16.
Dochodzi czwarta rano, kiedy docieram do domu. Przekraczam próg, rzucam klucze na szafkę i ściągam buty. Moje ruchy są dziwnie spowolnione, mechaniczne i wymuszone. Ruszam do swojego pokoju, potykając się po drodze o własne nogi. Ściągam z siebie wszystkie ubrania i upycham je w koszu na brudną bieliznę, po czym owinięta w ręcznik idę do łazienki.
Staję przed lustrem, ze zgrozą przyglądając się dziewczynie po drugiej stronie. Rozczochrane włosy, rozmazany makijaż i oczy, całkowicie pozbawione życia. Wyglądam, jakbym była w transie. Jakbym oszalała.
A może rzeczywiście oszalałam?
Tępy ból pulsuje w moim wnętrzu, zadając coraz mocniejsze ciosy.
Biorę głęboki, poszarpany wdech. Wspomnienia minionych godzin zaczynają przeplatać się w moim umyśle. Zaciskam mocno powieki, potrząsając głową. Nie chcę o tym myśleć. Nie chcę pamiętać...
Czuję, że żółć podchodzi mi do gardła, a w następnej sekundzie upadam na kolana i wymiotuję prosto do ubikacji. Zaciskam dłonie na muszli, kiedy targają mną torsje. Żołądek jest już pusty, ale mnie wciąż naciąga. Klęczę tak, przez dobre dwadzieścia minut, dopóki nie nabieram pewności, że zwróciłam już wszystko, co mogłam. Wstaję na nogi i muszę podtrzymać się umywalki, by nie upaść, ponieważ z osłabienia kręci mi się w głowie, a moje ciało odmawia współpracy. Obmywam twarz zimną wodą, oddychając głęboko.
Pozbieram się. Poradzę sobie nawet z tym – myślę, ale im bardziej próbuję sobie to wmówić, tym mniejszą mam pewność, że rzeczywiście się uda.
Wchodzę pod prysznic, ustawiając temperaturę wody i zaczynam szorować swoje ciało. Chcę zmyć z siebie wspomnienie dotyku jego dłoni, choć podświadomie wiem, że to niemożliwe. Pocieram myjką skórę, aż robi się czerwona, ale wciąż nie czuję, by to pomagało. W końcu zakręcam kurek i oddychając szybko, opuszczam kabinę, a później łazienkę.
W pokoju przebieram się w dresy i koszulkę. Wygrzebuję z dna szuflady tabletki na uspokojenie i opakowanie tych na sen. Biorę po dwie z każdej fiolki, popijając sporą ilością wody, po czym zakopuję się po uszy w pościeli. Zaciskam powieki, czując, jak powoli ogarnia mnie to znajome, błogie uczucie. Wiem, że jutro będę czuła się źle. Zbrukana, zeszmacona, brudna i odrażająca. Jednak w tej chwili, zaczynam odczuwać tylko spokój. Napawam się tym uczuciem, które podarowały mi tabletki, aż w końcu zasypiam, porwana prosto w objęcia morfeusza.
***
— Raz, dwa, trzy. — Liczę na głos, wylewając siódme poty przed ogromnym lustrem w salce treningowej.
Ćwiczę już od dobrych trzech godzin. Czuję zmęczenie, ból w nodze i plecach, ale nie przerywam. Tylko, gdy tańczę, nie myślę o upokorzeniu. Nie myślę w ogóle. Choć za każdym razem, gdy patrzę na swoje odbicie, muszę zwalczać odruch, by nie rozbić lustra. Powoli zaczynam nienawidzić osoby, którą w nim widzę. Słaba, naiwna, bezbronna. Kiedyś taka nie byłam.
Akurat, kiedy mam wykonać następną figurę, muzyka cichnie. Odwracam się z impetem w stronę wejścia i widzę Liama, opartego o kontuar przy ścianie. W dłoni trzyma pilot do odtwarzacza i przygląda mi się podejrzliwie.
— Co się dzieje, Luna? — pyta, nie owijając w bawełnę.
Rzucam mu gniewne spojrzenie i kuśtykając, podchodzę do niego, próbując wyrwać mu urządzenie z dłoni, ale nie udaje mi się.
