Eleven. Drużyna ratunkowa
Rok 2020, 9 lutego. Godzina 18:10.
Chris, Abby oraz Rebecca skończyli przygotowania do akcji. Redfield i Anderson uzbroili się po zęby, zaś Chambers spakowała tyle wyposażenia medycznego, ile była w stanie zmieścić w plecaku. Alfa miał już się łączyć z resztą drużyny Hound Wolf Squad, kiedy nadjechał wóz, z którego wysiedli Umber Eyes, Canine i Tundra.
— Siema szefie — przywitał się Umber Eyes. — Drogie panie — zwrócił się do Abby oraz Rebecci.
— Co tak długo? Zacząłem się już o was martwić — odparł Chris.
— Night Hawkowi trochę się zeszło ze znalezieniem idealnego punktu ewakuacyjnego, gdzie mógłby zostać z helikopterem. Musieliśmy też podrzucić Lobo na jego miejsce — wytłumaczyła Tundra.
— Czy z Eleną, Donną i Angie wszystko w porządku? — zapytała Rebecca.
— Zabezpieczone. Night Hawk ich pilnuje — odpowiedział Canine.
— To dobrze — stwierdziła Abby. — A teraz ruchy, bo musimy się spieszyć! Raz, raz!
— Aj aj! — odkrzyknęli przybysze, po czym Umber Eyes ruszył naprzód, by zająć swoje stanowisko.
Reszta ruszyła za nim. Kiedy dotarli do jego miejsca, snajper oznajmił:
— W mordę. Szefie, zerknij na to — podał karabin Chrisowi, nie zmieniając jego ułożenia.
Redfield spojrzał przez lunetę. W oddali ujrzał kolejny helikopter, z którego na linie zsuwali się żołnierze. Wspomniany śmigłowiec został chwilę potem zniszczony przez korzeń pleśni.
— BSAA... tylko ich tu brakowało — odparł, oddając Umber Eyesowi jego broń.
— Może to i nawet dobrze. Odciągną od nas uwagę — stwierdził Canine.
— Młody ma rację. Najprawdopodobniej nie wiedzą gdzie iść, więc zrobią jeszcze więcej szumu niż my — wtrąciła Abby.
— Będę informował, jeżeli podejdą za blisko celu — powiadomił Umber Eyes.
— Yhym... ruchy, ruchy! — zarządził Chris, po czym zaczął schodzić ze zbocza, a reszta podążała za nim.
Biegli przed siebie, rozprawiając się z każdym lykanem, który wchodził im w drogę. Biegli przed siebie, zdeterminowani, aby dotrzeć do celu. Lykanie i ich przerośnięte, poruszające się o czterech łapach odmiany? Pożary dookoła? Pleśń wyrastająca z ziemi w najbardziej nieoczekiwanych momentach? Ha! Nie obawiali się żadnej z tych rzeczy. Byli profesjonalistami. Nie z takimi dziwami mieli do czynienia, a wiele w życiu widzieli. Po pokonaniu kolejnej grupki mutantów, w końcu dotarli na Plac Dziewicy Wojny. Spojrzeli na wzgórze z pleśni, którego wcześniej nie było w tym miejscu. Abby przyłożyła palec wskazujący do słuchawki w uchu i powiedziała:
— Lobo, przyda nam się twoja pomoc.
— Jasna sprawa, Wilczyco! Namierz cel, a potem mi daj sygnał, że mogę rozpocząć bombardowanie! — odparł Lobo.
Anderson wyjęła z kieszeni kurtki urządzenie do namierzania, na co Chris zareagował:
— Hej, przecież ja miałem to wziąć — powiedział.
— Naprawdę będziesz się o to teraz kłócił? — odpowiedziała Abby, po czym przystąpiła do namierzania celu. — Strzelaj Lobo, powtarzam, strzelaj! — skomunikowała się z bombardierem.
— Zrozumiałem! — odparł Lobo, po czym wystrzelił. — Pow, po-po-pow!
— Nigdy nie zrozumiem tego człowieka — zaśmiała się lekko Tundra.
