18.
Ayden, dosłownie, wrzuca mnie do swojego samochodu, jakbym była jakimś workiem ziemniaków. Jestem na niego wściekła, ale aktualnie znajduję się w stanie upojenia alkoholowego i nie mam energii, ani siły, żeby się z nim kłócić. Jednak mowa mojego ciała, zauważalna złość w oczach i grymas na twarzy dosyć dobitnie dają mu do zrozumienia, że wcale nie podoba mi się to, że tak po prostu zabrał mnie z imprezy. Siłą!
— Bądź grzeczna i nie świruj, okej? – odzywa się, kiedy wreszcie wyjeżdżamy na główną drogę.
Parskam, nawet na niego nie patrząc i układam się wygodniej w fotelu. Zawroty głowy coraz bardziej dają mi się we znaki. Robię się śpiąca.
— Odpieprz się w końcu ode mnie, okej? — Syczę, przedrzeźniając go.
Przykładam dłoń do rozgrzanego czoła i oddycham głęboko, mając nadzieję, że to pomoże mi powstrzymać nieznośny helikopter. Zamykam oczy, ale jest jeszcze gorzej, więc na powrót je otwieram.
— Zrobiłaś się strasznie jędzowata — mówi ciemnooki, unosząc kącik ust lekko do góry. — Nie poznaję cię.
— Przecież nigdy mnie nie znałeś. — Prycham, modląc się w duchu, byśmy jak najszybciej dotarli do domu.
Nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie. Mam go zwyczajnie dosyć. Przy nim czuję się słaba i uległa, jakby samą swoją obecnością pozbawiał mnie silnej woli. Wciąż zbyt mocno na mnie działa. I mimo że jest skończonym dupkiem, kocham go. Głupie, naiwne serce.
Pamiętam moment, w którym zdałam sobie sprawę, że to, co czuję do Ayden'a, nie jest już tylko zwykłym zauroczeniem. Dobijającym było wiedzieć, że ten, którego się kocha, nigdy nie będzie mój. Miewałam lepsze i gorsze dni, ale z czasem przywykłam, ciesząc się, że przynajmniej mogę go widywać. Uwielbiałam go obserwować, wyobrażając sobie nas razem. Słuchałam jego głosu, stercząc pod drzwiami pokoju Liama i udawałam, że mówi do mnie. To było chore, doskonale o tym wiem, ale przynajmniej przez jakiś czas zagłuszało ból, który czułam z powodu świadomości, że między nami nigdy nic nie będzie.
Wreszcie pogodziłam się z tym i zepchnęłam uczucie w najodleglejszy kąt, zdusiłam głupią nadzieję i robiłam wszystko, żeby o nim nie myśleć. Jednak za każdym razem, gdy umawiałam się z chłopakami, łapałam się na tym, że porównuję ich do Ayden'a. Żaden nie był wystarczający, żaden nie zawrócił mi w głowie, do żadnego z nich moje serce nie zabiło mocniej. Bo ono przecież było już od dawna zajęte. I po kolejnej, nieudanej próbie, zrozumiałam, co tata miał na myśli mówiąc, że prawdziwie zakochać można się tylko raz. Zawsze powtarzał, że jeśli trafi się na taką miłość, nie można pozwolić, by wymknęła nam się z rąk. Tyle tylko, że ja nie miałam żadnego wyboru. Miłość, której ja doświadczyłam, była i wciąż jest jednostronna.
I te kilka epizodów, które się między nami wydarzyły, nie zmieniły nic.
— Nate jest na mnie wściekły — odzywa się Ayden, przerywając trwającą już od kilku minut ciszę.
— Mam ci współczuć? — pytam, trochę niewyraźnie.
Ciemnowłosy śmieje się cicho, a ten dźwięk przyprawia mnie o żywsze bicie serca. Zawsze, nie zależnie od sytuacji i nie ważne, czy jestem na niego zła lub zwyczajnie zraniona, moje ciało reaguje tak samo. Zdradza rozum.
— Nie musisz. W końcu mu przejdzie — odpowiada. — W sumie wcale się mu nie dziwię. Sam najchętniej obiłbym sobie mordę. Nie powinienem był zostawiać cię na wzgórzu. — Wzdycha. Odnoszę wrażenie, że wypowiadanie tych słów sprawia mu trudność.
