14.
Słyszę za sobą ciężkie kroki Aydena, kiedy szybkim marszem pokonuję ostatnie metry dzielące mnie od samochodu. Kira wyciąga kluczyki i wciska jakiś guzik, a różowy garbus wydaje z siebie charakterystyczny dźwięk.
Chłopak dogania mnie i jednym szarpnięciem zmusza, bym odwróciła się w jego stronę. Wyrywam rękę, rzucając w niego wściekłym spojrzeniem.
- Prescott – warczy Kira ostrzegawczo, stając u mojego boku.
Czarnooki nie poświęca jej ani trochę uwagi, ignorując gniew i wyraźną niechęć w jej piwnych oczach. Chyba tylko na nim wyraz twarzy mojej przyjaciółki nie robi żadnego wrażenia.
- Co ty tu, kurwa, robisz? – pyta, mrużąc oczy z wściekłości.
Przybieram wyzywającą pozę, unosząc podbródek i zakładając ramiona pod biustem. Wbijam swoje zielone tęczówki w jego czarne, emanujące tajemniczością oczy, starając się ignorować wszystkie emocje, które w nich dostrzegam.
- Nie twój interes – odpowiadam, wykrzywiając usta w złośliwym uśmieszku.
Ayden przymyka oczy, jakby to miało mu pomóc w uspokojeniu się i zaciska dłonie w pięści.
- Wiesz w ogóle, co to za miejsce? – pyta, zniżając głos. – Tutaj roi się od psycholi. Masz pojęcie, co mogliby z tobą zrobić, gdyby tylko mieli ochotę? – warczy, robiąc krok w moją stronę.
- Jestem dużą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać – mówię, siląc się na spokojny ton.
Chłopak prycha, kręcąc głową.
- Gdybyś potrafiła, nie wylądowałabyś pobita w szpitalu – cedzi przez zaciśnięte zęby.
Mrugam kilkakrotnie, zastanawiając się przez chwilę, czy to zdanie naprawdę padło z jego ust. Jak śmie w ogóle o tym wspominać, wiedząc, w jakim byłam wtedy stanie? Cholera, czy on naprawdę jest aż tak bezduszny?
- Nie masz prawa mnie osądzać. Nie twój pieprzony interes, co robię, z kim i gdzie. Jeśli chcesz bawić się w rycerza na białym koniu, chroniącego niewiastę przed złoczyńcami, znajdź sobie inny obiekt, do tego typu zabaw. Ja nie jestem zainteresowana twoim towarzystwem i nie potrzebuję uwagi z twojej strony. Jak widzisz, jestem cała i zdrowa – syczę, zirytowana jego zachowaniem. – Waćpan wybaczy, ale na mnie pora. Oddalę się do swej karocy, by w spokoju udać się do domostwa, wszak jestem niebywale skonana. Bądź zdrów. – mówię i robię ukłon typowy dla średniowiecznej damy. Kira parska, przewracając oczami na moje wygłupy.
Ayden przygląda mi się, a po jego minie mogę jedynie wnioskować, że właśnie zastanawia się, co mi odbiło. Mam gdzieś, co o myśli i zupełnie nie rusza mnie jego pytające spojrzenie. Odwracam się na pięcie, żeby odejść, bo naprawdę jestem już zmęczona. Zarówno tą rozmową, jak i samą obecnością ciemnowłosego. Po prostu mam dosyć.
Jednak i tym razem zostaję zatrzymana w pół kroku. Ucisk na moim przedramieniu jest silniejszy, niż wcześniej. Nakazuję sobie w duchu, by zachować spokój. Biorę głęboki wdech, po czym delikatnie odsuwam się, dając mu tym samym do zrozumienia, że ma mnie puścić. Ayden jednak nic sobie nie robi z mojego ostrzegawczego spojrzenia.
- Uważasz to za zabawne? – pyta cicho, nachylając się tak, że nasze twarze dzielą jedynie centymetry.
Jestem boleśnie świadoma faktu, że jego usta, znajdujące się tak niedaleko moich, wcale nie pomagając mi skupić się na tym, co istotne.
