25.


    Dzięki znajomościom Kiry, wchodzimy do klubu Ecstasy bez problemu. Po spojrzeniach, jakie rzucał bramkarz mojej przyjaciółce wywnioskowałam, że znają się dosyć dobrze. Nie mam jednak ochoty wdawać się w szczegóły ich znajomości, dlatego nie zadaję czerwonowłosej żadnych pytań. Tylko niepotrzebnie bym się zdenerwowała, a przyszyłyśmy się tu przecież rozerwać, a nie kłócić.

    Przedzieramy się przez tłum do baru, żeby zamówić szoty.

    — To miał być mały klub — zwracam się do Kiry, próbując przekrzyczeć muzykę.

    — Naprawdę? — Dziwi się. — Widocznie coś mi się pomyliło. — Macha ręką, uśmiechając się szeroko.

    Przewracam oczami i poprawiam się na wysokim krześle. Barman już po chwili przynosi nasze zamówienie.

    — Wypijmy za to, żeby Stanforda trafił szlag. — Kira unosi swój kieliszek.

    — Nie wymyśliłabym lepszego toastu — zgadzam się z nią i obydwie wypijamy swoje szoty.

    Zamawiamy jeszcze jedną kolejkę, po czym przenosimy się do loży, gdzie jest nieco ciszej, zabierając ze sobą butelkę szkockiej. Dzisiaj stawiamy na ciężki, mocny alkohol.

    Rozsiadamy się wygodnie. Kira rozlewa bursztynowy płyn do szklanek, wrzucając po kilka kostek lodu i podaje mi jedną. Biorę łyk, czując, jak whisky pali mój przełyk i rozlewa się gorącem w moim żołądku. Właśnie tego było mi trzeba.

    Przymykam oczy, rozkoszując się chwilowym uczuciem spokoju, choć gdzieś z tyłu głowy wciąż mam obawę, że Kevin wpadnie tutaj i siłą wywlecze mnie z klubu. Byłby do tego zdolny. Wiem, że przynajmniej raz przeszło mu przez myśl, by mnie obserwować, mam jednak nadzieję, że tego nie robi.

    Próbuję zepchnąć obawy w kąt, ale nie do końca mi to wychodzi. Boję się. W ciągu ostatnich kilku tygodni strach towarzyszy mi niemal w każdej chwili. Z Kevinem jest coraz gorzej. Stał się bezwzględny. Od momentu, gdy próbowałam od niego odejść, niszczy mnie psychicznie. Rani słowem, miażdży moje poczucie własnej wartości i wmawia, że jestem nikim. Niejednokrotnie zdarzyło mu się mnie popchnąć, szarpnąć, czy nawrzeszczeć tak, że kuliłam się w sobie, jednak przynajmniej próbował trzymać nerwy na wodzy, nie chcąc robić mi poważnej krzywdy fizycznej. Bał się, że zostawi ślad. Jednak w momencie, gdy pobił mnie do nieprzytomności, odbierając mi moją fasolkę, pozbył się wszelkich skrupułów. Teraz już niczym się nie przejmuje. Ma mnie w garści i wie, że może zrobić ze mną wszystko, na ca ma ochotę. Jestem przerażona, ponieważ wiem, że któregoś dnia mnie zabije, jeśli za bardzo go poniesie...

    Tak bardzo pragnę uwolnić się wreszcie od niego, jednak nie wiem jak. Zaczynam tracić nadzieję, że w ogóle kiedykolwiek mi się to uda. Jestem bezradna i bezsilna. I z całego serca, całą sobą, nienawidzę tego człowieka. I z każdym dniem, coraz bardziej nienawidzę siebie...

    — Ziemia do Luny. — Moja przyjaciółka wyrywa mnie z zamyślenia, machając mi butelką przed twarzą.

    Spoglądam na swoją pustką szklankę, po czym podaję jej ją, zastanawiając się jednocześnie, w którym momencie zdążyłam ją opróżnić.

    Czuję ciepło w brzuchu i przyjemne rozluźnienie, które wkrada się powoli w moje ciało.

    — Zamyśliłam się trochę. — Uśmiecham się niemrawo.

    — Właśnie widzę — mówi, pociągając łyk. — Gryzie cię coś jeszcze, oprócz fiuta Stanforda? — pyta z troską, czytając z mojej twarzy, jak z księgi.

    Ayden Prescott – mam ochotę odpowiedzieć, ale gryzę się w język, zaprzeczając ruchem głowy.