Przechylam głową, która w tej chwili waży chyba z tonę, żeby móc mu się lepiej przyjrzeć. Jest całkowicie skupiony na jeździe, a na jego twarzy maluje się spokój. Czarne oczy pozostają puste, bez emocji.
— W ogóle nie powinniśmy się tam znaleźć — rzucam, rozzłoszczona jego obojętnością.
Ten człowiek zachowuje się czasami, jak robot. Posągowa twarz, zero uczuć, jakby nic go nie obchodziło.
— Gdybyśmy się tam nie znaleźli, nie przeżyłabyś swojego najlepszego seksu w życiu — zauważa, uśmiechając się łobuzersko i z triumfem, a moją twarz oblewa purpura.
Chyba słyszał o wiele więcej, niż bym sobie życzyła. Cholera.
— Wcale nie mówiłam o tobie — zaprzeczam szybko na co on tylko parska.
— Już się tak nie wykręcaj, Lu. — Puszcza do mnie oczko. — Uważasz mnie za mistrza, dlatego jestem w stanie wybaczyć ci nazwanie mnie dupkiem, nie po raz pierwszy zresztą — mówi, a dwuznaczny uśmieszek nie schodzi mu z twarzy. Ewidentnie się ze mnie nabija.
— Wiesz, że teraz też nim jesteś? — pytam retorycznie, niemal warcząc z frustracji.
— Lubię cię bardziej, kiedy jesteś pijana — stwierdza po chwili namysłu, zupełnie niezrażony moim przytykiem — nie jesteś aż tak kłótliwa i nie używasz swojego ciętego języczka zbyt często.
— Ciekawe, czy będziesz mnie dalej lubił, jak zarzygam ci tapicerkę... — Mamroczę, na co Ayden gwałtownie zwalnia, a mój żołądek wykonuje potrójne salto.
— Niedobrze ci? — pyta z przerażeniem i odnoszę wrażenie, że jeśli przytaknę, kopniakiem wysadzi mnie z samochodu.
— Tylko żartowałam. — Przewracam oczami, wachlując twarz dłonią. — Jedź i nie rób tak więcej, jeśli serio nie chcesz mieć resztek mojego obiadu w aucie.
Chłopak kiwa głową i przyspiesza odrobinę, co jakiś czas rzucając mi podejrzliwe spojrzenie. Chce mi się śmiać. Faceci i ich zabawki... — myślę.
— To mówisz, że kręci cię Sado-Maso — zagaduje po chwili, a ja mam ochotę wejść pod fotel z zażenowania. Ja pieprzę, czy on na serio nie ma lepszego zajęcia, niż przysłuchiwanie się babskiej paplaninie?
— Ugh, zamknij się... — Warczę, dostając w odpowiedzi prześmiewcze prychnięcie.
— Myślałem, że baletnice są grzeczniutkie, ułożone i wrażliwe, a tu proszę... Taki wyjątek od reguły.
— Nie jestem już baletnicą i nie posiadam sadomasochistycznych zapędów. — Prostuję, mówiąc zimnym i twardym tonem, tym samym ucinając temat.
Ayden posyła mi krótkie spojrzenie, marszcząc brwi, ale nie komentuje mojego nagłego zdenerwowania. Zaciska dłonie na kierownicy, wzdychając ciężko, a z jego ust nie pada już żadne słowo, związane z rozmową przy ognisku. Sprawia wrażenie, jakby nad czymś się zastanawiał.
— Słyszałem o wypadku... — odzywa się po chwili, ale szybko mu przerywam.
— Nie chcę o tym gadać. Nic już nie mów. Po prostu zawieź mnie do domu...
Chłopak zaciska usta w wąską linię, biorąc uspakajający wdech i przyspiesza.
