15.
— Luna— słyszę swoje imię, więc zmuszam się do uchylenia powiek. Przecieram zmęczone oczy. Wygląda na to, że zasnęłam.
— Uhm? — mamroczę, wciąż nie do końca rozbudzona.
— Prawie jesteśmy. I chyba masz gościa — mówi Kira, kiedy zbliżamy się już do mojego domu.
Prostuję się na siedzeniu i spoglądam w tamtą stronę. Moje zmysły natychmiast się budzą, kiedy dostrzegam samochód Kevina na naszym podjeździe i jego samego opartego o maskę. Przełykam nerwowo ślinę, czując jednocześnie, jak panika zaciska się na moim gardle. Będę miała kłopoty.
Jezu Chryste, on znowu zrobi mi krzywdę. Co mam robić?
— O, Kevin. — Wykrztuszam, zmuszając się do uśmiechu, mimo że z przerażenia zaczyna mnie mdlić.
— Jest po północy. Co on tu robi? — pyta moja przyjaciółka, mrużąc oczy.
— Obiecał, że przyjedzie, gdy tylko załatwi jakąś sprawę. Dawno nie spędzaliśmy razem czasu — kłamię gładko, odkrywając, że oszukiwanie bliskich przychodzi mi ostatnio z coraz większą łatwością.
— Ah tak... — mówi czerwonowłosa w zamyśleniu, spoglądając na mnie z ukosa. – Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada? — pyta.
— Tak. Teraz już tak. Jestem tylko zmęczona — odpowiadam bez przekonania. — Dziękuję, że pojechałaś tam ze mną i przepraszam, że musiałaś być świadkiem tej chorej akcji. Nie wiem, co mi odbiło. Mogłyśmy od razu jechać do domu.
— Daj spokój. — Macha dłonią obojętnie. Parkuje tuż obok mojego chłopaka, po czym odwraca się w moją stronę z zatroskanym wyrazem twarzy. – Lu, skarbie – zaczyna łagodnie – proszę, postaraj się nie myśleć o Ayden'ie. Jest skończonym dupkiem. Nie pozwól, żeby znowu namieszał ci w życiu. I tak masz już sporo na głowie.
— Nie pozwolę — szepczę, uśmiechając się krzywo. Przytulam ją na pożegnanie, obiecując, że zadzwonię jutro i na miękkich nogach wysiadam z różowego garbusa.
Podchodzę do Kevina, nie patrząc mu w oczy. Nie mam na to odwagi, ani siły. Jestem naprawdę przerażona. Kevin bierze mnie w ramiona, chowając w żelaznym uścisku. Składa pocałunek na czubku mojej głowy i nie wypuszcza z objęć do momentu, aż samochód Kiry znika za zakrętem. Gdyby ktoś przyglądał się nam z boku, pomyślałby, że jesteśmy dwójką zakochanych osób, która stęskniła się za sobą. Ja jednak z ruchów Kevina wyczytuję o wiele więcej. Czuję jego przyspieszony puls, który nie zwiastuje nic dobrego. Przyciska mnie do siebie naprawdę bardzo mocno, za mocno, w zaborczy i brutalny sposób. Łagodny wyraz jego twarzy i ten pocałunek były tylko przedstawieniem dla Kiry.
— Czujesz się fatalnie, co? — Parska gardłowo, a mnie przechodzą ciarki.
— Czułam się kiepsko, teraz już mi lepiej — odpowiadam cicho.
— Gdzie byłaś? — pyta spokojnie i ten właśnie spokój niepokoi mnie najbardziej.
Wreszcie unoszę głowę i decyduję się spojrzeć mu w oczy. Są przeraźliwie błękitne i zimne. Dostrzegam w nich złość i wyrzut, oraz tę dobrze mi znaną nutę szaleństwa.
— Kira ma problemy. Chciała pogadać. Pojeździłyśmy trochę po mieście — odpowiadam, zachrypniętym od strachu głosem. Wiem, że nie powinnam okazywać mu swojej słabości i tego, że się go boję. Wcześniej potrafiłam to robić, ale po tym, co mi zrobił, straciłam resztę pewności siebie, którą czułam w jego obecności.
Kevin przygląda mi się w milczeniu, z dziwnym wyrazem twarzy. Nie potrafię ocenić, czy mi uwierzył. Nie wiem nawet, jak bardzo jest na mnie zły.
— My też się przejedziemy — zarządza, wskazując na porsche. — Wsiadaj.
Zmuszam swoje stopy do oderwania się od ziemi i z walącym sercem zajmuję miejsce po stronie pasażera. Błękitnooki wycofuje na ulicę, a po kilku minutach mkniemy już autostradą. Milczy, więc i ja nic nie mówię. Boję się odezwać, a jedyne, co mi zostało, to gorączkowe rozmyślanie, co wydarzy się za chwilę. Nigdy nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać. I naprawdę jestem posrana ze strachu. Jest mi niedobrze, z nerwów pocą mi się dłonie i cała się trzęsę. Staram się uspokoić rozkołatane serce, ale wychodzi mi to raczej marnie.
