Rozdział 4
Przy obiedzie wszystko wydawało się normalne. Glizdogon objadał się w najlepsze, Dorcas dyskutowała z Ann. Alice poszła się spotkać z jakimś Puchonem, Łapa podrywał panienki, Remus czytał książkę, a James jak zwykle próbwał umówić się z Lily, która go odtrącała. Dziewczyna postanowiła, że nie będzie wspominać co się kiedyś stało i będzie traktować Pottera jakby nie istniał.
- No Evans no, umówisz się ze mną? Weź coś powiedz. - Rogacz gadał tak już od dobrych piętnastu minut. W końcu Lily nie wytrzymała i chcąc nie chcąc odezwała się.
- A czy jesteś hipogryfem? - zapytała, a James jak i przyjaciele spojrzeli na nią zaskoczeni. Raczej nigdy nie interesowała ich rozmowa gdy Ruda odtrąca Rogacza. Ale teraz powiedziała coś dziwnego.
- Niee? - odpowiedział zbity z tropu James i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- No to masz odpowiedź. - odparła Evans i wróciła do jedzenia. Potter dopiero po chwili ogarnął o co jej chodziło i pacnął się w czoło.
No i jak to na Huncwotów, normalność nie może trwać wiecznie. Nagle ryba na talerzu McGonagall zaczęła krzyczeć!
- Nie jedz mnie! Proszę! - piszczała "nieżywa" ryba. Nauczycielka zrobiła wielkie oczy i odłożyła widelec na stół. - Jestem Severus.
Wszyscy z zaciekawieniem spojrzeli na stół nauczycielski. McGonagall wytrzeszczyła oczy i najpierw spojrzała na Snape'a, który ściął buraka, i dźgnęła rybę widelcem.
- Ej babo! Przecież ci coś mówiłem! - piszczała ryba.
- Słucham? - jąknęła Minewra. Huncwoci ryknęli śmiechem podobnie jak połowa sali. Lily patrzyła na Huncwotów wzrokiem bazyliszka.
- Czy ja mówię nie wyraźnie? - warknęła ryba miotając się po talerzu.
- No więc ee... Severusie... - zaczęła opiekunka Gryfonów.
- A tak w ogóle gdzie ja jestem? - nagle ryba zeskoczyła z talerza. - Czemu wy się wszyscy śmiejecie, co? Naćpaliście się glonami?
Teraz to już wszyscy pękali ze śmiechu, nawet Lily, pani prefekt naczelna.
- Potter! Black! Lupin! Pettirgrew! - ryknęła McGonagall zrywając się z miejsca i podchodząc do stołu Gryfonów. Huncwoci (oprócz Remusa), leżeli ze śmiechu na podłodze.
- Dlaczego moje nazwisko jest zawsze wymieniane jako pierwsze? - zapytał z niewinną miną James wstając z podłogi. Twarz nauczycielki była jeszcze bardziej czerwona.
- Szlaban! - wrzasnęła rozwścieczona.
- Przypominqm pani, że już dzisiaj dała nam pani szlaban. - powiedział Syriusz siadajac na ławce.
- Jutro też! - ryknęła.
- Jutro mamy u profesora Sluthgorna. - przypomniał jej Lupin.
- A pojutrze u pani Sprout. - James wyprzedził wypowiedź nauczycielki, która była jeszcze bardziej czerwona. Wzięła głęboki wdech i odeszła od stoły Gryfonów, a Huncwoci znowu ryknęli śmiechem.
★★★
- Jak ja ich nie nawidzę! - warknęła ponownie Lily szykując się do szlabanu.
- Przypominam ci, że to my wszystko wymyśliłyśmy, a oni dostali "za nas" szlaban. - powiedziała Dorcas biorąc płaszcz. Ich szlabanem miała nyć wycieczka do Zakazanego Lasu.
- Chodźmy, bo się spóźnimy. - pognała przyjaciółki Alice.
- A gdzie Katy? - zmarszczyła czoło Ann.
- A bo ja wiem. - wzruszyla ramionami Dorcas i w cztery wyszły do Pokoju Wspólnego. Huncwoci już na nich czekali.
- Witamy drogie panie! - wyszczerzył zęby Syriusz. Dziewczyny jednak nie podzielały ich entuzjazmu. Wyszli więc i udali się do chatki Hagrida.
- Cześć wam! - olbrzym machał im już z daleka.
