Rozdział 28



Jay pełen nadziei wszedł za Ruzekem na tyły garażu. Podzielili się na dwie grupy. On, Ruz i Kim, a Dawson, Atwater i Hailey ruszyli od frontu. Wszyscy prócz Halsteada byli zaskoczeni, że Hank po tym jak wydał im rozkazy nie pojechał z nimi. Jednak nikt nie zapytał dokąd udał się ich szef.

Mieli na sobie kombinezony szturmowe, maski i karabiny. Te zakrywanie twarzy nie było konieczne, ale Voight chciał mieć pewność, że żaden z złapanych przez nich gangsterów nie będzie wiedzieć kto go złapał, do czasu przesłuchania. Tak było bezpieczniej.

Gangster to zupełnie inny rodzaj przestępcy. Z nimi postępuje się inaczej. Zwykły złodziej, czy jednorazowy morderca z przypadku nie byli takim zagrożeniem jak grupy przestępcze. Zorganizowane i działające od lat. Hank z niejedną taką organizacją miał do czynienia. Nie raz żałował kontaktów z nimi. A do tej pory często wraca to do niego i wciąż płaci za dawne grzechy. Teraz mądrzejszy o doświadczenia stara się chronic swoich podwładnych. Robi co może, jednak nie zawsze jest w stanie okiełznać ich charaktery. Szczególnie gdy nie ma go z nimi. Mimo, iż Dawson nie był od dawna w ich zespole poprosił właśnie go aby miał oko na Jaya. 

Front budynku był czysty, wejścia nikt nie pilnował, a i drzwi nie były zamknięte. To samo z tyłu. Gdy ustawili się na swoich pozycjach Jay przejął dowodzenie.

- Na mój znak! - rzucił do radia rozglądając się jeszcze po okolicy. Byli w dzielnicy Englewood. Pełno uliczek i zakamarków, gdzie mogli schować się potencjalni agresorzy. Złapał za ramie przyjaciela i klepnął dwa razy. - Teraz! - rzucił hasło i z impetem weszli do środka z dwóch stron. Lekko zaskoczeni brakiem ataku ze wnętrza zrozumieli, że garaż jest pusty. Wielkie pomieszczenie gościło tylko jeden samochód. Był przykryty płachtą, ale od razu było widać, że to nie osobowe auto.

- Czysto! - zameldował Ruzek, potem dołączyła do niego Kim i reszta. Tylko Jay milczał. Właściwie nawet się nie rozglądał specjalnie. Zostawił to przyjaciołom. Sam podszedł do pojazdu i ściągnął materiał. Ukazał mu się niebieski van z nagrania. Porozumiewawczo spojrzał na Dawsona, a ten dał mu znak kiwając głową, że ma zaczynać. Jay widząc przygotowujących się Kevina i Kim do osłaniania go otworzył drzwi vana. Był pusty, co z jednej strony przyniosło ulgę, ale z drugiej więcej pytań i trosk. Kim pokiwała przecząco do Dawsona, dając mu znak, że Willa nie ma w środku. Nikt nie chciał nic powiedzieć w takiej chwili. Oni wszyscy mieli nadzieję na zakończenie tej sprawy. Jednak wciąż musieli szukać, a im więcej czasu upływało, tym trudniej było im znaleźć poszlaki. Jay z furią trzasnął drzwiami i wyszedł z garażu mijając Hanka. Jego sprawa poszła ekspresowo, nawet za bardzo. Postanowił pomóc podwładnym, ale po minie Halsteada, zrozumiał, że nic nie znaleźli.

- Voight - odebrał telefon dzwoniący w jego kieszeni, gdy podchodził do Dawsona. Chwilę słuchał co rozmówca ma do powiedzenia, a później rozłączył się. - Zabiję twoją przyjaciółkę - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Nikt mnie tak nie wkurza jak ona - dodał zły patrząc na Antonio.

- Ale co się stało? - zapytała zaskoczony. Słowa Hanka były kierowane bardzo silnymi emocjami.

- Karen uciekła! - odparł wychodząc za Jayem.

 



Oficer przejrzała już wszystko. Oparła się o fotel starając poukładać to co wie w całość. Chas wrócił na stare śmieci, bo tu czuje się panem i władcą. Ma manię kontroli i narcystyczną naturę. Jego musi być na wierzchu, więc nie odpuści tak łatwo. Ma teraz ze sobą dodatkowych sojuszników, którzy wiedzą, że trzymając się Evansa, nie będą musieli martwić się o przyszłość. Tyle, że Chicago nie jest aż takie duże! Kiedyś w końcu będzie musiał wyjść, aby poprowadzić swoje interesy! Wtedy go złapią, ale to za długo może potrwać. Jeśli dobrze się zorganizuje nawet kilka lat może rządzić z podziemia.

Karen przetarła twarz szukając rozwiązania idealnego. Myśl Kara! Myśl jak agent! Co ty byś zrobiła będąc zadufanym w sobie dupkiem, chcącym znów mieć władze nad każdym czarnym interesem w mieście!? Co zrobić, aby żyć normalnie w mieście, gdzie każdy glina zna twoją twarz? , motywowała się.

Nagle jakby doznała olśnienia. Przysunęła się bliżej biurka i wklepała kilka informacji do bazy danych. Nim wszyscy zwinęli się i pojechali sprawdzić jej trop, poprosiła Hailey o dostęp do bazy. Chciała mieć możliwość sprawdzenia czegokolwiek w razie potrzeby. Ta bez problemu zalogowała się do ogólnego programu policji Chicago, z którego korzystają oficerowie, tak aby Karen miała dostęp do podstawowych akt i innych informacji.

