowe włosy.
— Co z Kevinem? — wypala, a ja sztywnieję. — Udało ci się go jakoś udobruchać? — pyta.
— Tak — odpowiadam, starając się ukryć drżenie głosu.
Mam nadzieję, że nie zauważył, jak trzęsą mi się dłonie. Bo na sam dźwięk tego imienia do mojego gardła podchodzi żółć...
— Ay twierdzi, że to była jego wina — kontynuuje temat. — Powiedział, że za dużo wypił i zaczął go zaczepiać.
— Widocznie tak było — odzywam się po krótkiej chwili.
— A ja myślę, że to gówno prawda — stwierdza, wpatrując się we mnie uparcie. — Byłaś tam. Co się stało? Tak naprawdę?
— Byłam w kuchni — kłamię, coraz bardziej podenerwowana. — Przybiegłam dopiero, jak usłyszałam hałas. Na widok bójki dostałam ataku paniki... Nie wiem, o co im poszło, bo Kevin nie chciał mi nic powiedzieć, a ja nie drążyłam. Najważniejsze, że nie oskarży Ayden'a o pobicie. Prescott powinien się cieszyć...
Liam parska, kręcąc głową i wiem, że nie uwierzył w ani jedno moje słowo. O dziwo jednak, nie ciągnie tematu. Wzdycha, przestępując z nogi na nogę i widzę, że chce coś jeszcze powiedzieć. Staję przodem do niego i posyłam mu pytające spojrzenie.
— Mów o co chodzi — ponaglam, powoli tracąc cierpliwość.
Chcę po prostu przebrać się w wygodne ciuchu i zejść na dół. Muszę dać sobie wycisk. Porządnie się zmęczyć tak, by czuć każdy mięsień. Potrzebuję chwili zapomnienia. Przynajmniej jednej, krótkiej chwili.
— Potrzebuję samochodu — mówi wreszcie.
Marszczę brwi, nie do końca rozumiejąc.
— Chcesz kupić nowy wóz? — pytam, chcąc się upewnić, że o to mu właśnie chodziło.
— Nie. Potrzebuję samochodu teraz. Pożyczysz mi swój? — pyta.
Odnoszę wrażenie, że zaczął się denerwować, a jego wcześniejsze przepytywanie miało na celu uśpić moją czujność. Znowu odchrząkuje i po raz kolejny przeczesuje dłonią włosy. Jest ewidentnie zniecierpliwiony.
— Dlaczego? — dziwię się. — Przecież masz swój.
— Chwilowo go nie mam. Oddałem do warsztatu — odpowiada, ale nie patrzy mi w oczy.
Kłamie. Albo nie mówi całej prawdy. Nie mam jednak siły, ani ochoty dopytywać. Później przeprowadzę śledztwo. W tej chwili nie mam do tego głowy.
— Okej. Wiesz gdzie są kluczyki. Tylko proszę cię, Liam. Miej na uwadze, że to moje auto. Zrobisz mu krzywdę, ja zrobię krzywdę tobie — grożę mu.
— Dzięki siostra. Jestem twoim dłużnikiem. — Uśmiecha się krzywo i już go nie ma.
Przewracam oczami i znikam w swoim pokoju.
***
Dochodzi dziewiętnasta, kiedy już gotowa staję przed lustrem. Ubrałam proste, czarne dżinsy i bluzę z logo ulubionego zespołu. Włosy związałam w wysoką kitkę i zrobiłam lekki makijaż. W tym wydaniu czuję się dobrze i wyglądam zwyczajnie. Kilkukrotnie musiałam dawać sobie mentalnego kopniaka w twarz w celu przypomnienia, że to nie jest żadna randka, czy coś podobnego, a jedynie zwykłe spotkanie. Jednak moje głupie, naiwne serce wciąż robi mi na złość i nie chce się uspokoić, bijąc, jak szalone.
Staram się też nie myśleć za dużo o tej nagłej zmianie zachowania Ay'a. Nie doszukiwać się drugiego dna i nie być nadto podejrzliwą. Zaczynam tłumaczyć sobie to w ten sposób, że chce mi pomóc ze względu na to, co spotkało jego matkę, przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń z moją rodziną i być może odkupienie win sprzed lat.