— Co niby ma się dziać? — warczę, krzyżując ramiona.
— Katujesz się od kilku godzin. Co się stało? — powtarza pytanie i próbuje zaglądnąć w moje oczy, ale odwracam wzrok.
— Nic się nie stało. Możesz oddać mi pilot? Chcę ćwiczyć — mówię z naciskiem i podejmuję kolejną próbę odebrania mu mojej własności, jednak i ta kończy się fiaskiem.
— Przestań pieprzyć, Lu -
— syczy ze złością. — Co się, kurwa, dzieje? Nie jestem ślepy, do cholery.
— Zdecydowanie twój wzrok szwankuje, skoro ubzdurałeś sobie, że coś się stało — odpowiadam, odwracając się. Sięgam po wodę i wypijam od razu pół butelki.
Czekam w milczeniu, aż sobie pójdzie, ale on uparcie nie rusza się z miejsca. Wzdycham ciężko, przymykając oczy i to ja postanawiam opuścić pomieszczenie. Łapię za ręcznik i zawieszam go sobie na ramieniu, po czym wymijam go i ruszam w górę po schodach. Liam podąża za mną.
Kieruję się prosto do łazienki, zamykając mu drzwi przed nosem. Chwytam się umywalki, biorąc kilka kontrolowanych wdechów. On musi dać mi spokój. Lepiej, żeby nie węszył.
Gdy kilka minut później odświeżona opuszczam łazienkę i wchodzę do swojego pokoju, zastaję brata rozwalonego na moim łóżku. Przewracam oczami i kompletnie go ignorując, ubieram się za niedużym parawanem. Zastanawiam się, czy jeśli nie będę zwracała na niego uwagi, wreszcie odpuści, ale znając życie i nas - Duncanów - marne szanse.
— Gdzie byłaś tak długo? — pyta, kiedy już ubrana zasiadam do swojego laptopa. Może jeśli będę udawać, że się uczę, da mi spokój?
— Z Kirą — odpowiadam, domyślając się, że ma na myśli wczorajszy wieczór.
— A później? — dopytuje, badając mnie wzrokiem uważnie.
Przewracam oczami, wzdychając ciężko i zaczynam masować skronie. Do tego wszystkiego jeszcze rozbolała mnie głowa.
— U Kevina. Zadowolony? Teraz możesz dać mi spokój — warczę, coraz bardziej wkurzona jego dociekliwością.
Naprawdę nie potrzebuję teraz, by Liam odwalał jakieś dochodzenia. I tak mam już dosyć na głowie. Ledwo jestem w stanie uporać się sama ze sobą. Nie mam energii, żeby dodatkowo martwić się o to, że mój brat czegoś się dowie.
— Widziałem cię w nocy, kiedy wróciłaś. Nie byłaś w najlepszym stanie. Dlatego proszę cię, przestań wreszcie kręcić i powiedz, co się dzieje. Przecież widzę, że to przez tego kutasa.
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Zaskoczyły mnie jego słowa. Liam mnie widział. Teraz już na pewno coś podejrzewa i tak łatwo nie odpuści. Co mam z tym zrobić? Milczeć? Sprzedać mu jakieś tanie kłamstwo? Jestem w tym ostatnio naprawdę niezła...
— Nie nazywaj go tak i po prostu daj mi spokój — mówię po dłuższej chwili i kładę się do łóżka, przykrywając kołdrą po same uszy. Zamykam oczy i oddycham powoli, starając się opanować drżenie dłoni.
Nastaje cisza. Liam o nic więcej nie pyta i ja również nie garnę się do rozmowy. Wreszcie, po jakichś trzydziestu minutach, wychodzi z mojego pokoju, a ja mogę odetchnąć z ulgą. Przesłuchanie skończone, przynajmniej na razie. Układam się wygodniej i nie wiem nawet, w którym momencie, ale zasypiam, zbyt zmęczona, by znaleźć siłę na wykorzystanie wolnego czasu na bardziej produktywne zajęcie.
