Rozdział 3

Syriusz i James stali pod Trzema Miotłami, i opierali się o ścianę.

- Widzisz coś? - spytał Potter.

- Nie, a co jeśli wycofali się, bo Avery lub Mulciber powiedzieli im, że Rose wie?   

- Niby jak, przecież wyczyściliśmy im pamięć.

- Dobra. Skupmy się na pracy.

- No weź z kumplem nie pogadasz? - spytał James, uśmiechając się huncwocko.

- Przepraszam jeśli poczułeś się odrzucony - powiedział z miną zbitego psa.

- Och, wybaczam ci Łapciu! Jesteś dla mnie wszystkim! – rzekł, trzepocząc rzęsami. Ludzie wychodzący z pubu przyglądali się im ze zdziwieniem.

- Robimy nie małą sensację - stwierdził Black ze śmiechem.

- To prawda. Przeze mnie twoje fanki są zazdrosne - zaśmiał się.

- James, powiedziałeś Lily o Zakonie? - Potter spoważniał.

- Nie.

- Rose wie, ale do niego nie należy.

- Powiedziałeś jej? - zdziwił się James.

- Nie.

- To jak się dowiedziała?

- Dumbledore.

- Aha. Wiesz gdzie są Lunatyk i Glizdogon? -
Szybko zmienił temat.

- Stoją pod Zonkiem.

- Ci to mają farta.

- Rogacz my tu za chwile mamy walczyć - uśmiechnął się Syriusz.

- Wiem, ale to zawsze jakieś pocieszenie.

- A Alicja i Mary?

- Pod herbaciarnią pani Puddifoot. - Milczeli przez chwilę. - Łapa?

- Hmm?

- Co cię łączy z Rose? - spytał James, uważnie obserwując zachowanie swojego przyjaciela.

- Nie wiem, - odpowiedział zaskoczony - ale chyba coś do niej czuję.

- To wspaniale Łapciu! - ucieszył się. - Wielki buntownik chce się ustabilizować!

- Hola, hola. Nie rozpędzaj się tak!

- No co! Bardzo do siebie pasujecie! - stwierdził Potter.

- Rzeczywiście. Jesteśmy wręcz identyczni – rzekł sarkastycznie. - Prawie tak, jak ty i Lily. Jesteście razem, czy nie?

- Nie, nadal mówi do mnie po nazwisku, ale spędzamy coraz więcej czasu razem.

- Minęło dopiero dwanaście dni.

- Wiem, ale już nie przeszkadza jej moje towarzystwo. Postęp! - uradował się James. Syriusz chciał jeszcze o coś zapytać, ale nagle ktoś krzyknął.

- Biegiem! - zawołał i pobiegł w tamtym kierunku. Do miasta zaczęły się deportować postacie w maskach.

- Drętwota ! - krzyknął Potter. Jego zaklęcie odrzuciło napastnika na wielką odległość. Niesamowite, jak szybko z rozbawionego chłopaka stawał się poważnym mężczyzną. - Nic ci nie jest? - spytał, dziewczyny, która leżała na ziemi.

- Nie, dzięki James. - Ta dziewczyna była z jego rocznika i chodziła do Huffelpuff'u. Uśmiechnęła się. Potter pomógł jej wstać i razem z przyjacielem ruszył do walki. Odwróceni do siebie plecami zwyciężali wszystkich przeciwników. Nikt nie miał z nimi szans.

Śmierciożerców było coraz więcej. Na szczęście nigdzie nie było widać Lorda Voldemorta. To sprawiało, że wszyscy walczyli zacieklej. Po chwili zaczęli się też pojawiać pracownicy Ministerstwa.

Gdzieś w oddali zamigotały Jamesowi blond włosy. Pewnie to Alicja. Nagle przeżył szok. Zobaczył drobną, rudą postać walczącą z jakimś wysokim Śmierciożercą. Powalił szybko swojego przeciwnika i trącił Syriusza łokciem.

- Lily - szepnął. Black pobiegł za nim do Evansówny. - Co ty tu robisz Evans! - krzyknął i powalił szybko jej przeciwnika.

- Razem z Rose wymknęłyśmy się z zamku. Nie mogłyśmy siedzieć bezczynnie, gdy wy walczycie - powiedziała z lekkimi wyrzutami.

- Rose też tu jest?! - wrzasnął Syriusz.

- Tak, boję się o nią. Niedawno zniknęła mi z pola widzenia. Walczyła z kimś i pobiegła tam - rzekła ze strachem i wskazała mu kierunek. Syriusz puścił się biegiem przed siebie. Musi ją znaleźć. Zanim coś jej się stanie.                                           
                                                                                                               ><

Rose nie wiedziała gdzie jest. Otaczało ją tak wielu przeciwników, że nie widziała nic więcej. Nagle przed nią wyrosła jakaś postać.