- Puść mnie – szepczę bez przekonania, całkowicie rozproszona przez jego ciało niemal ocierające się o moje. Muszę użyć całej swojej silnej woli, by zamiast na zachęcające wargi, patrzyć mu w oczy i nie stracić przy tym rezonu.
- To niebezpieczne miejsce, Luna – odzywa się po chwili krępującej ciszy. – Nie powinno was tu być. Większość z tych typów należy do gangów. Potrafią być naprawdę okrutni i nie cofają się przed niczym. Każdy z nich, gdyby tylko chciał, mógłby wam zrobić krzywdę. Rzucacie się w oczy i od razu widać, że przyjechałyście same, bez obstawy. Takie, jak wy, to łatwy cel. Nie chcesz chyba znowu wylądować w szpitalu, pobita i zastraszona. I wierz mi, ale to jeden z tych bardziej optymistycznych scenariuszy. Z reguły nie kończy się tylko na pobiciu. Mogliby cię zgwałcić, po czym wpakować kulkę w łeb i wyrzucić do rowu, albo do któregoś z kotłów w tej rafinerii. Nikt by ci nie pomógł, policja nie znalazłaby nawet twojego ciała, gdyby chłopcy bardziej się postarali – mówi, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Jeśli chciał mnie przestraszyć, to muszę mu pogratulować. Jestem przerażona. I nie tylko tym, co powiedział. Dociera do mnie, że on również jest jednym z t y c h typów.
- Ostrzegasz mnie przed nimi – wykrztuszam, kiedy wreszcie wraca mi zdolność układania słów w zdania. Ayden wciąż mnie nie puszcza, trzymając blisko, zbyt blisko siebie. – A kto ostrzeże mnie przed tobą? – dodaję.
Chłopak marszczy brwi, zupełnie nie rozumiejąc o co mi chodzi, a ja wykorzystuję jego chwilową dezorientację i odsuwam się. Potrzebuję dystansu, by móc jasno myśleć. Bo kiedy znajduję się blisko niego, tracę zdrowy rozsądek.
- O czym ty mówisz? – pyta wreszcie, mrużąc oczy.
- Jesteś tutaj – odpowiadam spokojnie. – A to oznacza, że jesteś jednym z nich.
Ayden wytrzeszcza oczy, powoli kręcąc głową. Dostrzegam w nich cień strachu, jednak to szybko znika, zastąpione kolejną falą złości.
- Nie należę do gangu! – wykrzykuje, skupiając na nas uwagę dziewczyny, stojącej nieopodal.
- Więc co tu robisz, do cholery? – również podnoszę głos.
- Nie muszę ci się tłumaczyć – warczy, prostując się. W jego czarnych oczach pojawia się znużenie, choć zdenerwowanie nie opadło, a wręcz przeciwnie, przybrało na sile. Mięsień jego szczęki pulsuje niebezpiecznie, kiedy tak się we mnie wpatruje. Cofam się o krok, dystansując się jeszcze bardziej i choć za nic w świecie się do tego nie przyznam, po prostu zaczynam się go bać. Coś mi mówi, że powinnam stąd odjechać, nie oglądając się za siebie i wyrzucić tego człowieka z głowy raz na zawsze.
- Świetnie – komentuję, uśmiechając się sztucznie. – Drzesz się na mnie, żądając wyjaśnień, a kiedy ja zadaję ci jedno, proste pytanie, twierdzisz, że nie musisz się tłumaczyć. Wiesz, co, Ay? Gdyby istniała nagroda dla największego kretyna na ziemi, zdecydowanie byś ją dostał! – wznoszę ręce do góry, wzdychając z rezygnacją. Przez tą rozmowę rozbolała mnie głowa. Po co w ogóle ja wciąż tutaj stoję?
- Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz, Lu. I myślałem, że to już zdążyliśmy ustalić. Więc schowaj swoje dziecinne komentarze do kieszeni. W tej chwili to ty zachowujesz się, jak kretynka.
- Uważaj na słowa, Prescott – syczy Kira, a ja dopiero w tej chwili przypominam sobie o jej obecności. Całkowicie zatraciłam się w bezsensownej wymianie zdań z Ayden'em.
- Nigdy więcej tutaj nie przyjeżdżaj. Dla swojego dobra nie pokazuj się ani tu, ani w żadnym innym tego typu miejscu. I to nie jest prośba, Lu – kontynuuje, ignorując Kirę.
