11.
Budzi mnie czyjaś dłoń, błądząca delikatnie po mojej głowie. Moje ciało rozpoznaje osobę, zanim do mózgu dociera informacja kim ona jest, ponieważ cała sztywnieję.
Uchylam powieki, czując jednocześnie zapach perfum Kevina, od którego niemal natychmiast mnie mdli. Widzę, jak przez mgłę, więc mrugam kilka razy, by wyostrzyć obraz. Wreszcie dostrzegam chłopaka pochylonego nade mną. Na jego twarzy widnieje czuły uśmiech, ale w oczach wciąż czai się złość.
Dociera do mnie, że leżę w łóżku, w szpitalnej sali i marszczę brwi.
Do mojego umysłu, powolutku, zaczynają wkradać się wspomnienia tego, co się wydarzyło. Przymykam oczy, przypominając sobie ten agonalny ból, którego nie czuję już w tej chwili. Jedyne uczucie, które mi teraz towarzyszy, to odrętwienie, spowodowane najpewniej masą tabletek przeciwbólowych. Jestem podłączona do aparatury, a nad moją głową wisi kroplówka.
— Zostałaś napadnięta i pobita. Oprawców było dwóch. Omal cię nie zgwałcili. Dobrze, że nadjechałem w samą porę — mówi, na jednym wdechu, a ja słucham tego steku bzdur i mam ochotę zaśmiać mu się w twarz — i pamiętaj, nigdy nie byłaś w ciąży... — dodaje po chwili stanowczym i ściszonym głosem, a ja zamykam oczy.
Moja fasolka... – myślę. Już jej nie ma, a przez te kilka godzin zdążyłam pokochać ją całym sercem. Jak Kevin mógł mi to zrobić? Jak mógł w tak brutalny sposób pozbyć się dziecka, które miało zrodzić się z jego krwi? Zdawałam sobie sprawę, że jest nieobliczalny, nie miałam jednak pojęcia, że okaże się być aż takim potworem.
Chwilę później słyszę, jak drzwi do sali otwierają się z cichym skrzypnięciem. Uchylam jedno oko, wciąż spuchnięte i dostrzegam panią Stanford, ubraną w biały kitel, z zimnym wyrazem twarzy i obojętnością w oczach. W tym samym momencie zdaję sobie sprawę, że przywieźli mnie do prywatnej kliniki, w której, zadufana w sobie, matka mojego chłopaka potwora, jest dyrektorką. Tylko w ten sposób mogli uniknąć zbędnych pytań i ukryć to, że byłam w ciąży. Ciekawe tylko, jak załatwili sprawę z policją? Choć nie zdziwiłby mnie fakt, że zostali przekupieni. Ta rodzina ma wtyki w całym tym cholernym mieście.
— Wygląda na to, że wszystko z tobą w porządku — odzywa się oficjalnym tonem, przeglądając moją kartę — twojemu życiu nic nie zagraża, ale na wszelki wypadek zostaniesz na obserwacji przez kilka dni. Poza paroma siniakami i rozciętym łukiem brwiowym nie znaleźliśmy nic niepokojącego — mówi i posyła mi krótki, wymuszony uśmiech, a ja zaczynam się zastanawiać, czy ona wie, że to jej własny syn doprowadził mnie do takiego stanu.
Odkłada kartę na swoje miejsce i opuszcza pomieszczenie, a głośny stukot jej dziesięciocentymetrowych obcasów odbija się echem od pustych, białych ścian. Pozwalam moim powiekom opaść, kiedy tylko słyszę, jak drzwi zamykają się za kobietą. Czuję, że zbiera mi się na płacz, ale zmuszam się, by nie uronić ani jednej łzy, choć moje serce, dusza i umysł są w strzępach.
Straciłam dziecko, które już zdążyłam pokochać. Dociera to do mnie z pełną mocą i mam ochotę zawyć z bólu i bezradności. Nienawidzę swojego życia i nienawidzę chłopaka, przez którego znalazłam się na samym dnie i od którego w żaden sposób nie jestem w stanie się uwolnić. Teraz, kiedy już wiem, do czego jest zdolny tak naprawdę, jestem przerażona na samą myśl o pozostaniu z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu. Zwyczajnie się go boję. Czuję obrzydzenie i mdłości, kiedy wyobrażam sobie, że jeszcze kiedykolwiek miałby mnie dotknąć.
Przez następnych kilka minut leżę, z głową zwróconą w stronę przeciwną do siedzącego obok chłopaka i oddycham głęboko.
Nie będę płakać. Nie będę.
Drzwi do pokoju otwierają się z rozmachem, więc spoglądam w tamtą stronę. W progu stają moi rodzice, a gdzieś za nimi majaczą mi sylwetki Liama, Leslie, Lincolna i Luke'a.