Gdy się budzę, dochodzi osiemnasta. Przeciągam się i przecieram oczy. W brzuchu mi burczy, a ja przypominam sobie, że od wczorajszego popołudnia nic nie jadłam. Wygrzebuję się z pościeli, uprzednio sprawdzając komórkę. Kilka połączeń od Nate'a, wiadomość od Kiry i powiadomienia z portali. Ignoruję wszystko i ruszam do kuchni, żeby w końcu coś zjeść.
Czuję się lepiej, choć wciąż mam ochotę strzelić sobie w łeb. Teraz przynajmniej dostrzegam też inne opcje, a jeszcze kilka godzin temu nie widziałam żadnego wyjścia, oprócz szybkiego, bezbolesnego zakończenia swojej egzystencji.
Otwieram lodówkę i zaglądam do środka, szukając jakichś resztek z obiadu. Znajduję talerz, przykryty folią i dołączoną do niego karteczkę z informacją od mamy. Dużymi literami napisała, że to porcja dla mnie, a męska, wiecznie głodna, część naszej rodziny ma się do tego talerza nie zbliżać. Uśmiecham się mimowolnie i wyjmuję swój obiad, a kiedy zamykam lodówkę i dostrzegam wpatrującego się we mnie Luke'a, wzdrygam się, wystraszona.
— Musisz zawsze się tak skradać? — pytam, przykładając dłoń do serca.
Zajmuję miejsce przy kuchennej wyspie, a mój brat siada naprzeciwko, wciąż nie odrywając ode mnie spojrzenia swoich czekoladowych, bystrych oczu.
— Nie chciałem cię przestraszyć — odpowiada, uśmiechając się przepraszająco.
Luke dorasta, staje się coraz bardziej dojrzały, jednak wciąż jest tylko dzieckiem. Nadal ma w sobie tę niewinność i delikatność i przez to ciągle zapominam, że ma już jedenaście lat. Widzi i rozumie o wiele więcej, niż byśmy chcieli. Z niecierpliwością oczekuje narodzin nowego członka rodziny, bo wtedy nie będzie już tym najmłodszym. Pewnie ma nadzieję, że zaczniemy traktować go bardziej poważnie.
— Co tam, Lukey? Jak w szkole? — zagaduję, delektując się najlepszym jedzeniem na świecie.
— Świetnie, jak zwykle. — Wzrusza ramionami, ucinając temat. Unoszę wzrok z nad talerza, wyczuwając na sobie jego uważne spojrzenie. Czuję się nieswojo, kiedy przygląda mi się z taką intensywnością, jakby próbował rozwikłać jakąś zagadkę. Widzę, że chce o coś zapytać, ale chyba nie zupełnie wie, jak się za to zabrać.
— O co chodzi, Lucas? — pytam, marszcząc brwi — dlaczego tak na mnie patrzysz?
Mój brat wzdycha ciężko i zaczyna nerwowo bawić się dłońmi.
— Wiem, że mam dopiero jedenaście lat... — zaczyna cicho, bardzo niepewnie, biorąc kolejny, niespokojny wdech — nie znam się na dziewczynach, nigdy żadnej nie miałem... ale gdybym miał, chciałbym być dla niej taki, jaki tata jest dla mamy. Szanowałbym ją i kochał. Dawałbym jej kwiatki bez okazji, mówił komplementy, przytulał i całował w czoło, bo tata twierdzi, że dziewczyny to lubią, bo czują się wtedy kochane i bezpieczne — mówi.
Odkładam widelec, skupiając na nim całą swoją uwagę. Nie mam pojęcia, do czego zmierza. Może jego młodziutkie serduszko zabiło mocniej do jakiejś dziewczyny i chce spytać mnie o radę?
— Luke, kochanie, chyba nie rozumiem, o co ci chodzi. —
Uśmiecham się delikatnie.
Mój młodszy brat spuszcza głowę, pocierając dłonie o spodnie.
— Gdybym miał dziewczynę — kontynuuje — broniłbym jej i nie pozwolił, żeby działa jej się krzywda. Robiłbym wszystko, żeby była szczęśliwa. A gdyby ktoś mnie zapytał o wzór idealnego związku, podałbym przykład naszych rodziców. Tata nigdy umyślnie nie skrzywdziłby mamy, ani mama jego.
