Święta 1974, Rezydencja Potterów
Święta u Potterów zawsze były wyjątkowe, i to nie tylko za sprawą miliona lampek, którymi obwieszona była cała rezydencja zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Święta u Potterów były niepowtarzalne, ponieważ cokolwiek by się nie działo, oni i tak świętowali je całą trójką, śmiejąc się z tego, co tym razem wymyślił James. Cóż, jego rodzice przyzwyczaili się, że jest on huncwotem nie bez powodu.
Kiedy James miał cztery lata pociągnął małymi rączkami za obrus wigilijnego stołu, zrzucając tym samym wszystkie potrawy. Euphemia i Fleamont zabrali go wtedy do mugolskiej restauracji, by tam zrobić wigilię. W wieku sześciu lat James dostał tak dużo prezentów, że kiedy sięgał po te położone w głąb choinki, nie było go widać. Uznał to za tak zabawne, że nie wyszedł spod choinki przez ponad godzinę, pozwalając by rodzice, dziadkowie i wujostwo szukało go po całym domu. Gdy James miał osiem lat zafundował wszystkim domownikom wigilię w świętym Mungu, po tym jak paskudnie rozciął sobie rękę, gdy próbował żonglować bombkami. W wieku jedenastu lat przygarnął zaś do domu dwadzieścia trzy bezdomne koty, stwierdzając, że one wszystkie też powinny obchodzić święta.
Cóż, zdecydowanie wigilia u Potterów nie była nudna. Euphemia i Fleamont aż drżeli na myśl, jakiej rozrywki dostarczy im w tym roku ich ukochany syn.
- Mamo, za ile zaczynamy? - tę wigilię mieli spędzić tylko w trójkę. Reszta rodziny miała odwiedzić ich w następnych dniach. - Tata ciągle narzeka, że jest głodny.
Pani Potter spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Tata narzeka, czy ty?
- No dobra, ja - przyznał czternastolatek. Euphemia pokręciła głową z uśmiechem i dłonią potargała synowi włosy. - To kiedy zaczynamy? Jest już po osiemnastej.
U Potterów kolację wigilijną zawsze jadło się późno. Nikt do końca nie umiał wyjaśnić czemu, ale tak się przyjęło, a dzięki temu Euphemia zawsze miała czas, by przygotować wszystkie potrawy. Tym sposobem, gdy większość rodzin w okolicy rozpakowywała już prezenty, oni dopiero zasiadali do jedzenia.
- Odgrzewam ostatnie garnki i siadamy do stołu - kobieta zlustrowała go wzrokiem. - Tylko, proszę cię, przebierz się z tych ubrudzonych spodni. To nie boisko od quidditcha.
- Przecież nikogo się nie spodziewamy, a chodzę tak cały dzień - wzruszył ramionami, rozkładając talerze i sztućce.
- A nie mógłbyś chociaż raz ubrać się tak, jakbyś nie był sierotką - poprosiła, wracając do kuchni. - Tak rzadko cię teraz widuję. A jak już to zawsze wyglądasz jakbyś nie widział nigdy pralki. Zrób mi te przyjemność i zaprezentuj się ładnie.
- Sugerujesz, że teraz nie prezentuje się ładnie? - chłopak spojrzał na mamę z udawanym oburzeniem.
- James - ostrzegła go, chociaż w jej głosie słychać było rozbawienie. - Idź się przebrać.
- No dobrze, już dobrze - skończył nakrywać do stołu i ruszył do siebie.
Przebieranie nie zajęło mu dużo czasu, ubrudzone spodnie przebrał w świeżo wyprane jeansy i białą koszulę. Włosy poczochrał dłonią, uśmiechnął się do siebie w lustrze i wybiegł z pokoju, zjeżdżając po poręczy w celu oszczędzenia kilku sekund schodzenia po schodach.
- No, od razu lepiej - Euphemia cmoknęła syna w czoło. - Idź tylko wyrzuć te śmieci przed dom i możemy zaczynać.
Jamesowi burczało w brzuchu, więc nawet nie skrzywił się, kiedy podnosząc worek na śmieci poczuł coś mokrego. Mało rzeczy mogło mu przeszkodzić, kiedy jego perspektywą były pyszne dania Euphemii Potter.
Kiedy wyszedł na zewnątrz od razu otulił go zimny powiew wiatru, zadrżał. Szybkim krokiem przemierzył ścieżkę prowadzącą od wejścia głównego domu do bramy wjazdowej, obok której stały duże kosze na śmieci. Wyrzucił worek do kontenera i już miał zwiewać do domu, kiedy przed ich podjazd zajechał duży, fioletowy autobus. Błędny Rycerz w pełnej okazałości.