— Córeczko... — wykrztusza mama, a z jej oczu zaczynają sączyć się łzy, kiedy podchodzi do łóżka i kładzie dłoń na moim policzku.
Kątem oka widzę, że Kevin przybiera pozę zmartwionego, mocniej ściskając moją dłoń, a na jego twarzy maluje się troska.
Pieprzony psychopata...
— Jak się czujesz, księżniczko? — pyta tata, stając tuż obok rozdygotanej mamy i oplata ją ramieniem, jakby chciał dodać jej otuchy.
— Dobrze — chrypię, ledwie słyszalnie i zmuszam się do bladego uśmiechu.
Kevin, jak na komendę, podaje mi butelkę z wodą, wkładając do niej uprzednio słomkę, żeby było mi łatwiej. Biorę ostrożnie kilka łyków, po czym pozwalam swojej głowie opaść z powrotem na poduszkę. Jestem zmęczona. I nie tylko fizycznie... zmęczenie psychiczne jest o wiele, wiele gorsze.
— Tak bardzo baliśmy się o ciebie — mówi, dławiąc szloch.
Uśmiecham się do niej i dłonią odszukuję jej dłoń, po czym splatam nasze palce, by dodać jej otuchy i uświadomić, że naprawdę jestem cała i zdrowa.
Tylko moja psychika została rozerwana na strzępy...
— Nic mi nie jest — mówię cicho — Czujc się dobrze — zapewniam, doskonale wiedząc, że to wierutna bzdura.
Przez następne pół godziny moja rodzina rozczula się nade mną, zadając setki pytań. Czy na pewno czuję się dobrze? Czy niczego mi nie potrzeba, czy sobie poradzę? Później zostają wyproszeni, a arogancka pielęgniarka niemal siłą wypycha ich za drzwi, tłumacząc, że pora odwiedzin dobiega końca, a ja muszę odpocząć.
Tylko Kevin zostaje trochę dłużej przy moim łóżku, jednak wcale nie poświęca mi uwagi, bawiąc się swoją komórką.
— Masz ładne włosy — odzywa się wreszcie, po upływie dobrych kilkudziesięciu minut, wyrywając mnie ze stanu zawieszenia. Obraca w palcach moje luźne kosmyki, a mnie przechodzą ciarki obrzydzenia — włosy to twój największy atut. Jeden z niewielu. Są takie miękkie, długie i lśniące.
Patrzę na niego, jak na psychola i po raz kolejny uświadamiam sobie, że ten człowiek powinien zacząć się leczyć.
W końcu opuszcza salę, nawet się nie żegnając, a ja oddycham z ulgą. Nareszcie mogę w spokoju utonąć we własnych myślach. Czuję wewnętrzny ból i żal z powodu swojej straty i zupełnie nie wiem, jak mam sobie poradzić z tym obezwładniającym uczuciem pustki. Zapadam się, zamykając w sobie i nie pozwalam, by choć pojedyncza łza wypłynęła spod moich powiek.
Przechodzę w stan wegetacji, zasypiając dopiero nad ranem, przy pomocy pigułek przeznaczonych właśnie w tym celu.
***
Kolejne dni wlokły się niemiłosiernie. Codziennie ktoś mnie odwiedzał, ale ja nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, więc zdobywałam się tylko na krótkie, zdawkowe odpowiedzi. Faszerowałam się pigułkami na uspokojenie i sen, bo tylko dzięki nim byłam w stanie jakoś poradzić sobie z chaosem, który wytworzył się w mojej głowie. Gdy tylko wyczuwałam w pokoju obecność Kevina, czułam mdłości i strach. Nie chciałam go w swoim życiu.
Tata przyjeżdżał do mnie przed i po pracy. Mama przychodziła nawet trzy razy dziennie. Moje rodzeństwo i Kira zmieniali się, każdego dnia odwiedzał mnie ktoś z nich. W trzeci dzień po wydarzeniach z tamtego wieczoru był u mnie Nathaniel, ale z nim również nie chciałam rozmawiać. Przyniósł mi moje ulubione czekoladki i bukiet niebieskich margerytek.
Policja wciąż się nie pojawiła, a przecież powinni, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że cała sprawa została zatuszowana.
Któregoś dnia przebudziłam się jakoś w godzinach wieczornych z dziwnym przeczuciem, że ktoś mnie obserwuje. Jednak kiedy rozejrzałam się wokół, nikogo, oprócz mnie, nie było w pokoju. Na szafce stał flakon, którego wcześniej na pewno tu nie widziałam, a w kolorowym naczyniu znajdował się bukiet świeżych niezapominajek. Mogłabym przysiąc, że poczułam zapach Ayden'a, kiedy zaciągnęłam się mocną wonią kwiatów. Jednak wiedziałam, że to nie możliwe, by mnie odwiedził. Jego obojętność w stosunku do mnie nie wskazywała, że mógłby choć w niewielkim stopniu interesować się moim stanem zdrowia. Mimo wszystko zasnęłam, tuląc do siebie bukiet z naiwnym złudzeniem, że jest właśnie od niego.
