17.


    Na plażę docieram pieszo. Te prawie cztery kilometry, które przeszłam, dobrze mi zrobiły. Mogłam w spokoju pomyśleć i nieco oczyścić umysł.

    Już z daleka słyszę głośną muzykę, dochodzącą z miejsca, gdzie co sobotę odbywają się imprezy. Kilkanaście drewnianych domków, stojących przy wybrzeżu, jest idealnym punktem, na tego typu zabawy. Należą one w większości do bogatych dzieciaków z mojej szkoły, a raczej ich rodziców. Z jedzeniem tutaj kiepsko, jeśli nie liczyć chipsów, albo zimnej pizzy, za to alkoholu nie brakuje.

    Nakładam na twarz maskę rozrywkowej Luny, przyklejam swój idealny uśmiech i podchodzę do pierwszej, napotkanej grupki.

    - Cześć, panowie – odzywam się wesoło.

    - No proszę, kto do nas zawitał – śmieje się Dylan, jasnowłosy chłopak, z którym mam kilka zajęć w szkole.

    Pozostałych kojarzę ze szkoły, niektórzy z nich już studiują, jednak nie znam ich zbyt dobrze. Jedynie o Dylanie wiem trochę więcej. Jest miły, dobrze się uczy i gra w kosza. Poza tym lubi trochę poimprezować, a jego siostra jest rówieśniczką Lincolna. I to by było na tyle...

    - Znajdzie się dla mnie jakieś piwo? – pytam, posyłając mu jeden ze swoich najpiękniejszych, perfekcyjnie wyuczonych uśmiechów.

    - No jasne! – odpowiada, robiąc taką minę, jakbym powiedziała coś naprawdę śmiesznego.

    Sięga do przenośnej lodówki i podaje mi puszkę Budweisera. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, po czym otwieram piwo i pociągam pierwszy łyk. Ogólnie nie przepadam za piwem, zdecydowanie bardziej wolę wino, czy wódkę z sokiem, ale Budweisera akurat pijam z przyjemnością. Schłodzony smakuje najlepiej, a słód, wygrywający z goryczką, dodatkowo przemawia na jego korzyść.

    W oddali, przy ognisku, zauważam kilka dziewczyn z mojego rocznika, z którymi chodziłam do szkoły. Większość z nich pewnie studiuje. Po dłuższym namyśle postanawiam pójść się przywitać. Z żadną z nich jakoś specjalnie się nie przyjaźniłam, ale nasze stosunki były dobre.

    - Dzięki za piwo – mówię, unosząc puszkę i uśmiecham się raz jeszcze, po czym ruszam w kierunku starych znajomych.

    Jako pierwsza, dostrzega mnie Nathalie. Rudowłosy żywioł, którego wszędzie było pełno. Chodziła chyba na każde zajęcia dodatkowe, szkolny teatr był jej drugim domem, a dla drużyny cheerleaderek to właśnie ona układała choreografię. Pamiętam, że próbowała też swoich sił w balecie, a ja uczyłam ją podstaw, jednak po jakimś czasie doszła do wniosku, że to nie dla niej. Przyznam szczerze, że z przyjemnością dowiem się, co u niej słychać.

    - W mordę! – wykrzykuje, wstając na równe nogi. – Luna Duncan we własnej osobie.

    - Cześć Nat – śmieję się z jej przesadnego entuzjazmu, kiedy porywa mnie w ramiona.

    - Ścięłaś włosy – mówi, dotykając moich brązowych loków. – Pasują ci krótkie – uśmiecha się.

    - Potrzebowałam zmiany – tłumaczę, odwzajemniając uśmiech.

    W następnej chwili pozostałe dziewczyny również wstają, żeby się ze mną przywitać. Z Caroline i Amity chodziłam do klasy, Valerie to starsza siostra Nat, którą kojarzę, a Rhea i Justine to dwie nowe twarze. Obydwie studiują z Nathalie, Caro i Amity. Na pierwszy rzut oka wydają się w porządku.

    - Kurczę, naprawdę fajnie cię widzieć – mówi Caro, kiedy wszystkie siedzimy już na kocach przy ognisku. – Opowiadaj, co u ciebie. Słyszałam co nie co – puszcza do mnie oczko. – Podobno wyrwałaś Stanforda.

    Zamieram w bezruchu, ale trwa to tylko kilka sekund. Przyszłam tutaj, żeby o nim zapomnieć, ale ten człowiek jest wszędzie... Po prostu zmienię temat. Przywołuję się do porządku, zakładając maskę obojętności i przyklejam do twarzy uśmiech.