— Lucas, naprawdę nie wiem, do czego zmierzasz. — Patrzę na niego z bezradnością w oczach.
Czuję się coraz bardziej nieswojo. Mój młodszy brat potrafi zaintrygować i wprawić człowieka w zakłopotanie. Bo zawsze jest szczery i mówi to, co mu ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się uprzednio, czy kogoś urazi, czy nie. Nie raz już mnie zaskoczył i wygląda na to, że teraz również zamierza.
— Nic nie wiem o związkach — powtarza — ale jest coś, co wiem na pewno. Żaden chłopak nie powinien podnosić ręki na dziewczynę. Nawet jeśli są parą, nie ma do tego prawa.
Sztywnieję, słysząc jego słowa. O czym on mówi? Co to, do cholery, ma znaczyć? Moje dłonie zaczynają drżeć, więc zaciskam je w pięści. Mój oddech przyspiesza ze zdenerwowania i nie mam pojęcia, gdzie podziać wzrok. Nie mam odwagi spojrzeć na brata, kiedy unosi głowę i wbija we mnie parę swoich brązowych oczu.
— Oczywiście, masz rację. — Wymuszam uśmiech. — Mężczyzna nie ma prawa podnosić ręki na kobietę.
— Więc dlaczego Kevin cię uderzył? — wypala, a ja gwałtownie odwracam głowę w jego stronę.
Widzę zakłopotanie na jego twarzy i złość w oczach. Wpatruje się we mnie uparcie, a ja nie mam pojęcia, co powiedzieć. Z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że hałas, który nocą słyszeliśmy w domu Stanfordów, spowodował Luke. Nie kot Hope, tylko mój młodszy brat. Pewnie nocował u Malcolma, a my nie mieliśmy pojęcia, że chłopcy są w domu. Lucas wszystko słyszał i widział, jak Kevin mnie spoliczkował. Pewnie był przerażony. I co ja mam mu teraz powiedzieć? Co zrobić, jak go przekonać, żeby nic nikomu nie mówił? Jasna cholera...
— Kevin nic mi nie zrobił, Luke. Na pewno coś ci się przywidziało — odzywam się po dłuższej chwili, a mój głos drży zdradzając, że kłamię.
— Nic mi się nie przywidziało! — wykrzykuje ze łzami w oczach i zeskakuje ze stołka. — Wiem, co widziałem, Luna! Zresztą masz ślad.
Przymykam oczy, próbując gorączkowo coś wymyślić. Cała się trzęsę ze strachu, że prawda wyjdzie na jaw, a Kevin zemści się na mnie w bolesny sposób, uderzając w całą moją rodzinę.
— Posłuchaj, Lukey — zaczynam cicho, zbliżając się ku niemu — to był tylko jeden raz i zasłużyłam sobie na to — tłumaczę mu, nienawidząc siebie za to kłamstwo. Właśnie powiedziałam dorastającemu chłopcu, że bicie dziewczyny, jeśli ona zrobi coś nie tak, jest okej. Co ze mnie za człowiek? — Nie możesz nikomu o tym powiedzieć, rozumiesz? Absolutnie nikomu. Bo jeśli się wygadasz, będę miała kłopoty. Zresztą nie tylko ja, ale rodzice również, a nawet ty.
— Nigdy nie uderzyłbym swojej dziewczyny. Nawet jeśli byłbym na nią zły — mówi, już spokojniej, a ja w duchu dziękuję ojcu za zasady, które mu wpoił.
— Kevina poniosło, ale to się już nigdy więcej nie powtórzy. Obiecuję, Luke — próbuję go przekonać, ale on nie wygląda, jakby mi wierzył — musisz mi przysiąc, że nikomu o tym nie powiesz. Pamiętaj, że jeśli to zrobisz, nasza rodzina będzie bardzo cierpieć.
