Mecz Quidditcha.
#Teo#
Mamy czerwiec. A co jest w czerwcu? Koniec roku szkolnego? Tak ale mi nie o to chodzi? Wakacje ? Też ale to nie to. Mecz Quidditcha? Brawo! O to mi chodzi! Dzień przed zakończeniem Roku Szkolnego odbywa się mecz .Jako że James jest w drużynie to ja z Lili jesteśmy zobowiązane iść mu kibicować jako dobre przyjaciółki. Lili nie za bardzo chce iść na mecz ale za moją i Remusa namową jakoś się zgodziła. Nie mam nic do Quidditcha bo lubię czasem sobie w niego pograć . Ale bardziej wole szachy czarodziejów. Poszłam razem z Lili, Remusem,Arturem i Molly na trybuny trochę wcześniej żeby zająć dobre miejsca do obserwacji rozgrywki. Po paru minutach i reszta szkoły zajęła swoje miejsca czekając na mecz. Zauważyłam że grono nauczycieli już siedzi na swoich miejscach i czeka na Josha Jordana. Kiedy ten w końcu przybył profesor McGonagall zaczarowała megafon.
- Serdecznie witam wszystkich na finałowym meczu quidditcha! Dziś zmierzą się drużyny Gryffindoru oraz Slytherinu! W zakładach najczęściej obstawiany jest scenariusz, gdzie... E... w wolnych przypuszczeniach, pani profesor...
Tak czy siak, podejrzewamy, że Samantha, szukająca Ślizgonów złapie znicza, jednak zwycięstwo przypadnie Gryfonom! I tak trzymać! To znaczy... Ja wcale nie jestem stronniczy... Proszę zostawić mój megafon, pani profesor! Tak, dobrze, nie zajmuję się już wolnymi przypuszczeniami... Będę komentował fakty. Przynajmniej się postaram... Proszę tak na mnie nie patrzeć, pani profesor. - usłyszałam głos Josha Jordana jednego z Gryfonów przez magiczny mikrofon. Zaśmiałam się cicho z przyjaciółmi. Josh zawsze coś wymyśli.
#James#
Naciągnąłem rękawicę, prostując palce.
Za chwilę mamy rozegrać ostateczny mecz w tym sezonie. Droga do finału nie była prosta. Mało brakowało, a po drugim meczu nie wypadlibyśmy z rozgrywek. Wiele pracy kosztowało nas osiągnięcie zadowalającej formy i utrzymanie jej. Kontuzja jednego pałkarza, uszkodzenie miotły obrońcy oraz masa nauki wcale nie ułatwiały tego zadania.
- Wszyscy gotowi? – zapytałem, zerkając po twarzach zawodników.
- Mhm – mruknął niski, ciemnoskóry chłopak. Nie wyglądał na więcej niż czternaście lat, choć w rzeczywistości był w szóstej klasie. Cóż... najlepiej, aby szukający powinien być wątłej budowy ciała.
- Co wy tacy markotni?-zapytałem zdziwiony , naciągnęła na ramię opaskę z napisem „kapitan" i wykonałem parę skłonów w miejscu. Mój entuzjazm nie udzielił się jednak pozostałym.
- Nie markotni, tylko zdenerwowani, James - burknął Ted, podchodząc w stronę pozostałej części drużyny.
- Ej, spokojnie, to tylko gra - starałem uśmiechnąć się promiennie, jednak grymas jaki zagościł na mojej twarzy, nie wskazywał, abym tak myślał.
- Nie baw się w trenera marzeń – warknął szukający, opierając głowę na drugiej ręce.
- A ty nie bądź taki zgryźliwy, Ted - położyłem dłonie na mitle, taksując chłopaka wzrokiem. Atmosfera zdenerwowania jednak nie działała na nikogo korzystnie, wyglądało na to, że byli gotowi się pokłócić.
Do akcji postanowiła wkroczyć Anastazja, najmłodsza zawodniczka w drużynie. Grała na pozycji ścigającego. Była niska i krępej budowy ciała. Pucułowatą buzię okalały cieniutkie, popielate włosy sięgające za ucho. Mimo, iż nie wyglądała na sportowca z krwi i kości, nikt nie robił takich zwodów jak ona.