James przekalkulował szybko wszystkie możliwości, ale był pewny, że nie mieli na ten dzień zaplanowanych żadnych gości.
Drzwi autobusu otworzyły się, a okularnik ze zdziwieniem patrzył, jak ze środka wyłania się zzieleniały po tej, jakże ostrożnej i spokojnej, podróży Syriusz. Bez kurtki, a w dodatku wyraźnie przemarznięty.
- To będzie jeden galeon - oznajmił Blackowi młody chłopak w świątecznej czapce.
- Och - Syriusz przejrzał swoje kieszenie. - Nie mam tyle.
Zdawał się nie zauważyć stojącego za bramą Jamesa.
- Syriusz? - bąknął w końcu, dając mu znać o swojej obecności. Oboje, jego przyjaciel i ten drugi chłopak, spojrzeli w jego stronę. - Co ty tu robisz?
- O - Black podrapał się z zakłopotaniem po karku. Właściwie to nie wymyślił jeszcze, co tam robił. To było pierwsze miejsce na jakie wpadł, ale nie miał zamiaru wpraszać się do Jamesa. - Właściwie to przejeżdżałem tędy i pomyślałem, że wpadnę.
James spojrzał na niego z niedowierzaniem i westchnął głośno, jak zawiedziona matka.
- Nie udawaj durnia - parsknął. - Pokłóciłeś się z rodzicami?
- Bardziej powiedziałem im, że mam gdzieś ich dom i zasady. Ale tak, coś w tym stylu - mruknął, wiedząc, że nie ma sensu kłamać. James i tak wiedział o nim wszystko. Byli najlepszymi przyjaciółmi.
Chłopak w czapce Mikołaja odchrząknął, przypominając im, że wciąż tam jest.
- Potrzebuje jednego galeona - zwrócił się do nich obu. Było mu szczerze obojętne, który ureguluje rachunek. James włożył ręce w kieszenie jeansów, ale nie było w nich nic. Mama musiała wyjąć z nich wszystko, kiedy dał je do prania.
- Zapłacę - oznajmił szybko, zanim Syriusz wpadłby na jakiś inny głupi pomysł. - Momencik.
Nie czekawszy na odpowiedź puścił się biegiem do domu, do którego wpadł zdyszany.
- James, nareszcie, ile można wyrzucać śmieci - pani Potter pokręciła głową. - Zaraz wszystko wystygnie.
- Potrzebuję galeona - oznajmił bez ogródek.
- Na litość Merlina, James, byłeś wyrzucić śmieci - przypomniał mu tata. - Na co ci ten galeon? Nie przypominam sobie, aby od teraz nasz śmietnik pobierał opłatę za każdy worek.
- Syriusz przyjechał. Stoi przed bramą. I Błędny Rycerz też - mówił gorączkowo. - Potrzebuje galeona, żeby zapłacić.
Euphemia podniosła się z krzesła, tak samo jak Fleamont, który już szukał po kieszeniach w poszukiwaniu monety.
- Syriusz? Nasz Syriusz? - zdziwiła się kobieta, ruszając w stronę drzwi. - Nie mówiłeś, że go zaprosiłeś.
Nie była zła, tylko zdziwiona.
- Nie zapraszałem. Pokłócił się z rodzicami.
- Och, biedny - zmartwiła się, trącając męża w ramię. - Szybciej, Fleamont, daj mu tego galeona.
Chwilę później James opłacił przejazd młodego Blacka i przyprowadził go do domu, gdzie powitała ich Euphemia.
- Merlinie, gdzie ty masz kurtkę! - zbeształa go od progu, ale nie w ten sposób, jak robiła to Walburga. To było wzburzenie zmartwionej matki. Położyła mu dłoń na policzku. - Jesteś zimny jak lód! Marsz do salonu i pod koc.
- Przepraszam, że przeszkadzam - spuścił głowę Syriusz, zanim wykonał jej polecenie. W przedpokoju pojawił się również Fleamont.
- Włączyłem wodę na herbatę - oznajmił, po czym podszedł do przyjaciela swojego syna. - Cześć, Syriuszu. Dobrze cię widzieć.
- Nie powinienem był się wpraszać - kontynuował chłopak, a James przewrócił oczami. - Zaraz pójdę. To było pierwsze miejsce, o którym pomyślałem i po prostu jakoś tak...
- Ależ kochanie - Euphemia spojrzała na niego ze zmartwieniem. - To powinno być pierwsze miejsce, o którym pomyślisz, gdy coś się dzieje. Zawsze jesteś tu mile widziany. No, może nie koniecznie bez kurtki.
