Rozdział 18
Wysiadła z auta idąc w kierunku pustostanu. Nie zamierzała czekać na Tony'ego, czy Voighta. Chciała zobaczyć co się stało. Miała straszne przeczucie, że wszyscy uciekli, że znów ją wykiwali. Myślała o tym co by zrobiła gdyby to okazało się prawdą. Czy była by zła? Na pewno! Znów by ich ścigała? Jasne, że tak. Tyle, że teraz z pewnością nie byłaby sama. Nie chciała zakładać najgorszego, wiec szybko pokonała dystans i weszła do środka, gdzie pracowało kilka osób. Jednak to co zobaczyła było gorsze od jej pierwszej myśli. Na wejściu stała Upton, chciała zatrzymać Karen, ale ta się wywinęła. Przeszła obok Jaya, który jej nie zauważył i Ruzeka zajętego dowodem w postaci plamy krwi na betonowej podłodze.
- To niemożliwe! - jej słowa przykuły uwagę policjantów. Zerknęli za Alley jakby pojawiła się znikąd. - To nie może się dziać - Zakryła usta dłonią, aby zdusić lekko falę emocji jaka ją zalewała. Policjantka zobaczyła dwa ciała martwych zbiegów. Lang i Shipman leżeli bez ruchu w pozycji jaka świadczyła o tym, że nie zostali zabici z zaskoczenia. Obaj mieli ślady kuli na środku czoła. Ktoś chciał mieć pewność, że zginą szybko. Ten widok był surrealistyczny na tyle, że sama chciała się upewnić, że nie żyją. Gdy tylko ruszyła w kierunku martwych ciał stanął jej na drodze Antonio.
- Nie! - zakazał krótko, ale stanowczo.
- Zostaw mnie, to nie może się dziać! Nie mogą być martwi! - donośnym głos dziewczyny rozszedł się echem po budynku. Była roztrzęsiona, a w jej oczach widać było pierwsze łzy.
- Karen! Im nie pomożesz! - upomniał ją. Całej tej scenie przyglądali się policjanci z jednostki. Dziewczyna nie odpuszczała, więc Dawson musiał ją mocno zzłapać a ramiona.
- Ale... - szepnęła. Załamana była tym co się stało, czuła się winna. Bo jeśli zginęli przykuci do rur, jeśli zginęli bo nie mogli uciekać, to była jej wina. Ona przyczyniła się do tej śmierci. Nie chciała mieć ich krwi na rękach! Od samego początku robiła wszystko aby utrzymać ich przy życiu i co? Zawiodła kolejny raz? Nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
- Jak to się stało? - Hank stanął za nimi i czekał na wyjaśnienia podwładnych.
- Gdy przyjechaliśmy już nie żyli. Obaj byli w takiej właśnie pozycji! - wyjaśnił Halstead. Jego zdaniem sprawa była jasna i obecność Karen była nie na miejscu. Już dawno, według niego powinna siedzieć w więzieniu.
- A trzeci? - dopytywał Hank.
- Nie było go! - odparł Ruzek. Karen przyglądała się zabitym, gdy nagle odwróciła wzrok do sprzętu jaki rozstawiła, by mieć na oku uwięzionych zbiegów. Chciała sprawdzić co się stało! Jak to było możliwe, że na transmisji wciąż byli cali?
- Nie dotykaj niczego! - upomniał ją Antonio, gdy sięgnęła do otwartego laptopa, pokazującego to co widzieli gdy włączyła transmisje na żywo. Nie rozumiała dlaczego Tony ją zatrzymuje. Przecież nie chciała niczego zniszczyć - Muszą zebrać dowody! - wyjaśnił.
- Dowody? Na co? - przyjrzała się przyjacielowi i zrozumiała. - Myślisz, że to ja? - spytała odpychając przyjaciela. - Jak miałam to zrobić? Kiedy? - krzyknęła.
- W nocy - powiedział Halstead chociaż nikt go nie pytał. To jeszcze bardziej zdenerwowało Karen.
- W nocy byłam w domu twojego brata, ośle! - krzyknęła, a gdy zobaczyła jego minę, zdała sobie sprawę, że Will musiał ominąć tę część opowieści o jej wizycie w jego domu. Zdenerwowana i lekko zawstydzona wyszła z pustostanu, zostawiając ich wszystkich w oszołomieniu.
- Zabiję go! - skwitował Halstead czując wściekłość na brata!.
