Rozdział 2


   Tuż za Tulsa zrobili postój. Nie chcieli marnować czasu, ale potrzeby fizyczne wzywały. Osiem godzin i tak już za nimi, więc mała przerwa nie była niczym złym. Karen wyskoczyła z ciężarówki rozglądając się dookoła. Pustkowie, na którym stali było oddalone od miasta jakieś pięć kilometrów. Kluczyli między drogami mało uczęszczanymi, a tymi które przyspieszą ich moment pożegnania z tymi zwyrolami. Całemu konwojowi towarzyszyły jeszcze dwa samochody. Jeden z tyłu jeden z przodu. Oba były SUV'ami na tablicach z innych stanów. Tak aby nie przykuwać zbytniej uwagi. Chociaż dwa czarne auta wyglądające na rządowe plus ciężarówka opancerzona... To musi wyglądać podejrzanie. 

- Oficer Buttler! - jeden z kierowców zawołał ją stojąc w polu. Patrzył na coś na ziemi, miała przynajmniej taką nadzieję, bo chwilę wcześniej tam poszedł załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Nie chciała widzieć tam niczego, co mogłoby być niestosowne...

- Co jest? - zapytała nie chcąc opuszczać stanowiska.

- Tu coś leży! - dziewczyna mimo braku chęci ruszyła w jego stronę. Weszła na pole gdzie stał policjant.

- Co... - spojrzała na miejsce gdzie wskazywał. Z błota wystawał kawałek dłoni. Karen spojrzała na policjanta i znów na rękę. Wyjęła zza paska rękawiczkę i założyła. Z drżącym sercem złapała za palec z umalowanym paznokciem i od razu śmiało pociągnęła. Dotykając tego wiedziała, że to nie ciało człowieka. Kawałek dłoni był częścią kostiumu! - Plastik - pokazała policjantowi co wyciągnęła i wyrzuciła przed siebie zdejmując rękawiczkę. - Ogarnij się! Mamy robotę! Wracaj do auta - dodała zła. Rozpraszanie się w tym momencie, było dla niej najgorszą rzeczą.

Ruszyli w dalszą podróż. Zostało im niewiele mniej niż cztery godziny. Wyjęła swój zapas kawy i wypiła kubek. Pomoże jej się to skupić. W drodze zagłębiła się w akta więźniów, których wiezie. Najgorszy sort ludzi, ale czy na pewno jeszcze ludzi? Ci faceci robili takie rzeczy... trudno uwierzyć, że kogoś może to nie ruszyć. Te zdjęcia ofiar zostaną jej do końca życia w głowie.

Kolejna godzina spokojnej jazdy sprawiała, że oczy Karen zaczynały się składać. Widać Antonio miał trochę racji. Trzeba było się odrobinę zdrzemnąć nim ruszyli. Jednak oficer dobrze wiedziała, że nic z tego by nie wyszło. Emocje jakie towarzyszyły jej przy tym zadaniu były zbyt duże by zasnąć. Tylko skąd teraz to znużenie?. Sięgnęła po kawę w termosie już trzeci raz. Wypiła dwa łyki i kazała kierowcy włączyć muzykę. Ta cisza ją dobijała.

- To wbrew protokołowi - oznajmił mężczyzna za kierownicą.

- Dobrze - odparła zła. Wiedziała, że to zakazane, ale jej głowa naprawę robiła się ciężka. I dałaby się posiekać za energetyczny kawałek AC/DC.