Syriusz podniósł głowę, zrównując spojrzenie z mamą przyjaciela. Ciepło jakie biło z oczu tej kobiety nie mogło być udawane, ona mówiła szczerze, a Syriusz miał ochotę popłakać się na sam ten fakt, że gdzieś faktycznie było miejsce, w którym był chciany.
- Przyjaciele Jamesa to nasi przyjaciele - dodał Fleamont. Poklepał syna po ramieniu. - Zostań tak długo, jak chcesz.
- Zostań na zawsze - mruknęła Euphemia, po czym go przytuliła. - Walburga zawsze była niespełna rozumu, jeszcze w szkole to powtarzałam. Jak chcesz to z nią pomówię.
- To nie będzie konieczne - Syriusz wyprostował się jak struna na wspomnienie matki. - Dziękuję za gościnę. To.. To wiele dla mnie znaczy.
W tej chwili brzuch Jamesa zaburczał głośno, przerywając tę chwilę i rozbawiając wszystkich, łącznie z Syriuszem.
- To co, może zjemy i wtedy pogadamy? - zapytał z nadzieją w głosie.
Całą czwórką ruszyli do salonu, kiedy rozbrzmiał odgłos dzwonka do drzwi. Spojrzeli po sobie z zaciekawieniem.
- A kogo teraz przywiało? - spytał Fleamont, podchodząc do drzwi, ale James go ubiegł.
Odryglował zamek, a jego oczom ukazał się drugi z jego przyjaciół.
- Remus? - szepnął, jakby sam nie dowierzał.
- Kto to? - Euphemia wychyliła głowę, próbując dostrzec postać stojącą za drzwiami.
James uchylił je szerzej, zapraszając kolegę do środka.
- Yy, kolejny huncwot pod choinkę? - wyszczerzył zęby do rodziców, którzy jednak nie wydawali się szczególnie przejęci. Jedynie trochę zmartwieni.
- Luniek? - teraz zdziwił się i Syriusz, jakby zapomniał, że i on był niezapowiedzianym gościem.
- Łapa?
Na ciasnym korytarzu wytworzyło się ogólne zamieszanie.
- Dobra, cisza! - zarządził Fleamont. Syriusz i Remus spojrzeli na niego, jakby z obawą, że jednak każe im wyjść. - Zrobił się harmider. Chodźmy do salonu, woda się zagotowała. Na co macie ochotę?
Kilka minut później siedzieli w piątkę w salonie, popijając gorącą czekoladę. Syriusz dodatkowo przykryty był kocem.
- Dobrze, więc po kolei - instruowała Euphemia. - Syriusz pokłócił się z rodzicami, wyszedł z domu i przypadkiem wsiadł do Błędnego Rycerza i dojechał tutaj.
Black pokiwał głową.
- Okej, zakładam, że poszło o ich zasady i to, że mają kija w-
- Fleamont! - pani Potter przerwała mężowi w pół zdania. Mężczyzna odchrząknął.
- Poszło o odmienność waszych poglądów - poprawił się dyplomatycznie. - Tak? Czy mamy się spodziewać nalotu twoich rodziców?
- Nie, zwykła kłótnia - potwierdził Syriusz.
Teraz spojrzenia przeniosły się na Remusa.
- A tu co się wydarzyło?
- Też kłótnia - wyjaśnił. - Już ochłonąłem, ale... Ciężko się żyje z nadopiekuńczymi rodzicami. Niedługo pełnia.
Remus wiedział, że rodzice Jamesa wiedzą o jego przypadłości. Sam im powiedział. Czuł, że może im ufać.
- No tak, ciężka sytuacja - Euphemia westchnęła. - No dobrze. Nic tu nie da rozmyślanie. Siadajcie do stołu, musicie być głodni. Zaraz przyjdę.
I poszła. Nie było jej dobre dziesięć minut, ale kiedy wróciła była uśmiechnięta.
- Rozmawiałam z twoją mamą - zwróciła się do młodego Lupina. - Dałam jej znać, że dotarłeś do nas bezpiecznie. Trochę porozmawiałyśmy. Remusie, nie chcę wtrącać się w wasze sprawy, ale proszę, porozmawiaj z nią i Lyallem jutro, na spokojnie.
- Jutro? - zdziwił się, przerywając posiłek.
- Uzgodniłyśmy, że zostaniesz na noc - Euphemia mrugnęła do niego. Widziała po twarzy Remusa, że jak najbardziej mu to odpowiadało.