Po długim, oczyszczającym treningu, który wylał ze mnie siódme poty i sprawił, że nie jestem w stanie przejść dwóch metrów bez kuśtykania, czuję się o wiele lepiej. Szybki, zimny prysznic postawił mnie nieco na nogi, a dwugodzinna drzemka dodała sił. Kolejna pigułka, którą połknęłam pół godziny temu już zaczęła działać. Nie jest dobrze, ale jest stabilnie, a to już naprawdę coś.
Myśl, że przez najbliższe dwa dni nie muszę martwić się Kevinem, napawa mnie euforią. Wyjechał na szkolenie do San Francisco. Jestem pewna, że przez czterdzieści osiem godzin jego nieobecności nawet o mnie nie pomyśli. W dzień będzie zajmował się swoją prawniczą karierą, po południu obiad z szychami, wieczorem spotkania z kumplami o portfelach grubszych niż moja szafa, a w nocy sprowadzi sobie jakąś dziwkę do hotelu... I jeśli mam być szczera, w ogóle nie obchodzi mnie co robi i z kim. Byle był jak najdalej ode mnie...
Piknięcie komórki sprowadza mnie na ziemię. To Ayden. Już na mnie czeka i zgodnie z moją prośbą, zaparkował za rogiem. Biorę głęboki wdech i opuszczam pokój. Zakładam buty i ruszam do wyjścia. W drzwiach zderzam się z rodzicami. Na widok rozradowanej i wypoczętej mamy serce mi rośnie. Tata kroczy tuż za nią, niosąc jej rzeczy i również wygląda na szczęśliwego.
— Cześć księżniczko — mówi tata, całując mnie w czubek głowy. — Wychodzisz?
— Uhm. Ze znajomymi — uśmiecham się.
— Tylko nie wróć zbyt późno. Jutro szkoła — przypomina mi mama.
To takie typowe...
— Wiem, wiem — przewracam oczami i omijam ich, chcąc jak najszybciej opuścić dom.
— Gdzie twoje rodzeństwo? — pyta rodzicielka.
Odwracam głowę i zdaję sobie sprawę, że przygląda mi się podejrzliwie.
— Liam wyszedł, Leslie jest u siebie z Carterem, a Lincoln i Luke grają na konsoli — odpowiadam, czując się nieswojo pod ostrzałem spojrzeń rodziców. — Uciekam, bo pewnie już na mnie czekają, cześć — mówię, zanim z ich ust padną kolejne pytania i wybiegam z domu, machając im jeszcze na do widzenia.
Zwalniam kroku dopiero, gdy zamykam za sobą bramkę. Widzę samochód Ayden'a jakieś sto metrów dalej i on również chyba mnie dostrzega, ponieważ odpala silnik, a do moich uszu od razu dociera charakterystyczny, niski warkot. Lubię ten dźwięk i gdy go słyszę, przechodzi mnie dziwny dreszcz.
Zanim wsiadam, biorę bardzo głęboki wdech, starając się uspokoić walące serce. Robi mi się gorąco i zaczynam delikatnie drżeć, ale mam nadzieję, że zaraz mi przejdzie. Dopiero po upływie chwili naciskam klamkę i zajmuję miejsce obok Ayden'a.
— Cześć — mówię i w tym samym momencie czuję, że moje policzki oblewa rumieniec.
Uspokój się kretynko! — krzyczę na siebie w myślach.
— Cześć — odpowiada po prostu.
Jego twarz nie zdradza żadnych emocji, ale mogłabym przysiąc, że przed chwilą widziałam na jego twarzy dziwny uśmieszek. Dobrze wiem, że Ayden zdaje sobie sprawę z tego, że wciąż mam do niego słabość. Cholera, przecież sama mu o tym powiedziałam. Wie, jak na mnie działa i pewnie ma z tego niezły ubaw.
— Jedziemy? Czy będziesz tak siedział i gapił się na mnie? — pytam, odrobinę za szorstko.
Czarnooki parska, po czym posłusznie włącza się do ruchu. Dałabym wiele, by dowiedzieć się, o czym właśnie myśli.
— Gdzie chcesz pojechać? — pyta, kiedy stajemy na skrzyżowaniu.
Zawieszam wzrok na ulicy przed sobą i jestem zaskoczona tym, jaka myśl pojawia się w mojej głowie. Nie czekając, aż minie, chwytam się jej kurczowo.
