Rozdział 1
San Antonio
- Intensywny trening przed wyjazdem nie jest dobrym pomysłem - powiedział mężczyzna wchodzący na siłownie. Średniego wzrostu brunet, z zarostem i gładko zaczesaną fryzurą był częstym gościem w tamtym miejscu. Teraz zawijał sobie dłonie bandażem i zapewne jak co rano stoczy walkę z workiem do boksowania. Mężczyzna, mimo iż nie pochodził stąd, był bardzo podobny do mieszkańców San Antonio. Latynoski wygląd dawał mu wiele korzyści i dzięki temu ludzie go uwielbiali. Poza tym to pomagało mu przede wszystkim w pracy.
- Spokojnie, dam radę. Do tego co będzie się działo w ciągu następnej doby będę potrzebowała sporo adrenaliny i przytomnego umysłu. A nic tak nie daje kopa jak mocny trening - odparła odkładając sztangę na miejsce. Jej atletyczna budowa ciała nie zmuszała ją do takiego wysiłku, ale uwielbia to. Kocha sport i bycie sprawnym. Jasnobrązowe włosy spięte w kok na czubku głowy i jasna karnacja, teraz opalona na tyle by zbliżyć się do odcienia skóry kobiet mieszkających w mieście, były mokre od potu. Uwielbiała ten stan.
- Może powinnaś spróbować jednak trochę odpocząć - dodał podchodząc bliżej. - Do Kansas jest jakieś jedenaście godzin jazdy.
- Jedziemy piętnaście - oznajmiła. Ale szybko zganiła się za to w duchu zaciskając mocno powieki. - Nie powinnam tego mówić.
- A no nie powinnaś. Masz szczęście, że jestem wtajemniczony - uśmiechnął się idąc do worka.
- Tony, powiedz prawdę? - zrezygnowana spojrzała na przyjaciela. - To ty poleciłeś mnie do tej eskorty? - mężczyzna pod presją wzroku dziewczyny odwrócił się i uśmiechnął. - Wiedziałam - podparła ręce na biodrach i spuściła głowę z rezygnacja. Była dobra we swojej pracy w L.A.. Najpierw agencja, a potem policja... oba wydziały dała jej wiele, ale czuła się źle wiedząc, że jej praca wiąże się z zabijaniem. Nienawidziła strzelać do ludzi, chociaż do tego ją szkolono. Mimo zawodu jaki wybrała miała pokojowe nastawienie do życia. Uważała, że gdyby cała broń na świecie zniknęła, ludzie przestali by walczyć, a zaczęli by rozmawiać. Jednak o tym wiedzieli nieliczni, bo cały czas grała zatwardziałą panią oficer. Przeniosła się z agenci do policji, a potem z wydziału śledczego do transportu więziennego. Zrobiła to trochę z przymusu, ale w odpowiednim momencie i tam kontynuowała karierę mimo iż lubiła dochodzenia. Zagadki, to było coś co ją kręciło. Jednak tam musiała być przygotowaną na wszystko, nawet na użycie broni, a to przychodziło jej z coraz większym trudem.
- Posłuchaj, nie poleciłbym cię, gdybyś nie była wystarczająco dobra - odparł pewnie. Mimo jego zapewnień czuła, że nie jest na tyle doświadczona, aby powierzyć jej taki transport . Nigdy wcześniej nie eskortowała aż takiej liczby więźniów, nie mówiąc już o ich ważności. Tylu recydywistów i to za najgorsze przestępstwa! Była to z pewnościom wielka szansa i prestiż jeśli ich dowiezie, jeśli nie.... śmierć i hańba gdy zgubi chociaż jednego.
Ciężarówki już stały na parkingu. Trzy te same. To na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy napadać na nich. Czarne duże wozy opancerzone, podzielone w środku na osobne cele. Sześć! Bo tyle było więźniów. Tablice rejestracyjne zdjęte i zastąpione napisem transport więzienny. Każdy z nich wyjedzie stąd za kilkanaście minut w innych kierunkach. Jedynie cel mają taki sam. Stała patrząc na nie przez kuloodporne okno. Miała już na sobie czarny kombinezon, na udach i pasku po dwie sztuki broni do tego paralizator, gaz łzawiący i dwa granaty hukowe. Wyglądała jak mały Rambo. Cóż, takie obowiązki, natomiast nie planowała ich użyć.