- Uspokójcie się. Jeśli koniecznie chcecie skakać sobie do gardeł, zróbcie to po meczu - spojrzała na nich wzrokiem pełnym dezaprobaty, jednak to wystarczyło. James westchnął głęboko, zaplatając ręce na piersi. Ted nie odezwał się już ani słowem.
- Dobra - ponownie zabrałem głos -koniec. Skupmy się teraz na meczu. Wszystkie urazy, przynajmniej teraz, odłóżmy na bok. Jesteśmy jedną drużyną, prawda?
- Prawda -przytaknął Paul, chłopak o wściekle rudych włosach, sięgających łopatek. Grał na pozycji ścigającego.
- To dobrze, bo już czas – odparłem zduszonym głosem, wskazując na zegar.
#Teo#
Siedziałam na trybunach jak na szpilkach. Kiedy rozległ się głos Josha spojrzałam na boisko.
- Jako pierwsza na boisku pojawia się drużyna Gryffindoru! Na czele James Potter, ścigający, kapitan drużyny i zarazem bardzo przystojny osobnik!
Ała! Proszę mnie nie grzmocić tiarą, pani profesor! Już dobrze, podaruję sobie te komentarze... Chociaż jako komentator jestem... Dobrze! Już wracam do przedstawiania drużyny. Za nią leci dwójka ścigających: Anthony Brown, który ostatnio był trochę nie w formie, Anastazja Taylor, dwunastolatka, ale jakie zwroty robi! Obok pętle robi Jerry Sztorm, oj coś ci ten manewr nie wyszedł, chyba powinieneś przejść na dietę... Proszę pani, ale co ja takiego robię!?
Za nimi leci George Hall, drugi pałkarz, a następni są Paul Robinson, obrońca oraz Ted Davies, cichy wielbiciel Teodory White, chociaż cholera ich wie...
Nie! Proszę zostawić ten megafon! Gdzie tu wolność słowa!? Pani profesor! Ale jak to zakaz wyjścia do Hogsmeade?... - usłyszałam i spaliłam buraka. Dotknęłam różdżką gardła i sprawiłam że było mnie słychać na całym boisku.
- Jordan do cholery jak cię dopadnę to suchej nitki nie znajdziesz! - krzyknęłam wkurzona.
-Sorka, Teo! Tylko nie zabijaj! - odpowiedział zdenerwowany ale z uśmiechem.
-Następnym razem się zastanów Josh bo cię dopadnę! - dodałam i zauważyłam że wszyscy się na mnie patrzą.
-Zrozumiałem Teo. A teraz wróćmy do gry.- zakończył a ja zdjęłam z siebie zaklęcie.
- Już są! - Lily wskazała ręką wyjście jednej z szatni, z której wyleciało siedem sylwetek w szkarłatnych szatach. Wszyscy lecieli w zwartym, ustalonym szyku, prezentując się przy tym doskonale. Pamiętam, jak Syriusz ostatnio wściekał się, że James jeden trening poświęcił na ćwiczenie brawurowego wejścia. Chociaż nie do końca byłam pewna, czy tu chodzi o prezentację, czy nadal ubolewa nad tym, że to nie on został kapitanem...
- Oni są, ale gdzie tych dwóch się zapodziało? - młody chłopak o jasnych włosach zrobił daszek z dłoni, zasłaniając oczy przed czerwcowym słońcem. Na jego zmęczonej twarzy pojawił się grymas wściekłości. A mówiłam im, żeby nie zaspali!
- Remus, ich strata, jeśli nie przyjdą – wzruszyła ramionami rudowłosa. – Potem będą musieli się tłumaczyć Jamesowi, bo przecież prosił, aby przyszli...
- To po co jak ten ostatni idiota położyłem się na tych miejscach, aby nam nie zajęli? - westchnął, skupiając wzrok na pętli wykonywanej przez Paula Robinsna. Jednak coś mu nie wyszło, a nogawka zaczepiła się o część witek.
- Przepraszam! Przepraszam! Proszę mnie przeprosić! Przepraszam! – usłyszeliśmy głos nad naszymi głowami. Nawet nie musieliśmy oglądać się, aby stwierdzić, że to Syriusz. Chłopak szedł z zawiązanym na czole szalikiem w barwach Gryffindoru, a za nim dreptał niepewnie Peter. Black nie przejmował się psioczeniem niezadowolonych trzecioklasistów, których rozpychał, starając dotrzeć na właściwe miejsce. Odniosłam wrażenie, że akurat przy nich najbardziej się rozpychał...
