Hulaj dusza, piekło istnieje
Są takie wieczory, których się nigdy nie zapomina. Są jednak noce, które giną w swoim mroku, aby nie wyszły na jaw jej sekrety.
Czy to był wieczór, czy noc?... Nieważne. Panowała ciemność i, mimo pobliskiego mostu, cisza. Jedynym odgłosem, jaki słyszała, to chrzęst żwiru a czasem trzask łamanych gałęzi pod jej stopami.
Nie przeszkadzało jej to, lubiła samotne spacery. Tym razem zdecydowała się na ten mały lasek nad rzeką, do którego często zaglądała, ale nigdy w nocy. W dzień alejka, którą właśnie szła, była uczęszczaną ścieżką przez rowerzystów i spacerowiczów, ale teraz idąc po ciemku, kobieta czuła, że zagłębia się w zupełnie inny świat, w którym panuje to, co się chowa w cieniu drzew i gęstych zaroślach. Nie zapaliła latarki, więc korzystała tylko z niewielkiej ilości światła, które przepuszczała korona lasu, ale nawet to nie pozwalało jej dobrze widzieć drogi i w ten sposób coraz głębiej zagłębiała się w ciemność.
W pewnym momencie zauważyła, że przed nią unosi się mały punkcik światła. Był daleko i ledwo widoczny. Na początku pomyślała, że to świetlik, ale przecież te zwierzęta nie emitują tak chłodnego i nieruchomego światła. Po krótkim zawahaniu się kontynuowała jednak swoją wędrówkę, nie odrywając jednak wzroku od tego tajemniczego światła. Ciągnęło ją jak ćmę do ognia, a mimo że w głowie przypominały jej się historie o rybach, co w głębinach oceanu wabią swoją ofiarę światłem, dalej szła jak zaklęta. Po kilku krokach zauważyła, że jest ono zielone. Myślała, że jeszcze ma kilkadziesiąt metrów do jego źródła, ale gdy po chwili wyszła na małe przejaśnienie między drzewami zobaczyła, co ją tak bardzo zaintrygowało.
Była to hulajnoga.
Niemal się uśmiechnęła na jej widok. Czarny pojazd stał na brzegu ścieżki, zlewając się z cieniem i dalej świecił swoim zielonym światłem. W drodze do lasku kobieta widziała vana, do którego, jak się domyślała, pakowano zużyte hulajnogi po całym dniu, aby je z powrotem naładować i mogły służyć tysiącom leniwych, ale rozrzutnych ludzi. Mimo wszystko zdziwiło ją to, że ta hulajnoga nie została zabrana z pozostałymi. Dalej też odczuwała potrzebę zbliżenia się do niej oraz przyjrzenia się jej z bliska.
Podeszła do pojazdu i dotknęła kierownicy. Zobaczyła, że nadal jest naładowany i że ktoś zostawił kilkadziesiąt metrów do wykorzystania. Nigdy nie korzystała z takiego środka transportu, ale skoro jest taka możliwość i to za darmo, to chyba nie zaszkodzi spróbować? Spojrzała na licznik: dwieście metrów do zużycia. Idealnie, aby dojechać nad rzekę. Schowała nóżkę podtrzymującą hulajnogę i zaczęła jechać w mrok.
Na początku się zdziwiła, że zamontowano światła na kierownicy, ale zauważyła, że już nie jest tak ciemno, jak było, gdy wychodziła z domu. Wyglądało, jakby za godzinę miało świtać. Ucieszyła się, że będzie mogła podziwiać wschód słońca nad rzeką i zaczęła jechać jeszcze szybciej. O ile wcześniej była w melancholijnym nastroju, to teraz czuła tylko podniecenie wynikające z szybkiej jazdy. Jej włosy powiewały na wietrze, dzięki czemu czuła się wolna jak ptak. Nie musiała już się martwić o nic, liczyło się tylko to, co jest przed nią: prosta droga, która stawała się coraz jaśniejsza.
Właśnie dojechała do końca i zobaczyła rzekę. Była piękna. Patrząc na nią, można było dostrzec wszystkie kolory: od ciemnego granatu nocy przez różowe wstęgi odbitych chmur aż po olśniewające błyski pierwszych promieni słońca. Przez dłuższą chwilę tak stała zapatrzona w wodę, ale gdy już chciała zejść z hulajnogi, zauważyła, że droga się nie kończy, ale ciągnie się dalej dzięki nowemu mostowi, którego wcześniej nie widziała. Zobaczyła jeszcze na licznik, ale on jakby zatrzymał się na dwustu metrach. Darmowa przejażdżka w nieznane była zbyt kusząca, aby zrezygnować. Jeżeli ktoś był na tyle głupi, żeby zostawić taką hulajnogę, to nie jej wina i może wykorzystać. Najwyżej jak wróci to odstawi ją na miejsce. Odepchnęła się nogą i pojechała w stronę mostu.