    - Owszem – przytakuję, biorąc spory łyk piwa. – Jesteśmy parą. A co z tobą i Robem? – pytam, dopijając trunek do końca. Odkładam na bok pustą puszkę, a Nathalie reaguje błyskawicznie i od razu podaje mi pełną.

    - Nie wspominaj przy mnie imienia tego frajera – obrusza się, jednym haustem dopijając swojego drinka. – Jest zwyczajnym kurwiszonem. Przyłapałam go w łóżku z jakąś gówniarą. Nawet nie wiem, czy miała skończone szesnaście lat... A później zaczęły do mnie napływać informacje, poparte dowodami, że to nie był jego jedyny wyskok.

    - Dupek. – Kwituję, bo nie wiem co innego mogłabym jej powiedzieć. Zdrada jest bolesna i upokarzająca. Na pewno czuła się okropnie.

    - Zemściłam się – wzrusza ramionami, uśmiechając się diabolicznie.

    - Jak? – pytam.

    - Pamiętasz jego starego, czerwonego chevroleta? – kiwam głową, bo coś rzeczywiście mi świta. Miał obsesję na punkcie tego samochodu. – Bardzo go kochał. Podejrzewam, że nawet bardziej niż własną matkę – kontynuuje, a w jej oczach błyska coś dziwnego. – Pewnego dnia, całkiem przypadkowo, ukochane autko mojego byłego faceta stoczyło się ze wzgórza.

    Patrzę na jej triumfalny uśmiech i nie umiem powstrzymać chichotu. Caro zawsze była odrobinę szalona.

    - Sam się stoczył? – zastanawiam się, upijając trochę piwa.

    - No, może troszkę mu pomogłam – odpowiada, pokazując niewielką szczelinę między palcem wskazującym, a kciukiem. – Tylko troszeczkę. Cholera, szkoda, że nie widziałam jego spanikowanej miny, jak zdał sobie sprawę, że nie ma samochodu, albo wtedy, kiedy zobaczył swój skasowany wóz.

    Wybucham śmiechem. Następny chłopak, który na nią trafi i przez własną głupotę ją skrzywdzi, będzie musiał trzymać się na baczności. Ta krucha, filigranowa blondynka, potrafi być niebezpieczna.

    - Hej, Lu – zagaduje Amity – to prawda, że Ayden Prescott i Nate Hall wrócili do miasta?

    No dobra, wygląda na to, że unikanie tematów, które mnie męczą i oderwanie się od tego wszystkiego będzie trudniejsze, niż myślałam. Ale czego ja się spodziewałam? Przecież to dziewczyny. Plotki, nowinki, najnowsze informacje. Powrót chłopaków, a zwłaszcza Aydena na pewno jest sensacją dla osób, które go znają i historię z jego ojcem. Chcę, czy nie, również mnie to dotyczy.

    - Wrócili. – Przytakuję, dopijając drugie piwo.

    Czekam, aż pojawi się to upragnione uczucie błogości i rozluźnienia, ale zupełnie nic się nie dzieje. Czuję się trzeźwa i chyba po raz pierwszy w życiu nie jestem z tego faktu zadowolona.

    - Przyjaźnisz się z Nathanielem – mówi, uśmiechając się nieśmiało i zakłopotana odwraca wzrok – Ma kogoś?

    Nie umiem się powstrzymać i przewracam oczami. Wzdycham ciężko, sięgając po kolejną puszkę.

    - Przyjaźniłam się. Kiedyś. – Poprawiam ją, ponieważ nasz kontakt nie jest już tak dobry, jak kiedyś. – Ale z tego, co wiem, jest do wzięcia.

    Amity unosi głowę, spoglądając na mnie z wyraźną ulgą.

    - Nie szepnęłabyś mu o mnie kilku słów? – pyta, czerwieniąc się jeszcze bardziej.

    Zawsze brakowało jej pewności siebie. Potrafiła potknąć się na prostej drodze o własne nogi, kiedy na horyzoncie pojawiał się chłopak, do którego aktualnie wzdychała. Pamiętam czasy, gdy podobał jej się Liam. Nadzwyczaj często wpadała się wtedy do mnie pouczyć. Nigdy nie udało jej się sklecić normalnego zdania w jego obecności, mamrotała jedynie coś bez sensu i robiła dziwne, głupie rzeczy ze zdenerwowania. Szybko jej przeszło i tym samym ja mogłam odetchnąć, bo przestała mnie tak często odwiedzać. Nie mam pojęcia, jak niby zamierza poderwać Nate'a, ale nie wnikam

    - Bez urazy, Am, ale Nate należy do tej grupy facetów, która woli pewne siebie dziewczyny. To ty powinnaś do niego zagadać. Wyręczanie się mną, nie wypadnie dobrze w jego oczach – mówię, poprawiając się na kocu.