Z kolei Peter przepraszał nieśmiało każdego raz po raz.
- Co tak długo? – zapytał Remus, uprzątnąwszy torbę z zajętych przez niego miejsc.
- Peter nie mógł znaleźć skarpetki – Syriusz wyszczerzył zęby, wskazując na Pettigrew. Ten zarumienił się wściekle i uniósł nieco nogawki, pokazując skarpetki. Jedna była cała zielona, druga natomiast czerwona w różowe serduszka.
- Peter? Skąd ty masz tą drugą skarpetkę? - Lily uśmiechnęła się promiennie, zerkając na speszonego chłopaka. Glizogon wymamrotał coś pod nosem i spuścił głowę.
- Nie męcz go, to za trudne pytanie – wtrącił Syriusz.
- Głupi jesteś – warknęła Lily. Byłam pewna, że to obecność tych dwojga peszyła chłopaka...
- Patrzcie, Ślizgoni!– Remus wskazał na wyjście szatni po przeciwległej stronie boiska.
- Oto i są nasze wężyki! Tak, przepraszam pani profesor. Ślizgoni. Wylecieli chmarnie, gwarnie z wielkim hukiem. Najwidoczniej nie ćwiczyli żadnego wejścia. Wiadomo, to nie to co my, Gryfoni... Proszę zostawić megafon! Pani profesor! Tak, poprawię się... - znowu zaśmiałam się słysząc komentarze Jordana.
#James#
Uwielbiam to.
Łopot szaty na wietrze, szum w uszach, rozwiane włosy.
Wraz z odbiciem od ziemi uciekał w inny świat. Nie było w nim nauczycieli, sprawdzianów, ani codziennych zmartwień. Liczył się tylko ten sport.
Dzisiaj nie było inaczej. Gdy tylko znalazł się w powietrzu całą uwagę skupił na obserwowaniu warunków pogodowych, czy kondycji drużyny przeciwnej.
Niedobrze.
Steven Zabini, obrońca Ślizgonów, wydawał się być rozluźniony i zadowolony z siebie. Z takimi zawodnikami najtrudniej było grać. Znali swoją wartość, dając z siebie wszystko. A ostatnia brawurowa wygrana z Krukonami tylko podniosła ich na duchu. Wiedział, że mecz będzie ciężki. Obydwie drużyny szykowały się do niego od tygodni. Jeśli była zła pogoda, nie rezygnowałem z treningów. Zamykaliśmy się wtedy w jakiejś pustej klasie do znudzenia powtarzając wszystkie manewry. A ja to nie to, co nasz poprzedni kapitan Simon Szanzze, na którego wykładach można było przysypiać. Tak wczułem się w rolę, że za jakikolwiek przejaw ignorancji, kazałem pisać wypracowanie o omawianym manewrze.
Nie pomagały skargi u naszej opiekunki, profesor McGonagall. Nauczycielka zdecydowanie popierała moje metody treningowe .
Nie wyobrażał sobie, aby Ślizgoni mogli być lepiej przygotowani teoretycznie. W to nie wątpiłem. Jednak czas przełożyć teorię na praktykę...
Zrobiłem widowiskową pętlę, przelatując nad trybunami Gryfonów. Wychwycił kątem oka wielki transparent z napisem „Gryffindor na przód!". Zaśmiałem się, zniżając jeszcze bardziej lot. Morze szkarłatno-czerwonych barw przestało zlewać się w jedno. Teraz dokładnie widział rozetki, plakaty oraz szaliki. Wykonałem pełny obrót nad uczniami. Ci krzyknęli, uchylając głowy. Zdecydowanie za nisko leciałem.
Wiedziałem, że znowu oberwę za oderwanie się od ustalonego szyku. Jednak chęć zaimponowania, pokazania swoich umiejętności znowu zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem.
Wynikiem tej brawury został wielki guz, gdy wleciał w kij jednego z transparentów...