Gdy przejechała kilka metrów na kładce, poczuła, że coś nie gra. Słońce znajdowało się nad nią, jakby był środek dnia, panował straszny upał, a końca mostu nie było widać, chociaż rzeka nie była taka długa. Chciała zawrócić albo przynajmniej się zatrzymać, ale ani pojazd się jej nie słuchał, ani nogi, które były przytwierdzone do hulajnogi. A jak spróbowała oderwać ręce od kierownicy, zobaczyła tylko, że jej dłonie zaciskają jeszcze mocniej i wciskają gaz. Mogła tylko rozejrzeć się dookoła, ale widok był przerażający. Zamiast wody zobaczyła rzekę pełną ognia, a w nim swoich znajomych. Najpierw to byli nic nieznaczący ludzie z pracy czy studiów, ale im dłużej jechała tym bardziej osoby były jej bliższe. Czy to była dziewczynka, której przez trzy lata udzielała korepetycji, czy to kolega, w którym się podkochiwała w liceum, czy to był jej rodzony brat, którego podziwiała i kochała. Wszyscy byli w ogniu, a ich krzyki bólu i cierpienia rozdzierały jej serce.
Nie rozumiała, dlaczego i jak to się wszystko dzieje. Przecież tylko wjechała na most. Dlaczego się to jej dzieje? Czy to koszmar? Czy to kara za coś, co zrobiła?
Poczuła, że zwalnia. Przed sobą zobaczyła stojące w półkręgu postaci. Wyglądały, jakby właśnie na nią czekały. Nie była w stanie określić, jak wyglądają,oprócz tego, że miały wysokie sylwetki przykryte purpurowymi pelerynami z naciągniętymi na twarz kapturami. Jak dojeżdżała na środek zgromadzenia, krzyki nie ustawały, a wręcz się nasilały. Jedna z istot wysunęła się z kręgu, zmierzając w stronę kobiety. Wrzask cierpienia osiągnął już takie crescendo, że już nie wiedziała, czy ten dźwięk wydobywa się z zewnątrz, czy od niej samej. A zakapturzona postać dalej się zbliżała, a hulajnoga dalej jechała.
Przez głowę przeleciała jej myśl, że zaraz się zderzą, ale istota w purpurze wyciągnęła swoją kościstą, nienaturalnie bladą dłoń i dotknęła czoła kobiety. W tym momencie wszystko ucichło.
Cisza. Taka jaka była w alejce.
Tak nagle odzyskała władzę nad swoim ciałem, że uderzyła kolanami o ziemię, upadając ze zmęczenia. O dziwo, klęczała teraz na asfalcie. Chciała płakać, ale łzy wyschły. Spróbowała mrugnąć, aby zwilżyć swoje oczy, ale najmniejszy ruch powiek był zbyt bolesny. Nigdy też nie czuła takiej suchości na języku. Nawet próba podniesienia się spełzła na niczym. Nie miała siły. Głowa zaczęła ją boleć, a każdy fragment skóry parzył, jakby była na patelni. Nawet dotyk ubrań sprawiał jej ogromne katusze. Czuła przy każdym oddechu, że jest coraz trudniej.
Z wielkim bólem opadła bokiem na asfalt. Już nic nie widziała, ale jeszcze nie omdlała. Dalej była przytomna. Przestała nawet już czuć ból. Ze zmysłów został jej już tylko zapach.
Ostatnie, co poczuła, to zimne powietrze z nutką wilgoci lasu, której jej tak bardzo brakowało. Potem wszystko odeszło.
Nie znosiłem tej pracy.
Nie miałem wyboru. Nie chciałem skończyć tak jak oni. Jednak ja bym nie miał łaski przeżycia tego jako snu. Nie, najpierw zmusiliby mnie, abym dotknął tego potwora, gdy byłbym całkowicie przytomny.
Ha! Że też na postać wybrał on taki zwykły przedmiot jak hulajnoga. Najpierw wabił ofiarę swoim światłem, a gdy tylko dotykała go, te monstrum dawało piękny sen w zamian za energię życiową. Tak... Wystarczyło tylko muśnięcie, aby skończyć tak jak ta kobieta. Całkowicie wysuszona i ograbiona ze wszystkiego, co miała. Normalnie bym nie był w stanie rozpoznać ludzi tylko po kościach, które pozostawia te diabelstwo (ciekawe, dlaczego tylko ich nie chce?), ale tylko ją widziałem z vana, jak schodziła do alejki.
Chroniony grubymi rękawicami zabrałem to, co z jej zostało. Trochę mi jej było szkoda, ale to nie był mój pierwszy raz, jak wykonywałem tę pracę. Człowiek się uodparnia po jakimś czasie. Nie miałem innego wyboru. Nie miało znaczenia, kto był moim pracodawcą, ale to, co mu służyło... A może oni mu służyli? Nie wiedziałem, lecz nie chciałem tak umrzeć.
Została tylko praca.
Reszta niech zniknie w tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top