    - Luna ma rację, Amity – przytakuje Nathalie. – Na pewno zjawi się na którejś z imprez. Wtedy zaczniesz działać. Może nawet dzisiaj będziesz miała okazję, jeśli wpadnie – rudowłosa posyła przyjaciółce pokrzepiające spojrzenie.

    Przypominam sobie, że miałam z nim pogadać. Widziałam nieodebrane połączenia od niego, ale chyba nie mam dzisiaj ochoty, ani siły na rozmowę z nim.

    - O ile wcześniej nie zwymiotuję z nerwów – mówi Amity z grymasem.

    Rhea i Justine przysłuchują się naszej paplaninie, zupełnie nie wtajemniczone. Robi mi się głupio, że o nich zapomniałyśmy, wykluczając z rozmowy. Caro chyba też to zauważa, bo nagle wstaje, ożywiona pomysłem, który właśnie wpadł jej do głowy. Znika na chwilę, po czym wraca do nas z kieliszkami, które podaje każdej z nas, butelką wódki i colą.

    - Rozerwijmy się trochę – szczebiocze, ciesząc się nie wiadomo z czego. Chyba alkohol zaczął już działać, skoro ma tak nienaturalnie dobry humor. Szczęściara.

    - A masz jakiś granat? – pyta Nat, unosząc brwi w ten swój prześmiewczy sposób.

    - Bardzo śmieszne, ha, ha – przedrzeźnia ją blondynka i sadowi się z powrotem obok nas. – Zagramy w butelkę, co wy na to? Na prawdę i wyznania. Albo pytania i odpowiedzi – tłumaczy, a ja muszę powstrzymać odruch, by nie zacząć gorączkowo kręcić głową.

    Nie lubię gry w butelkę. Nie wspominam dobrze mojej ostatniej przygody z udziałem tej zabawy.

    - Ja jestem za! – Rhea klaszcze w dłonie, rozentuzjazmowana. Justine przysuwa się bliżej, również zadowolona z pomysłu Caroline.

    Czy tylko mnie się on nie spodobał?

    - No i super – szczerzy się blondynka i kładzie między nami pustą butelkę po wódce. – Zasady są proste. Kręcimy, na którą wypadnie, ta odpowiada. Mamy do wyboru pytanie, wyznanie i prawdę. Można ominąć kolejkę, ale to będzie kosztowało wypicie szota – patrzy na nas, zadowolona ze swojego pomysłu. Cóż, wygląda na to, że chyba jednak urwie mi się dzisiaj film.

    Jako pierwsza kręci oczywiście sprawczyni całego zamieszania. Szyjka wskazuje Nathalie, która wybiera prawdę. Caroline przykłada palec do ust, zamyślając się na chwilę, a ja zastanawiam się, o co ona może ją zapytać, skoro się przyjaźnią i prawdopodobnie wiedzą o sobie wszystko. Chyba, że ma tajemnice, o której nikt nie wie. Tak, jak ja.

    - Cholera, wiem o tobie wszystko. Może jednak wyznanie? – spogląda na nią z niezadowoleniem.

    - Hm, no dobra – wzdycha rudowłosa. – Uprawiałam seks z jednym z profesorów.

    Sześć par oczy wbija się w nią jednocześnie. Rozdziawiam usta, całkowicie zaskoczona, ale nie komentuję. Za to Rhea, Justine, Caro, a także o rok starsza siostra Nat, Valerie, naskakują na nią, zasypując ogromem pytań.

    - Dziewczyny, spokojnie – śmieje się rudowłosa, odgarniając zbłąkany kosmyk z czoła. Jej policzki są lekko zaróżowione i nie wiem, czy to przez alkohol, czy zawstydzenie. – Poczekajcie z pytaniami na następną kolejkę.

    - Tego nie wiedziałam – obrusza się Caroline.

    - Bo to stało się wczoraj. Nawet nie miałam kiedy ci powiedzieć – usprawiedliwia się Nat i bierze od przyjaciółki rekwizyt.

    Kręci butelką, a ta, jakżeby inaczej, wskazuje mnie.