Bomba uderzyła w pleśniowy pagórek, niszcząc jego znaczną część. Wtedy cała grupa usłyszała ryki oraz wycie mutantów. "O nie" pomyślała Rebecca, przeładowując pistolet. Chris poinformował Lobo, że potrzebują kolejnej bomby, na co ten dał znać, żeby chwilę zaczekali, bo musi przeładować. Grupa odpierała atak nieprzyjaciół, oczekując na informację od bombardiera. Kiedy Lobo w końcu oznajmił, że jest gotów do ataku, wszyscy osłaniali Anderson, aby ta mogła w spokoju namierzyć wzgórze. Chwilę potem uderzył w nie kolejny ładunek, niszcząc całą pleśń, przy okazji powalając wszystkich lykanów w okolicy. Nie powstrzymało to jednak kolejnej fali wrogów przed nadejściem. Na dodatek pozostawała jeszcze kwestia przebicia się pod ziemię. Specjalista od ładunków wybuchowych znów oświadczył, żeby chwilę zaczekali. Bohaterowie przystąpili do pokonywania wilkołaków. Trwało to dobre kilka minut. Nagle, ku ich zadowoleniu, Lobo poinformował, że jest gotowy do następnego wystrzelenia pocisku. Abby, znów chroniona przez pozostałych, namierzyła miejsce, w którym było pleśniowe wzniesienie. Niedługo po tym kolejna bomba wybuchła w wyznaczonym miejscu, a przeciwnicy po raz kolejny padli jak zdechłe muchy. Drużyna podeszła do otworu w ziemi.
— Dobra, tu się rozdzielamy. Tundra, Canine, zaczekajcie tutaj i zabezpieczcie teren. Najprawdopodobniej wyjdziemy tą samą drogą, którą zejdziemy na dół. Nie wiemy w jakim dokładnie stanie jest Dina, dlatego najlepiej będzie, jeżeli bez problemu w postaci lykanów bądź BSAA zaprowadzicie ją do śmigłowca. Ja, zgodnie z planem, zaczekam na Ellie i Heisenberga przed miejscem ceremonii. Wy zwołajcie resztę i czekajcie na nas. Wszystko jasne? — zapytał Chris.
— Jak słońce — odpowiedzieli jednocześnie.
Chris skinął głową, a następnie wraz z Rebeccą i Abby zeszli pod ziemię. Założyli noktowizory, po czym zaczęli schodzić coraz niżej. Rebecca poczuła, jak jej powoli spada ciśnienie, tak samo jej towarzysze. Po jakimś czasie udało im się dotrzeć na samo dno. Przeszli przez kolejny korytarz. Trafili do ogromnej jaskini, w której mogli zdjąć noktowizory. Ujrzeli ogromną, jasnoróżową, zwisającą z sufitu postać skulonego dziecka, które znajdowało się na wielu malowidłach w wiosce, a także było ono kształtem, które przyjmowało Cadou.
— Megamycete... wow... — westchnęła Rebecca.
— Jest o wiele większe, niż zakładałam — dodała Abby.
Chris dojrzał ciemnoczerwony punkt w okolicach brzucha dziecka. Uzbroił ładunek, po czym rzucił nim jak oszczepem prosto w serce pleśni. Cała trójka przeszła pod organizmem, a następnie weszła po schodach. Dotarli w ten sposób do drewnianych drzwi, które ostrożnie otworzyli. Weszli do pomieszczenia kryjącego się za nimi, po czym rozejrzeli się. Na środku stał ogromny stół z różnymi słojami i substancjami, a także zapiskami, dookoła na ścianach były rozwieszone szkice z eksperymentami, na dodatek praktycznie wszędzie można było dostrzec sprzęt laboratoryjny. Bohaterowie nie mieli wątpliwości. Znaleźli się w laboratorium Matki Mirandy. Podeszli do stołu, na którym znajdowały się księgi z herbami lordów. Anderson sięgnęła po tę z syreną na okładce i otworzyła.
"Imię obiektu: Salvatore Moreau
Powinowactwo z Cadou: Niskie
Funkcjonowanie mózgu: Zaskakująco niskie
Cadou spowodowało drastyczne zmiany w narządach wewnętrznych, zamieniając je w organy podobne do rybich skrzeli i pęcherza pławnego.
Inny obiekt z nieregularnym podziałem komórek spowodował jego transformację w gigantyczną rybę. Obiekt nie jest w stanie kontrolować tej transformacji.
Zbyt wiele defektów. Nieodpowiednie naczynie dla Evy."
"Biedak" pomyślała Abby, po czym odłożyła księgę z powrotem i wzięła tę, która miała na sobie różę z wbitymi w nią mieczami. Otworzyła ją.