Nie chcę o tym rozmawiać. Ani z nim, ani z nikim innym. Tamten dzień przekreślił wszystko, odebrał mi to, co miałam najcenniejsze. Straciłam kuzyna, którego traktowałam, jak rodzonego brata. Dziadka, który był ostoją całej rodziny, szansę na Broadway i karierę baletnicy. Zaprzepaściłam rok w szkole i utraciłam sprawność fizyczną, nabawiłam się traumy i muszę łykać jakieś śmieszne tabletki, żeby nie zwariować. Ataki paniki potrafią być naprawdę niszczące. I nie mogę zapomnieć również o tym, że gdyby nie wypadek, nie uszkodziłabym nogi i nie potrzebowałabym rehabilitacji, na którą jeździłam do ośrodka, gdzie poznałam pieprzonego Kevina Stanforda, który z kolei odwiedzał tam swojego kuzyna. Głupi przypadek sprawił, że aktualnie znajduję się w bardzo gównianej sytuacji, z której nie ma żadnego wyjścia. I odnoszę wrażenie, że nigdy wcześniej nie byłam tak blisko dna.
Wzdycham przeciągle, przymykając ciężkie powieki. Naprawdę jestem pijana... Jutro będę przeklinać siebie za tę głupotę, kiedy kac położy na mnie swoje łapska.
Zatrzymujemy się, najpewniej na czerwonym świetle, ale nie mam siły otworzyć oczy, by to sprawdzić. Powoli zasypiam, zwijając się w kulkę na fotelu. Czuję obok siebie jakiś ruch, a chwilę później zostaję okryta ciepłą bluzą Ayden'a. Mam ochotę westchnąć z zadowolenia, kiedy mój nos wyłapuje woń znajomych perfum, pomieszanych z dymem papierosowym i samym Ayden'em. Pachnie absolutnie cudownie i działa kojąco na wszystkie moje zmysły. Rozciągam usta w niekontrolowanym uśmiechu, wtulając się bardziej w bluzę czarnookiego.
Wiem, że zachowuję się irracjonalnie, ale nie potrafię tego powstrzymać. To przez niego. Jego obecność, głos, zapach... To wszystko łączy się ze sobą, tworząc niebezpieczną mieszankę, która mąci mi w głowie. Uczucia, które do niego żywiłam, a które udało mi się zepchnąć w najodleglejsze zakamarki umysłu, na nowo budzą się do życia. Ożywają, gotowe, by znowu mnie zniszczyć... A ja zwyczajnie nie umiem z tym walczyć.
Jestem zawieszona pomiędzy snem, a jawą, kiedy do moich uszu dociera sygnał dzwoniącej komórki. Już mam sięgnąć do kieszeni, ale przypominam sobie, że przecież padła mi bateria, a moment później słyszę niski, chrapliwy głos Ayden'a. To jego telefon zadzwonił.
— Co jest? — mówi.
Czuję, jak Ayden prostuje się na siedzeniu, a jego oddech przyspiesza nieznacznie, na słowa, które usłyszał od osoby, znajdującej się po drugiej stronie.
— Co, kurwa? – wykrzykuje, a ja natychmiast otwieram oczy, wyczuwając jego nagłe zdenerwowanie. Zaciska palce mocniej na kierownicy, a w jego oczach maluje się złość. — Jak to, do ciężkiej kurwy, skasowali ci wóz? — pyta, mrużąc oczy z wściekłości. — Ja pierdolę... Zaczekaj, kurwa, muszę chwilę pomyśleć — mówi, zjeżdżając na pobocze.
Wyczuwam jego gniew i zdenerwowanie. Zaciska palce na skrzydełkach nosa i wzdycha ciężko, nie odrywając komórki od ucha. Zamyka powieki, milcząc i domyślam się, że ktoś po drugiej stronie również się nie odzywa. Zastanawiam się, o co chodzi i co się stało. Jego rozdrażnienie udziela się I mi, w postaci niepokoju.
— Ayden, wszystko okej? — pytam cicho, ale chłopak ignoruje mnie.
— Uciekaj Quentin. — odzywa się wreszcie, a ja już wiem, kto jest jego rozmówcą. — Ja zgarnę Kemala. Jak bardzo jest poturbowany? — W skupieniu słucha odpowiedzi, a kiedy ją dostaje, uderza dłonią o tapicerkę — kurwa. — Warczy.
Prostuję się na siedzeniu, czując nagle niesamowitą jasność umysłu. Wyczuwam kłopoty.
— Nie, Que. Spierdalaj stamtąd, jeśli nie chcesz trafić do pudła! — Wykrzykuje do słuchawki, coraz bardziej wkurzony. — Zajmę się Yilmazem, a ty dzwoń po Valentinę. Będziemy w kontakcie — mówi, po czym rozłącza się.