    - Prawda – wzdycham, dochodząc do wniosku, że muszę wyluzować. Przecież zawsze mogę skłamać, prawda? Albo wypić kieliszek wódki, a ta opcja odpowiada mi o wiele bardziej.

    - Serio przespałaś się z Georgiem? – wypala.

    Z głośnym jękiem ukrywam twarz w dłoniach. Kto jeszcze wie, o tym upokarzającym epizodzie?

    - Kac moralny nie odpuścił mi do dzisiaj – mamroczę – tak, Nat. To smutne, ale tak.

    Nathalie wybucha śmiechem, a ja posyłam jej mordercze spojrzenie, uderzając lekko w ramię. Nie pytając nikogo o zdanie, nalewam sobie wódki i wypijam szota jednym haustem. Alkohol jest ostry i pali mój przełyk, ale mam to gdzieś. Kręcę i wypada na czarnowłosą Rheę. Prycham w myślach. Nie znam jej, o co niby miałabym ją zapytać, jakiej prawdy dociekać?

    - Wyznanie – mówi, najwyraźniej dochodząc do tych samych wniosków. – Nadal jestem dziewicą – wyznaje, ale nie dostrzegam na jej twarzy zakłopotania z tego powodu. Żadna z nas tego nie komentuje, bo tak naprawdę, nie ma tutaj co komentować.

    Gramy dalej, raz po raz wybuchając śmiechem. Impreza wokół, toczy się własnym życiem, ale my nie zwracamy uwagi na otaczających nas ludzi. Mamy własną. Wiem, że kilka osób przysłuchuje się nam, ale przestało mnie to obchodzić po jakimś siódmym kieliszku, którego wypiłam, mimo nie opuszczenia żadnej kolejki. Teraz po prostu gramy i pijemy, zapominając o wcześniejszych zasadach.

    Zdaję sobie sprawę, że wszystkie wyznania i pytania dotyczą seksu, za co winą obarczam alkohol. Mimo wszystko, naprawdę dobrze się bawię. Nie myślę o niczym i nie obchodzi mnie nic, oprócz chwili obecnej.

    - Najlepszy seks w życiu? – Pyta Justine, kiedy butelka po raz kolejny wskazuje na mnie. Nie zastanawiam się długo. Nie muszę.

    - Dwa lata temu. Tylne siedzenie samochodu. Facet jest dupkiem do kwadratu, ale w te klocki to absolutny mistrz – odpowiadam, wracając w myślach do tamtej nocy.

    Czuję, że procenty wreszcie zaczęły działać. Jestem przyjemnie rozluźniona i o wiele bardziej wylewna. Wciąż mam jednak kontrolę.

    - Ugh – wzdycha Nat – po twojej minie mogę się tylko domyślać, że było cholernie epicko. Daj namiary, też chcę – mówi z grymasem, robiąc minę zbitego psa. Zdecydowanie jest już mocno wstawiona.

    - Masz swojego profesorka, to się go trzymaj – śmieję się z niej.

    - Świnia – wystawia mi język, a ja znowu zaczynam chichotać.

    Następna godzina mija nam na wzajemnym wypytywaniu. Nie wiem nawet, w którym momencie przestałyśmy kręcić butelką, zadając sobie pytania tak po prostu, bez kolejki, albo opowiadając różne historie. Chwilę pograłyśmy w nigdy nie, a ja zdążyłam popłakać się ze śmiechu, kiedy okazało się, że Caro i Nat jednak nie wiedzą o sobie wszystkiego i jedna próbowała ukatrupić za to drugą, przekrzykując się wzajemnie. Wreszcie się uspokoiły i w spokoju mogłyśmy kontynuować zabawę.

    Przestałam liczyć wypite kolejki jakoś koło dwudziestego kieliszka i teraz już naprawdę czuję się pijana. Kręci mi się w głowie, mam ochotę wszystkich przytulać i nie krępuję się, odpowiadając na najbardziej wstydliwe pytania. Amity również skorzystała, dowiadując się ode mnie co nie co, na temat Nate'a.

    - Skojarzenia ze słowem seks – wypala Caroline, chichocząc przy tym, jak mała dziewczynka, która powiedziała brzydkie słowo.

    - Ból – mówię bez zastanowienia. – Bezsilność i strach – dodaję po chwili i dopiero zdziwione spojrzenia moich towarzyszek powodują, że się otrząsam. Czy ja naprawdę powiedziałam to na głos? To znak, że pora wracać do domu. Za chwilę powiem coś, czego będę żałować, a powoli tracę nad sobą kontrolę.