#Syriusz#
- A oto James Potter zarył łbem w drąg. Gratuluję precyzji. Tylko ostatni głąb dałby radę wycelować... Już nikogo nie obrażam! Nie! Ale nie rozumiem... Dlaczego pani się tak wścieka? Zostawmy temat Pottera, bo oto pan Wilson przymierza się do rozpoczęcia gry! - usłyszałem głos Josha i zacząłem się śmiać. Ten to zawsze ma pecha. Wyjąłem z torby łakocie i kremowe piwo . Dałem Remusowi czekoladę a Peterowi ciasteczka.
- Teo, Ruda chcecie? - zapytałem dziewczyn które obserwowały wszystko na boisku. Teo spojrzała na mnie i wzięła swoje ulubione cukierki.
-Dzięki. Lili chcesz coś słodkiego? - zapytała szturchając Rudą w ramię.
-Chętnie. - powiedziała a ja podałem jej torbę ze słodyczami żeby sobie wybrała co chce.
#James#
Anastazja podleciała do reszty zawodników, zajmując swoje miejsce w kole graczy.
- Gotowi? – usłyszałem głos sędziego, pani Hooch – Raz! Dwa!... Trzy!
Rozległ się gwizdek, a czerwona kula została wypuszczona w powietrze. W ułamku sekundy na stadionie zakotłowało się. W plątaninie zielono-czerwonych smug, na czele wyłoniła się sylwetka Jerry'ego. Anastazja nie czekała ani chwili dłużej, ruszyła do przodu na umówioną odległość. Poczułem rosnące podniecenie, a w uszach mi dzwoniło kiedy obserwowałem jak skręca w lewo i unika tłuczka. Dalej ją obserwowałem.
Do góry, ominęła ścigających drużyny przeciwnej i... Chwyciła kafla, podanego przeze mnie. Nie miała czasu radować się z tego faktu. Pierwsze punkty w meczu były niezmiernie ważne. Co tu kryć, nie byliśmy typowani do zwycięstwa. Musieliśmy uzyskać sześćdziesiąt punktów przewagi. A im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Widziałem jak zrobiła zgrabny unik, wyuczony na treningu. Nagle wszystkie manewry wykonywała automatycznie. Jakby miotła sama wiedziała, gdzie lecieć, a ciało samo z siebie przybierało odpowiednie pozy. Wyminęła wszystkich zawodników, nachylając się nad trzonem. Trybuny już dawno zlały się w jedną smugę, a jej oczy nie rejestrowały innego widoku, niż trzech obręczy z Andrew na przedzie. Cała wrzawa wydawała się głuchnąć, a przed nią były tylko bramki.
- Cóż za zacięta gra! Do bojuuuu! Anastazja leci prosto na bramki i... TRAFIA! Co za dziewczyna, a jaki talent! Najmłodsza w drużynie, potrafi utrzeć nosa! No dobrze, pani profesor. Skupiam się na dalszej grze... - usłyszałem z trybun.
Zawyłem radośnie, wywijając młynka pałką. Pierwsze punkty należą do nas! Wszystko układało się po mojej myśli. Jeśli dalej tak pójdzie, zdobędą puchar.Lecz to dopiero początek.
- James! Nie śpij, do cholery! – krzyknął Geroge, przelatując obok. Warknąłem coś pod nosem, wyraźnie niezadowolony, że to mnie poprawiają. Spojrzałem w kierunku, w którym leciał chłopak. Szybko przeanalizowałem całą sytuację. Pałkarze Slytherinu widowiskowo odbijali pałkami tłuczka, zbliżając się w stronę ścigających z mojej drużyny. To był jeden z tych manewrów, który nigdy im nie wychodził. W najlepszym wypadku jeden z zawodników dozna lekkiego uszczerbku na zdrowiu lub...
