23.


    Z gardła Rachel wyrywa się przerażający pisk, który rani moje bębenki, kiedy zaskoczona Adison uderza plecami o szafki. Oszołomienie brunetki nie trwa jednak zbyt długo. Niemal od razu odzyskuje rezon i odpycha mnie, zanim moja pięść zderza się z jej twarzą.

    Zaczynamy się szarpać.

    Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem wściekła, a gniew, buzujący w moich żyłach, przesłania mi zdrowy rozsądek. Adrenalina powoduje, że nie myślę trzeźwo. Moim jedynym celem, jest wyładowanie się na dziewczynie, utarcie jej nosa, wybicie z głowy dobranie się do mojego brata. Chcę ją ukarać, a przez wściekłość nie zauważam, że wybrałam najgorszy możliwy sposób.

    Przyjaciółka mojego największego wroga wybiega z szatni, drąc się wniebogłosy. Przez głowę przebiega mi myśl, że gdyby Kira tłukła się z jakąś laską, pomogłabym jej, a nie uciekła. Cóż, te dwie zdziry nie mają pojęcia, co to prawdziwa przyjaźń.

    — Wkurzyłaś się, bo Kevin woli pieprzyć mnie, niż marionetkę, którą jesteś? — cedzi, łapiąc mnie za włosy, a ja reaguję natychmiast, wykręcając jej nadgarstek, a ona syczy z bólu.

    — Możesz go sobie wziąć. — Prycham. — Tylko odpierdol się od Liama. — Warczę, odpychając ją od siebie z całych sił.

    Zatacza się, ale nie upada, odgarniając z czoła włosy, które wyszarpałam z jej idealnie ułożonego koka.

    Mierzymy się wzrokiem, dysząc ciężko, gotowe na kolejne posunięcie, jednak póki co, żadna z nas nie wykonuje żadnego ruchu.

    — Tobie nie chodzi o Liama, tylko Aydena — Stwierdza, spoglądając na mnie z wyższością. — Nie masz ze mną szans. — Śmieje się.

    Unoszę głowę i rzucam jej rozbawione spojrzenie.

    — Oczywiście, że nie mam — zgadzam się z nią, rozluźniając dłonie, które jeszcze sekundę wcześniej zaciskałam w pięści. — Ayden lubi przygody na jedną noc. W tym celu wybiera tylko łatwe panny z dużym przebiegiem, żeby nie musiał się nazbyt gimnastykować. A ty jesteś jednym z tych łatwych celów. Wypieprzy cię i zapomni jeszcze zanim zdążysz założyć majtki. Dlatego to właśnie ty masz u niego szanse, a ja nie — mówię, doskonale zdając sobie sprawę, że ubliżam także sobie. Adison nie wie jednak, że spałam z Ayden'em, więc mam przewagę.

    Dziewczyna patrzy na mnie z furią w oczach, oddychając bardzo szybko. Moje słowa doprowadziły ją do skraju wytrzymałości, a mi właśnie o to chodziło.

    — Jesteś wariatką. Masz matkę psychiatrę, lepiej powiedz jej, żeby dała ci jakieś psychotropy, zanim zrobisz komuś krzywdę — rzuca drwiąco.

    — Boisz się mnie? — pytam, unosząc brew i wykrzywiam usta w prześmiewczy uśmieszek. — Powinnaś. Dobrze wiesz, że to ja zniszczę ciebie, jeśli tylko najdzie mnie taka ochota — mówię, nawiązując do jej wcześniejszej rozmowy z Rachel.

