Rozdział 10


Biegła ile sił w nogach. Przed nią cel uciekał tak samo szybko. Nie mogła się poddać mimo bólu i mętliku w głowie. Kilka razy nogi zaplątały się o siebie i o mały włos nie zaliczyła upadku, ale dała radę i te kilka metrów dystansu zmniejszy się na tyle by złapać zdrajcę.



Od kilkunastu godzin nie zmrużyła oka. Gdy tylko odzyskała przytomność i zrozumiała, że poległa. To był kolejny cios w jej i tak zepsuta psychikę. A na dodatek jeszcze dostała kilka innych obrażeń fizycznych.



Przywiozła ich do pustostanu pod Chicago. Chciała dowiedzieć się czegoś o pozostałych zbiegach i co knuje Chas. Chciała też znać imię osoby,  która zdradziła. To pytanie paraliżowało ją najbardziej.

Każdego po kolei wypakowała z pikapa i planowała wtargać do miejsca gdzie miała przypiąć ich łańcuchami. Jednak coś poszło nie tak. Nie jest w stanie powiedzieć co. Czy zbyt długo zwlekała z lekiem usypiającym? Czy może dawka była na mała?  Nie wie tego, ale jej błąd był główną przyczyną wszystkiego, co się stało w tamtym pustostanie. Gdy wciągała Dae zobaczyła, że Alexei zniknął. Nabrała głęboko powietrza w płuca i zatrzymała go na tak długo aż jej mózg przetrawił informacje, które docierały z oczu. Nim zdążyła się rozejrzeć poczuła mocne uderzenie w twarz i upadła. Zakrztusiła się kurzem unoszącym się po jej upadku, przez łzy dostrzegła postacie uciekające przed siebie. Szybko się pozbierała i ruszyła za nimi. Najpierw dopadła Dae. To przez jego wątłą budowę. Facet nie miał siły biec szybciej niż chodzi przeciętny człowiek. Poza tym od ostatniego posiłku jaki spożył minęło dwa dni, a  to było przyczyną tego, że potknął się o własne kończyny.  Jeden porządny sierpowy i nieprzytomny padł na twarz. Potem celem stał się Alexei. Mężczyzna wkurzył ją tym, że odważył się podnieść na nią rękę. Wiec to jego chciała dopaść. Niestety nie doceniła przeciwnika i kiedyś stanęła z nim twarzą w twarz otrzymała kilka porządnych ciosów. Dokładnie potrafiła powiedzieć, w którym momencie złamał jej żebro, a w którym rozciął scyzorykiem skórę na ramieniu. Swoją drogą pluła sobie w twarz, że nie przeszukała mężczyzny. Tak jak tamtych dwóch nie zdołało się przebrać w cywilne ciuchy i nie mieli szans na znalezienie jakiejkolwiek broni, tak ten miał czas na skompletowanie garderoby i akcesoriów, wiec mógł mieć nawet broń. Karen popełniała coraz więcej błędów, a to wszystko przez zmęczenie.

Ostatni cios w twarz i mimo, iż nie została mu dłużna,  poległa. Gdy zbierała się z ziemi, starała się zebrać i swoją godność. Dostrzegła jak Alexei znika za horyzontem w czarnym mustangu. Na dodatek zniknęła jej broń! Kolejny błąd! Rozejrzała się dookoła. Musiała znaleźć jeszcze jednego. Shipman był na tyle głupi, że zamiast uciekać, starał się ukryć! Znalazła go w naczepie swojego pikapa. Idiota!, pomyślała. Ale kiedy odprowadzała go do pustostanu upadł. W dziwny sposób,  ale Karen uważała, że to przez jego niezdarność. Okazało się, że to nie była niezdarność. Straciła czujność i wtedy poczuła jak jej cało przeszywa ostrze. Scyzoryk Rosjanina, po tym jak Karen wytrąciła mu go z rąk, upadł blisko jej auta. Tam właśnie Shipman upadł i podniósł scyzoryk. Raz, drugi, trzeci dźgnął oficer w brzuch myśląc, że to pomoże mu w ucieczce. Pomylił się i zaraz po ostatnim ruchu dostał porządny sierpowy w szczękę. Padł nieprzytomny i koniec końców miała znów dwóch zbiegów.