Nie nosiła maski. Była to kobieta. Niewiele starsza od niej. Miała piękne hebanowe włosy i czarne, duże oczy. Rose ją znała.

To była Bellatrix Leastrange. Miała już na koncie wiele zabójstw. Była najwierniejszym sługą Czarnego Pana.

- Ooo, biedna szlama została sama. Co ty na to, żebyśmy się zabawiły? - spytała z demonicznym uśmiechem.

- Chętnie. Na pewno będzie wesoło - stwierdziła Blue.

- Crucio ! - krzyknęła niespodziewanie. Rose z łatwością odskoczyła i uśmiechnęła się. Zaczęły krążyć wokół siebie jak pragnące krwi zwierzęta. Wokół nich zaczął się zbierać spory tłum. Obie tak samo piękne i obie tak samo niebezpieczne.

Nagle Leastrange zaatakowała. Rzucała zaklęcie za zaklęciem. Atakowała z mściwym uśmiechem. Rose broniła się, śmiejąc. Coś się w niej stało. Czuła satysfakcję, wręcz potrzebę tej walki. Jakiś cichy głos podpowiadał jej, że to sprawia jej przyjemność.

- Tylko na tyle cię stać? - spytała Blue.

- Nawet sobie nie wyobrażasz na ile mnie stać. - Niespodziewanie zniknęła. Rose zaczęła się rozglądać dookoła. Po chwili dostała zaklęciem w plecy. Poczuła jak cała drętwieje.                                          
                                                                                                                       ><

Syriusz zobaczył, jak jego znienawidzona kuzynka pojawia się za plecami Rose i trafia ją jakimś zaklęciem.

Dziewczyna upadła na ziemię cała odrętwiała. Ruszył biegiem w tamtą stronę.

- Proszę, proszę. Zastanawiam się czemu myślałaś, że mnie pokonasz. Przecież jesteś tylko brudną szlamą. - Usłyszał głos swojej kuzynki.

- Kogo ja tu widzę - powiedział sarkastycznie.

Nie bał się jej. Nikogo się nie bał.

- No, no, no. Witaj kuzynie. Dobrze ci się żyje pośród szlamu? - spytała z mściwym uśmiechem. Była szalona odkąd pamiętał.

- Dobrze, ponieważ nie muszę użerać się z tobą.

- Masz rację, trudno jest spędzać czas z kimś o wiele lepszym od siebie - rzekła, a Śmierciożercy obserwujący to zajście zaczęli się śmiać.

- No tak, nie wiedziałem, że dałaś radę opanować trudną sztukę rzucania komuś zaklęcia w plecy - zadrwił.

- Odszczekaj to, albo ona zginie - krzyknęła i wycelowała różdżkę w odrętwiałą Rose. Syriusz wycelował swoją w Bellatrix.

- Nie odważysz się - powiedział przez zaciśnięte zęby. Leastrange wybuchła psychodenicznym śmiechem.

- Ja?! Ja się nie odważę?! Zabawny jesteś Syriuszku! - wrzasnęła, pokazując swoje równe białe zęby w uśmiechu.

- Nie odważysz się, bo jeśli to zrobisz znajdę cię nawet na końcu świata i zabiję - rzekł poważnie. Przestraszyła się tonu jego głosu, ale nie mogła pozwolić, by ktoś jej groził.

- To ja zabiję ciebie - szepnęła. Syriusz poczuł na plecach jakiś dziwny dreszcz. Coś jakby przeczucie. - Jeszcze pożałujesz, że ze mnie drwisz.

- Nie boję się ciebie. Jestem przekonany, że do śmierci mam jeszcze dużo czasu i umrę z uśmiechem na ustach. Mogę ci nawet obiecać, że w ostatnich chwilach mojego życia będę z ciebie drwił.

- Radzę ci nie obiecywać czegoś, czego nie będziesz w stanie zrobić - syknęła.     

- Nie martw się, dam sobie radę - rzekł. Bellatrix uśmiechnęła się drwiąco i zniknęła. Nie rozglądał się. Zamknął oczy i nasłuchiwał. Nagle za sobą usłyszał trzask. Odwrócił się szybko. Ich zaklęcia zderzyły się. Bellatrix próbowała wzmocnić jego siłę wypychając różdżkę do przodu, ale to nie pomagało. Syriusz po prostu stał i patrzył na nią. Nie robił nic, a i tak wygrywał.

Niespodziewanie powietrze jakby zgęstniało, a wszyscy Śmierciożercy złapali się za przedramiona. Tylko Bellatrix nie wykonała żadnego ruchu. Jedynie uśmiechnęła się pod nosem.

- Czarny Pan nareszcie się zjawił - szepnęła z fascynacją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top