    — Boję się? — Parska, kręcąc głową z politowaniem. — Ciebie? Naprawdę myślisz, że mogłabym bać się kaleki? Jesteś śmieszna, Luna. Zabrałam ci pozycję w szkole i tytuł kapitana zespołu. Tańczę solówki, które kiedyś należały do ciebie, wybieram się na Broadway, na który ty nie masz najmniejszych szans. Nawet twój chłopak woli pieprzyć się ze mną, niż z tobą. Myślisz, że nie widzę, jak wzdychasz do Prescotta? Jego też sprzątnę ci z przed nosa. Zniszczę cię, Duncan. Zabiorę ci wszystko i odegram się za te lata, w których co rusz wbijałaś mi szpilę. To, co cię spotkało, nie robi na mnie wrażenia. Nie będę miała skrupułów. Będziesz cierpieć i pożałujesz, że wtedy nie umarłaś razem ze swoim psychicznym dziadkiem i cipowatym kuzynem — wyrzuca z siebie, patrząc na mnie z pogardą.

    Mój umysł w ułamku sekundy przetwarza wszystko, co powiedziała, skupiając się na ostatnim zdaniu. Moment później przestaję myśleć.

    Reaguję.

    Rzucam się w stronę Adison, wymierzając jej cios prosto w twarz. Jest tak zaskoczona, że nie ma szansy na odpowiednio szybką reakcję, a ja wykorzystuję to i powalam ją na ziemię.

    — Nigdy. Więcej. O nich. Nie. Wspominaj. — Cedzę, między kolejnymi ciosami.

    Wpadam w taką furię, że przestaję kontrolować swoje ruchy. Brunetka próbuje się bronić, wymachując rękami, ale udaje jej się jedynie zafundować mi kilka zadrapań. U niej natomiast, sytuacja wygląda gorzej. Ma podbite oko i chyba złamałam jej nos.

    Już mam uderzyć ją po raz kolejny, ale czuję, że czyjeś silne dłonie zaciskają się na mojej talii i z całej siły pociągają do tyłu. Szarpię się, usiłując uwolnić z mocnego uścisku, ale na nic zdają się moje starania.

    — Uspokój się Luna! — Wrzeszczy Ayden, potrząsając mną za ramiona, a jego krzyk natychmiast przywołuje mnie do porządku.

    Przestaję z nim walczyć i spuszczając głowę dyszę ciężko. Próbuję uspokoić oddech i walące serce, ale to trudne, zważywszy na złość, która rozsadza mnie od środka.

   Jak ona śmiała mówić o dziadku i Jacobie w taki sposób? Chce wojny? W porządku, dostanie ją.

    — Puść mnie. — Wysapuję i usiłuję wyrwać się z uścisku jego ramion, ale on wciąż mocno mnie trzyma.

    — Ayden... — odzywa się Adison, płaczliwym tonem.

    Wstaje i poprawia włosy, ocierając jednocześnie krew z twarzy.

    — Nie zgrywaj się teraz. — Syczę i przewracam oczami, kiedy widzę łzy na jej twarzy.

    Przyszedł Ay, więc trzeba odegrać teatrzyk. Swoją drogą, jak on mnie znalazł?

    — Ta wariatka rzuciła się na mnie bez powodu — mówi brunetka, pociągając nosem, a ja parskam.

    Wciąż jestem wściekła, ale chęć zabicia jej na miejscu już minęła. Na szczęście.

    — Trzeba było nie obrażać moich bliskich. — Warczę. — Nienawidzę cię, Adison, ale nigdy w życiu nie posunęłabym się do mówienia w taki sposób o osobach, które były ci bliskie, ale zmarły na twoich oczach. To był cios poniżej pasa, ale nie jestem zaskoczona. Zawsze grałaś nieczysto... Nie ciesz się, że zdobędziesz Broadway przez łóżko. W komisji są same kobiety — prycham, a Adison udaje urażoną.

    Słyszę, jak Ayden parska śmiechem, ale chwilę później odchrząkuje, przywołując się do porządku.

    — Słyszysz ją, Ay? — zwraca się do ciemnookiego, ocierając łzy. — To wariatka. Chciała mnie zabić, a teraz wygaduje bzdury — mówi, robiąc krok w naszą stronę.

    Ayden staje przede mną, rozluźniając nieco chwyt, jednak nadal trzyma mnie za nadgarstek.