Kiedy trzymała ich na muszce karabinu szturmowego karząc sobie na wzajem związać ręce i nogi, przez myśl przeszło jej idealne rozwiązanie sytuacji. Myślenie było czymś trudnym. Znów z jej ciała uciekała krew. Czuła jak odruch wymiotny bierze nad nią górę. Ale nie mogła pokazać zbiegom słabości! Wyjęła drugą broń z plecaka i spojrzała na nią. Była częścią jej pracy i dawnego życia. Ci tutaj pozbawili ją życia jakie dostała dzięki Antonio. Musiała wrócić do starego szkolenia, wiec to wydawało się idealnym rozwiązaniem. Spojrzała na przerażone twarze zbiegów i uśmiechnęła się. To zmieni wszystko...



Teraz biegnie za tym, który był zdrajcą! To cud, że znalazła go w takim wielkim mieście, albo po prostu on był tak głupi i jeździł starym samochodem Chas'a.

 Gdy połatała się prowizorycznie, tak jak pierwsze swoje rany, ruszyła do miasta.  Chciała rozeznać się w nim, znajdując stare ulubione miejsca zbiega z Chicago. W aktach było sporo adresów. Miała na celu tylko znalezienie je i nic więcej. Jednak jadąc na pierwszą lokalizację dostrzegła CZARNEGO MUSTANGA! Tego samego, który zabrał Alexei'a! Jeździła za nim tak długo, aż kierowca zorientował się, że jest śledzony. Wtedy zaczął się pościg i tak dopadła Rosjanina. Był z nim także Samoańczyk, ale nie czuła się na siłach aby i go ścigać! Wystarczył jej Smirnov. To było satysfakcjonujące, że znów go złapała. Następnego dnia rano ruszyła na kolejną rundę po mieście. 


Po godzinnym krążeniu od punktu do punktu dostrzegła na równoległej drodze stojący na światłach samochód, a w nim Sama! Uśmiechnęła się mimo bólu. Chicago jej sprzyjało. To był swego rodzaju cud! Przejechała na czerwonym widząc jak kierowca zaczął nerwowo się poruszać. Na pewno mnie zobaczył!, pomyślała, a potem ruszyła za nissanem. Najpierw ulicami miasta jechali jak szaleni. Nie zdawała sobie sprawy z tego jakie niebezpieczeństwo stwarza. Albo po prostu nie chciała tego przyznać przed sobą, bo wtedy musiała by odpuścić. Musiała by zatrzymać się. Odkąd załatwiła sprawę z Dae, Shipman'em i Smirnov'em obiecała sobie, że nie odpuści. Czuła, że nie może, chociaż jej obrażenia były coraz bardziej dokuczliwe.

Nagle samochód przed nią zahamował. Sam wyskoczył i zaczął uciekać pieszo. Tego akurat Karen chciała uniknąć. Jej prowizoryczne szwy zerwały się wczorajszej nocy, gdy uderzyła Alexei'a. Teraz jej biała koszulka, którą znalazła jeszcze gdzieś na dnie plecaka robiła się coraz bardziej czerwona. 

Ruszyła bez dłuższego namysłu za zbiegiem. Pokonała jedną, drugą i kolejną ulicę krzycząc kilkukrotnie aby się zatrzymał. Ale to na nic się zdało, a dystans między nią, a Samem zwiększał się. Nie miała wyboru. Wyjęła broń i strzeliła w jego kierunku. To zadziałało. Sam przystanął, podnosząc ręce do góry. Wciąż stał tyłem więc Karen pozwoliła sobie na grymas bólu na swojej twarzy. Zbliżając się do niego z oddali już słyszała syreny policyjne. Wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Wie jak działa tutejsza policja. Nie chciałaby mieć z nimi do czynienia. Dlatego jak tylko między nią, a mężczyzną było kilka metrów odległości, stanęła. 

- Odwróć się! - powiedziała spokojnie mierząc do niego. Mężczyzna jednak nie reagował. Grał na czas, albo tak bardzo się wystraszył. Raczej to pierwsze było bardziej prawdopodobne. On także musiał słyszeć syreny policyjne. Czy aż tak bardzo bał się kobiety, że wolał dostać się w łapy policjantów, niż Karen? Oficer myślała o tym i uśmiechnęła się lekko czując satysfakcję. - Odwróć się, albo strzelę ci w ten pusty zdradziecki łeb! - dodała. Sam aż podskoczył. Na pewno się bał.