Nim wrócili na posterunek by omówić cała sprawę, Jay zadzwonił do Willa. Chciał się z nim rozmówić. Już przez telefon starszy Halstead zebrał ochrzan za jakiekolwiek kontakty i relacje z Karen. Jay nawet nie chciał słuchać tłumaczeń brata. Był wściekły. Will za to nie miał zamiaru przekonywać go do swojej racji, ani przyjeżdżać na posterunek na jego życzenie. Odparł na koniec rozmowy, że jest w pracy i jeśli znajdzie czas, a wątpił w to że go znajdzie, wtedy postara się wpaść.
Karen za to tuż po tym ja opuściła pustostan znalazła sobie jakieś opony do kopania i tym samym wyładowała swojej frustracje na nich!. Skończyło się to kolejnym zerwaniem szwów i krwawieniem ukrywanym przed Antonio i resztą. Nie pomogło jednak na narastające poczucie winy i bezsilności.
- Mamy dwa trupy i jednego notorycznego zbiega. Patolog potwierdził, że zgon nastąpił kilkanaście minut przed tym zanim przyjechaliście na miejsce - wyjaśnił Atwater. - Karen nie mogła tego zrobić - dodał. Przyklejał kolejno kartki i zdjęcia na tablicę, a oficer siedząc na jednym z biurek zastanawiała się jak to jest możliwe, że ktoś wiedział gdzie są zbiedzy. Nie pojechała do nich właśnie z obawy, że ma ogon! Nie powiedziała też nikomu poza tymi tu zebranymi! Miedzy innymi Antonio. Znów jej głowę zalała fala rozterek i niedomówień. Chciałaby zapytać wprost, ale czy to nie nadszarpnęło by i tak już kruchej nici porozumienia między nimi? Wolała zachować obiekcje dla siebie. Jeśli to prawda, w którą teraz ani trochę nie wierzy, to w końcu jakoś się dowie! Poczuła mdłości gdy ból z otwartej rany przeszedł po jej ciele. Skrzywiła się co zauważył Halstead. Nie pałał pozytywnymi emocjami do oficer, ale było mu jej trochę szkoda. Gdy zauważył jak zareagowała na zgon tych dwóch, jak kopała opony powstrzymując płacz i po rozmowie z bratem, który zapewniał, że Karen nie jest złym człowiekiem, trochę jakby mniej jej nie lubił. Nie zmienia to faktu, że niepodobna mu się sympatia jego brata do niej. Jay wciąż jej nie ufał.
- Więc albo Smirnov uwolnił się jakimś cudem, albo ktoś go uwolnił i zabił tamtych dwóch. Tylko kto?
- Jego brat - wypaliła Alley. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. - Zawsze Alexei był mięsem armatnim, ale jednak to jego brat. Wątpię, że Ivan by go zabił.
- A dlaczego miałby zabić Shipman'a i Langa?
- Bo to śmiecie. Zwyrole, żaden z nich pożytek. Nawet nie potrafili by się powstrzymać przed swoimi chorymi zapędami. Po co im kule u nogi? - wyjaśniła. Mówiła szybko i prosto jak komputer. Nawet nie podniosła wzroku analizując każde swoje i ich słowo.
- Racja. To się składa w całość - Ruzek stanął przy tablicy przypinając coś do niej. - Mamy odszyfrowane nagranie z kamer. Mimo iż na transmisji live było zapętlone nagranie, to ten kto to zrobił zapomniał wyłączyć drugiej kamery. - Ruzek posłał pełne aprobaty spojrzenie do oficer, ale ona nie widziała tego. - Nie widać zabójcy, ale widać jak rzuca kluczyk do kajdanek Smirnova, a potem strzela do pozostałych.
Oficer słuchając całego wywodu każdego z policjantów po kolei starała się rozwiązać w końcu zagadkę, jaka prześladuje ją od wypadku konwoju. Kto zdradził? Skąd wyciekły informacje? Ta sama osoba musiała teraz zabić, albo chociaż zdradzić miejsce pobytu więźniów!? Rozmyślała nad tym patrząc na akta zbiegów na jednym z biurek. Przyglądała się teczkom, przypominając sobie jak je dostała. I nagle ją olśniło. To co powiedział Ruzek i to co w jej głowie układało się w całość.
Zeskoczyła z biurka znów zwracając na siebie uwagę policjantów. Doszła do teczek wyciągnęła je z torby na dowody i powoli jedna po drugiej przeglądała.
- Czego szukasz? - Hank był zaciekawiony jej zachowaniem. A kiedy tylko się odezwał Karen przyłożyła sobie palec do ust uciszając go.