Mój brat wzdycha z rezygnacją, przecierając oczy, w których zebrały się łzy. Widzę, jak bardzo przejął się tą sytuacją, jak męczy go to, co zobaczył. Nic nie mogę poradzić. Jedyne, co jestem w stanie zrobić, to zmydlenie mu oczu i przekonanie go, żeby zachował to tylko dla siebie. I mam nadzieję, że w końcu zapomni.
— Dobrze. Nikomu nie powiem — szepcze, a ja oddycham z ulgą.
— Powiedz mi, kochanie, czy wspomniałeś Malcolmowi o tym, co zobaczyłeś? Albo komukolwiek? — pytam, chcąc mieć pewność, że nie będzie z tego kłopotów.
— Nie. — Kręci głową.
— To dobrze. Nikt nie może się dowiedzieć — powtarzam i porywam go w swoje ramiona, przytulając najmocniej, jak potrafię.
Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak musi się teraz czuć. Był przerażony, to oczywiste i pewnie nie potrafił zrozumieć, co tak właściwie się wydarzyło i dlaczego. Jesteśmy rodzeństwem. Nasi rodzice od dziecka wpajali nam, że musimy trzymać się razem, pomagać sobie, kochać się i szanować. To normalne, że Luke przejął się tą sytuacją. Ja sama nie pozostałabym obojętna na jego krzywdę. Ale w tych okolicznościach, wszystko, co zobaczył, musi pozostać tylko między nami.
Kiedy po kilku minutach odrywamy się od siebie, Lucas wydaje się być spokojniejszy, choć nie uspokojony. Opuszcza pomieszczenie, obiecując raz jeszcze, że nie puści pary z ust, a ja bezsilnie opadam na krzesło. Spoglądam na talerz z jedzeniem, którego prawie nie tknęłam i wiem, że już nic więcej nie przełknę, ponieważ całkowicie straciłam apetyt. Żołądek mam ściśnięty ze strachu i paniki. Mimo że wierzę bratu i wiem, że mogę mu zaufać, wciąż nie umiem dojść do siebie. Luke'a łatwo było mi przekonać, ale co, jeśli prawdę pozna Kira, albo, co gorsza, Liam? Jemu nie uda mi się przemówić do rozumu. Pierwszą rzeczą, którą zrobi, będzie odszukanie Kevina i rozwalenie mu głowy.
Biorę głęboki, uspokajający wdech, przecierając zmęczoną twarz. Ostatnio zbyt wiele spraw zwala mi się na głowę. Coraz dotkliwiej odczuwam, że tracę kontrolę. Wszystko wymyka mi się z rąk, a ja już nie wiem, co robić. I jeszcze pieprzony Ayden... Po jaką cholerę wrócił?
— Pieprzyć to wszystko... — mamroczę do siebie.
Sprzątam po sobie, po czym idę do swojego pokoju. Muszę oderwać jakoś moje myśli od całego tego szajsu, w którym aktualnie tkwię po uszy. Zapomnieć choć na jedną, małą chwilkę. Zapicie problemów wydaje mi się teraz najlepszym pomysłem. Pieprzyć Kevina, który prawdopodobnie znowu urządzi mi piekło, jeśli się dowie, że poszłam na imprezę, pieprzyć to, że rodzicom absolutnie nie spodoba się fakt, że wróciłam pijana do domu i pieprzyć Kirę, która będzie na mnie zła, że poszłam bez niej. Muszę się oderwać.
Ubieram czarne rurki, ulubioną bluzę i trampki. Włosy zostawiam rozpuszczone, a na twarz nakładam makijaż, zakrywając delikatny ślad, który zostawiła ciężka dłoń Kevina. Gotowa przeglądam się w lustrze, oceniając swój wygląd na w miarę przyzwoity, po czym opuszczam pokój. W drzwiach zderzam się z Liam'em, który o razu lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu.
— Gdzie idziesz? — pyta, odstawiając torbę z zakupami na szafkę.
— Na plażę. Wrócę późno. Cześć — odpowiadam, wymijając go i zbiegam po schodkach, by jak najszybciej znaleźć się daleko od jego podejrzliwego, pytającego spojrzenia.
Pieprzyć Liama, jego dociekliwość i podejrzenia.
Pieprzyć wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top