- Kara...

- Nie mów do mnie tak! Nie jesteśmy przyjaciółmi... już nie! - odparła głosem zimnym jak lód. Nad ich głowami jeździła kolejka miejska, a sygnały policyjne zdawały się być głośniejsze.

- Podzielę się z tobą kasą od Chas'a. Oddam ci połowę! - wciąż nie odwracając się negocjował. 

- Chcesz mnie przekupić! Mam zaufać zdrajcy! Przez ciebie nie żyją wszyscy nasi przyjaciele! Wszyscy! Zabili ich i zostawili na środku pustkowia! A ty uciekłeś z nimi jak tchórz! - krzyknęła. - Odwróć się, albo zastrzelę cię jak na zdrajcę przystało! - dodała. Mężczyzna posłuchał, krok za krokiem obracał się. Miał w oczach coś co prawie wytrąciło Karen z jej gniewu. Wyglądał, jakby stał przed nim sam Hannibal Lecter. Widać nim dopadła Alexei'a drugi raz, musiał się spotkać z Samem i opowiedzieć mu o tym co się wydarzyło. Karen zrobiła krok w stronę zbiega. - Ufałam ci - mówiła co raz ciężej. Jej stan nie był dobry, ale siła woli trzymała ją jeszcze w ryzach. - Ufałam, a ty mnie wystawiłeś! Zabiłeś ich wszystkich! Jesteś winny! - podniosła wyżej broń, która zaczęła powoli wypadać z jej rąk. 


Kiedy miała wykonać ostatni ruch usłyszała podjeżdżające zewsząd auta. Kontem oka dostrzegła jak z każdego wysiadają policjanci w kamizelkach i bronią w ręku. 

- Chicago P.D. rzuć broń! - krzyczeli raz z jednej raz z drugiej strony. Karen nie reagowała! Nie miała zamiaru. Pozycja w jakiej się znalazła była bez wyjścia. Nie miała pojęcia jaki powinien być jej następny ruch, wciąż jednak nie zamierzała się poddać. - Rzuć broń! - usłyszała z lewej strony zachrypnięty głos i zobaczyła niskiego siwiejącego mężczyznę idącego w jej stronę. Trzymał ją na muszce. Miał także kamizelkę, na której dostrzegła napis... Intelligence - wywiad.... A nad nazwą jednostki krótkie nazwisko Voight. Teraz już miała pewność z kim ma do czynienia. Słyszała o nich o Antonio. Nie raz słuchała opowieści z wietrznego miasta, a ich głównym bohaterem był właśnie Voight, sierżant wydziału wywiadowczego. Nie wybiło jej to jednak z skupienia w jakim była od momentu, gdy policja ją okrążyła. 

- Rzuć broń! - usłyszała z prawej dostrzegając policjanta idącego wolno w jej stronę. Zbliżali się niebezpiecznie, a co gorsza wzrok Karen zaczynał zawodzić. Tamci na pewno to już wyłapali. Była pewna, że to koniec. Jeden jej ruch i zastrzelą ją! Będzie martwa i.... dlaczego zaczęło jej się to wydawać dobrą alternatywą? Nagle usłyszała kolejne podjeżdżające wozy. A chwilę później ten głos! 

- STOP!!!! Stać! Nie strzelać! - krzyczał i biegł w jej kierunku. Mimowolnie odwróciła głowę na nowego przybysza. To był on! Antonio. Stał tam  z wyciągniętymi rękoma i uspokajał policjantów. - Nie strzelać! - zażądał znów i spojrzał na Karen. Jego oczy błyszczały od łez, a twarz wyrażała troskę i zmęczenie. Jednak był tu! Przy niej! - Karen opuść broń - poprosił. A wtedy wróciła z krainy marzeń i znów spojrzała na zbiega. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przegrała. Jej ciało także. Powoli jej ręka wędrowała w dół, razem z bronią. A potem nagle, bez ostrzeżenia jakby ktoś odłączył jej prąd. Padła na kolana, a potem prosto twarzą na ziemię. 



Daję kolejny, bo nie wiem czy następny nie będzie dopiero za tydzień! 

Enjoy! 

Komentarze mile widziane! 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top