3.


"(...) Magia wody jest najrzadziej spotykana ze wszystkich magii żywiołów. Razem z magią powietrza należy do starszego gatunku powstałego jeszcze za istnienia magii cienia. Inaczej nazywa się ją "pierwszą magią" odnosi się to do gałęzi, do której należy, w stosunku do najmłodszej z magii, magii ognia, tym samym bliżej spokrewnioną z magią cienia, co może wyjaśniać jej częściowe wymarcie po zakończeniu Ery Mroku. (...)"

fragment z "Księgi Dziejów Magicznych"
Dzieje Żywiołów 1.2-1

***

Nico osunął się po oparciu brązowej, pikowanej kanapy, wydając z siebie dźwięki godne męczennika zesłanego na kary piekielne.

Okrucieństwo Minosa było mu znane nie od tamtego dnia, jednak ilość zadań, którymi zarzucił go zaraz po powrocie, nie zważając na jego wątpliwy stan zdrowia, i tak wydała mu się niezwykle przytłaczająca. Nie szczędząc sobie przekleństw pod adresem nauczyciela, dotoczył się do własnej sypialni, próbując rozruszać zdrętwiałe od siedzenia ciało. Nie znał toku nauczania uczniów Akademii szczególnie dobrze, ale był praktycznie pewien, że nie znalazłby się chociażby jeden delikwent, który w całym swoim życiu przepisał tyle starożytnych zwojów co on podczas ostatniej doby. Zawiłe słowa spisane dłońmi roztrzęsionych proroków będące rzekomo słowami samego Światła i samej Ciemności. Chłopakowi huczało w głowie od tych długaśnych parafraz pełnych niezrozumiałych wyrazów nienależących do żadnego znanego mu dialektu. Rzadko się zdarzało, by ktoś sięgał do tego typu źródeł, jednak, według Minosa, on nie miał wyboru. W końcu inne linie magii były opisywane nieraz, przez co bez problemu można było odnaleźć o wiele młodsze, prostsze w zrozumieniu przekaźniki. Magia Cienia obumarła o wiele, wiele za wcześnie, by mogły istnieć jakieś podręczniki lub inne środki przekazu.

Obrzydliwa niesprawiedliwość być magiem cienia w czasach, w których każdy, nawet najbardziej niemagiczny człowiek może sobie wyszukać na YouTubie jakiś poradnik wyjaśniający podstawy którejś z magii i mniej więcej zrozumieć jej działanie.

Oddychał powoli, delektując się spokojnym wypuszczeniem powietrza z płuc. Przymknął umęczone oczy, obolałe od wielogodzinnego trzymania pióra (tak, Minos nie akceptował pisania ołówkiem, tym samym zmuszając szare komórki podopiecznego do pracy na jeszcze wyższych obrotach, ponieważ tolerancje na skreślenia miał podobnie niską) dłonie ułożył na brzuchu. Cicho westchnął. To był zdecydowanie zbyt długi tydzień. Skończenie piątego dnia nauki i rozpoczęcie weekendu było dla niego jak błogosławieństwo. Nie dość, że poprzednią sobotę i niedzielę musiał odpracować za niepojawienie się na piątkowych i czwartkowych zajęciach, to Minos był wobec niego wybitnie ostry w kolejnych dniach.

Jednak, co oczywiście jest jasne jak Słońce i imbecylizm Percy'ego Jacksona, Fata nigdy nie darzyły go szczególną sympatią, więc przecięcie nici jego utopijnego spokoju było kwestią minut. Rzeczywiście, już po chwili rozległ się odgłos tak bardzo znienawidzonego przez bębenki maga szurania gdzieś w okolicy drzwi do jego skromnego przybytku, później nieprzyjemny zgrzyt wydany przez sponiewierane upływającym czasem zawiasy, a na koniec dumne chrząknięcie.

— Wstawaj, chłopaku — zakomenderował Minos, surowym tonem zaznaczając, że polecenie ma zostać wykonane w trybie "now".

Nie ociągając się, Nico podniósł się z posłania i spojrzał na posągową twarz mentora.

Prawdopodobnie, drogi czytelniku, po sposobie nauczania i mało wyrozumiałej postawie zdążyłeś już dostrzec, że Minos był raczej tradycjonalistą. Co za tym idzie, twoja wizja jego postaci zapewne jest przyobleczona w majestatyczną, ciemną szatę z bogatymi zdobieniami, zupełnie taką, jaką zwykli nosić co starsi profesorowie Akademii, których zresztą przecież możesz znać z licznych fotografii dokumentujących ciało pedagogiczne tej światłej placówki. W twojej głowie jego fizys okalają dumne, kruczoczarne loki w pewnych miejscach przerywane siwymi błyskawicami. Niestety, jeżeli właśnie w ten sposób zdążyłeś sobie go zwizualizować, to muszę cię, mój drogi, z tego błędu wyprowadzić.

Zaiste, Minos przez pierwsze lata nauczania Nico wyglądał dokładnie tak, jak pewnie przed momentem ci się uwidział, z początku oślepiając go swoim lodowatym majestatem, później po prostu bijąc codziennością. Lecz nagle wiekowy czerep uczonego gbura musiała przeszyć jakaś modernistyczna myśl, ponieważ zmienił sposób ubierania całkowicie. Z początku jego podopieczny pokładał się ze śmiechu, bo mężczyzna wyglądał tak bardzo jak nie on, później jednak z ogromnym zdziwieniem zorientował się, że Minos wygląda nienajgorzej. Ba, on sam wydaje się przy nim wytarganą z przytułku dla bezdomnych przybłędą! W każdym razie elegancki i nowoczesny Minos wciąż odrobinę go śmieszył, jego wybitne wyczucie stylu również. Chociaż tych okropnych, piszczących jak stada potępionych dusz skazanych na wieczne cierpienia lakierków mógł sobie naprawdę oszczędzić.