Kilkanaście minut później docieramy do posiadłości rodziny Stanford. Oddycham z ulgą, bo przecież u nich w domu nic mi nie zrobi. Bo nie zrobi, prawda? Nie mam prawa czuć się pewnie i bezpiecznie. Poprzednim razem również myślałam, że nic mi z jego strony nie grozi. Bo byłam w ciąży. Pomyliłam się i to bardzo. I zapłaciłam za tę pomyłkę. Zapłaciłam najwyższą cenę.
— W moim mieszkaniu jest remont. Dlatego przyjechaliśmy tutaj. Ale nie martw się, rodziców nie ma. Nikt nie będzie nam przeszkadzał — mówi, wysiadając z auta, a na jego twarzy widnieje złowrogi uśmieszek. W jego oczach dostrzegam dziwny, niebezpieczny błysk.
Przełykam ślinę, oddychając jeszcze szybciej i powoli wysiadam z samochodu. Kevin wyciąga ku mnie dłoń, a ja z ociąganiem podaję mu swoją. Ściska mnie mocno, boleśnie, ale mimo bólu nie skarżę się.
Podchodzimy do dużych drzwi. Blondyn wpisuje kod do alarmu, po czym przekręca klucz i razem przekraczamy próg. Zdaję sobie sprawę, że skoro on sam otworzył drzwi, służba jest w swoich domkach za willą. W posiadłości nie ma nikogo. N i k o g o, kto mógłby mi pomóc, jeśli będę tego potrzebować.
— Kevin, kochanie, czy ty jesteś na mnie zły? — pytam ostrożnie, chcąc wybadać teren, a kiedy Kevin odwraca się z impetem w moją stronę, dociera do mnie, że popełniłam błąd, w ogóle się odzywając.
— Zły? — syczy, wbijając we mnie parę swoich błękitnych oczu, w których błyska gniew. — Nie jestem zły, kochanie. Jestem wkurwiony! — wykrzykuje.
— Nic złego nie zrobiłam. — Bronię się, cofając o krok.
— Okłamałaś mnie. A mnie się nie okłamuje — mówi, niebezpiecznie niskim głosem, zmniejszając dzielącą nas odległość.
— Nie okłamałam cię. — Kręcę głową, z przerażeniem obserwując coraz większą paranoję w jego oczach.
Wzdycha, kręcąc głową i zanim zdołam zareagować wymierza mi ostry, siarczysty policzek. Z mojego gardła wyrywa się niekontrolowany pisk. Przykładam dłoń do piekącego miejsca, starając się uspokoić dudniące w mojej piersi serce. Będę miała ślad. I jak to niby wytłumaczę?
— Teraz też kłamiesz, że nie kłamałaś — mówi, jakby usprawiedliwiając swój czyn, a ja nie mogę uwierzyć w niedorzeczność tego, co powiedział. Ten człowiek jest chory i jestem więcej, niż pewna, że jeśli czegoś nie wymyślę, znowu trafię do szpitala lub, co gorsza, kiedyś mnie zabije.
Słyszymy jakiś hałas, dobiegający z korytarza. Jakby ktoś potknął się o któryś mebel i uciekł w popłochu. Patrzę w tamto miejsce, mając nadzieję, że za chwilę ta osoba wyłoni się z ciemności i mnie uratuje, jednak nic się nie dzieje.
Kevin popycha mnie w stronę schodów, więc posłusznie ruszam do góry. On sam idzie sprawdzić, kto jest sprawcą hałasu. Pokonując stopnie na coraz bardziej drżących nogach, zastanawiam się, co mnie czeka i czy aby nie powinnam uciekać. Wiem jednak, że ucieczka byłaby najgorszą, możliwą opcją. Przekraczam próg jego starego pokoju, a on zjawia się chwilę po mnie. Zatrzaskuje drzwi i opiera się o nie, wlepiając we mnie spojrzenie.
— To tylko kot Hope. W domu nikogo nie ma — mówi, po czym odpycha się i podchodzi do mnie — szkoda, że ścięłaś włosy — szepcze, zakładając mi za ucho kosmyk, który wyswobodził się z kucyka.
Kciukiem dotyka mojej dolnej wargi, uśmiechając się niebezpiecznie. Przybliża się jeszcze bardziej tak, że nasze klatki piersiowe stykają się ze sobą, a ja odruchowo robię krok w tył. Moje nogi napotykają przeszkodę w postaci łóżka. Przełykam nerwowo ślinę, bojąc się jego następnego ruchu. Uderzy mnie? Nie mogę opanować drżenia ciała i przyspieszonego oddechu. Spuszczam wzrok, bo nie mogę już dłużej wytrzymać jego spojrzenia. W jego oczach czai się czyste szaleństwo.