- Zastanawiam się gdzie popełniłam błąd - odparła starając się pociągnąć ta rozmowę w innym kierunku niż zmierzała.
- Błąd?
- Tak! Miałam wielka nadzieję na dostarczę ich żywych do Kansas - mówiła biorąc kolejną teczkę do ręki. Starała się brzmieć smutno. - Oni musieli odpowiedzieć za swoje czyny, ale nie w taki sposób - dodała.
- Więc dlatego ich nie zabiłaś? - Hailey patrzyła z pobłażaniem na to co robiła Alley. Karen zerknęła na nią uśmiechając się.
- Tak. Nie powinni umrzeć, bo to nie kara - odparła, a zaraz potem nagle pobladła zatrzymując się na jednej z teczek. Wymieniła spojrzenia z Antonio, a ten od razu wiedział co powinien zrobić.
- Nie ma co się obwiniać. Powinniśmy zacząć od nowa. Zanieśmy to wszystko na dół. Potem weźmiemy się za tą sprawę - rzucił od niechcenia na co przytaknął Voight. Gdy Atwater i Ruzek zabrali wszystko Hank zaprosił Karen, Antonio, Jaya i Hailey do siebie.
- O co chodzi? - zapytał Hank zaciekawiony ich grą. Jay i Hailey stanęli za nimi obserwując Dawsona i Alley.
- Znalazłam podsłuch - wyjaśniła oficer zadowolona.
- Gdzie?
- W aktach Chas'a.
- Skąd się tam wziął?
- Mark Darren.
- Kto?
- Mark Darren, mój były szef. Teraz naczelnik więzienia, w którym trzymali wszystkich zbiegów - wyjaśniła.
- Dlaczego miałby to zrobić? - Tony nie był pewny co do przypuszczeń Karen. Też nie lubił Marka, był da niego bucem i seksistą, ale nie podejrzewałby go o taki przekręt.
- Bo mnie nienawidzi - odparła patrząc na sierżanta. Poczuła satysfakcję, że w końcu rozwiązała zagadkę. Ale z drugiej strony to wszystko co się stało była spowodowane zemstą za L.A.. To było straszne, że przeszłość tak bardzo ją ścigała. Wyjaśniła krótko, bez szczegółów jak sprawiła, że Darren został pozbawiony stanowiska Kapitana, a potem jak wyglądało ich ostatnie spotkanie. - Nienawidzi mnie i z pewnością miał ogromną satysfakcję gdy oni uciekali.
- Więc to jego szukamy? - Jay włożył ręce do kieszeni.
- On jest kluczem do wszystkiego, ale nie mamy dowodów! - oznajmiła. - Musimy to dobrze rozegrać bo się wywinie. Jest sprytny! Mimo iż nie mam o nim dobrego zdania, to muszę przyznać, że gdyby nie to nagranie z pustostanu nie domyśliłabym się, że to on.
- Co masz na myśli?
- Kajdanki jakie miałam, były na specjalnym wyposażeniu konwoju! To nie zwykłe policyjne bransoletki, które można otworzyć gwoździem. Mają podwójne zapadki i zatrzask w razie, gdyby zamiast klucza w zamku znalazł się inny metalowy przedmiot. Jest do nich specjalny klucz. Tylko my, konwojenci, mieliśmy takie klucze, no i i naczelnik, który nam je wydawał. Jeśli wszyscy prócz Sama i mnie nie żyją, zostaje Darren.
- Sprytne - skwitował Hank. - Masz plan jak to rozegrać.
- Nie do końca, ale... - Karen skrzywiła się z bólu. Złapała się za prawy bok, gdzie mieściła się rana.
- Karen, krwawisz! - Antonio zaniepokojony jej stanem od razu chciał jej pomóc.
- Nic mi nie jest! - oznajmiła. Chciała dokończyć tą rozmowę, bez wzbudzania litości.
- Powinnaś jechać do szpitala - sierżant też martwił się stanem policjantki.
- Nie ma mowy! - odparła zła. - Nie teraz! Nigdzie nie jadę!
- Musisz być taka uparta!? - Dawson był poirytowany jej zachowaniem.
- A ty upierdliwy? - warknęła w odpowiedzi. Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem oboje się zaśmiali.
Dobra jest kolejny bo nic innego nie wymyślę, a następny będzie trochę lepszy! Mam nadzieję.
⭐i komentarze mile widziane!
Mirelliaa specjalna dedykacja dla ciebie! ❤❤❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top