"Imię obiektu: Alcina Dimitrescu
Powinowactwo z Cadou: Najbardziej przychylne
Funkcjonowanie mózgu: Normalne
Tempo regeneracji jest niezwykle szybkie. Obiekt może leczyć wszystkie rany w przeciągu kilku sekund, a paznokcie mogą przekształcić się w szpony. Szybsza regeneracja oznacza również zwiększony rozmiar ciała.
Uwaga: Przez dziedziczną chorobę krwi, obiekt musi regularnie spożywać ludzkie mięso i krew, aby zachować zdolności regeneracyjne.
Podejrzewam, że jeśli regeneracja obiektu nie jest odpowiednio zrównoważona, może on ulec niekontrolowanej mutacji.
Nieodpowiednie naczynie dla Evy."
"Współczuję Ellie, że musiała się z nią użerać... brzmi zupełnie jak Nemesis" pomyślała, podczas gdy Chris zajrzał do księgi z herbem rodu Heisenberg.
"Imię obiektu: Karl Heisenberg
Powinowactwo z Cadou: Niezwykle przychylne
Funkcjonowanie mózgu: Normalne
Posiada elektryczne organy podobne do promienia elektrycznego, Narke japonica. Wspomniane organy są połączone z systemem nerwowym obiektu.
Dzięki temu może przekazywać i kontrolować elektryczność w całym ciele, pozwalając na kontrolowanie pól elektromagnetycznych, co jest wykorzystywane do poruszania metalu.
Wspaniały okaz, ale wciąż nieodpowiednie naczynie dla Evy."
"Huh" wymamrotał. Chambers z kolei czytała informacje zawarte w księdze ozdobioną herbem rodu Beneviento.
"Imię obiektu: Donna Beneviento
Powinowactwo z Cadou: Przychylne
Funkcjonowanie mózgu: Normalne, choć występuje choroba psychiczna
Fizycznie nie różni się od zwyczajnego człowieka, jednak może wydzielać substancję wytwarzającą sygnał, który kontroluje rośliny zainfekowane mutamycete.
Kiedy ludzie wdychają pyłek ze wspomnianych kwiatów, obiekt może wywołać u nich halucynacje.
Aczkolwiek, jest ona niedorozwinięta psychicznie i podzieliła Cadou między swoje lalki, aby kontrolować je na odległość.
Nieodpowiednie naczynie dla Evy."
"Niedorozwiniętą bym jej nie nazwała, wiedźmo, tylko zdruzgotaną przez traumę" pomyślała Rebecca, marszcząc brwi. Po chwili zasugerowała:
— Powinniśmy zabrać je ze sobą. Będą bardzo przydatne w dalszym badaniu Megamycete oraz Cadou.
— Jasna sprawa. Możemy je zapakować do mojego plecaka, przez te wszystkie starcia z lykanami zwolniło się dużo miejsca — odparła Abby.
Dziewczyny zaczęły pakować księgi, podczas gdy Chris podszedł do stołu pośrodku i obejrzał leżące na nim zdjęcia. Jedno przedstawiało Mirandę w kitlu, trzymającą niemowlę, na drugim zaś znajdowało się kilku naukowców, w tym Miranda, a na dodatek Mia Winters oraz mała Eveline. Potwierdziło to przypuszczenia Redfielda, że zdjęcia te zostały wykonane podczas współpracy Królowej Kruków z The Connections. Obok leżał list, który Chris zaczął czytać.
— "Droga Mirando, najmocniej przepraszam, że nie spotkałem się z tobą osobiście. Bardzo chciałbym jeszcze raz odwiedzić twoją wioskę, ale jestem potwornie zajęty. Lecz z drugiej strony, podejrzewam, że nieśmiertelna kobieta taka jak ty, nie pamięta już tego biednego, pół-martwego studenta medycyny w śniegu. Zawsze pielęgnowałem objawienia, do których doszedłem piętnaście lat temu, kiedy przebywałem w twojej wiosce. Zainspirowały mnie twoje badania. Pomyśleć, że można zainfekować człowieka za sprawą innego organizmu. Pozytywnie wizjonerskie. Z tą wiedzą mógłbym zrealizować swoją własną wizję następnego kroku w ewolucji człowieka. Nawet po dwóch wojnach światowych, gdy ludzkość znalazła się u progu kolejnej, moje przekonanie nigdy nie osłabło". Jezu... — Chris przełknął ślinę, po czym kontynuował. — "Jednakże po wielu nocach intelektualnych rozmów między tobą a mną, zrozumiałem, że twój cel różnił się od mojego. Miałaś nadzieję na przywrócenie do życia raptem jednej osoby. Podczas gdy ja chciałem zmienić świat. Twoje eksperymenty z pleśnią nie pomogłyby mi w moim dążeniu do osiągnięcia wykładniczej infekcji. Myślałem, że wirus będzie bardziej skuteczny. Właśnie dlatego, moja droga, musiałem cię opuścić. Wybacz, że nigdy nie pożegnałem się z tobą. Przepraszam, że wspominam, ale mam wiadomości, które być może cię ucieszą. Znalazłem klucz do ewolucji! Wirus "Progenitor" znaleziony w Afryce. Mam w planach z przyjaciółmi założyć firmę dedykowaną badaniom tego wirusa. Nazwę ją Umbrella. Zupełnie jak symbol w jaskini, o którym rozmawialiśmy.