Dzisiaj jest siódmy i ostatni dzień mojego pobytu w klinice. Nie mam pojęcia dlaczego trzymali mnie tak długo, ale cieszę się, że wreszcie mogę wrócić do domu. Dostałam swój wypis i od godziny czekam na Liama, już ubrana i spakowana. Czytam po raz drugi tę samą książkę, by jakoś zabić czas.
— Cześć — słyszę nagle, więc gwałtownie podnoszę głowę do góry.
W otwartych drzwiach, oparty o framugę, stoi Ayden z ledwie zauważalnym uśmiechem na twarzy i rękami wciśniętymi w kieszenie. Moje serce zrywa się w szaleńczym galopie, kiedy prześlizguję wzrokiem po jego muskularnej sylwetce.
Ubrany w czarne spodnie, ciężkie, rockowe buty i biały, zwyczajny T-shirt, wygląda nieziemsko seksownie. Z włosami, jak zwykle, ułożonymi niedbale i okularami przeciwsłonecznymi na czubku głowy, przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego czarne oczy są skupione i uważnie badają każdy szczegół mojego ciała.
— Co ty tu robisz? — udaje mi się wydusić, kiedy mija pierwszy szok, spowodowany jego obecnością.
— Twojemu bratu wypadło coś ważnego. Zadzwonił i poprosił, żebym odstawił cię bezpiecznie do domu — mówi spokojnie. Jest taki opanowany, a ta tajemnicza aura, którą roztacza wokół siebie sprawia, że miękną mi nogi.
Weź się w garść, Luna!
— W takim razie poczekam na niego. — Posyłam mu niewyraźny uśmiech, po czym spuszczam głowę, czując się nieswojo z powodu jego upartego wzroku, przeszywającego mnie na wskroś.
Chłopak parska. Odpycha się od ściany i rusza w moją stronę. Bierze z łóżka moją torbę i dokumenty.
— Nie zaczynaj znowu — odzywa się po chwili takim tonem, jakby przemawiał do dziecka.
Ogarnia mnie złość. Jestem zmęczona i kompletnie bezradna. Nie potrafię poradzić sobie z tłoczącymi się we mnie emocjami, a jego obecność tylko wszystko pogarsza.
— Nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? — pytam cicho, wciąż na niego nie patrząc — nie mam ochoty przebywać w twoim towarzystwie. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Nie chcę słyszeć twojego głosu i znosić twojej litości. Możesz iść. Poczekam na Liama, albo rodziców. Ktoś w końcu po mnie przyjedzie, albo wrócę taksówką.
Ayden wzdycha ciężko i mogłabym przysiąc, że mamrocze pod nosem jakieś przekleństwa.
— W takim razie jest nas dwoje — mówi wreszcie — ja też nie mam ochoty na żadną z rzeczy, które wymieniłaś, ale obiecałem kumplowi, że cię odbiorę i zrobię to. Liam wróci dopiero wieczorem, twoja mama jest u lekarza, a ojciec ma jakąś ważną rozprawę. Kira pojechała na uczelnię, więc sama widzisz, że nie ma kto po ciebie przyjechać. A jeśli myślisz, że pozwolę ci jechać samej, to prawdopodobnie cię pojebało. Jesteś na mnie skazana, więc przenieś swój zgrabny tyłek na ten pieprzony wózek, zanim stracę cierpliwość — wyszczekuje zniecierpliwiony.
Unoszę na niego wściekłe spojrzenie, biorąc głęboki wdech, po czym wstaję posłusznie z zamiarem opuszczenia sali.
— Obejdzie się bez wózka — rzucam, ale Ayden zatrzymuje mnie w miejscu, chwytając za łokieć.
Wzdrygam się nieznacznie, patrząc na jego dłoń, zaciśniętą na mojej ręce, po czym ze złością wyszarpuję się z jego uścisku i przenoszę wzrok na jego twarz.
— Siadaj. – Warczy, wskazując na wózek inwalidzki.
— Nie dotykaj mnie. Nigdy więcej — syczę przez zaciśnięte zęby i robię to, co mi każe.
Wszystko mnie boli i czuję ten ból na każdym centymetrze ciała. Wyjmuję z torebki opakowanie pigułek przeciwbólowych i biorę od razu dwie, popijając sporą ilością wody.