- Oficer Karen Buttler Alley - na wzmiankę swojego imienia odwróciła wzrok od wozów. Szedł w jej stronę wysoki postawny, lekko siwiejący brunet. Jej były szef, a teraz naczelnik więzienia Mark Darren. - Ty dowodzisz? - zaskoczony przystanął kawałek od niej.
- Jak widać Kapitanie - odparła wiedząc, że nazywając go kapitanem przypomni mu przykre wydarzenia przeszłości. Ten typ był najgorszym sortem faceta jakiego spotkała w życiu.
- Dobrze wiesz, że już nie jestem kapitanem - złość wylewała się z jego słów, gdy zacisnął szczękę prawie plując śliną jak wściekły bulterier. To sprawiło pewien rodzaj satysfakcji u oficer.
- Wiem, ale to nie moja wina. Trzeba było trzymać ręce przy sobie, a nie pod spódniczką córki naczelnika policji! - odparła zabierając resztę sprzętu ze stołu. Dobrze wiedziała, że nie powinna o tym mówić głośno, ale nie mogła się powstrzymać. Darren był najbardziej obrzydliwym z jej zwierzchników odkąd zaczęła pracę w policji. Był typem faceta, który nie zważa na słowo "nie" z ust kobiety, traktując je tylko jako seks zabawkę.
- Masz wciąż niewyparzoną mordkę...
- Mordkę to mają zwierzaki! Ja mam twarz, jeszcze całą, bo nie dałam się właśnie takim jak ty - westchnęła z wymuszonym uśmiechem. - Poza tym powinieneś się cieszyć. Jesteś naczelnikiem więzienia, zawsze mogło być gorzej. Mogłeś obsługiwać parkometry, albo.... skończyć w więzieniu.
- Tu są akta - zmienił temat czując się upokorzonym. - Masz sześciu najgorszych typów w stanach. Pamiętaj, żeby ich dowieźć całych. Mają odsiedzieć swoje - podał jej teczki i spojrzał pogardliwie. - Wciąż nie wiem co Dawson miał na myśli gdy cię polecał - gapiąc się na jej biust, który na szczęście był zakryty, oblizał ukradkiem usta. - Pewnie na siłowni ćwiczył nie tylko z workiem... - dodał. Karen podniosła wzrok na niego i przeszył ją dziwny dreszcz. Jakby jej ciało wiedziało, że powinno wiać.
- Nie dla psa kiełbasa - usłyszeli. W drzwiach stał Antonio. Miał minę jakby chciał spuścić łomot mężczyźnie. - Chciałbym pogadać z Karen - dodał. Darren ulotnił się bardzo szybko. - Burak i erotoman - te dwa epitety rozweseliły dziewczynę.
- Ma uraz.
- Tak, mózg wykształcił mu się w kroczu.
- Albo to co miało być w kroczu ma zamiast mózgu - odparła na co parsknęli śmiechem.
- Dobra, koniec żartów. Wiesz co masz zrobić? - włączył mu się tryb ojcowski. Podszedł bliżej wkładając ręce w kieszenie spodni. Dziewczyna pokiwała głową. - Więc?
- A... - otrząsnęła się z chwilowego zapomnienia. - Mam dowieźć więźniów całych do celu w Kansas.
- Masz przede wszystkim wrócić cało do domu! - wyjaśnił, na co ona przekręciła głowę rozczulona jego słowami. - Karen, nie jesteś mięsem armatnim, pamiętaj o tym. Poza tym... - uśmiechnął się do niej. Traktował ją jak siostrę, ani trochę nie przypominała Gabby, no może czasem w pyskówkach czy byciu upartą. - Nie daj się rozproszyć i nie rozmawiaj z nimi. Oni czekają tylko aby wyłapać twój słaby punkt.
- Jasne - przyjęła uwagi. - A ty Tony nie martw się tak o mnie. Dam sobie radę. Nie zawiodę cię.