Parskam, kręcąc głową. Co on sobie wyobraża? Najpierw żąda wyjaśnień, później wyraża swoją opinię, o którą nikt go nie prosił, nazywa mnie kretynką, a teraz jeszcze, do kompletu, mówi mi, co mam robić? W tym całym Phoenix całkowicie mu odpieprzyło.
- Ciebie już do reszty pojebało? – prycham. – Nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie. Nagle tak bardzo się mną przejmujesz? Zajmij się lepiej Adison, a ode mnie zwyczajnie się odpierdol.
Nie mam w zwyczaju przeklinać, ale obecność tego człowieka wzbudza we mnie tak wiele skrajnych emocji, że już dawno przestałam myśleć racjonalnie. Spoglądam na niego i mam ochotę przybić sobie piątkę, widząc dezorientację, malującą się na jego twarzy, którą zdobi kilkudniowy zarost. Nawet jeśli jeszcze do niedawna nie zdawał sobie sprawy z kilku kwestii, teraz już wie, że się zmieniłam. Nie jestem już tą samą dziewczyną, która gotowa była zrobić dla niego wszystko jeszcze dwa lata temu. Nie jestem już tą spokojną, niewinną Luną. W ciągu ostatnich dwóch lat zmieniło się wszystko. On również.
- Tak ciężko ci zrozumieć, że zwyczajnie nie chcę, by coś ci się stało? – pyta, o wiele spokojniej, niż mogłam przypuszczać.
I nie wiem, co irytuje mnie bardziej: jego nagłe opanowanie, czy to, że tak niespodziewanie zaczął się o mnie martwić. Czuję złość. Ogarnia mnie powoli, zaczyna krążyć w żyłach, zamiast krwi. Jestem tym wszystkim tak zmęczona, że zwyczajnie puszczają mi nerwy. Gwałtownie zrywam się z miejsca, zatrzymując zaledwie metr przed nim. Wbijam w niego rozwścieczone spojrzenie, walcząc z odruchem przywalenia mu w twarz. Za to, że wrócił i znowu miesza w moim życiu, za to, że śmie mówić te wszystkie rzeczy, za to, że gdy siedział ze mną na kolanach, pozwoliłam sobie na moment słabości i przez ułamek sekundy wydawało mi się, że między nami mogłoby coś być. Chcę go uderzyć, ponieważ przez niego czuję, jakbym znowu traciła kontrolę nad swoim życiem. Bo choć z całych sił go nienawidzę, jednocześnie kocham go całą sobą. Bo wciąż jest moim wszystkim...
- Czego ty ode mnie chcesz, Prescott? – syczę, zadzierając głowę. – Od kiedy się mną przejmujesz, co? – pytam, a moje oczy ciskają gromy. – Akurat teraz, kiedy świetnie radzę sobie sama i potrafię o siebie zadbać, ty próbujesz mi wmówić, że się o mnie martwisz? Nie uważasz, że już trochę za późno na zgrywanie troskliwego? – prycham.
- O co ci chodzi? – warczy, wyraźnie zbity z tropu.
Śmieję się krótko i bardzo sztucznie, kiedy słyszę jego pytanie.
- O co mi chodzi? – powtarzam za nim, jeszcze bardziej zmniejszając dzielącą nas odległość. – Tylko raz w życiu rzeczywiście potrzebowałam twojej uwagi, Ayden. Wtedy, kiedy naprawdę powinieneś był się o mnie martwić, zająć się mną, albo zrobić cokolwiek, powiedzieć cokolwiek, ty nie zrobiłeś nic.
- Luna... - odzywa się, wiedząc do czego zmierzam.
Kira łapie moja dłoń, mówiąc coś, ale nie docierają do mnie jej słowa. Odsuwam rękę, posyłając jej jedno, krótkie spojrzenie. Chcę, żeby pozwoliła mi powiedzieć wreszcie to wszystko, co siedziało we mnie przez te dwa lata. Teraz mam odwagę i okazję, żeby to zrobić, no i samego zainteresowanego przed sobą. Muszę to z siebie wyrzucić, żeby nie zwariować.