- Cześc Hagridzie.
- Gotowi na przygodę? - uśmiechnął się gajowy zawieszając sobie kuszę na ramieniu.
- O ike nic nas nie zje. - burknęła Evans.
- Ehh... cholibka. Nie mówcie nikomu, ale to nie będzie szlaban, ale bardziej podchody. - Hagrid puscił do nich oczko, a oni spojrzeli na niego dziwnie.
- Jak podchody? - nie rozumiał Remus.
- To taka mugolska gra. - wyjasniła Lily. - Ale ja tez nie rozumiem, podchody zamiast szlabanu?
- Noo... Nikt nie musi o tym wiedzieć, prawda? A ja was za bardzo lubię. - uśmiechnął się olbrzym, a oni odwzajemnili usmich.
- To jak gramy? Chłopaki na dziewczyny? - zatarła ręce Dorcas z nadzieją, że i tym razem dokopie Huncwotom.
- Mam lepszy pomysł. Będą cztery grupki. Dobierzcie się w pary DAMSKO-MĘSKIE. - podkreślił wyraźnie Hagrid. Lily jęknęła, musi zrobić coś, by nie być z Jamesem. Rozejrzała się, wszyscy chodzili w tę i z powrotem i trudno było ogarnąc kto już ma parę a kto nie. Ann z Remusem, Alice z Peterem, Dorcas z Syriuszem... Cudownie... Lily został jedynie Potter. Przeklnęła go w duchu.
- Świetnie. Wszyscy mają parę? - zapytał po chwili olbrzym.
- Ja nie mam. - Lily podniosła rękę modląc się w duchu, by Potter miał już parę.
- Ja też nie. - odparł James.
- No to jesteście razem. I bez dyskusji. - dodał pospiesznie Hagrid zanim Lily zdążyła zaprzeczyć.
- Co mamy znaleźć? - zapytała Evans przesłodzonym głosem, którym próbowała zamaskować wściekłość.
- Nie powiem wam bo było by za łatwo. - uśmiechnął się olbrzym. - Sami musicie znaleźć wskazówki, są pochowane w lesie. Wasze woreczki z potrzebnymi rzeczami do dalszego szukania, będą zawsze w tym samym miejscu, więc zawsze weźcie TYLKO JEDEN woreczek. Zrozumiano?
Wszyscy pokiwali niepewnie głowami. Tylko Lily tak dokładnie wiedziała o co chodzi, bo pochodziła z mugolskiej rodziny. Uśmiechnęła się chytrze. Będą mieli za swoje, że muszę pracować z Potterem jak już wygramy. - pomyślała.
Ruszyli więc przez las. Lily bała się koszmarnie wszystkich zwierząt tutaj żyjących. Myślała, że Hagrid postradał zmysły karząc im samemu chodzić po tak niebezpiecznym lesie. Ale miała przy sobie Pottera. Na myśl o nim Evans prychnęła. Zapewne szybciej zwieje niż jej pomoże.
- Zobacz jak tu przyjemnie. Możemy to uznać za randkę? - wyszczerzył zęby James. Szedł sobie spokojnie z rękami w kieszeniach, jakby się niczego nie bał.
- Chyba sobie śnisz. - syknęła Lily zaciskając palce na różdżce. - Nie boisz się, że coś nas zaatakuje?
- Bać się? Czego? - prychnął Gryfon przeczesując sobie ręką włosy.
- Wszystkiego. - sapnęła Evans i przyspieszyła kroku. Irytowało ją zachowanie Jamesa. Jak wyjdą z tego cało, to będzie cud.
- Liluś idziesz w złą stronę. - usłyszała po chwili głos swojego towarzysza.
- Nie nazywaj mnie Liluś. - Lily próbowała zachować spokój. - I dlaczego niby w złą?
James pokazał jej palcem jakiś świecący punkt. Poszli powoli w tamtym kierunku i zobaczyli cztery pomarańczowe, błyszczące woreczki. James wyszczerzył zęby jeszcze bardziej, a Lily spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka. Otworzyła paczuszkę i przeczytała wskazówkę...
***********************
Jejku, kolejny rozdział xd przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale jakoś bardziej zajęłam się pisaniem mojego innego ff ;) obiecuję poprawę ;* ale jakoś na razie weny nie ma na Huncwotów xd
Pozdrowionka!! ♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top