    — Nie zbliżaj się Austen. Nie zmuszaj mnie, żebym ją puścił. Chyba nie chcesz, by skończyła to, co zaczęła? — Warczy.

    Z niewiadomych dla mnie przyczyn, również jest na nią zły. Zastanawiam się dlaczego i jestem niemal pewna, że nie poznam odpowiedzi.

    Adison już ma coś powiedzieć, ale do szatni wpada Rachel w towarzystwie pani Stone. Baletmistrzyni staje, jak wryta, patrząc się to na mnie, to na Adison i przykłada dłoń do ust, wyraźnie zaskoczona i przerażona sytuacją.

    — Dziewczęta. — Podnosi delikatnie głos, używając swojego karcącego tonu. Patrzy na nas z zawodem i niesmakiem, kręcąc głową.

    — To Luna zaczęła. Wpadła tutaj i rzuciła się na mnie. Rachel jest świadkiem — mówi brunetka, a blondynka zaczyna kiwać głową gorączkowo, potwierdzając jej wersję.

    — Pokłóciłyśmy się. Obydwie jesteśmy winne — zabieram głos, nie chcąc z nikogo robić kozła ofiarnego.

    Owszem, to ja pierwsza użyłam pięści. Moje zachowanie było karygodne i niedopuszczalne i naprawdę nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. Jednak nie doszłoby do niczego, gdyby Austen mnie nie sprowokowała.

   — Baletnicom nie przystoi takie zachowanie. Chryste, Adison, jak ty wyglądasz? Jak pokażesz się na scenie? — pyta, przykładając dłoń do czoła. Wygląda tak, jakby lada moment miała zemdleć.

    — To wina Luny — powtarza i jak na komendę zaczyna płakać.

    Prycham, potrząsając głową z niedowierzaniem, a ona posyła mi triumfalne spojrzenie.

    — Tylko przez wzgląd na naszą wieloletnią znajomość i współpracę nie wezwę policji i ty, Adison, również tego nie zrobisz. Muszę jednak powiadomić waszych rodziców — mówi i wyciąga komórkę.

    W tym samym momencie Ayden popycha mnie w kierunku wyjścia i razem opuszczamy szatnię. Gdy znajdujemy się już z dala od nich, po raz kolejny próbuję się wyszarpać, a chłopak wreszcie mnie puszcza.

    Siadam na krześle, niedaleko głównych drzwi. Ukrywam twarz w dłoniach i wzdycham ciężko. Rodzice będą wściekli. I zawiedzeni. Cholera, dopiero teraz do mnie dociera, jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachowałam. Mam dziewiętnaście lat, a postąpiłam, jak ostatnia, niedojrzała gówniara.

    — Nie potrzebnie się wtrąciłeś — mówię, odrobinę zbyt ostro, gdy Ay zajmuje miejsce obok mnie.

    — Gdybym się nie wtrącił, zabiłabyś ją — stwierdza, a ja spoglądam na niego.

    Chyba nie było aż tak źle? A może jednak było?

    — Sama jest sobie winna. — Wzruszam ramionami. Udaję, że nic mnie to nie obchodzi, ale w głębi serca jestem przerażona tym, co zrobiłam. Nie sądziłam nawet, że tak potrafię. Byłam do tego stopnia zaślepiona gniewem, że nie myślałam trzeźwo, a przecież mogłam zrobić jej poważną krzywdę. Nie mam pojęcia, co się ze mną ostatnio dzieje...

    Zapada między nami ciężkie milczenie.

    Wolałabym, żeby Ay sobie poszedł, bo jego obecność wcale nie pomaga, zwłaszcza, że jeszcze niecałą godzinę temu namiętnie się całowaliśmy. On jednak siedzi przy mnie, jakby się bał, że jeśli przestanie mnie pilnować, wrócę tam i złamię jej coś jeszcze, oprócz nosa.

    Przez dwadzieścia minut siedzę na krześle, z głową schowaną między ramionami. Ayden jest ciągle obok, wymieniając z kimś smsy. Nie odzywamy się do siebie. Atmosfera między nami jest napięta i niezręczna i wiem, że będzie już tylko gorzej.