- Popełniłam błąd, dopuszczając cię do siebie dwa lata temu i nie pozwolę, żebyś znowu rozpieprzył mi życie. Pozwoliłam sobie uwierzyć, że ci na mnie zależy – mówię dalej, choć wypowiadanie kolejnych zdań zaczyna sprawiać mi niebywałą trudność. Czuję pod powiekami łzy, którym nie pozwalam spłynąć. – Nie byłam w najlepszej formie tamtego wieczoru i tylko ślepiec mógłby tego nie zauważyć. I miałam do ciebie cholerną słabość, Ay. I proszę, nie wciskaj mi kitu, że tego nie zauważyłeś. Nie widziałam świata poza tobą odkąd skończyłam dwanaście lat – parskam, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Wiedziałeś o tym. Czasami robiłam to z premedytacją, choć zazwyczaj nie byłam świadoma znaków, które ci wysyłam. Każdego, pieprzonego dnia liczyłam na to, że wreszcie mnie zauważysz i przestaniesz traktować, jak dziecko. Tamtego wieczoru, kiedy przyjechałeś do San Diego i spotkaliśmy się na plaży, tak, jak ja, miałeś gorszy dzień. I wtedy też chyba wreszcie zauważyłeś, że już dawno przestałam być małą dziewczynką.
- Luna. – Ostrzeżenie w głosie Ayden'a nie robi na mnie wrażenia. Niezrażona masą emocji w jego oczach, kontynuuję, napędzana złością.
- Miałam niebieską sukienkę, pamiętasz? Uwydatniała to i owo. Ja pamiętam, Ay. Pamiętam doskonale twój wzrok. Badałeś dokładnie każdy skrawek mojego ciała. Opalone nogi, odkryte ramiona i dekolt... - śmieję się gorzko na wspomnienie jego rozpalonego wzroku. – Zaproponowałeś wspólny spacer, a ja bez wahania się zgodziłam. W tamtym momencie poszłabym za tobą w ogień, gdybyś tylko poprosił. Rozmawialiśmy. Potrafiłeś tak pięknie mówić... A ja kochałam twój głos. I byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi, bo wreszcie sen stał się jawą. Błądziliśmy po plaży blisko dwie godziny, a później zaproponowałeś przejażdżkę. Dotarliśmy na wzgórze La Jolla. Stałeś się dziwnie milczący. Siedzieliśmy tak, gapiąc się na fale, rozbijające się o skały i żadne z nas nie odzywało się ani słowem. W którymś momencie przestałeś gapić się na ocean i zacząłeś na mnie, a potem tak po prostu mnie pocałowałeś. Cała reszta potoczyła się naprawdę błyskawicznie. Wiedziałeś, że byłam w stanie zrobić dla ciebie wszystko i wykorzystałeś to. Nie wiem nawet, w którym momencie przenieśliśmy się na tylną kanapę. I stało się. Wziąłeś mnie sobie tak po prostu, nie przejmując się niczym. Po wszystkim ubrałeś się, rzucając we mnie moją sukienką i bez słowa wyszedłeś z samochodu. Byłam zdezorientowana. Rozpaczliwie zastanawiałam się, czy zrobiłam coś złego, czy może powiedziałam coś, co ci się nie spodobało. Wyszłam za tobą. Paliłeś papierosa, nie poświęcając mi ani odrobiny uwagi. Zadawałam pytania, a ty uparcie milczałeś. Zgasiłeś peta i nawet na mnie nie patrząc, wsiadłeś do auta i odjechałeś. Zmydliłeś mi oczy, wypieprzyłeś na tylnym siedzeniu swojego samochodu, po czym bez słowa, nie poświęcając mi nawet marnego spojrzenia, zostawiłeś samą na pierdolonym wzgórzu. Złamałeś mnie, Ayden. Zniszczyłeś i zdeptałeś nie myśląc o tym, jakie to będzie miało dla mnie konsekwencje. W tamtym momencie straciłam do ciebie szacunek. I do siebie również. Byłam głupia, bo ci zaufałam i pomyślałam, nawet jeśli tylko przez chwilę, że dla ciebie może to znaczyć coś więcej. Znałam cię i wiedziałam, że żadnej nie traktujesz poważnie. Nie miałam prawa mieć nadziei, że ze mną będzie inaczej. Nie obwiniam cię Ay. Sama byłam sobie winna. Próbuję ci jedynie uświadomić, że w tamtej chwili, gdy zostawiłeś mnie bez słowa, straciłeś jakiekolwiek prawa, do wpieprzania się w moje życie. Nie masz prawa mówić mi, że się o mnie martwisz, rzucać mi w twarz kazaniami, jak niebezpieczni są faceci tutaj, skoro to ty okazałeś się być dla mnie największym niebezpieczeństwem. Lepiej będzie, jak o sobie zapomnimy. Cześć – wyrzucam z siebie, czując jednocześnie pierwszą łzę, spływającą w dół mojego policzka. Wycieram ją szybko wierzchem dłoni i odchodzę w kierunku samochodu.
