2.
"Magia światła jest jedną z dwóch pierwotnych magii, od której pochodzą wszystkie cztery rodzaje magii żywiołów. Tym samym jest najstarszą aktywną magią, matką innych, mającą wpływ na inne rodzaje. Podobnie jak magia ziemi była typem statecznym, co zmieniło się po wymarciu magii cienia."
fragment z ,"Księgi Dziejów Magicznych"
Dzieje Światła 1.1-3
***
Stwierdzenie, że Nico bolała głowa, było okrutnym niedopowiedzeniem i eufemizmem. Po stokroć wolałby umierać teraz na obrzydliwego kaca. Nie czuł się tak nawet po przedostatnim sylwestrze spędzonym razem z Jasonem, Percy'm i kilkoma ich znajomymi w azjatyckiej dzielnicy w Fort Worth.
No dobrze, może było te przeżycia porównywalnie bolesne.
Przynajmniej nie próbował ukraść jakiemuś Turkowi latającego dywanu, co też uczynił Percy, albo przyciągnąć do siebie tenże zbuntowany i skradziony przedmiot z rozhisteryzowanym Jacksonem na pokładzie, krzycząc ,,dalej, dalej, ręce Gadżeta!", czym z kolei wsławił się Jason. Fakt, świętowali wtedy odrobinę zbyt hucznie jak na gust Nico (oraz sprzedawców dywanów) i odrobinę za wysoko jak na Percy'ego.
W każdym razie młody mag cienia ponownie cierpiał z powodu tej samej ohydnej, bezmyślnej kreatury - Jasona Grace'a. Istniała tylko jedna, drobna różnica między sylwestrem w chińskiej prowincji a wybuchową imprezą z dnia poprzedniego. Otóż sylwester w Fort Worth rządził się żelazną zasadą, której nikt od ponad półtora roku nie ośmielił się złamać; nie wspominało się o nim ani słówkiem. Natomiast ich cudowne, jakże efektowne wkroczenie do jego niedoszłej szkoły z całą pewnością było już na ustach wszystkich uczniów, a także profesorów. To oznaczało jedno:
Jason Grace miał naprawdę przesrane.
I di Angelo nie żałował go ani trochę, bo ten mały gnojek bez wyobraźni i grama odpowiedzialności sobie zasłużył. Sam z największą radością dopilnowałby, żeby ból fizyczny po tej chorej (i nielegalnej!) eskapadzie nie był jedynym problemem maga powietrza. Niestety, tym razem nie tylko Jason miał ponieść ciężkie konsekwencje. Nico, chociaż przecież nie zrobił niczego złego, jedynie po raz wtóry uratował tłustą dupę tej jasnowłosej małpy, mógł oberwać. W końcu Minos na pewno już wszystko słyszał.
Ze wszystkich podłych, okrutnych, przebiegłych istot żyjących na tym niesprawiedliwym świecie Minos był najgorszy, Nico był tego całkowicie pewien. Obrzydliwa wyniosłość, opryskliwość i brutalność to jedynie czubeczek góry wad starca. W zasadzie chłopak dostrzegał w nim tylko jedną zaletę; Minos był cholernie mądry.
Całkowicie abstrahując od faktu, że często wykorzystywał to w kompletnie nieodpowiedni sposób, ciągle pokpiwając sobie z prawa, głupoty otaczających go ludzi i ich wrodzonej naiwności. Był stary, tak stary, że Nico był całkowicie pewny, co do tego, czy maczał te długie paluchy w starszej magii, czy też nie. I właśnie to czyniło z niego dobrego mentora dla jedynego żyjącego maga ciemności. Dobry to może złe określenie. Midas nie był dobry, był porażająco beznadziejny. Ciągle go poniżał, obrażał, wyśmiewał, non-stop kłamał, przez co Nico zrobił się jeszcze bardziej nieufny, ciągle łapiąc się na ohydnym posądzaniu wszystkich otaczających go ludzi o spiskowanie.
Minos był jedyną osobą, która mogłaby go czegokolwiek nauczyć. Chociaż jego broda była czarna i gęsta, sylwetka wyprostowana, a twarz surowa i jakby wyciosana z marmuru, miał oczy przeszłości, które widziały upadki ludzi, mocarstw i chyba nawet samego nieba. Oczy, które pamiętały yin-yang, ciemność, jej upadek. Nico nie ufał tym oczom, byłby skończonym głupcem, gdyby to robił, jednak jeśli cokolwiek w tym sztucznym, pozbawionym równowagi świecie znało prawdę, były to właśnie one.
Brunet wydał dźwięk przypominający lament dusz spychanych na dno piekieł, przewracając się na drugi bok i zaciągając kołdrę na czubek głowy.
— Dzień dobry, śpiochu — mruknął ktoś niepokojąco blisko niego.
Ekspresowo, ale i tak zbyt wolno jak na swoje standardy, chłopak zerwał się z posłania, unosząc ręce, by powalić intruza.
— Łołoło, hold your horses, władco mroku. To tylko ja.
Przez chwilę obraz przed jego oczyma pozostawał rozmazany, ale zanim jeszcze się wyostrzył, Nico był w stu procentach pewny, co za kreatura śmie zakłócać jego święty spokój.