    Serce tłucze mi się w piersi wbrew mojej woli z powodu bliskości ciemnookiego. Nie mam na to wpływu. Nie potrafię uwolnić się od uczuć, którymi go darzę. Nędzna miłość, która powoduje więcej szkód, niż pożytku i nie pozwala mi pójść na przód.

    Moje rozmyślania przerywa odgłos otwieranych drzwi. Unoszę głowę i widzę mojego ojca. Zatrzymuje się i spogląda mi w oczy. W jego brązowych tęczówkach dostrzegam zawód, wyrzut i zmartwienie. Jest zaskoczony moim zachowaniem i widzę, iż wciąż ma nadzieję, że telefon od pani Stone i to, co mu powiedziała, było tylko kiepskim żartem. Wiem, że zadrapania na mojej twarzy uświadamiają mu, że to z całą pewnością nie był dowcip.

    Moje serce ściska się z żalu, ponieważ go zawiodłam. Nie chciałam tego. Nadszarpnęłam jego zaufanie i teraz będę musiała ponieść konsekwencje.

    Przenoszę wzrok na Ayden'a i widzę, że jest spięty. Wszystkie jego mięśnie napięły się, gdy w pomieszczeniu pojawił się mój tata. Marszczę brwi, usiłując zrozumieć reakcję chłopaka, ale nie przychodzi mi do głowy żadne logiczne wyjaśnienie.

    — Dziękuję Ayden, że tu byłeś i rozdzieliłeś dziewczyny — odzywa się mój rodziciel, wyciągając ku niemu dłoń.

    Ay z wyraźną niechęcią ściska ją, bardzo szybko się wycofując. Ucieka wzrokiem gdzieś w bok, chowając dłonie do kieszeni.

    — To nic takiego. — Wzrusza ramionami, chcąc ewidentnie jak najszybciej przestać przebywać w towarzystwie mężczyzny.

    — Pójdę porozmawiać z Adison — mówi mój tata, posyłając chłopakowi niewyraźny uśmiech. Na mnie nawet nie patrzy. Wiem, że bardzo się na mnie zawiódł, ale czasu nie cofnę.

    Tata odchodzi, a my znowu zostajemy sami.

    — Ja spadam — mówi Ay, podnosząc się z miejsca. — I żebym nie musiał więcej interweniować — dodaje, uśmiechając się z rozbawieniem, ale ten uśmiech nie dociera do oczu.

    Coś mi tu nie pasuje, jednak na razie nie umiem rozgryźć co.

    — Cześć — szepczę, gdy wychodzi, ale już tego nie słyszy.

    Wstaję i zaczynam przechadzać się po korytarzy, oddychając głęboko.

    To był jeden z najbardziej wyczerpujących weekendów w moim życiu. Cieszę się, że dobiega końca. Zaczynam się zastanawiać, czy nie zwiać jutro z lekcji. Mogłabym pojechać na wzgórze i w spokoju zastanowić się nad wszystkim. Ostatnio dużo się dzieje. Ta intensywność i tempo niektórych wydarzeń, przytłaczają mnie. Zaczynam się dusić we własnym mieście. Dowiedziałam się wielu nowych rzeczy, tak wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Kłopot goni kłopot, a ja powoli tracę kontrolę nad własnym życiem. Muszę zwolnić. Odpocząć. Zastanowić się.

    Pozbyć Ayden'a z życia.

    — Przy odrobinie szczęścia, Adison nie wniesie oskarżenia. — Słyszę głos ojca i podskakuję wystraszona. — Pojadę do nich jutro, kiedy wyjdę z sądu. Mam nadzieję, że nie będę musiał zostać obrońcą własnej córki — mówi i wzdycha, przecierając twarz.