    — Jeszcze dwie takie szklaneczki i przestanie mnie cokolwiek obchodzić. — Wymuszam uśmiech i dokańczam kolejnego drinka.

    Przynajmniej na chwilę przestanie.

    — Myślisz o Ay'u, co... — bardziej stwierdza, niż pyta.

    Wzdycham, odchylając się na oparcie sofy. Trafiła w dziesiątkę.

    — Nie chodzi jedynie o niego. W głowie siedzi mi ta akcja z Adison. Z jednej strony cieszę się, że wreszcie utarłam jej nosa i staram się tego nie żałować, z drugiej martwi mnie, że zawiodłam rodziców. Zwłaszcza tatę. Szkoda, że nie widziałaś jego wzroku. Był tak bardzo zły, choć starał się tego nie okazywać. Jest mną rozczarowany. Najgorsze było to, że nie mogłam wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam. Źle się z tym czuję, Ki.

    I jeszcze Leslie...

    Przymykam oczy, opróżniając trzecią już szklankę, a moja przyjaciółka niemal natychmiast uzupełnia braki.

    — Gówniana sprawa, wiem, ale jestem pewna, że niedługo mu przejdzie. Każdy popełnia błędy, choć ja nie uważam, by to, co zrobiłaś Austen, nim było. Owszem, ja znam prawdę, a twój ojciec nie, ale sam był kiedyś młody i na pewno też zdarzyło mu się nie utrzymać nerwów na wodzy, przynajmniej raz. Zobaczysz, wszystko rozejdzie się po kościach — mówi, podnosząc mnie na nieco duchu.

    — Obyś miała rację. Czuję się naprawdę okropnie, kiedy tak na mnie patrzy z wyrzutem. — Wzdycham, odgarniając z czoła zbłąkany kosmyk.

    Kocham całą moją rodzinę. Są dla mnie najważniejsi, jednak z jakiegoś powodu, to właśnie na opinii ojca zależy mi najbardziej. Łączy nas jakaś dziwna więź. Czasami odnoszę wrażenie, że jest ona silniejsza, niż te, które łączą mnie z mamą, czy rodzeństwem. Po prostu chcę, by był ze mnie dumny, by nigdy nie musiał się mnie wstydzić. Tak, jak dzisiaj...

    — Mam rację, Lu. — Łapie moją dłoń i uśmiecha się.

    — No dobra, dosyć o tym... — Kręcę głową, nie mając ochoty rozmawiać dłużej o przykrych sprawach.

    — Mówię ci, Luna, żałuję, że nie widziałam cię w akcji — szczerzy się, stukając szklanką o moją. — Pewnie bym się dołączyła. Suce zbierało się od dawna...

    — Gdyby nie Ayden, mogłabym zrobić jej naprawdę poważną krzywdę. Dostałam takiego szału, że sama byłam w szoku. — Wzdrygam się na samo wspomnienie stanu, w którym byłam.

    To niepokojące i chyba powinnam się nad tym zastanowić. Już od dawna czuję, że dzieje się ze mną coś złego. Być może nie widać z zewnątrz, że coś nie gra, ale w moim wnętrzu, sercu, głowie... rozgrywa się tragedia.

    — Nie jestem pewna, czy to, że się z nim spotkałaś, było dobrym pomysłem. Prawdę mówiąc, nie podoba mi się to, ale na ten moment jestem mu wdzięczna, że tam był. Odciągnął cię od tej zdziry, zanim całkowicie cię poniosło — mówi, a z jej oczu wyczytuję wszystko, czego nie powiedziała na głos.

    Kira jest wściekła na Ay'a. Najchętniej obiłaby mu mordę i zrobiła jajecznicę z jego sprzętu. Ja mu wybaczyłam, choć nigdy nie zapomnę tego, jak mnie potraktował, że mnie złamał. Jednak na tę chwilę, z nas dwóch, to ona wścieka się bardziej. I nie mogę jej się dziwić. Sama gdybym tylko spotkała Brogana, z miejsca dałabym mu w twarz.

    — Wiem, że to był głupi pomysł, Ki — zgadzam się z nią.

    Pociągam łyk bursztynowego płynu, wpatrując się w wirujące kostki lodu, a moja przyjaciółka uważnie mi się przygląda. Jakby próbowała zrozumieć, co dzieje się w mojej głowie. Jakby z moich zielonych oczu chciała wyczytać to, czego jej nie powiedziałam.