- Zresztą, skoro Syriusz też zostaje to... - dodał pan Potter, patrząc porozumiewawczo na żonę i syna.
- Zostaje? - tym razem to młody Black był zdziwiony.
- Zostajesz - Euphemia wyglądała jakby miała ochotę tupnąć nogą. - Nie puszczę cię teraz do Walburgi i Oriona. Niech tu przyjdą choćby i z samym ministrem magii.
- Wątpię, by aż tak im zależało - bąknął Syriusz, ale nie kontynuował. Był zbyt szczęśliwy. Dodatkowa okazja na wieczór i noc z przyjaciółmi zdecydowanie poprawiła mu humor po okropnej, rodzinnej kolacji.
Dopiero wtedy umysł Syriusza, wcześniej cały czas wyczulony, dał radę się uspokoić. Nie musiał tego dnia wracać do domu na Grimmauld Place. Był bezpieczny, a dodatkowo miał wokół siebie przyjaciół. Odetchnął z ulgą, jak po długim biegu. Choć był w domu Potterów od kilkudziesięciu minut dopiero teraz przyjrzał się wnętrzu. Poręcze schodów obwiązane były świątecznym łańcuchem; z sufitu na sznurkach zwisały gwiazdki i aniołki; a dodatkowo w wielu miejscach na podłodze i półkach stały figurki elfów, Mikołajów, reniferów i bałwanków. Syriusz poczuł jak wbrew niemu ogarnia go niewysłowione wzruszenie - dostał tego dnia nie tylko schronienie; po raz pierwszy miał spędzić święta tak, jak zawsze o tym marzył.
Remus także poczuł jak ogarnia go ciepło promieniujące od serca. Chociaż kochał swoich rodziców najmocniej na świecie to tu, ze swoimi przyjaciółmi czuł się jak w domu. Bo rodziną nie są tylko ci krewni z krwi i kości, rodzina to ludzie, którzy są z tobą w dobrych i złych chwilach. Lupin przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy poznał Jamesa, Syriusza i Petera. Oni byli jego rodziną. James jakby czytał mu w myślach.
- Mamooo - odezwał się okularnik, a z jego oczu wyczytać było można, że wpadł na kolejny genialny pomysł. - Wiesz, tak sobie pomyślałem... Że mi to jeszcze brakuje tu Petera. Możemy go też przygarnąć?
Jak można się było spodziewać, państwo Potter nie mieli nic przeciwko.
Już chwilę później James, Remus i Syriusz - ubrany w kurtkę pożyczoną od Pottera - biegli kilka przecznic dalej, gdzie mieszkał ostatni z huncwotów. Drzwi otworzyła im zdziwiona pani Pettigrew.
- Kolędnicy! - zawołał od progu James, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że mama Petera wiedziała kim są.
- Dobry wieczór, chłopcy - przywitała się z nimi. Była już w piżamie, prawdopodobnie szykowała się do snu. - Czy coś się stało?
- Ooo tak, bo wie pani, jest taka sprawa - zaczął Potter, bo z ich trójki to on najlepiej znał panią Pettigrew. - Bardzo tęsknię za Peterem, niemal usycham z tęsknoty. Remus i Syriusz też. Schniemy! Może jest szansa, żeby Peter mógł u mnie nocować?
Kobieta westchnęła z politowaniem patrząc na maślane spojrzenie, które posyłał jej młody Potter. Ostatecznie jednak zaśmiała się pod nosem, stwierdzając, że młodość rządzi się swoimi prawami.
- Peter! - krzyknęła. - Chcesz spać u Jamesa? Reszta chłopaków też jest!
Peterowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
- To była szybka akcja - podsumował Syriusz, kiedy, już spokojniej, wracali do domu Jamesa. Peter miał pod pachą torbę z bielizną na zmianę, a w drugiej ręce niósł tacę z jedzeniem, którą wepchnęła mu mama. - Huncwoci znowu razem.
Zbili grupową piątkę, śmiejąc się jak głupi, sami nie wiedząc dokładnie z czego. Nie wiedzieli jednak, że jeszcze jedna niespodzianka czeka ich przed końcem tego dnia. Już od wejścia James wiedział, że coś jest nie tak. Zwiastował to damski płaszcz na wieszaku, który nie należał do jego mamy.
- Mamooo, kto do nas-
Urwał w pół słowa, gdy zobaczył zakłopotaną Lily Evans w swoim salonie.
- Lily?
Posłała mu spojrzenie, które jasno mówiło, żeby się do niej nie odzywał.