Przymykam oczy, kiedy przechodzimy przez korytarz, ponieważ nie chcę widzieć tych wszystkich ludzi.
Kłamcy. Oszuści. Egoiści. W tej klinice słowa: etyka i moralność nie są znane.
Wreszcie docieramy do samochodu. Ayden otwiera mi drzwi od strony pasażera, a ja ostrożnie przenoszę się na siedzenie auta. Nie próbuje mi pomóc, spełniając moją prośbę o niedotykaniu mnie. I bardzo dobrze. Sama jego obecność silnie na mnie oddziałuje. Jego dotyk byłby jeszcze gorszy...
Po kilku minutach jedziemy już w stronę domu. W godzinie szczytu ruch jest największy i kiedy docieramy do skrzyżowania, trafiamy na korek.
Po prostu świetnie – myślę. Miałam nadzieję, że nie będę musiała spędzać z nim zbyt wiele czasu, a tu proszę, przez korki dojazd do domu zajmie nam godzinę, jeśli nie dłużej.
— Cholera — mamroczę pod nosem.
Wyciągam z torby książkę i układam się na tyle wygodnie, na ile jest to możliwe, a Ay włącza radio. Do moich uszu natychmiast docierają znajome dźwięki i nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
— Co czytasz? — słyszę po kilku minutach.
— Książkę — odpowiadam sucho, nie odrywając wzroku od lektury.
Ciemnowłosy parska.
— Co ty nie powiesz... nie wpadłbym na to — ironizuje, a mięsień jego szczęki drży nieznacznie, gdy spoglądam na niego kątem oka. Z moich ust wyrywa się ciche westchnięcie. Przecieram oczy i rozmasowuję kark.
— Trzynaście Powodów — mówię wreszcie.
— O czym to? — pyta, posyłając mi jedno, krótkie spojrzenie.
— Pytasz, bo naprawdę cię to interesuje, czy z grzeczności? — zastanawiam się, poprawiając na siedzeniu tak, by móc swobodnie na niego patrzeć.
Kącik jego ust unosi się w ten charakterystyczny dla niego sposób. Nie przypomina to uśmiechu, ale delikatnie łagodzi jego twarde rysy. Chciałabym zobaczyć jego szczery uśmiech. Nie pamiętam, kiedy ostatnio szczerze się śmiał. To musiało być bardzo dawno temu, całe lata. Jestem jednak pewna, że jego uśmiech jest piękny. Nie pamiętam go, ale wiem, że tak jest.
— Nigdy nie robię nic z grzeczności — odpowiada po prostu, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
Wciąż stoimy w korku, posuwając się po parę metrów na przód co kilka minut.
— Książka opowiada o dziewczynie, która popełniła samobójstwo — zaczynam — jej najlepszy przyjaciel znajduje pod drzwiami swojego domu kasety. Jest ich trzynaście. Na każdej z nich, Hannah opisuje jeden powód, który pchnął ją do tak drastycznego kroku. Każda osoba, która otrzymała nagrania, po ich przesłuchaniu musi podać je dalej. Do kolejnej osoby z listy. Powoli, kaseta po kasecie, poznajemy historię tej dziewczyny. To wzruszająca książka. Wzbudza w czytelniku całą masę emocji. Od złości po żal. Czasami rozśmiesza, innym razem doprowadza do łez... — urywam.
Widzę, jak palce Aydena zaciskają się na kierownicy, aż bieleją mu knykcie. Z ustami ułożonymi w wąską linię i zmrużonymi oczami patrzy tępo przed siebie z ledwie wyczuwalną nutą złości.
Przez następną, krótką chwilę, zastanawiam się skąd u niego taka reakcja, a kiedy wreszcie zdaję sobie sprawę o co chodzi, mam ochotę kopnąć się w twarz.
Jego ojciec popełnił samobójstwo.
Już mam coś powiedzieć, że przepraszam i mi przykro, ale to Ayden pierwszy przerywa niezręczną ciszę.
— Dlaczego czytasz takie gówno? — pyta — samobójcy to tchórze i egoiści. Mam wrażenie, że ta książka próbuje wmówić nam, że zabicie się jest bohaterstwem, a to chuja prawda.
Nie wiem, co mam powiedzieć. Wciąż cierpi z powodu utraty ojca, a fakt w jaki sposób umarł, tylko pogłębia jego ból. Z jakiegoś powodu mam ochotę go teraz przytulić. To, że emocje nie są widoczne nie oznacza, że w środku czuje się dobrze. Znam to z autopsji. Choćby w tej chwili udaję, że wszystko jest okej, mimo że w głębi serca jestem złamana.