Jestem o krok bliżej, aby zrealizować swój cel. Mam nadzieję, że pewnego dnia ty osiągniesz swój. Nauczyłaś mnie tak wiele i za to na zawsze pozostanę twym dłużnikiem. Z poważaniem, twój dożywotni uczeń"... "Ozwell E. Spencer"... — Chris z lekkim niedowierzaniem przeczytał podpis nadawcy. — O kuźwa.
— Spencer?! Jasny szlag... więc wszystko, z czym mamy do czynienia od ponad dekady... zaczęło się tutaj! — odparła Chambers, łapiąc się za głowę.
Anderson obeszła stół, a następnie zaczęła badać leżący na nim notatnik.
— To jej dziennik — poinformowała, po czym zaczęła czytać na głos zapiski. — "Moja Evo... minął wiek odkąd straciłam cię przez grypę hiszpankę. Byłam wtedy bezsilna. Ale teraz... teraz mogę cię przywrócić do życia dzięki Megamycete. Musiałam przyspieszyć proces pojawienia się twojego nowego naczynia. Zaimplementowałam w matce dziecka Cadou, co przyspieszyło okres ciąży. Teraz wystarczy, że dziecko się urodzi, a ja połączę je z Megamycete. Ceremonia nareszcie się rozpocznie! Po tym jak cię straciłam, byłam tak przepełniona żałobą, że poszłam do jaskini, aby umrzeć... chciałam znów z tobą być. I wtedy to znalazłam. Megamycete! Kompletnie przez przypadek! Kiedy dotknęłam czarnej substancji, mój umysł przepełniła wiedza.
Megamycete rozdziela się i wchłania świadomość tych, którzy zginęli. Wiedziałam, że jeśli twoja świadomość również tu była, to istniał też sposób, abym cię odzyskała. Potrzebowałam jedynie perfekcyjnego naczynia..." — przewróciła stronę. — "Kiedy wróciłam do wioski, wszczepiłam jej mieszkańcom pleśń z Megamycete. W ten sposób mogłam ich kontrolować i eksperymentować na nich. Eksperymentowałam na wielu, aby znaleźć dla ciebie idealne naczynie. Próbowałam nawet zwiększyć efektywność szukania go poprzez stworzenie pasożyta, którego nazwałam "Cadou"... jednak żaden z moich eksperymentów nie doszedł do skutku. Byli tacy jak Alcina, będący blisko ideału, ale większość zamieniła się w wilkołaki. Spotkałam pewnego razu organizację, która zapewniła, że pomoże mi w badaniach. Dałam im próbki pleśni i twoje DNA.
Ale wszystko co zdołali stworzyć to kolejny defekt, Eveline. Aczkolwiek, nie uznaję tego za kompletną porażkę. Dzięki nim dowiedziałam się o Dinie, a teraz jestem przekonana, że nosi w sobie idealne naczynie dla ciebie. Evo... tak długo czekałam, żeby znów cię zobaczyć. Teraz się uda. Musi"... cholera, kobiecie totalnie odbiło. Okej, rozumiem, straciła dziecko, ale... ja pierdykam...
— Ma w głowie gniazdo szerszeni i cóż, nie zmienimy tego, choćbyśmy bardzo chcieli — odpowiedział Chris. — Skupmy się na znalezieniu Diny.
Cała trójka podeszła do drzwi do celi znajdującej się w rogu pomieszczenia. Chris przestrzelił kłódkę, po czym otworzył bramę. Bohaterowie weszli do środka. Chwilę potem usłyszeli słaby, chrypiący głos po ich prawej.
— To naprawdę wy...? — zapytała Dina, podnosząc się do pozycji siedzącej.