- Wiem inaczej by cię tu nie było.
Czekała uzbrojona i gotowa do drogi, kiedy jeden po drugim więźniowie zaczęli wychodzić z budynku. Tej scenie mogłaby towarzyszyć budząca grozę muzyka, ale widok sześciu zbirów i świadomość tego co zrobili wystarczy.
Wysoki długowłosy napakowany koleś z tatuażami na całym ciele. Samoańczyk, Kale Rivera, który nie wiadomo czemu trafił w sam środek strzelaniny w Luizjanie. Swoją drogą tylko on wyszedł z niej cało mordując cały klan z Nowego Orleanu. Potem zabrał ich narkotyki i chciał wrócić na Oahu z towarem. Jedynym minusem była jego nieznajomość mapy własnego kraju i zamiast do San Diego pojechał do San Antonio. A tu już znalazły się na niego inne paragrafy.
Następny był szczupły Azjata, a właściwie chudy Azjata. Facet wyglądał jak modelka na wybiegu po rocznej głodówce. Ewidentnie wystraszony, a może po prostu to obłęd w oczach seryjnego mordercy. Zabił i zakonserwował kilka dziewczyn w słoikach. Jego typ, wysokie blond dziewczyny o gabarytach większych niż jego o jakieś pięćdziesiąt kilo. Dae Long był w wieku Karen, a zabijał od szesnastego roku życia. Pierwszą ofiarą była jego własna matka, potem zmienił typ na blond kobiety, ale wiek ofiar pasował do wieku jego matki. Chory człowiek... albo już nie człowiek.
Kolejnymi dwoma byli dwaj bracia z Rosji. Alexei i Ivan Smirnov. Przemyty, tortury, tajemnicze zniknięcia ciał ofiar. Klasyka jeśli chodzi o Rosjan. Wyglądali jak bliźniacy jednojajowi, ale takimi nie byli. Iwan starszy o trzy lata był liderem. Alexei tylko sługusem jednak pracowali razem więc i wyrok otrzymali podobny.
Maksymilian Shipman. Kolejny gad w tym całym żmijowisku. Pół Polak, pół Niemiec. Chyba najgorsze połączenie jakie można sobie wyobrazić. Złodziej, morderca, gwałciciel... dosłownie wszystko co sobie można znaleźć w kodeksie karnym ten osobnik ma na swoim koncie. Blondyn, niebieskie oczy... aryjska uroda chciało by się powiedzieć.
I ostatni z tej całej śmietanki. Charles Evans, krócej po prostu Chas. Wysoki postawny mężczyzna z zarostem, teraz trochę w nieładzie. Brązowe oczy, ciemne włosy i karnacja jak u surfera. Umięśniony, ale nie tak jak Samoańczyk, raczej jak powinien być umięśniony przeciętny facet. Biznesmen z Chicago. Przemytnik broni, narkotyków. Morderca i gwałciciel. Człowiek, który pół swojego życia spędził na niszczeniu życia innych. Cóż można poradzić skoro jego ojciec był taki sam. Niestety podwinęła mu się noga przy jednym z zakupów i został zatrzymany przez DEA. Teraz odsiaduje wyrok dożywocia.... potrójnego.
Karen stała odhaczając po kolei wszystkich osadzonych. Po zamknięciu ich sprawdziła wszystko osobiście. Każdy zamek, kod i śrubkę. Chciała mieć pewność, że niczego nie pominęła. Gdy byli gotowi dała znak kierowcy. Pożegnania z Antonio sobie odpuściła. Miała wrócić tu za czterdzieści osiem godzin. Kiedy oni wszyscy będą w najbardziej rygorystycznym i najbardziej strzeżonym więzieniu w Stanach. Purgatory Kansas Prison.
Dobra!
Miałam to opublikować jak będę miała dużo więcej rozdziałów, ale chcę najpierw wybadać teren.
Daję wam dziś kawałek, a na więcej będziecie musieli poczekać.
Mam nadzieję, że się spodoba!
To coś co chcę doprowadzić do końca bez zmian, ale... Cholera wie co będzie dalej.
Dajcie znać czy się podoba!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top