    - Ja pieprzę – odzywa się rudowłosa, przykładając dłoń do ust. – Nigdy bym nie pomyślała, że możesz gustować w BDSM. Naoglądałaś się Greya? – pyta, wlewając w siebie szota, a ja dziękuję dobrym duchom, że zrozumiała moje słowa w zupełnie inny sposób, niż powinna.

    - No, no – kręci głową blondynka. – ale jaja – bełkocze, wybuchając histerycznym śmiechem.

    Mi wcale do śmiechu nie jest, ale również udaję rozbawioną. Robi mi się gorąco. Z chwilowego zdenerwowania i wódki, a palące się obok nas ognisko, jeszcze bardziej potęguje uczucie ciepła. Ściągam bluzę, wciskając drżące dłonie pomiędzy uda.

    - Ale duży siniak – odzywa się Rhea, mrużąc oczy w skupieniu, a do mnie dociera, że patrzy na moje przedramię.

    - Chyba was trochę poniosło, Lu – chichocze blondynka, a ja z powrotem się ubieram, czując coraz większe zakłopotanie.

    Chciałam się wyluzować i zapomnieć, a tymczasem rozmowa i cały ten wieczór, zaczynają schodzić na złe tory. Wspomnienia brutalności Kevina i tego, jak mnie upokorzył, zaczynają na powrót zalewać mój umysł. Walczę ze łzami, które zebrały się pod moimi powiekami, nie pozwalając im spłynąć. Buzujący w moich żyłach alkohol nie pomaga mi się skupić. Wiem, że powinnam wstać i wrócić do domu, ale nie jestem w stanie się podnieść. I nie dlatego, że jestem pijana. Po prostu uczucie beznadziei jest tak silne, że czuję się przytłoczona i bezsilna. Jakby ciężar tego wszystkiego spadł na moje barki, przygniatając boleśnie do ziemi. Czuję się całkowicie bezradna, choć jeszcze chwilę temu szczerze się śmiałam.

    Dziewczyny znajdują sobie jakiś inny temat, a ja wpatruję się tępo w płomienie, zastanawiając się, jak zwalczyć nasilający się ból i niemoc. I kiedy tak usiłuję się skupić, odrywając całkowicie od gwaru obok, wyczuwam na sobie czyjś palący, intensywny wzrok. Unoszę głowę, mrugając kilkakrotnie, by moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i dostrzegam Ayden'a.

    Zaciskam powieki, mając nadzieję, że kiedy je uchylę, jego nie będzie. Jednak on nie znika. Stoi prosto, z dłońmi w kieszeniach i wpatruje się we mnie z milczącą intensywnością. Zastanawiam się, jak długo tu stoi i czy przysłuchiwał się nam, ale mam nadzieję, że nie. Nie potrafię rozpoznać emocji, malujących się na jego posągowej twarzy, ale w oczach dostrzegam cień złości.

    W końcu rusza z miejsca, podchodząc do mnie i bez jakichkolwiek wyjaśnień podnosi mnie z ziemi.

    - Zabieram Lunę do domu. Udanej reszty imprezy – mówi tym swoim charakterystycznym, niskim głosem, od którego przechodzą mnie ciarki.

    - Nigdzie z tobą nie pójdę – warczę, niezbyt wyraźnie, kiedy wreszcie odzyskuję rezon.

    Przecież nie będzie mi mówił, co mam robić. Niech spada.

    - Oh, wybacz... – uśmiecha się sztucznie – nie wspomniałem ci, że nie zamierzam pytać cię o zdanie? – warczy złowrogo, po czym bez ostrzeżenia bierze mnie na ręce i przewiesza sobie przez ramię.

    - Ayden, do cholery, puszczaj mnie! – Wrzeszczę, skupiając na nas wzrok wszystkich osób. Uderzam go w plecy, ale on całkowicie mnie ignoruje.

    - Cześć dziewczyny – żegna się z moimi koleżankami, które z otwartymi ustami gapią się na nas.

    Jęczę z frustracji. Mam ochotę przywalić mu w tę przystojną gębę. Co on sobie wyobraża?

    - Pożałujesz tego – syczę, na co Ayden parska z politowaniem.

    - Nie marnuj energii na groźby bez pokrycia – odpowiada spokojnie.

    Zamykam oczy, wyprowadzona z równowagi i wzdycham ciężko.

    Jeśli myślałam, że gorzej być nie może, to cholernie się pomyliłam...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top