Poderwałem miotłę, zmieniając kierunek lotu. Nie pozwolę wyeliminować kogokolwiek z gry. No, chyba że z drużyny przeciwnej... Mocno zaciskane palce na kiju zaczęły blednąć. Przyśpieszyłem tak bardzo, na ile było to możliwe na Nimbusie 1000. Wyminąłem szybko pozostałych zawodników, zbliżając się do pałkarzy drużyny przeciwnej. Dostrzegłem, jak wskazują głową, na kogo przypadnie atak. Jerry. Nazywany przez inne drużyny „Najsłabszym Ogniwem Gryffindoru". Strzały oddawał celne i poprawne, jednak z umiejętnościami latania na miotle było nieco gorzej. Czasem ledwo się utrzymywał, co stanowiło wspaniały cel dla drużyny Ślizgonów. Gdy Ślizgoni byli już naprawdę blisko, zanurkowałem w dół. Raz kozie wio. Albo widowiskowo przerę akcję albo zrobię z siebie idiotę. Ślizgońskim pałkarzom znikłem na chwilę. Podejrzewali, co zamierzam zrobić, jednak nie wycofają się. Długo ćwiczyli ten manewr, a to co miałem zamiar zrobić było wręcz szalone. To oni mieli większe szanse. W jednym momencie usłyszeli świst wiatru obok siebie. niemalże pionowo leciałem w górę. Zatoczyłem wielką pętle, w której znaleźli się środku. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Gdy tylko na chwilę wytrąciłem pałkarzy z równowagi, wleciałem od przodu wprost na nich. Tłuczek, który w tym momencie przelatywał pomiędzy zawodnikami, został wybity z niesamowitą siłą w powietrze. Słyszałem szpetne przekleństwa Ślizgonów, jednak nie przejmowałem się zbytnio nimi. W gorszym stanie był mój żołądek. Po co tyle jadłem na śniadanie...
- Uuuu... Czy mi się wydaję, czy James, kapitan Gryfonów, zwymiotował? Oj, niedobrze. W Gryffindorze chyba brakuje rezerwowych... Ale co ja widzę!Szukający Ślizgonów dostrzegł znicz! A niech cię... Już się hamuję. Przepraszam. - Jordan nie szczędził komentarzy. Dopadnę go po meczu. Ted zauważył jak szukający drużyny przeciwnej zobaczył znicz. Zbyt wcześnie. Gdyby sam teraz próbował go złapać, przegraliby. Potrzebowali jeszcze co najmniej dziesięciu punktów. Jedynym możliwym w tej sytuacji wyjście było zablokowanie przeciwnika. I tak też zrobił. Widziałem jak ruszył za Ślizgonem, przylegając do miotły całym ciałem. Nie dbał o to, że leciał wprost na słupki. Byleby mu przerwać...
- Co za mecz! Dopiero kilka minut, a tu taka akcja! I... TAK! Gryfoni zdobywają punkty! Czyżby pojawił się znicz? - Jordan znowu nadawał. Nie dziwię się że to jego wybrali na komentatora.
Poczułem niebywałą euforię. Zrównali! Ha, teraz mógł sam próbować łapać znicz. Teraz mieliśmy znowu szansę na puchar...
- Ale ścigający Ślizgonów nie dają się zaskoczyć. W ułamkach sekundy lecą wprost na bramki przeciwników... Ted coraz bliżej znicza... I... Dziesięć punktów dla Slytherinu! Zaraz ! James Potter zdobył kafla i przerzucił go przez środkową obręcz i spadając z miotły zdobywając 20 punktów! A Ted złapał znicz... Cholera jasna! Proszę pani, wygraliśmy, jak ja mam się inaczej wyrażać? A do diabła z bez stronniczością... - usłyszałem zanim pochłonęła mnie ciemność.
#Teo#
Widziałam jak James spada z miotły a nasi wygrywają. Jak najszybciej zeszłam z trybun razem z przyjaciółmi i pobiegłam do nieprzytomnego Pottera. Za pomocą magicznych noszy pobiegłam z nim do SS.
-Madam Pomfrey! Madam! - krzyczałam jak wpadłam do skrzydła.
- Drogie dziecko co się stało?- zapytała kobieta.
-James spadł z miotły podczas końcówki meczu. - powiedziała Lili.
- Na Merlina połóż go tutaj Teo.- Powiedziała i wskazała mi łóżko na którym delikatnie ułożyłam Jamesa. Pani Pomfrey coś tam mruczała pod nosem celując różdżką w Jamiego. Zapewne sprawdza jego stan.
-Nic mu nie będzie ?- zapytał Syriusz kiedy kobieta skończyła.
-Ma złamaną rękę i lekki wstrząs. Parę eliksirów i będzie zdrowy jak ryba.- odpowiedziała zapytana.
- A kiedy się obudzi? - zapytał Peter.