— Dla mnie samobójstwo to nie tchórzostwo — mówię ostrożnie — to bardziej akt desperacji. Dla wielu ludzi to jedyny sposób, żeby przerwać swoje cierpienie. Nie wszyscy mają na tyle silną psychikę, by sobie poradzić. Nawet jeśli walczymy nie zawsze udaje nam się wygrać. W każdej wojnie jedna ze stron jest tą przegraną. W przypadku bitwy depresja – człowiek zazwyczaj wygrywa ta pierwsza.
Ayden parska, poprawiając się nerwowo na siedzeniu.
— Samobójcy to tchórze — powtarza — ludzie, którzy twierdzą inaczej i próbują wmawiać innym, że odebranie sobie życia jest aktem odwagi i siły, są po prostu głupi. Nikt nie zastanawia się wtedy, jak czuje się rodzina takiej osoby. Nie mają pojęcia, jak wiele spraw zwala się na głowę bliskich takich „bohaterów", że czują się winni, cierpią, zastanawiając się dlaczego, że nie potrafią zrozumieć czemu najbliższy człowiek wolał umrzeć, niż pozwolić sobie pomóc. Najbardziej boli fakt, że świadomie i dobrowolnie odszedł, zostawiając po sobie jedynie pustkę i żal — wypluwa z siebie, na jedynym wdechu, oddychając szybko i ciężko.
Kulę się w sobie na tę jego tyradę. Niemal czuję jego rozpacz. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co musiał przeżywać, kiedy dowiedział się o śmierci ojca. To było straszne nawet dla nas, a co dopiero dla Ayden'a, małej Zoe i ich matki.
— Ludzie z depresją nie zawsze potrafią oddzielić dobro od zła. Nie umieją jasno myśleć. Podejmują nieracjonalne decyzje, robiąc to, co uważają za najbardziej słuszne. Jedyne czego chcą, to żeby przestało boleć. Chcą sobie ulżyć, a samobójstwo w takich momentach wydaje się być najlepszą opcją. Wolą zniknąć, niż być dla kogoś ciężarem — mówię cicho, podświadomie próbując usprawiedliwić seniora Prescotta. Chcę, żeby Ay poczuł się lepiej, ale chyba nie bardzo mi to wychodzi. Odnoszę nawet wrażenie, że wkurzyłam go jeszcze bardziej.
— Uważasz, że nagranie jakichś śmiesznych taśm i wysłanie ich do najbliższych, po czym zabicie się, jest najlepszą opcją? — pyta, prychając. — Zrobiłabyś coś takiego swojej rodzinie?
Zastanawiam się przez krótki moment nad odpowiedzią.
— Nigdy nie mów nigdy — szepczę — choć nie sądzę, bym była zdolna do czegoś podobnego. Za bardzo kocham swoją rodzinę.
— Są ludzie, którzy bardziej niż najbliższych, kochają siebie — mówi Ayden.
W jego czarnych oczach błyska gniew, a im bardziej mu się przyglądam, tym więcej dostrzegam emocji. Wciąż niezagojona rana, ból, mnóstwo goryczy i żalu. Za nic w świecie nie chciałabym przeżyć tego, co on. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez taty.
Zapada między nami ciężkie milczenie. Pogrążeni w ciszy, przerywanej jedynie głośnym biciem naszych serc, ledwie słyszalnej muzyce płynącej z radia i trąbieniem samochodów z zewnątrz, poruszamy się do przodu, będąc coraz bliżej domu.
Wreszcie zjeżdżamy z głównej drogi, kierując się zadbaną ulicą w stronę naszej dzielnicy.
— Wysłałabym do wszystkich wiadomości — odzywam się, zapatrzona w domy jednorodzinne, które mijamy.
— Co? — pyta Ay, marszcząc brwi w niezrozumieniu. Spogląda na mnie kątem oka z zabawnym wyrazem twarzy, jakbym właśnie oderwała go od jakichś ważnych myśli.
— Gdybym planowała samobójstwo, wysłałabym do wszystkich najważniejszych dla mnie osób wiadomości, albo przynajmniej do jednej z nich. Nie pisałabym listu, nie nagrywałabym taśm. Tylko jedna, krótka wiadomość, z fragmentem tekstu mojej ulubionej piosenki — tłumaczę, a ciemnooki posyła mi spojrzenie kogoś, kto właśnie trafił na psychopatę poszukiwanego listem gończym.
— Jesteś dziwna, Lu. Nie jestem pewien, czy to bezpieczne siedzieć z tobą w tak małej przestrzeni. Czuję się osaczony — mówi wreszcie, a ja parskam śmiechem.
— No to jest nas dwoje. — Wzruszam ramionami. Widzę, że kąciki jego ust delikatnie się unoszą.
— Pamiętasz cokolwiek z tamtego wieczoru? — pyta nagle, zaskakując mnie tym tak bardzo, że gwałtownie odwracam głowę w drugą stronę, natychmiast jednak żałując tego ruchu. Ból w skroni uderza we mnie ze zdwojoną siłą.