— Co się dzieje? – Podejmuję kolejną próbę dowiedzenia się czegokolwiek.
Ayden odpala silnik i rusza z piskiem, zostawiając za nami jedynie tumany kurzu. Widzę, że usiłuje się skupić i uspokoić, ale gniew skutecznie mu to uniemożliwia.
— Słuchaj, Lu, nastąpiła mała zmiana planów. — Wreszcie zwraca na mnie uwagę. — Nie mogę cię teraz odwieźć do domu. Nie mam na to czasu. Pojedziesz ze mną w jedno miejsce. Nie zadawaj pytań, nie wysiadaj z samochodu po prostu udawaj, że cię tu nie ma. — niemal na mnie warczy.
Jak mam nie zadawać pytań, do cholery, skoro ewidentnie ma jakiejś kłopoty, a ja jadę z nim prosto w ich epicentrum. Chyba oszalał, jeśli myśli, że będę siedziała spokojnie, nie mając pojęcia co się dzieje. Nie wiem nawet, na co się godzę, ale posłusznie kiwam głową na znak, że zrozumiałam.
Ze zdumieniem odkrywam, że nie czuję się już aż tak pijana i nawet zawroty głowy nieco ustąpiły. Zwalam to na fakt, iż w moich żyłach zaczęła krążyć adrenalina, spowodowana jakąś nadchodzącą katastrofą. Po zachowaniu Aydena i jego rozmowie z Gahanem wnioskuję, że dzieje się coś złego.
Co zrobił Quentin Gahan, że musi uciekać przed policją? Kto i co zrobił niejakiemu Kemalowi? Gdzie my w ogóle jedziemy? Ja pieprzę, mam nadzieję, że Ayden nie wciągnie mnie w swoje szemrane interesy. Jestem przecież córką Leonarda Duncana! Założyciela jednej z najlepszych kancelarii w tej części kraju. Nie mogę pozwolić sobie na jakiekolwiek incydenty, jeśli chcę, żeby jego dobre imię takim pozostało. Rodzina ponad wszystko.
— Powiedz mi chociaż, czy to legalne, bezpieczne i czy unikniemy spotkania z policją? — pytam ostrożnie, spoglądając na niego kątem oka. Widzę, że sam fakt, iż w ogóle się odezwałam, zdenerwował go.
Ayden nie odpowiada na moje pytania. Skupia wzrok na drodze przed sobą, oddychając szybko. Mięsień w jego szczęce pulsuje niebezpiecznie. Wciska gaz do dechy, a ja wydaję z siebie niekontrolowany pisk, gdy przejeżdża na czerwonym świetle. Prostuję się i sztywnieję, zaciskając dłonie na krawędziach fotela.
— Ayden, do cholery, oszalałeś? — pytam osłupiała, kiedy w końcu mogę wydusić z siebie cokolwiek.
— Kurwa. — Syczy chłopak, uderzając dłonią o kierownicę. — Nie, nie i jeszcze raz nie, zadowolona? — krzyczy.
— Nie wrzeszcz na mnie! — Również podnoszę głos, wciskając drżące dłonie między uda. — Nie prosiłam się o to, żeby znaleźć się z tobą w tym pieprzonym samochodzie, więc przestań się na mnie wydzierać, albo pozwól mi wysiąść. Dotrę do domu sama.
— Po prostu nic już nie mów. Nigdzie się stąd nie ruszysz. — mówi, tym razem spokojniej, ale widzę, że ledwo hamuje złość.
Robi gwałtowny ruch, a ja instynktownie i równie gwałtownie się uchylam, przywierając plecami do drzwi. Chłopak spogląda na mnie zdziwiony, nie rozumiejąc mojego zachowania.
Sięgał tylko po telefon, ale przez doświadczenia z Kevinem i fakt, że czarnooki jest wściekły, wystraszyłam się, podświadomie uchylając od ewentualnego ciosu.
Wypuszczam wstrzymywane w płucach powietrze, rozluźniając napięte ramiona.
Jeszcze przed momentem byłam jedynie zaniepokojona, a teraz... teraz panika zaciska się na moim gardle. Już się nie boję...
Jestem przerażona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top