    — Czego mi nie mówisz, Lu? — pyta, nachylając się. — Czy ten palant zrobił, albo powiedział coś, co kwalifikuje się do strzała w ryj?

    — Nie... — zaprzeczam, zanim czerwonowłosa zdąży się nakręcić. — Po prostu... Pocałował mnie.

    — Skurwiel...

    — Pozwoliłam mu na to — przerywam jej szybko. — I odwzajemniłam pocałunek — dodaję, czując, że moje policzki płoną ze wstydu.

    — Ja pieprzę, Lu... — mamrocze Kira, odchylając się na oparcie i jednym haustem dopija swojego drinka. — Byłam pewna, że już ci przeszło...

    — Ja też, Kira. Wierz mi, że ja też. Nie mam pojęcia, jak to się stało... po prostu. — Wzruszam ramionami.

    Przykładam drżącą dłoń do czoła i biorę bardzo głęboki wdech.

    — Powinnaś trzymać się od niego z daleka. Zanim znowu stanie się coś, czego będziesz żałować. Kurwa, z jednej strony popierdoleniec Kevin, z drugiej Ayden... Obydwaj cię niszczą. Na tego pierwszego jesteś skazana, dopóki czegoś nie wymyślimy, ale na to, czy pozwolisz, żeby Ay znowu cię niszczył masz wpływ. Nie spotykaj się z nim, Lu, proszę cię. Nie pozwól, żeby ten człowiek znowu spieprzył ci życie. Już raz to zrobił i nie pozbierałaś się do dzisiaj. On nie może się do ciebie zbliżać — wyrzuca z siebie, zmartwiona.

    W jej piwnych oczach czai się złość, a ja doskonale rozumiem jej reakcję. Boi się o mnie. Zwłaszcza teraz, kiedy poznała już prawdę o Kevinie.

    — To wszystko jest takie popieprzone... — mówię, kręcąc głową.

    Kira ma rację. Powinnam trzymać się od niego z daleka. Jednak rozum, to jedno, ale serce... serce to już zupełnie inna historia. Uczucia zazwyczaj biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.

    — Potrzebujemy jeszcze jednej butelki — zarządza i podnosi się z miejsca.

    — Nie dopiłyśmy tej. — Wskazuję głową na naczynie.

    Nie wypiłyśmy nawet połowy, a ona już idzie po następną.

    — Wypijemy, spokojnie. To będzie długi wieczór i mamy dużo do obgadania. — To mówiąc, odchodzi w stronę baru.

    Akurat, gdy znika mi z pola widzenia, dzwoni moja komórka. Oblewa mnie zimny pot, ponieważ boję się, że to Kevin, ale kiedy dostrzegam imię na wyświetlaczu, oddycham z ulgą. Przez jedną, małą chwilę, waham się, czy odebrać, ale po kolejnym sygnale wciskam zieloną słuchawkę.

    — Co tam, Nate? — odzywam się.

    — Cześć, mała. — Wita się. — Gdzie jesteś?

    Jego głos jakoś dziwnie brzmi, a mnie ogarnia dziwne uczucie niepokoju. Jakbym podskórnie czuła, że coś się stało, albo dopiero stanie.

    — Z Kirą — odpowiadam.

    — Wiem, że z Kirą — mówi. — Byłem u ciebie w domu. Liam powiedział, że gdzieś wyszłyście. Pytanie tylko, gdzie?

    Marszczę czoło, zastanawiając się, dlaczego tak dopytuje i czemu jest zdenerwowany.

    — W klubie Ecstasy. Nate, czy coś się stało? Powinnam zacząć się martwić?

    Przyjaciel odchrząkuję i słyszę jakiś szmer. Odpowiada dopiero po chwili.

    — To się dopiero okaże. Mam bardzo ważną sprawę, Lu. Wyjdź na zewnątrz, będę za pięć minut — oznajmia i rozłącza się, zanim zdołam zadać kolejne pytanie.

    Na moje ciało wypełza gęsia skórka. Czuję coraz silniejszy niepokój. Dlaczego Nathaniel tak dziwnie ze mną rozmawiał? Jezu, a co, jeśli coś się stało Ayden'owi? Niemal w tej samej sekundzie, w której ta myśl pojawia się w mojej głowie, zrywam się z miejsca i zaczynam torować sobie drogę do wyjścia. Po drodze wystukuję do Kiry wiadomość, że wychodzę się przewietrzyć, żeby się nie martwiła.

    Po upływie kilku minut wreszcie docieram do głównego korytarza i biegiem pokonuję resztę drogi. Cholerne tłumy...