— Ja... em... nie — odpowiadam po dłuższej chwili.
Wjeżdżamy właśnie pod mój dom i zaczynam dziękować Bogu, że już za moment będę mogła wysiąść z auta, wejść do domu i zamknąć się w swoim pokoju. Z dala od pytań, od współczujących spojrzeń. Z dala od kliniki i pieprzonej Evelyn. Z dala od Kevina, jego parszywej mordy i brudnych łap, od których dotyku chce mi się rzygać. Daleko od Ayden'a Prescott'a. Człowieka, który wzbudza we mnie tysiące skrajnych emocji, człowieka, który jest w stanie rozwalić mnie samym swoim głosem, którego wzrok parzy moje ciało. Sama jego obecność ponownie łamie mi serce. Zwłaszcza teraz, gdy jestem w okropnym stanie i zaczynam łapać się na myśleniu o tym, że jedynie jego dotyk przyniósłby mi ulgę.
— Masz naprawdę dużo szczęścia — mówi cicho, ledwie go słyszę — to mogło się skończyć czymś o wiele gorszym, niż tylko pobiciem i kradzieżą. Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby iść na skróty o tej porze?
Ostatnie zdanie sprawia, że w moim żołądku zaczyna kiełkować złość. Nikt nie ma prawa wypominać mi nieodpowiedzialności, nie mając pojęcia, co wydarzyło się naprawdę. Mam ochotę wykrzyczeć mu w twarz właściwy przebieg wydarzeń i muszę użyć całej swoje silnej woli, by tego nie zrobić. Nikt nie może poznać prawdy.
— To nie twoja sprawa, Ayden. Nic, co dzieje się w moim życiu i jest związane z moją osobą, nie powinno cię obchodzić. Dzięki za pomoc w dotarciu do domu. Dalej już sobie poradzę — wyrzucam z siebie na jednym wdechu i odpinam pas z zamiarem opuszczenia jego samochodu.
— Stanford wie, że byłaś w ciąży? — Jego pytanie uderza we mnie tak mocno, że zaczynam się trząś. Zastygam z dłonią zawieszoną nad klamką. Głucha cisza, której żadne z nas nie chce przerwać, zaczyna działać mi na nerwy. Mam wrażenie, że dudnienie mojego serca słychać w całej dzielnicy.
— Skąd wiesz? — pytam wreszcie, ledwie słyszalnie, odwracając się nieznacznie w jego stronę.
Przymykam oczy, widząc współczucie w jego oczach, które miesza się z gniewem, co mnie zaskakuje i zastanawia.
— Wypadło ci to tamtego popołudnia — odpowiada, podając mi paragon z apteki.
Z głośnym westchnięciem wyjmuję świstek z jego dłoni i wciskam głęboko w kieszeń bluzy.
— Nie wie. I nikt nie może się dowiedzieć — mówię z naciskiem, posyłając mu twarde, zimne spojrzenie.
— Lekarze nie powiedzieli twoim rodzicom? — zastanawia się, marszcząc brwi, jakby usiłował rozwikłać jakąś zagadkę.
Ayden jest cholernie bystry. To typ człowieka, który, podczas gdy inni zastanawiają się nad kolejnym ruchem, ma obmyślone już kolejnych dziesięć. Nie wiem, jak to robił, ale zawsze potrafił być o krok przed wszystkimi. Boję się, że zacznie węszyć. Nie mogę na to pozwolić.
— Jestem dorosła. Nie muszę nikomu się tłumaczyć. Nie życzyłam sobie, by informowano moją rodzinę o dziecku, które straciłam. Byłam w ciąży, już nie jestem — mówię drżącym głosem, po czym otwieram drzwi i usiłuję wysiąść.
Kręci mi się w głowie od nadmiaru wrażeń, a moje ciało wciąż jest obolałe, więc gdy tylko usiłuję się podnieść, świat zaczyna wirować przed moimi oczami. Natychmiast opadam z powrotem na fotel.
— Pomogę ci — mówi Ay, nachylając się nade mną.
Nie wiem nawet, w którym momencie wysiadł z auta i znalazł się przy mnie. Nie mam siły protestować, kiedy wsuwa jedną rękę pod moje kolana, a drugą pod plecy i unosi mnie do góry.
Zamykam oczy, wdychając jego zapach. Wciąż używa tych samych perfum, co dwa lata temu. Pachnie cudownie. Te perfumy, piżmowy żel pod prysznic i mieszanka tytoniu z miętową gumą do żucia, tworzą niepowtarzalny Aydenowy zapach, który wprawia w ruch wszystkie moje zmysły. Chwytam się mocniej jego umięśnionego ramienia i z trudem dławię jęk zachwytu. Dlaczego on musi być aż tak cholernie przystojny? Dlaczego musi być posiadaczem tak cudownego ciała? Przecież to powinno być nielegalne.