— Masz robotę do wykonania.

"Och, doprawdy, odkrycie roku" pomyślał Nico, ale postanowił nie być bezczelnym i nic nie powiedział. W końcu igrał z samym ogniem, którego przedstawicielem był jego nauczyciel.

W tym miejscu należałoby chyba wyjaśnić, na czym dokładniej polegała "współpraca" między młodym magiem cienia a starym ognia, ponieważ na tym etapie bez specjalnej przesadności mógłbyś nazwać di Angelo niewdzięcznikiem. W końcu nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to wcale nie tak, że Minos niczego nie chciał w zamian i działał bezinteresownie. O nie, nie, w żadnym razie. Chłopak pobierał u niego nauki pięć dni roboczych w tygodniu, mógł sypiać na starej kanapie na strychu kamiennicy, w której starszy mag urządził sobie przed laty pracownie (bo oprócz tego, że próbował jako tako wyedukować młody wybryk natury, jakim dla społeczeństwa był brunet, był profesorem dziejów magicznych, a co za tym idzie, gdyby tylko chciał, mógłby ubiegać się o pracę w Akademii albo jakiejś innej placówce uczącej magii. Minos zdecydowanie nie chciał, a szkołą dla młodych magów gardził na każdej płaszczyźnie. Nico starał się nie wnikać i nie spekulować, co tak naprawdę jest powodem tej głębokiej antypatii), ale poza tym musiał robić za chłopca na posyłki, sprzątnąć i po prostu wykonywać wszystkie polecenia. Jego nauczyciel nie był głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę z umiejętności, jakie Nico będący magiem cienia posiada. Między innymi była to teleportacja przy użyciu cienia i to właśnie tę umiejętności podopiecznego najczęściej wykorzystywał w piątkowe wieczory. Tak, wolne soboty to również był pic na wodę.

***

— Cecil, ty kretynie — tylko tyle wydusił z siebie Will, wchodząc do pokoju i widząc swojego współlokatora leżącego na podłodze pod wywróconą szafą.

Ubrania walały się po całym pomieszczeniu, ale to nie nimi zajął się w pierwszej kolejności. Jęczący, wijący się pod złośliwym meblem jak ryba wyciągnięta z wody chłopak wyglądał jak definicja nieszczęścia do tego stopnia, że nawet poczciwy Solace, będący przecież iście książkowym przykładem prawdziwego przyjaciela, przez parę mikrosekund rozważał pożyczenie od Lou Ellen aparatu fotograficznego i uwiecznienie tego smutnego zjawiska. Porzucił jednak tę kuszącą wizję i zajął się ratowaniem nieszczęsnej istoty z równie kanarkowym krawatem na szyi.

— Ona się na mnie uwzięła, William, rozumiesz? Uwzięła się na mnie, naprawdę! — bełkotał poirytowany Cecil, złowrogo łypiąc na szafę-agresora, która zaatakowała go w ten sam sposób po raz trzeci w miesiącu. — Na ciebie nigdy się nie wywraca.

Will puścił mimo uszu fakt, że szatyn użył jego pełnego imienia, i uśmiechnął się tylko odrobinę złośliwie.

— Widocznie na ciebie leci.

Wzruszył ramionami i się roześmiał. "Głupszym od siebie wybaczać i starać się pomóc", jak zwykł mawiać ich profesor od RiR (Równowagi i Rytmiki), będący jednocześnie opiekunem dzieciaków od powietrza, zwracając się do swoich podopiecznych, jednocześnie łypiąc znacząco w kierunku reszty klasy w niebieskich krawatach. Bez zwłoki zabrał się więc za uwalnianie poszkodowanego. Mebel był niestety uparty nie mniej niż przygnieciony nim chłopak, który nie chciał przestać się szamotać. W ferworze tej całej bitwy o przetrwanie i wolność Cecila nie usłyszeli pukania do drzwi, a następnie skrzypnięcia zawiasów.

— Yyy... Chłopaki?

W progu ich wspólnego pokoju stał Percy Jackson, a zaraz za nim Jason Grace, którego jedynym śladem po wypadku sprzed tygodnia był bandaż na lewej dłoni. Obydwoje przyglądali im się ze zdziwieniem, ale nie mniejszym zaciekawieniem.

— No co się tak gapicie?! — ryknął niespodziewanie nadal zalegający pod szafą Cecil, tym samym przerywając niezręczną ciszę. — Pomóżcie, a nie stójcie w progu jak te kołki!

Nowoprzybyli od razu posłuchali i w trójkę razem z Willem w mgnieniu oka postawili krnąbrny mebel do pionu, a zaraz po nim samego Cecila. Chłopak burknął tylko coś na kształt "dzięki" i rzucił się na swoje posłanie.

— Cecil wam dziękuje — wyjaśnił blondyn. — Co was w zasadzie sprowadza?

Jason i Percy wymienili znaczące spojrzenia.

— Jest piątek, idziemy na miasto. Pomyśleliśmy, że skoro istnieje prawdopodobieństwo, że wpadniemy na Nico, mógłbyś chcieć iść z nami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top