- Co jest? Pani policjant senna? - rzucił z drwiną jeden z więźniów. To otrzeźwiło trochę Karę. Policjantka podeszła do klatki gdzie siedział Samoańczyk. Spojrzała na niego i zastanawiała się co miał na myśli? Ten patrzył na nią stojąc krok od szklanej, kuloodpornej ściany. Czy to sabotaż? Pewność z jaką zapytał o to czy jest senna. To było dziwne. Nie! Zaczyna jej się chyba coś wydawać. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Miała przecież z nimi nie rozmawiać. A gdyby nawet cokolwiek się działo, nie mógł by tego zrobić nikt z więźniów. Nie mieli dostępu do niczego prócz swoich cel. Ktoś z eskorty mógłby coś zrobić, ale to niemożliwe. Znała tych ludzi. Ufała im. To nie pierwszy raz kiedy razem pracują. - Może jeszcze kubek kawy - powiedział uśmiechając się. - Karen zamarła. To już nie mógł być przypadek. Nie mógł wiedzieć co piła! Skąd...? Wszystko co miała ze sobą zabrać było na stoliku w jej pokoju zamkniętym na klucz. Zabrała to wszystko przed samym wyjazdem. Niemożliwe, żeby ktoś jej czegoś dosypał! Ten brak energii mieszał jej w głowie. Nie chciała wierzyć, że to się dzieje. Jednak czuła się dziwnie skołowana. 

- Trzeba się było jednak zdrzemnąć! - usłyszała za sobą. Wystraszona obróciła się widząc jak Chas patrzy na nią. Stał dosłownie krok od niej i gdyby nie krata i szklana szyba pewnie by się na nią rzucił. Miał mrok w oczach. Tak głęboki, że nie mogła dostrzec tam nic innego. Chociaż przez moment jego uśmieszek sprawiał wrażenie triumfu.

- Coś ty powiedział? - mimo dezorientacji jaką poczuła wiedziała, że coś nie gra. 

- To co słyszałaś - odparł odsuwając się z uśmiechem szydercy w głąb klatki. Jej oddech przyspieszył, serce zaczęło mocniej bić. Te słowa padły z jego ust w taki sam sposób, w takiej samej tonacji jakiej użył... Nie! To niemożliwe by Antonio... A jeśli? Nie! Skarciła się za takie myśli i usiadła znów na miejscu gdzie siedziała wcześniej. Coś tu nie grało! I musiała dojść do tego szybko! Na szczęście została im tylko godzina. Musi się skupić!

- Pani oficer. Mamy problem - powiedział mężczyzna za kierownicą.

- Co tym razem? - zmęczona nie chciała żadnych złych nowin. 

- Musimy zrobić objazd.

- Dlaczego?

- Korki i roboty drogowe! Musieli zacząć niedawno - Sam wydawał się zły. Mężczyzna prowadził pojazd od kilku godzin. Zmienił Jimmy'ego, który z pewnością siedzi teraz w jednym z wozów przed albo za nimi.

- Ile nam to zajmie?

- Dodatkowa godzina.

- Rób co uważasz za słuszne - rzuciła zajęta rozwikłaniem zagadki. Wciąż czuła się zmieszana. Nie mogła dojść do siebie. Była pewna, że to jakiś narkotyk, ale co mogło tak na nią podziałać? GHB? Tylko jak się znalazł w jej kawie? Starała się przeanalizować wszystko kiedy kontem oka dostrzegła jak kierowca używa telefonu. Już chciała coś powiedzieć, bo to także niedozwolone, ale dostrzegła kilka słów z jego wiadomości. Wyjęła broń i wymierzyła w kierowcę. To się jej nie wydawało!

- Pani oficer! Co się dzieje!? - przerażony spiął się gdy poczuł lufę na karku.

- Oddaj broń i zatrzymaj się! - zarządzała.

- Pani oficer, ale dlaczego? Co zrobiłem? - jąkał się i udawał, że nie wie o co jej chodzi. Przez moment chciała odpuścić myśląc o tym, że może jednak to wszystko jej się wydaje, że reaguje za bardzo impulsywnie. Ale miała dość. Musiała zareagować. Musiała coś zrobić. Zamierzała stanąć tu i wykonać telefon.