Luna, opanuj się! – usiłuję przywołać się do porządku. Ayden jest skończonym dupkiem, który wyrwał i zdeptał twoje serce. To, że wciąż do niego wzdychasz powinno być n i e l e g a l n e. Głupia.
— Dobrze, że mieszkasz na parterze — odzywa się. Łokciem naciska klamkę i popycha drzwi do mojego pokoju — nie wiem, czy dałbym radę wnieść cię po schodach. Nie przytyłaś przypadkiem w ostatnim czasie? — pyta, a na jego twarzy błąka się arogancki uśmieszek.
— Dupek. — Uderzam go w ramię, ale nie potrafię ukryć rozbawienia.
Ayden ostrożnie kładzie mnie na łóżku, a kiedy jego policzek delikatnie ociera się o mój, czuję pomiędzy nami przeskakującą iskrę. Zatrzymuje się kilka centymetrów nad moją twarzą, a jego czarne oczy nie zdradzają żadnych emocji. Wpatruje się we mnie intensywnie, a ja mam wrażenie, że moje policzki płoną. Powietrze wokół staje się ciężkie, naładowane elektrycznością. Nagle jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to jego usta. Jak smakują teraz, po dwóch latach? Jestem pewna, że obłędnie. Zmniejsza odległość jeszcze bardziej, a ja mimowolnie przymykam oczy. Zaczynam płycej oddychać, kiedy jego ciepły oddech muska moje wargi. Mimowolnie rozchylam usta.
Pocałuj mnie!
— Znudziło mi się to określenie. Mogłabyś wymyślić coś lepszego — szepcze i prostuje się, a ja w jednej sekundzie odczuwam obezwładniającą pustkę. To niedorzeczne uczucie.
Otwieram gwałtownie oczy. Przenoszę wzrok z jego zachęcających, pełnych warg, na czarne tęczówki. Wpatruje się we mnie z zaintrygowaniem, a po chwili, te piękne usta, o których marzyłam przed chwilą, powoli rozciągają się w krzywy, szelmowski uśmieszek.
Serce w mojej piersi przestaje bić. Ten uśmiech, ten niesamowity uśmiech. To tak cholernie rzadki widok. Chwilę później dociera do mnie, że on w tym momencie prawdopodobnie się ze mnie naśmiewa. Uczucie frustracji, zażenowania i złości na samą siebie z powodu swojego głupiego zachowania, uderzają we mnie, sprowadzając boleśnie z powrotem na ziemię.
— Powinieneś już iść — mówię cicho, odwracając wzrok.
— Chciałaś, żebym cię pocałował — stwierdza z triumfem.
— Co? — pytam głupio.
Parska. Wciska dłonie do kieszeni i zaczyna kołysać się na piętach, ani na chwilę nie odrywając ode mnie wzroku.
— Całe twoje ciało krzyczało, żebym położył swoje cholerne usta, na twoich — odpowiada.
Wbijam w niego wściekłe spojrzenie, a kiedy widzę, że wciąż ma na twarzy ten głupi uśmiech, przewracam oczami.
— Wynocha, ale już! — Warczę, wskazując palcem wyjście.
Ayden wybucha śmiechem, kręcąc głową, po czym posłusznie wycofuje się na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
Wzdycham ciężko, ukrywając twarz w dłoniach. Co ja najlepszego wyprawiam?
Daję sobie minutę na uspokojenie, a kiedy moje dłonie przestają drżeć, wstaję i podchodzę do toaletki. Od tamtego wieczoru ani razu nie spojrzałam w lustro. Bałam się i teraz również się boję. Z zamkniętymi oczami siadam na krześle. Biorę głęboki wdech i unoszę powieki. Widok dziewczyny po drugiej stronie lustra zwala mnie z nóg.
Przykładam dłoń do ust, powstrzymując krzyk rozpaczy.
Ogromne, fioletowe sińce pod oczami, rozcięty łuk brwiowy i warga. Plaster na skroni, pod którym kryje się głęboka rana od uderzenia w kant jakiegoś mebla. Spuchnięta cała twarz i włosy w nieładzie, związane na czubku głowy.
Teraz już wiem, dlaczego Ayden nie chciał mnie pocałować.
Unoszę brodę i widzę z lewej strony, na szyi, ślady zębów.
— Ten pierdolony psychopata mnie ugryzł — szepczę do siebie.