    Wychodzę z klubu. Nathaniel już na mnie czeka. Zaparkował po drugiej stronie ulicy.

    — Co się dzieje? — pytam od razu, sadowiąc się na siedzeniu obok niego.

    Wygląda na wkurzonego. W dłoniach trzyma tablet, a kiedy unosi głowę i spogląda mi w oczy widzę, że jest naprawdę zły, choć dostrzegam na jego twarzy również troskę.

    — Chciałbym, żebyś mi coś wyjaśniła — odpowiada i zaczyna klikać coś na urządzeniu.

    — Mógłbyś jaśniej? — Ja również zaczynam się denerwować.

    Przełykam ślinę i wzdycham ciężko, po czym nachylam się ku niemu, żeby spojrzeć na to, co chce mi pokazać.

    — Pamiętasz, jak podwiozłem cię do szkoły? — pyta, a ja kiwam głową, wciąż nie wiedząc, do czego zmierza. — Zapytałem cię wtedy o miejsce i czas twojego pobicia.

    Wzdrygam się nieznacznie, słysząc jego słowa, ale staram się zachować kamienny wyraz twarzy.

    — Do sedna, Hall. — Niemal warczę.

    Nate parska, po czym poprawia się na siedzeniu i włącza jakiś filmik.

    — Nie pytaj jak, ani skąd mam to nagranie. Po prostu je mam. To kamera z budynku naprzeciwko. Dokładna data i godzina, którą mi podałaś, dokładnie to miejsce.

    Spoglądam na niego, jak na skończonego idiotę, czując złość, a jednocześnie panikę.

    — Mówiłam ci, żebyś się nie wtrącał — syczę.

    Jestem pewna, że pobladłam na twarzy.

    — Oglądaj — nakazuje stanowczo. — Wszystko się zgadza, Lu. Wszystko, co mi powiedziałaś. Tylko jedna rzecz mi nie pasuje. Dlaczego nie ma tam ciebie i tych dwóch gości, co cię rzekomo pobili? Zanim coś powiesz... sprawdziłem dokładnie. Obejrzałem nagranie z tych kilku godzin od dwudziestej do północy, tak na wszelki wypadek, jakby przypadkiem coś ci się pomyliło, ale oprócz jakiegoś żula, który omal nie wpieprzył się pod koła ciężarówce, nie wydarzyło się nic. A już na pewno nie było tam ciebie.

    — Nie miałeś prawa... — zaczynam, ale Nate szybko mi przerywa.

    — Miałem. — Warczy. — To teraz powiedz mi prawdę, Luna. Kto, do ciężkiej kurwy, pobił cię tamtego wieczoru? Co ty ukrywasz, Lu? Kogo kryjesz? — bombarduje mnie pytaniami, a ja zaczynam odnosić wrażenie, że zaraz rozsadzi mi czaszkę.

    Jestem przerażona, bo prawda może wyjść na jaw. Czuję się osaczona, a panika zaciska na moim gardle ciasny supeł. Nie mam pojęcia, co robić, ani co powiedzieć, żeby to załatwić. Myśl, Luna, myśl.

    — Widocznie pomyliłam ulice — wyrzucam z siebie wreszcie, a Nate zaczyna się śmiać, tak bezczelnie i sztucznie, że mam ochotę dać mu w twarz.

    — Przestań wreszcie pierdolić i powiedz mi prawdę! — Podnosi głos, wkurwiony nie na żarty.

    — Daj mi spokój i przestań mieszać się w nie swoje sprawy — cedzę, przez zaciśnięte zęby, po czym szybko wysiadam z samochodu.

    Kiedy zatrzaskuję drzwi i odwracam się, żeby odejść, moje drobne ciało zderza się z czyjąś muskularną sylwetką. Rozpoznaję osobę zanim jeszcze unoszę głowę, by na nią spojrzeć. Rozpoznaję ten uzależniający zapach. Przeszywa mnie dreszcz i czuję przeskakującą iskrę, co dzieje się zawsze, gdy znajdujemy się blisko siebie.

    — Nie tak prędko, mała — mówi Ay, chwytając mnie mocno za ramiona.

    Na jego ustach błąka się złośliwy uśmieszek. Spoglądam w jego czarne oczy i już wiem, że on również widział to nagranie. Jest zły. Choć nie, tak bym tego nie nazwała. On nie jest zły. Jest w k u r w i o n y.

    Już po mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top