-Niedługo powinien. Teraz musi odpoczywać. Dajcie mu już spokój dzieciaki i idźcie do swoich dormitoriów. Możecie do niego zajrzeć po kolacji.- powiedziała madam Pomfrey a my posłusznie wyszliśmy ze skrzydła szpitalnego z niecierpliwością czekając do kolacji.
#Syriusz#
Szedłem z przyjaciółmi na kolacje najszybciej jak było można. Po zjedzeniu choć odrobiny posiłku pobiegliśmy do SS. Kiedy wpadłem do środka i reszta ze mną o mało co nie wylądowałem na podłodze. James Potter Idiota Roku szczerzył do nas swoje kły . Teo i Lili pobiegły do niego i rzuciły mu się na szyję płacząc.
- Ty tępy idioto nie strasz nas tak!- krzyknęła Teo ocierając łzy.
- Ja rozumiem że chcesz się popisać i tak dalej.Ale na cenę swojego życia to już przesada Potter! - syknęła Ruda tłukąc go palce w pierś.
-Przepraszam was dziewczyny to nie było planowane.- powiedział cicho a dziewczyny tylko westchnęły i przytuliły go jeszcze raz. Znając James to pewne w duszy skacze jak mała dziewczynka ze szczęścia że Ruda go przytuliła. Zaśmiałem się i podszedłem do przyjaciela.
- Stary jak wykręcisz mi jeszcze raz taki numer to osobiście cię uduszę. - powiedziałem i przybiłem z nim żółwika.
- To się już chyba nie powtórzy .- powiedział powoli.
-Chyba?! - wykrztusił Remus.
- No dobra! Postaram się . Ale niczego nie obiecuję. - dodał widząc złe miny Remusa , Lili i Teo
- No ja myślę Potter.- syknęła Teo zwracając się do niego po nazwisku zawsze jak ją czymś wnerwi.
-Jutro koniec roku. - powiedział cicho Peter.
- Jak ten czas szybko leci. - skomentowała Ruda.
- Prawda. SUMy napisane, teraz tylko czekać na sowę z wynikami.- powiedziała z uśmiechem Teo.
- Jesteśmy coraz starsi. - dodałem z uśmiechem.
- Będziesz na zakończeniu?- zapytał Remus Jamesa.
- Pomfrey mówi że na śniadaniu już będę. - dopowiedział.
-W takim razie zostaniemy z tobą do puki nas nie wygonią. - zdecydowałem i zaczęliśmy gadać i żartować o wszystkim i o niczym. Około godziny dwudziestej drugiej madam Pomfrey kazała nam iść do swoich pokoi. Śpiący podreptałem do pokoju wspólnego i pożegnałem się z dziewczynami.
- Dobranoc chłopaki. - powiedziała Teo.
- Dobranoc. - powiedzieliśmy Hurem i weszliśmy do swojego Dormitorium gdzie padłem jak kawka na łóżko . Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, pomyślałem i zasnąłem.
#Teo#
Kiedy rano wstałam z radością ubrałam się w swoje codzienne ciuchy i z uśmiechem na ustach poszłam z przyjaciółmi na śniadanie. I jednocześnie Zakończenie Roku. Usiedliśmy wspólnie obok uśmiechniętego Jamesa którego przytuliłam z całej siły że aż jęknął. Zaśmialiśmy się cicho i zaczęłam obserwować wszystkich w sali. Uczniowie klas pierwszych, przekraczając pierwszy raz tereny Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, wątpili zwykle w słowa klas starszych, jakoby następne siedem lat edukacji miało skończyć się w mgnieniu oka. Teraz jednak, zasiadając przy stołach wraz z tegorocznymi absolwentami, świadomi tego jak mignął im wręcz ostatni rok, zdecydowanie zbyt krótki na tak kolosalną liczbę nowych doznań, powoli zdawali sobie sprawę z tego, że czas faktycznie płynął szybko i nieubłaganie. Oni jednak mieli w tej kwestii najmniej zmartwień , nie czekały ich jeszcze żadne ciężkie wybory i staże, nie czekała ich dorosłość i związane z nią obowiązki, wyniki egzaminów, odznaki prefektów w kopertach wraz z wyprawką na nowy rok szkolny, ani presja zdobycia pucharu Quidditcha. Te sprawy