- Zamknij się i oddawaj tą broń - posłuchał jej rozkazu. Zwolnił jakby chciał się zatrzymać i oddał broń, ale kiedy tylko złapała za rękojeść on dodał gazu. Rzuciło wszystkimi. - Co ty wyprawiasz? - przerażona nie wiedziała co planuje. Adrenalina ją otrzeźwiła. Kierowca kręcił jakby był pijany, a do tego ta prędkość. Chciała złapać za radio i nadać sygnał, ale nim złapała za nie auto podskoczyło na wyboju czy jakimś progu i czuła jak leci na boczną ścianę będącą na wprost niej. Uderzyła w nią w tym samym momencie co auto upadło na drogę. Ból był niesamowity. Kiedy auto już zwalniało czuła, że to nie było takie straszne i da radę się pozbierać, kontem oka zauważyła, że cele zostały nienaruszone. Kiedy już wstawała w ciężarówkę uderzył inny pojazd. Musiał być duży. Kara walnęła potylicą w przednią ścianę, a wszystko co było na podłodze po pierwszym upadku zaczęło latać w powietrzu. Straciła przytomność.


- Zostaw ją! - usłyszała otwierając oczy. Głos kierowcy rozszedł się w eterze jak echo w górach. Usłyszała warkot jakby zwierzę stało nad nią. Spojrzała przed siebie i zobaczyła jak cele opuszcza ostatni więzień. 

- Zatrzymać się... - chciała krzyczeć, ale płuca nie nabierały odpowiedniej ilości tlenu. - Stój! - wyczołgała się na środek przewróconego do góry kołami wozu. Czarne auto stał na środku drogi i zbierało zbiegów. Nagle napastnicy zaczęli strzelać. Nie wiedziała do kogo. Wyjęła broń i prawie z łzami w oczach, ale i ze złości pociągnęła za spust raz za razem, raniąc po kolei napastnika i kierowcę. Prawie wyszła z wozu, ale jeden z nich trafił ją w nogę i w kamizelkę kuloodporną. Znów traciła przytomność czując kilka innych ran. 


To wszystko było okropnie surrealistyczne. Ból, krzyki, przebłyski świadomości i obraz uciekających mężczyzn. Strzały z broni i pisk opon. Jak w kinie na filmie. Tyle, że obraz nie był nagrany, a prawdziwy. W karambolu nie brali udziału kaskaderzy, a ona i jej ludzie. Oszołomiona starała się podnieść. Przewróciła się na brzuch, jęknęła z bólu. Na czworakach oparła głowę o przedramię i dotknęła nogi. Ból w jej ciele był zduszony przez adrenalinę. Usiadła na kolanach prostując się. Poczuła inny ból. Tuż nad paskiem spodni maiła ranę po kuli, która przeszła na wylot. Przez ból chciało jej się wymiotować. Chęć powstrzymania tego odruchu ocuciła ją trochę. Rozejrzała się i zrozumiała, że jest sama. Zebrała w sobie ostatki sił i wyczołgała się do końca z auta. Stanęła na nogi rozglądając się dookoła. Kilka ciał leżało na ziemi wokoło rozbitego wraku. Kawałek dalej stał roztrzaskany SUV, a przed wrakiem kolejny. Ruszyła w kierunku jednego z mężczyzn. Uklękła przy jednym.

- Jimmy! - zawołała, aby go ocucić. Znała go nie od dziś. Był jej dobrym kolegom. Otworzył oczy pełne przerażenia. Kara starała się mu pomóc, ale kiedy tylko zrozumiała, że ran jest zbyt wiele złapała go za rękę i ściskając starała się uspokoić. - Już dobrze. To długo nie potrwa, jestem z Tobą - szepnęła czując jak łzy zalewają jej oczy. - Jestem... - Jimmy zamknął swoje. A Kara z bezsilności bólu i żalu zaczęła krzyczeć.



Taki prezencik ode mnie! 

Macie kolejny rozdział! 

Co myślicie? 

🧡🧡🧡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top