Moje dłonie, mimowolnie, wędrują na brzuch, w którym jeszcze tydzień temu było życie. Trzęsącymi się rękoma i z walącym sercem unoszę bluzę. Czuję piekące łzy, gdy spuszczam głowę i nie dostrzegam ani jednego, czystego miejsca. Każdy milimetr zdobią siniaki, niektóre granatowe inne fioletowe, a tam, gdzie uderzenia były lżejsze, już lekko żółtawe. Zaciskam powieki, pozwalając spłynąć pierwszym łzom.
Spoglądam znowu na swoje żałosne odbicie, próbując uspokoić oddech. Tak bardzo nienawidzę człowieka, który mi to zrobił. Przypominam sobie słowa, które usłyszałam od niego któregoś wieczoru, kiedy jeszcze leżałam w szpitalu:
Masz ładne włosy...
Włosy to twój największy atut. Jeden z niewielu. Są takie miękkie, długie i lśniące...
Mdli mnie na samą myśl o jego dotyku. Kolejna łza toczy się w dół policzka.
Sięgam do koka i ściągam gumkę, pozwalając, by moje długie włosy opadły kaskadami na ramiona. Biorę nożyczki i obcinam pierwsze pasmo. Wraz z opadającymi kosmykami, zaczyna opadać mur, który zbudowałam będąc w szpitalu. Czuję, jak z każdą sekundą coś we mnie pęka, coś się łamie. Moje ruchy stają się coraz bardziej chaotyczne, coraz szybsze. Z każdą sekundą moje włosy są krótsze, a z moich oczu wypływa więcej łez.
Nienawidzę siebie.
Nienawidzę Kevina Stanforda.
Nienawidzę swojego życia.
Jestem słaba.
Jestem do niczego.
Jestem nic nie warta.
Jestem nikim.
Ten człowiek mnie zniszczył...
Wreszcie kończę swoje dzieło. Po długich lokach nie został ślad. Moje brązowe kosmyki sięgają teraz niewiele nad ramiona. Patrzę na swoje odbicie i wcale nie czuję się lepiej.
Tamtego wieczoru, wraz z moim nienarodzonym dzieckiem, odeszła jakaś część mnie. Czuję w sobie niewyobrażalną pustkę, ból, który trawi mnie od środka i niebezpieczną potrzebę autodestrukcji.
Wstaję gwałtownie, rzucając nożyczkami w lustro, które rozbija się na tysiące małych kawałków. Z mojego gardła wyrywa się szloch. Zaczynam niszczyć wszystko, co mam pod ręką, płacząc histerycznie i nie mogąc się uspokoić. Kiedy po kilku chwilach mija mi atak szału, czuję, że nadchodzi inny, o wiele gorszy.
Upadam na kolana, próbując łapczywie złapać powietrze, którego zaczyna mi brakować. W tym samym momencie, w którym dławię się łzami, drzwi do mojego pokoju się otwierają. Ayden.
— Twoja tor... — zaczyna, ale słowa zamierają na jego ustach, kiedy dostrzega pobojowisko.
Rejestruje wszystko, marszcząc brwi, a ja widzę, jak trybiki w jego głowie pracują szaleńczo, kiedy usiłuje zrozumieć, co się tutaj stało. Chwilę później przenosi wzrok na mnie, klęczącą w odłamkach szkła, całą we łzach, próbującą rozpaczliwie złapać oddech.
— Kurwa, Lu, co się stało? — wykrztusza, a w następnej sekundzie upuszcza torbę i jest przy mnie.
Podnosi mnie z ziemi, zabierając z dala od ostrych odłamków i siada na łóżku, pociągając mnie za sobą na swoje kolana. Przyciska mnie do siebie mocno, gładząc moją głowę.
— Oddychaj, mała — szepcze wprost do mojego ucha, całując mnie w czubek głowy — oddychaj — powtarza, tuląc mnie do siebie.
Cała się trzęsę, ale ze zdumieniem odkrywam, że atak paniki minął, zanim jeszcze zaczął się na dobre. I kiedy tak siedzę, wtulona w jego tors, zdaję sobie sprawę, że on również się trzęsie.
Trwamy tak, przez kilka dobrych chwil, a Ayden nie przestaje mówić do mnie kojących słów, nawet kiedy mój oddech całkowicie się wyrównuje, a ciało przestaje się drżeć.
Zaciągam się mocno jego cudownym zapachem, zdając sobie sprawę, że nigdy w życiu, nigdzie nie czułam się tak bezpiecznie, jak w ramionach Ayden'a Prescotta. A myśl, która uderza mnie sekundę później, siejąc spustoszenie w moim umyśle, pozbawia mnie tchu. Kolejna fala łez wydobywa się na powierzchnię, gdy z pełną siłą dociera do mnie, że kocham tego człowieka.
Bo nigdy tak naprawdę nie przestałam go kochać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top