Od wielu osób słyszałam, że adrenalina bywa lepsza od dragów. Potrafi zdziałać cuda i co nie co o tym wiem. Nie raz towarzyszyła mi w czasach, gdy jeszcze tańczyłam zawodowo. Na turniejach czułam ją całą sobą.
— Nadal chcesz mi pokazać, co potrafi ten samochód? — pytam, kładąc dłoń na wypolerowanej desce rozdzielczej.
Ayden unosi lewą brew i spogląda na mnie z ukosa.
— Zależy co masz na myśli. — mówi, a jego usta wyginają się w sugestywnym uśmieszku.
Przewracam oczami i kręcę głową. Zabawne...
— Czekaj... jak to było? Do setki rozpędza się w mniej niż trzy sekundy? — powtarzam słowa, które usłyszałam od niego, gdy po raz pierwszy wsiadłam do tego wozu.
Znowu na mnie spogląda. Tym razem nie widzę rozbawienia na jego twarzy. Jest raczej zaskoczony, że zapamiętałam ten szczegół.
— Chcesz, żebym cię przewiózł, tak? Szybko? — upewnia się, jakby nadal nie do końca rozumiał.
Wzdycham ciężko i poprawiam się na siedzeniu.
— Chcę poczuć adrenalinę, strach, cokolwiek. Potrzebuję silnych emocji. Wstrząsu — tłumaczę, jak dziecku i chyba do niego dotarło, choć nie wydaje się być przekonany.
Być może boi się, że dostanę ataku paniki. Ja sama się tego obawiam, ponieważ po wypadku bywało różnie. Wystarczyło, że oślepiły mnie światła innego samochodu, a zaczynało być ze mną źle. Tym razem jednak mam poczucie, że przy nim nic mi nie grozi. Wiem, że to głupie, bo takich rzeczy nigdy nie można być pewnym. Czasami wystarczy sekunda nieuwagi... Ale chcę tego. Potrzebuję czegoś, co zwali mnie z nóg.
— Jakieś konkrety? — dopytuje, wciąż nastawiony sceptycznie.
— Podobno w LA są najlepsze wyścigi — wypalam bez zastanowienia, nie do końca zdając sobie sprawę, na co się decyduję.
Brunet spogląda na mnie cholernie zaskoczony i kręci głową.
— Naprawdę cię nie poznaję... Mówisz poważnie, tak? Nie żartujesz?
Kręcę głową, wpatrując się w niego wyczekująco.
Chłopak wzdycha, drapiąc się po kilkudniowym zaroście i uśmiecha się krzywo z niedowierzaniem.
— To jak, LA?
Ayden śmieje się cicho pod nosem, znowu kręcąc głową. Spogląda na mnie po raz kolejny, a ja uśmiecham się lekko.
— Coś mi mówi, że będę tego żałował, ale... ja pieprzę, Lu... okej. Mówisz masz.
Uśmiecham się szeroko, zadowolona, że udało mi się go przekonać. Włączam odtwarzacz, a sekundę później cały samochód wypełnia charakterystyczny głos Chestera. Układam się wygodnie, spoglądając na Aydena. Ma w oczach niedowierzanie i niepewność, ale wciąż się uśmiecha. Ja również szczerzę się, jak głupia. Odchylam się na oparciu i opieram głowę o zagłówek, po czym przymykam oczy i zaczynam śpiewać piosenkę razem z wokalistą. Chwilę później dołącza do mnie Ay.
Nie ważne, jak głupi i niebezpieczny jest pomysł, na który wpadłam. Ważne, że to mi pomoże, nawet jeśli tylko na chwilę, ale pomoże. Prawdopodobnie umrę ze strachu, ale to będzie później... za jakieś dwie godziny. W tej chwili liczy się to, co jest teraz.
A teraz jestem ja i Ayden. Ten samochód wypełniony muzyką, naszym śpiewem i śmiechem. W tej chwili nie pamiętam dlaczego wcześniej czułam się źle, ani co działo się w nocy. Ayden zawładną moimi myślami od razu, gdy znalazłam się obok niego. Teraz jestem szczęśliwa. Być może pozornie i trochę naiwnie, ale szczęśliwa.
Teraz po prostu czuję się dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top