Ayden stoi, jak słup soli, zdezorientowany. Wciąż nic nie mówi. Czuję na sobie jego wzrok, ale nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy. Zbyt wiele kosztowała mnie ta przemowa i wiem, że lada chwila pęknę całkowicie.
- Ty skurwielu – słyszę i odwracam się gwałtownie, rozpoznając znajomy głos.
Nate stoi z boku, patrząc na Ayden'a w taki sposób, jakby chciał go zabić gołymi rękami. W całym tym zamieszaniu, zupełnie o nim zapomniałam. Nie wiem nawet, w którym momencie do nas dołączył i jak wiele słyszał, ale sądząc po jego minie, wszystko.
Nathaniel doskakuje do ciemnowłosego i łapie go za materiał koszulki. Ze zgrozą przyglądam się tej scenie, zastanawiając się, kto kogo zabije jako pierwszy. Ku mojemu zaskoczeniu, Ayden nie odpowiada przemocą, kiedy Nate popycha go do tyłu. Przymyka tylko oczy, zaciskając dłonie w pięści, ale nie używa ich. Sprawia wrażenie, jakby chciał, żeby Hall obił mu twarz.
- Chłopcy! – krzyczy ktoś. Głos należy do kobiety.
Widzę zbliżającą się ku nam ciemnowłosą meksykankę, która przyjechała na motocyklu. Zaraz za nią podąża niejaki Gahan, który również brał udział w wyścigu.
- Jak mogłeś, kurwa? – wrzeszczy Nate i znowu popycha Aydena. – Potraktowałeś ją, jak jedną ze swoich dziwek! Naszą Lu...
- Luna nie jest dziwką – Ay nagle jakby się ożywia. – I nigdy jej za taką nie miałem – syczy i odpycha od siebie chłopaka, piorunując go wzrokiem.
Patrzę na tę dwójkę i mam ochotę się rozpłakać. To dla mnie zbyt wiele. Nate wreszcie na głos powiedział to, o czym ja bałam się nawet pomyśleć. Rzeczywiście poczułam się tamtego wieczoru, jak dziwka. Tak się zachował, jakby tylko tym dla niego była. Łatwym i szybkim pieprzeniem i to jeszcze zupełnie darmowym...
- Ona na to nie zasłużyła, dupku! Mogłeś wziąć którąkolwiek, przecież w San Diego nigdy nie brakowało chętnych, ale ty musiałeś dobrać się akurat do jej majtek! Kurwa, człowieku, co z tobą nie tak? – krzyczy Nathaniel coraz głośniej. W jego oczach czai się żądza mordu.
W następnej sekundzie, Ayden zostaje powalony na ziemię, ale zanim Nate zadaje kolejny cios, napakowany mięśniak o nazwisku Gahan chwyta go pod boki i odciąga od ciemnowłosego. Ayden podnosi się błyskawicznie, dysząc ciężko z wściekłości i już ma zrobić krok ku wyrywającemu się w jego stronę Nate'owi, ale tuż przed nim zjawia się dziewczyna o kruczoczarnych lokach.
- Ay – mówi łagodnie, kładąc dłoń na jego torsie. Ma mocny, hiszpański akcent, więc moje przypuszczenia o jej pochodzeniu były słuszne.
Nie mogę pozbyć się cholernego ukłucia zazdrości, kiedy widzę, jak ona go dotyka. Zastanawiam się również, skąd się znają, kim dla siebie są i czy coś ich łączy. W to ostatnie wątpię. Gdyby coś między nimi było, Ayden nie pozwoliłby Adison na takie akcje.