bowiem, w całej swej okazałości, Los postanowił ofiarować ich starszym kolegom. Zakończenie roku szkolnego było sprawą ciężką również ze względu na pożegnania. To dzisiaj w wielu oczach już teraz widać było łzy rozstania z najlepszymi przyjaciółmi. Nie wszyscy dołączą przecież do reszty w roku przyszłym, a poza tym, ze względu na odległości pomiędzy domostwami poszczególnych uczniów, dla wielu z nich, szczególnie mugolaków, dwa miesiące wakacji oznaczały również dwa miesiące wyrwania ich ze świata magicznego, tak odległego od codzienności przy niemagicznych rodzicach. Duchy gawędziły wesoło z każdym, kto je zaczepił, a Irytek dzielnie ciągał za kiteczki krukonek, przerywając tylko po to, żeby rzucić w profesora Filficka suchym chlebem, kiedy ten próbował go w nieudolny sposób powstrzymać. Nauczyciele snuli już plany na zasłużone urlopy, a dyrektor spoglądał na wszystkich jedzących ostatnią w tym semestrze kolację. Wreszcie, stwierdziwszy, że nie ma już po co trzymać wszystkich w napięciu, otarł usta haftowaną chusteczką, spojrzał na nauczyciela obrony przed czarną magią i wstała, sprawiając tym samym, że ucichło wiele rozmów i żadna z tych, które się ostały nie wychyliła się ponad granicę dopuszczalnego szeptu. Dumbledore stanął spokojnie na przygotowanej wcześniej mównicy.Przejechał spojrzeniem po rzędach wpatrzonych w nią oczu.
- Witam was wszystkich moi drodzy, na ostatnim dniu tego roku szkolnego. Zanim jednak zacznę rozczulać się nad historiami tego roku, wypada mi, zgodnie z tradycją udekorować salę. - Mówiąc to uniósł w górę różdżkę, sprawiając, że z gwiaździstego sklepienia opadły i zawisły nad głowami zgromadzonych w sali osób czerwono-złote proporce, a także, ku zdziwieniu niektórych, wszak była to nowość - kilka małych flag Gryffindoru, by uczcić ich zwycięstwo w walce o puchar Quidditcha. Poniosły się oklaski, kilka entuzjastycznych gwizdów i okrzyków triumfu i mamrotanie domów przeciwnych.
-Żeby nie przedłużać powiem wszystko w skrócie. Puchar Quidditcha otrzymuję Gryffindor!! Za poświęcenie Pana Pottera! Wielkie brawa! A teraz punkty zdobyte przez domy. 234 dla Slytherinu! 290 dla Hufflepuffu! 310 dla Revenclaw! 390 dla Gryffindoru! Brawa dla domu lwa a zwłaszcza dla Teodory White, Lili Evans i Remusa Lupina którzy jako jedyni zdobyli największą ich ilość. Brawa!! - powiedział dyrektor i cała sala lśniła w złocie i czerwieni. Zadowoleni z wygranej krzyczeliśmy najgłośniej. Po całej wrzawie nadszedł czas pożegnań. Niektórzy się teleportowali do domów a niektórzy szli na pociąg. Poszliśmy wszyscy na stację ze swoimi kuframi i wsiedliśmy do pociągu.
- To gdzie spędzacie wakacje? - zapytał nas Remus.
- Ja i Lili jedziemy do niej. Jej rodzice prowadzą stadninę koni. - powiedziałam z uśmiecham a Lili przytaknęła.
- My z Jamesem idziemy na ryby z jego tatą.- powiedział Syriusz.
- Ja jadę do Włoch z mamą.- pochwalił się Peter.
-A ty Remusie? - zapytałam przyjaciela.
- Jedziemy z mamą w góry. - odpowiedział z uśmiechem.
Śmialiśmy się i żartowaliśmy całą drogę do Londynu. Kiedy się pożegnaliśmy z wszystkimi przyjaciółmi i znajomymi ,a nie obyło się bez łez razem z Lili skierowałam się w kierunku jej rodziców którzy czekali na nas przed magiczną stacją. Zapowiadają się wspaniałe wakacje.
###########################
W rozdziale jest razem 3520 słów. Macie tutaj rozdział taki bonusik ode mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top