— Percy, kto, do cholery, dał ci prawo przebywać w tym samym pieprzonym pomieszczeniu co ja, gdy śpię? Powiedz mi, proszę, z radością ujebię mu członki, zrobię zdjęcie, gdy on będzie się wykrwawiał, i będę ci wysyłać co roku, na święta.
Mag cienia ponownie opadł na poduszki, które były miliard razy bardziej miękkie niż te, na których zazwyczaj sypiał, przez co poczuł się trochę, jakby zatapiał się między puszystymi, obłoczkami przywodzącymi na myśl łagodne, urocze baranki. Szkoda tylko, że Nico, w przeciwieństwie do Jasona pieprzonego Grace'a, nie był magiem powietrza, a wszystkie kontakty z przestworzami powodowały u niego chęć zwrócenia posiłku. Niebiosa nie były dla niego, podobnie jak tak ta przeklęta akademia. Czuł się tak cholernie nie na miejscu.
— Spędzasz zbyt dużo czasu z tym zgredem Minosem — skwitował Jackson. — Twój wrodzony sadyzm jest coraz bardziej widoczny. Tak nie może być, Neeks. Jeszcze trochę i przestaniesz być naszym małym słoneczkiem.
Z Percy'ego musiała być prawdziwie sarkastyczna bestia, ponieważ Nico miał trochę ponad metr siedemdziesiąt, więc wcale nie był "mały", a do miana słoneczka też mu wiele brakowało. Słysząc to ostatnie określenie, skrzywił się, by po paru sekundach przypomnieć sobie piegowatą facjatę.
— A'propos, albo kadzidełka od tych zjebów od ognia na mnie wpływają bardziej, niż bym sobie życzył, albo miałem wczoraj halucynacje. Czy wczoraj włamał mi się do sypialni jeden z żółtków?
Słysząc, jak Nico nazwał magów światła, Jackson wyszczerzył się, jak małpa na widok banana. W końcu zaciekła rywalizacja między tymi dwoma żywiołami trwała od wieków, wciąż pozostając tą samą dziecinadą, opierającą się na wzajemnym prowokowaniu i gaszeniu.
— Will? Will Solace? Możesz być spokojny, Leon ci niczego nie dosypał. Był tu. Ba, wyszedł stąd przed chwilą. Nie, nie wyszedł. W zasadzie to go prawie siłą musiałem wyeksmitować.
— Wyeksmituję to ja ciebie za moment. Na pieprzony księżyc — mruknął Nico, zaciskając blade palce na pościeli i naciągając ją po sam czubek nosa.
Było mu tak zimno. Jakby próbował przetransportować cieniem całe stado słoni do Chin okrężną drogą.
— Ohoho, czyżby brak kochanego Solace ci przeszkadzał. No proszę, proszę, Nikuś, cofam wszystko, jesteś takim samym uroczym słoneczkiem jak wcześniej. Minos nie ma mocy, by to zmienić...
— Po prostu się zamknij.
Percy pokręcił głową, wciąż się uśmiechając. Nie widział go od tak dawna. W tym jednym naprawdę nie kłamał, Nico nie zmienił się ani odrobinę. Nosił tak samo zorane jeansy, włosy miał tylko trochę dłuższe, twarz równie bladą, a na lewej dłoni ten sam sygnet. Wciąż prychał na niego jak wściekły kot, gryzł wargę i zaciskał dłonie, kiedy się denerwował. Naprawdę cieszył się, widząc go, ale nie okazywał tego, bo przecież mag cienia by sobie tego nie życzył, czułby się zapewne niemożliwie niezręcznie, a tego Percy by w żadnym wypadku nie chciał. Polubił go, polubił trochę jak młodszego brata, którego nigdy nie miał.
— Po prostu chciałem zobaczyć, czy ta pierdoła, Jason, cię nie wysadziła i czy jeszcze dychasz, ale z tego, co widzę, tak, więc już jestem spokojny.
***
— Jak to "już go tu nie ma"?! — wrzasnął Will Solace, gdy wchodząc do pokoju we wcześniej nieznanej części szkoły, nie zastał nikogo.
— No normalnie. To Nico - on tu nie mieszka.
Percy wzruszył ramionami, wgryzając się w jabłko. Sposób, w jaki to zrobił. Ta obojętność. William czuł, że jeśli tak dalej pójdzie, to zmienią się rolami, z tym, że on zamiast w soczysty owoc będzie wbijał zębiska w krtań drugiego chłopaka.
— On był cholernie przemęczony. Zmizerniały. Wyglądał jak sama śmierć, tylko mu kostucha brakowało. Jak ty mogłeś pozwolić mu stąd wyjść? Jeszcze pewnie się teleportował. Cudownie, naprawdę cudownie.
— Och, czy ja ci wyglądam na jego matkę? Uprzedzając twoją odpowiedź, jakakolwiek by nie była, nie mam na Neeksa najmniejszego wpływu. Jak się uprze, to to zrobi, nie przegadasz go. Poza tym on ma alergię na tę szkołę.
Mag światła złapał się za bujną blond czuprynę. Wizja powieszenia tego głupiego glonojada na tym jego jaskrawo niebieskim krawacie była zdecydowanie zbyt kusząca.
— Dobra, deklu, krótka piłka. Jak będziesz następnym razem szedł się z nim spotkać, zabierasz mnie ze sobą.
W ten właśnie sposób William Solace pierwszy raz w życiu zdecydował się złamać kodeks i wymknąć się z Akademii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top