- Odsuń się, Tina – warczy czarnooki, nawet na nią nie patrząc. Jego oczy ciskają gromy w Nate'a.
- Ay. – Powtarza dziewczyna, tym razem z większym naciskiem. – Lepiej będzie, jeśli załatwicie to na chłodno, bez użycia pięści. Nie róbcie niepotrzebnego widowiska.
Rozglądam się i zauważam, że rzeczywiście spora grupka osób przygląda się nam z zaciekawieniem, szepcząc do siebie gorączkowo.
- Puść mnie, Quentin – odzywa się Nate, wzdychając ciężko.
Gahan parska, nie zwalniając jednak uścisku. Patrzę na przyjaciela i wiem, że naprawdę już się uspokoił i nie zamierza napadać na ciemnowłosego. Przynajmniej w tej chwili.
- Naprawdę Que, możesz mnie puścić – powtarza.
- Jedna krzywa akcja, a będziecie zbierać zęby z asfaltu. Poradzę sobie z wami oboma – mówi blondyn, odsuwając się od Nate'a. Coś mi mówi, że wcale nie żartuje. Wygląda na takiego, który byłby w stanie stanąć w pojedynkę do walki przeciwko dziesięciu mięśniakom i wyszedłby z tego nie tracąc nawet włoska.
- Wracamy na bazę – zarządza dziewczyna o imieniu Tina, po czym odwraca się, posyłając Ayden'owi ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie i odchodzi. Chłopak spogląda w moją stronę, a ja nie potrafię wyczytać nic z jego posągowej twarzy. Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko rezygnuje, ruszając za czarnowłosą.
Jestem rozczarowana jego postawą, ale czego ja się spodziewałam, że mnie przeprosi? Nigdy w życiu. To Ayden Prescott. On nigdy nie przeprasza. Z całą pewnością nic sobie nie zrobił z tej sytuacji.
- Na was już pora – słyszę i dopiero po chwili zauważam, że napakowany kumpel Ay'a i Nate'a mówi do mnie i Kiry.
Mrugam kilkakrotnie, otrząsając się z transu i wlepiam w niego parę swoich zielonych oczu. Jego spojrzenie nie jest przyjazne, a wręcz przeciwne. Mrużę oczy, kiedy dociera do mnie, że Quentin Gahan wie, do kogo się zwraca. Ja widzę tego człowieka po raz pierwszy, ale on sprawia wrażenie, jakby mnie znał. Dodatkowo spogląda na mnie w taki sposób, jakbym coś mu zrobiła, jakby chował wobec mnie jakąś urazę. To dziwne, bardzo dziwne i niepokojące.
- Chodź, Lu – szepcze moja przyjaciółka, chwytając mnie za rękę – spadamy stąd.
- Zadzwonię do ciebie jutro. Musimy pogadać – woła Nathaniel, kiedy sadowię się już na fotelu pasażera. Nic nie odpowiada, po prostu kiwam głową i zatrzaskuję drzwi.
W milczeniu opuszczamy teren fabryki.
Opieram czoło o zimną szybę, pozwalając, by ogarnęło mnie uczucie beznadziei. Powoli opuszczają mnie wszystkie siły, dzięki którym jeszcze jakoś się dzisiaj trzymałam. Mam ochotę wrzeszczeć z bezsilności, bo to, co się ostatnio dzieje w moim życiu, to jakiś pieprzony żart. Za dużo, zbyt intensywnie i stanowczo za szybko. Jakbym wsiadła do pieprzonego, emocjonalnego rollercoastera.
- Wszystko okej? – pyta cicho Kira. – Cała się trzęsiesz.
Przymykam oczy, wzdychając ciężko.
- Nie, Kira. – Odpowiadam, po chwili ciszy. – Nic nie jest okej.
Pozwalam, by pierwsza łza spłynęła w dół po moim policzku. Pozwalam sobie po prostu na chwilę słabości. Jedną, krótką chwilę, po której będę musiała wziąć się w garść i zadbać o to, by nie zwariować. A czuję, że naprawdę nie wiele mi już brakuje...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top