— Dobry Boże... — Abby była przerażona wyglądem przyjaciółki.
Kobieta była blada jak ściana, gdzieniegdzie na jej ciele można było dostrzec czarne żyły, usta miała sine, a oczy podkrążone. Rebecca podeszło do niej i położyła jej rękę na ramieniu.
— Tak, to my — odpowiedziała, lekko się uśmiechając. — Zabierajmy się stąd. Możesz chodzić?
— T-tak... raczej tak — stwierdziła Dina, po czym z pomocą przyjaciółki wstała. — Gdzie... gdzie Ellie...?
— W drodze na miejsce ceremonii, aby zabić Mirandę — wytłumaczył Chris.
— Cała ona... — Dina lekko się zaśmiała. — Um... nie macie może jakichś zapasowych ubrań? Miranda zabrała moje, zostawiając mnie w tej paskudnej koszuli — dodała, wskazując na koszulę szpitalną, którą obecnie miała na sobie.
— Nie... ale mamy twoje rzeczy w helikopterze. Musimy się tylko do niego dostać — poinformowała Abby.
— Och... okej... — odparła Dina.
Anderson oraz Chambers wzięły przyjaciółkę pod ramię, żeby mieć pewność, że w trakcie podróży nie zasłabnie i nie przewróci się. Cała czwórka miała opuszczać pomieszczenie, kiedy stało się coś, czego nie przewidzieli. Dinie odeszły wody.
— O nie — powiedział Redfield.
— Szybko, musimy ją położyć — Rebecca puściła Dinę, po czym zabrała prześcieradło z pryczy i rozłożyła na podłodze. — Chris, nie stój jak słup soli, tylko pomóż Abby! Muszę się przygotować! — oznajmiła, wyjmując z plecaka maseczkę i rękawiczki jednorazowe.
Chris pomógł Abby położyć Dinę, a następnie zgodnie z prośbą dziewczyn odwrócił się do nich tyłem. Abby trzymała mamę dziecka mocno za rękę, mówiąc:
— Spokojnie, oddychaj! Rób jak ja! Hiii, huuu, hiii, huuu... — robiła wdechy i wydechy, a pacjentka za nią powtarzała, dzięki czemu zdołała się nieco uspokoić.
Rebecca zgięła w kolanach, a następnie rozsunęła nogi Diny. Uruchomiła latarkę i pochyliła się.
— Widzę jego główkę — poinformowała. — Musisz przeć!
Podczas gdy Dina zaczęła przeć, Chris nerwowo wypuścił powietrze z ust. "Pomyśleć, że będę musiał przechodzić przez to jeszcze raz przez Claire i Leona... o ile moja siostra i jej Romeo łaskawie zdecydują się na kontynuowanie rodowodu Redfieldów" rozmyślał. Po nieco dłuższej chwili, Rebecca odcięła pępowinę i zawiązała jej resztki jako pępek dziecku, które potem wyczyściła. Dina ostrożnie usiadła z pomocą Abby.
— Czy mogę...
— Oczywiście — Chambers ostrożnie podała Dinie jej dziecko.
Dina nie mogła się napatrzeć na malucha znajdującego się na jej rękach. Spokojny, nie wiercił się i patrzył swoimi dużymi, zielonymi oczami na mamę. Chris w końcu dostał pozwolenie na odwrócenie się. Widok, który ujrzał, wzruszył go.
— Jak go nazwiesz? — zapytał.
— Och... nie... nie ustaliłyśmy jeszcze z Ellie konkretnego imienia... ale... najbardziej myślałyśmy nad... Theo — odparła Dina. — Tak... będziesz się nazywał Theo, co ty na to? — zwróciła się do malucha, który w odpowiedzi się zaśmiał.
— Spodobało mu się — stwierdziła Abby.
Rebecca otarła pot z czoła.
~🐺~
Takiego końca rozdziału to na pewno się nie spodziewaliście. Nie pytajcie nawet, jak bardzo mnie przerażała wizja pisania tej sceny. Ale hej, jakoś wyszło.
Bohaterowie w końcu odnaleźli Dinę, na świat przyszedł malutki Theo, a także dowiedzieli się kilku istotnych informacji. Co jednak z Ellie oraz Heisenbergiem? Czy zdołają pokonać Mirandę? Tego dowiemy się w następnym rozdziale.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mnie śmiało poinformować.
Pamiętajcie, tHe ReDfIeLd BLoOdLiNe MuSt CoNtInUe, a ja się z Wami żegnam i pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top