— Kevin... — szepczę, ledwie słyszalnie, bo nie potrafię znieść tego milczenia.
— Ćśś... — Ucisza mnie, kładąc palec na moich ustach. — Teraz pokażesz mi, jak bardzo jest ci przykro, że mnie okłamałaś — mówi cicho, a w moim gardle pojawia się ogromna gula. Zaczynam oddychać coraz szybciej. Zaciskam powieki, mając nadzieję, że kiedy je otworzę, Kevin zniknie. Nic takiego jednak się nie dzieje.
— Jestem zmęczona. Chciałabym się położyć — odzywam się, kiedy chłopak zaczyna gładzić moje pośladki.
— Nie byłaś zmęczona, gdy włóczyłaś się z tą czerwonowłosą kurwą po mieście. — Warczy, popychając mnie na łóżko. — Odwiozę cię do domu, ale najpierw okażesz mi należytą skruchę.
Zawisa nade mną, mając na twarzy ten obleśny uśmiech. Odwracam głowę, gdy próbuje mnie pocałować, co jest absolutnie złym posunięciem. Ze złością unieruchamia mnie i brutalnie wpija się w moje usta, wpychając kolano między moje nogi.
— Przestań — proszę go, kiedy odrywa się ode mnie, dysząc ciężko.
— Oh, skarbie. Jeszcze nawet nie zacząłem. — Śmieje się sztucznie, po czym ściąga marynarkę i koszulę, a następnie jednym ruchem zrywa ze mnie bluzę.
— Kevin... — szepczę błagalnie, a on w odpowiedzi śmieje się krótko.
— Troszkę się zabawimy. Dawno tego nie robiliśmy. — Śmieje się znowu.
Ściąga ze mnie koszulkę i zostaję w samym staniku. Kevin oblizuje usta, przyglądając się mi przez chwilę, a ja czuję, że z kącików moich oczu wypływają pierwsze łzy. Robi mi się niedobrze, jestem przerażona i całkowicie bezbronna.
— Cóż, nie jesteś szczytem moich marzeń. Miałem lepsze od ciebie, o wiele lepsze, ale w końcu jesteś moją dziewczyną. Muszę korzystać. Brać co jest. — Wzrusza ramionami, a w następnej chwili jego dłoń ląduje na mojej piersi.
Zaciskam powieki, momentalnie czując obrzydzenie. Zarówno do niego, jak i do samej siebie. Zaczynam powtarzać sobie w duchu, że to tylko zły sen i zaraz się obudzę. Mam nadzieję, że to pomoże mi przetrwać.
Wstrzymuję oddech, gdy jego dłoń wędruje w dół mojego brzucha. Odpina guzik dżinsów, a ja mimowolnie zaciskam uda, na co blondyn reaguje parsknięciem.
— Nie opieraj się, skarbie — mówi, gdy jego palce mocują się przy zamku.
— Kevin... — z mojego gardła wyrywa się ledwie słyszalny szept.
Chwyta moje ręce i unieruchamia je jedną dłonią, a drugą zsuwa mi spodnie. Mimo woli, całkowicie odruchowo, zaczynam się szarpać, kiedy wolną dłoń usiłuje wsunąć mi pod majtki. I to mu się zdecydowanie nie podoba, bo sekundę później dostaję w twarz.
— Nie szarp się. Możesz próbować, możesz nawet krzyczeć jeśli chcesz, ale nikt cię nie usłyszy. Więc lepiej nie trać energii. Wezmę, co moje i będzie po krzyku — syczy, przez zaciśnięte zęby.
Jedyne, co mi pozostaje, to pogodzenie się z losem. Kolejne łzy spływają spod moich powiek.
Kevin pozbawia mnie pozostałej części garderoby, sam również się rozbiera. Nie patrzę. Moje oczy przez cały czas są zamknięte. Nagle jego dłonie są wszędzie. Dotyka każdego skrawka mojego ciała swoimi ohydnymi łapskami, a ja muszę powstrzymywać odruch wymiotny. Nie walczę z nim. Nie wyrywam się. Nie krzyczę. To i tak nie miałoby sensu. Jedyne, co mi pozostaje, to czekać, aż skończy, by wynieść się z tego domu, obdarta z sił i godności. Nawet łzy przestały płynąć, jakby zrozumiały, że w niczym nie pomogą. Zostałam pozbawiona kontroli.
Po prostu się poddaję, bo to jedyna rzecz, na którą mam teraz wpływ. Jedyny wybór. Poddać się, czy walczyć?
Poddaję się...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top