    Kiwam głową na znak, że zrozumiałam jego słowa. Nie mam odwagi się odezwać. Zresztą, co niby miałabym mu powiedzieć? Nie skłamię, że jest mi przykro, ponieważ nie jest. Adison na to zasłużyła. Od dawna jej się zbierało. Jeśli nie ja, jakaś inna dziewczyna obiłaby jej mordę. Austen nie jednemu zalazła za skórę. Jestem pewna, że nie jestem jedyną, która szczerze nienawidzi brunetki.

    Ojciec rusza ku drzwiom, a ja za, ze spuszczoną głową, podążam za nim.

    Siada za kierownicą, a ja zajmuję miejsce obok. Wyjeżdża z parkingu, nie poświęcając mi nawet przelotnego spojrzenia. Jedziemy w ciszy, a jego milczenie zaczyna mi ciążyć. Nie mogę znieść obojętności ze strony taty. Jestem jego księżniczką...

    — Przepraszam, tato, ja nie wiem... — zaczynam, ale ucisza mnie gestem dłoni.

    — Nic już nie mów, Luna — mówi ostro, ale nie podnosi głosu.

    Nie uchodzi mojej uwadze, że zwrócił się do mnie pełnym imieniem. Nie nazwał mnie księżniczką, nie użył skrótu. Twarde, obojętne Luna. Zawiodłam go. Jest na mnie zły.

    — Nie wiesz nawet, jak bardzo się na tobie zawiodłem. — Kręci głową z niedowierzaniem. — Pobiłaś ją, Luna. Nie mogę uwierzyć, że zachowałaś się tak okropnie i nieodpowiedzialnie. Co się z tobą ostatnio dzieje, dziewczyno? Nie poznaję cię.

    — Tato...

    — Pogadamy później — ucina, skupiając się na jezdni i znowu zaczyna mnie ignorować.

    Kilka minut później jesteśmy już w domu. Przekraczam próg, a zaraz za mną wchodzi tata. Moja rodzicielka stoi w progu salonu i patrzy na mnie z takim samym zawodem, jaki widziałam w oczach ojca wcześniej. Potrząsa głową, po czym znika w kuchni.

    — Idź do swojego pokoju i przemyśl sobie wszystko. Ja porozmawiam z mamą. Zawołamy cię, gdy ustalimy, co z tym zrobić — rozkazuje, a ja posłusznie wykonuję jego polecenie.

    Z głośnym westchnięciem opadam na łóżko. Zamykam oczy, kładąc ręce nad głową i usiłuję pozbierać myśli. Przerywa mi jednak ciche pukanie. Sekundę później do pokoju wchodzi Leslie i siada obok mnie na łóżku.

    — Rodzice są wściekli — mówi, jakbym sama tego nie wiedziała.

    Przechylam głowę i spoglądam na nią. Jest blada, jak ściana i ewidentnie widać, że coś ją gryzie. Wygląda, jakby nie spała od wielu dni.

    — Dowiedziałam się, że mój chłopak mnie zdradził, chwilę wcześniej to ja zdradziłam jego, a później pobiłam dziewczynę, z którą się przespał. Przebijesz to? — pytam, zaczynając naszą zabawę.

    Moja siostra milczy, bawiąc się nerwowo dłońmi.

    Prostuję się i patrzę na nią wyczekująco. Zaczynam się martwić, że naprawdę stało się coś złego, ponieważ nadal się nie odzywa. Moja piętnastoletnia siostra chyba jeszcze nigdy nie wyglądała na tak wystraszoną. Coś musiało się wydarzyć. Od kilku dni chodzi jakaś przybita, a ja nawet nie miałam czasu ani głowy do tego, by poważnie z nią pogadać

    — Leslie? — ponaglam, zmartwiona nie na żarty.

    Mój puls przyspiesza, gdy unosi głowę i wbija we mnie parę swoich czekoladowych oczu, błyszczących od łez. Widzę w nich bezradność i panikę.

    — Jestem w ciąży. — Wykrztusza, a ja zastygam w bezruchu. — Wygrałam — mówi, po czym wstaje i opuszcza moją sypialnię.

    O cholera...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top