Wklepała kolejne dane i już po chwili wiedziała więcej niż się spodziewała. Minuty mijały, a oficer zyskiwała pełny obraz sytuacji. Wiedziała co się święci, a co najważniejsze, miała pomysł, gdzie może być naprawdę Will. Nie miała jeszcze informacji jak poszło przeszukanie garażu, ale czuła, że to lipa. Jej obecna myśl zasłoniła wszystkie inne możliwości. Teraz musiała tylko znaleźć wyjście z posterunku. Wstała z fotela i ruszyła w kierunku korytarza.

- A ty dokąd??? - zapytała ją Platt. Policjantka przystanęła, przypominając sobie o swoim aniele stróżu! 

- Do ubikacji. Chyba mi wolno? - odparła wymyślając kłamstwo na poczekaniu. Miała nadzieję, że zadziała.

- Tak, ale idę z tobą! - westchnęła sierżant wstając z fotela.

- Chce się pani sierżant przyglądać?

- Nie. Stanę przy drzwiach, żeby ci nie przyszło do głowy uciekać tylnym wyjściem - odparła idąc przodem. Alley zaśmiała się w duchu. Gdyby Trudy wiedziała co knuje, nie paplałaby tak językiem na prawo i lewo. Oficer potulnie weszła do łazienki zamykając drzwi. Jeszcze nim to zrobiła Platt sprawdziła pomieszczenie. Karen na prawdę poczuła się jak więzień. 

Spojrzała w lustro. Jej odbicie przedstawiało zmęczoną twarz ciemnej blondynki. Jej opalenizna z San Antonio przykrywała pewne niedoskonałości, pozostałe po wypadku. Zadrapania, gojące się wolno rany i inne otarcia. Były ledwo widoczne na skórze, ale w jej głowie były jak nigdy nie znikające blizny. Jej oczy wydawały się pełne bólu, jakby zaraz miała się rozpłakać. Były to jednak pozory, gdyż w tym momencie nie miała żadnych emocji, prócz wzrastającej adrenaliny w jej żyłach. Wyłączyła je by nie zrezygnować. Przemyła twarz, znów patrząc na odbicie. Jej czarna koszulka, mokra od wody przykleiła się do jej ciała. Kurtka zakrywała resztę ran. Na szczęście nie zdążyła jej zdjąć. Myślała o swoim wyglądzie by przez moment zapomnieć o tym co zamierza. To nie było fair, ale nie miała wyjścia. Wyjęła broń zza paska spodni i spojrzała na nią. Hank nie pomyślał o tym by zabrać jej pistolet. Kolejny fart. Glock idealnie pasował do jej dłoni. Mocno ścisnęła rękojeść i złapała za gałkę drzwi. Otwarła ją szybko i rzuciła prawie bezgłośnie.

- Przepraszam - nim sierżant zdążyła się odwrócić, Karen walnęła ją rękojeścią pistoletu w potylicę, tak, że Platt osunęła się na ziemię nieprzytomna. Policjantka była świadoma konsekwencji. Jeśli nie Voight, to sama Trudy zlinczuje ją na oczach wszystkich, a potem powiesi przed posterunkiem jako przykład. O ile wróci cało z tej akcji. Nie czekając na nic więcej, wybiegła tylnym wyjściem. W kieszeni miała jeszcze kluczyki do auta Dawsona. Wsiadła w niego i ruszyła w tylko sobie znany kierunku.




Will umyty i ubrany w strój odpowiedni do operacji stanął przy stole, na którym leżał już pacjent. Oprócz niego były jeszcze dwie kobiety i mężczyzna. Każde z nich miało odpowiednie zadanie. Dwie pielęgniarki z East Mercy i ich anestezjolog. Mieli pomóc Halsteadowi nie zabić Chas'a. Każde z nich nie było tam z własnej woli. Każde miało nóż na gardle w postaci rodziny czy ukochanej osoby.

- Spokojnie - uspokajał ich Will, choć sam nie był w dobrej formie. - Zrobimy swoje i wracamy do domu - uśmiechnął się mimo maseczki na twarzy.

- Oni na pewno. Co do ciebie, mam jeszcze kilka opcji - odparł nie uśpiony jeszcze Chas. Will spojrzał na niego pełen przerażenia, chociaż chciał grać niewzruszonego. - Pamiętaj doktorku, mam to przeżyć. Wiesz co robić?

- Wiem - odparł. Nie tylko o siebie się teraz martwił. Po tym jak gangster dowiedział się, że jego brat jest policjantem, a Karen... znajomą, plan wyglądał inaczej. Evans przyszedł do lekarza jeszcze raz nim zaczęli przygotowania do operacji i zadowolony oznajmił mu swoją propozycje.

- Wiesz, myślałem, że to źle, że jesteś bratem gliny. Teraz widzę plusy - uśmiechnął się drwiąco. - Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, nie ty, a twój brat straci głowę. Dosłownie - zaznaczył. - A jeśli i to cię nie przekonuje, to pamiętaj, że z tą panią konwojent też mam porachunki. Także i jej może stać się coś złego... może nawet coś gorszego niż śmierć... - potem odwrócił się i wyszedł zostawiając Willa w osłupieniu. Teraz miał pewność, że nie może się bawić w bohatera!



No i kolejny! 

Zmierzamy do końca. 

Jeszcze tylko 2 rozdziały zostały. 

Obiecuję, że będą dłuższe. 

Nie zapomnijcie o komentarzach. 

😀💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top