- O, jesteście - ucieszyła się Euphemia. - Zobaczcie, kto jeszcze nas odwiedził. Lily przyjechała dać coś Remusowi, ale że was nie było zaproponowałam, że też może zostać. Na pewno będziecie się super bawić. James mówi o tobie same dobre rzeczy - ostatnie zdanie skierowała bezpośrednio do dziewczyny, która wyglądała jakby wcale nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. O wiele bamu i rodzicom Jamesa, że oni wcale się nie lubią, a tylko młody Potter coś sobie ubzdurał.
- Ruda, nie denerwuj się tak - zagadnął ją Syriusz, uśmiechając się głupkowato. - Nikt cię tu nie zje, Peter jest najedzony.
Lily puściła to mimo uszu, zerkając ukradkiem na Lupina, który zrozumiał aluzję. Odczekali kilka minut i dyskretnie wymknęli się na korytarz.
- No, powiedz to, bo się udusisz - mruknął do niej chłopak.
- Chcę do domu. Nie wiem, czemu ktoś pomyślał, że ja i James się lubimy, ale był w błędzie. Chciałam tylko dać ci prezent i życzyć wesołych świąt, ale nic nie poszło zgodnie z planem - wypaliła na jednym tchu.
Remus chwycił ją za ramiona, w geście, który chyba miał sprawić, aby wzięła się w garść.
- Uspokój się, Lily. Wiem, że nie jesteś fanką Jamesa - rudowłosa przewróciła oczami. - No dobrze, inaczej. Wiem, że nie lubisz Jamesa, bo wiele razy był cóż...zachowywał się nieco...robił...
- Bo jest głupi, arogancki i patrzy tylko na czubek własnego nosa - poprawiła go.
- Zgodzę się, że jest czasem głupi, ale na pewno nie patrzy na czubek własnego nosa - odparł błyskawicznie Remus. Ściszył głos do absolutnego minimum. - Jesteś dla niego zbyt surowa. Wiem, że nie jest idealny, ale on naprawdę cię lubi i chyba nie zdaje sobie sprawy, że ty naprawdę go nie lubisz. James nie jest zły, jak pozna się go bliżej. Jestem tu dziś dzięki niemu. Syriusz tak samo. Oboje pokłóciliśmy się z rodzicami. On i państwo Potter przywitali nas z otwartymi ramionami, jakby tak po prostu miało być. To James pomyślał, by zaprosić też Petera. Nie musisz go lubić, ale proszę, jeśli nie dla niego, to dla mnie, nie psuj tego dnia. Pomyśl sobie, że faktycznie jesteśmy paczką przyjaciół.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami.
- Nie mam dla was prezentów - westchnęła w końcu, pokonana. - Mam tylko dla ciebie.
- Podłączysz się pod moje prezenty - uspokoił ją Remus. - Poza tym, James na pewno nie będzie nic od ciebie wymagał. A teraz chodź, pewnie się zastanawiają gdzie jesteśmy.
I miał rację, gdy wrócili do salonu, wszystkie spojrzenia spoczęły na nich. Prawie wszystkie - James patrzył jedynie na Lily, napawając się jej widokiem.
- Już myślałam, żeście zaginęli - zaśmiała się Euphemia. Tym razem na stole stały desery. - Siadajcie, częstujcie się. Zostawimy was samych, w razie czego jesteśmy w naszej sypialni. Czujcie się jak w domu.
I faktycznie, Peter i Syriusz wydawali się czuć zupełnie swobodnie. Śmiali się, jedli i rozmawiali na przeróżne tematy. Lily słuchała ich uważnie i ku swojemu zdziwieniu sama zaśmiała się kilka razy.
- Dziękuję, że mogłam zostać - wypaliła w końcu, kierując swoje słowa do Jamesa, bo to właśnie w jego domu gościła. Chłopak spojrzał na nią z uwielbieniem. - To miło z waszej strony.
- Nie ma sprawy, Lily - Potter wyszczerzył się do niej, czochrając swoje włosy. - Jesteś jedną z nas.
A Lily pierwszy raz poczuła, że faktycznie gdzieś przynależy. Nawet jeśli to była grupa składająca się ze zbuntowanego czystokrwistego czarodzieja; wilkołaka, cichego Petera i samego Jamesa Pottera. Tu, wśród nich czuła się, jakby była w dobrym miejscu, chociaż nigdy nie przyznałaby tego na głos.
Wigilia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku była inna niż zakładały jakiekolwiek plany, jednak najlepsza w ich dotychczasowym życiu. Ich pierwsza w takim składzie, choć żadne nie wiedziało jeszcze, że nie ostatnia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top