Rozdział 40

Tobias POV

Budzę się w swoim łóżku. Okropnie boli mnie głowa i mam wrażenie, jakbym o czymś zapomniał. Pamiętam jednak o Toby'm, dlatego zrywam się na równe nogi i zaczynam szukać go po całym mieszkaniu. Znajduję go z Lily, która pomaga mu w jedzeniu.

- No nareszcie - wita mnie narzeczona, uśmiechając się. Kiedy jednak jej się dłużej przyglądam, zauważam, że jest czymś podekscytowana.

- Długo spałem? Zupełnie nie pamiętam powrotu do domu.

- W powietrzu znowu coś wisi. Wiesz, coraz częściej zastanawiam się nad wyprowadzką...

- Nie ma mowy - mówię stanowczo. - Chicago to nasz dom. Inni mogą wyjeżdżać, bo przecież nie chce im się walczyć o to, co do nas należy.

- Czasami po prostu musimy się odciąć od przeszłości i iść dalej. Pomyśl o sobie, o mnie i o naszym dziecku, a nie o wspomnieniach, które cię tutaj trzymają.

Nawet jeśli Lily ma rację, nie chcę tego do siebie dopuszczać. Czuję się tak, jakbym miał dwa życia - w jednym jestem narzeczonym Lily, czekamy na pojawienie się na świecie naszego dziecka. W drugim jest Toby, którego dopiero poznałem i Tris, która dobrowolnie oddała się w ręce Agencji i być może czeka na nas i ma nadzieję, że i tym razem uda nam się ją uratować.

Dlatego nie mogę wyjechać. Muszę być blisko, w razie czego... móc szybko zareagować.

- Tutaj jest nasz dom - powtarzam z naciskiem. - I koniec tematu.

- Ale większość już...

- Nie przeprowadzamy się.

Mały Toby obserwuje nas, ale nie wygląda na szczególnie zaciekawionego. Jest bardzo podobny do Tris, co wcale mi niczego nie ułatwia.

- Świetnie - Lily prycha i wciska mi miskę z jedzeniem, po czym wychodzi.

Wzdycham i kończę karmić synka. Niepokoi mnie jego obojętność na wszystko, ale mam nadzieję, że z czasem oswoi się z nową sytuacją.

***

Po trzech tygodniach sytuacja wygląda podobnie. W mieście pozostało już niewiele osób, Lily wścieka się na mnie, że nie mam zamiaru wyjechać, a mój syn nadal milczy. Nie śmieje się, nie płacze, nie zachowuje się jak typowe dziecko w jego wieku. Nie żebym miał o nich jakąś dużą wiedzę, ale widziałem takie dzieci. Są pełne życia i energii, biegają, bawią się, śmieją. Toby tylko siedzi i na nas patrzy, nie rusza zabawek, nie okazuje żadnych emocji.

To jeszcze bardziej wzmaga we mnie nienawiść do Agencji. Co oni z nim zrobili, że się tak zachowuje? Jakby go wytresowali na robota bez jakichkolwiek uczuć.

- Toby, czy ty umiesz mówić? - Pytam zrezygnowany. - Rozumiesz, co do ciebie mówię?

Chłopczyk nawet nie fatyguje się, żeby pokręcić lub pokiwać głową.

- Cholera - przeklinam. - Może się pobawimy, co? - Wciskam mu do rączki auto i sam biorę jeden. - Widzisz? Możemy się nimi bawić.

Toby nic sobie z tego nie robi. Odkłada auto i znowu patrzy przed siebie. Z bezsilności mam ochotę rwać włosy z głowy. Chce mi się wyć. Co mam zrobić, żeby dotrzeć do tego dziecka? Co mu się stało? Gdy spotkałem go w bazie wojskowej, z jego twarzy dało się jeszcze cokolwiek odczytać, ale teraz... Teraz zachowuje się jak maszyna.

Wyciągam z kieszeni dzwoniący telefon i odbieram.

- Halo?

- Wyjdź szybko na zewnątrz - mówi Christina. - Na pewno zaciekawi cię nowy komunikat Agencji.

Rozłącza się. Biorę na ręce Toby'ego i wychodzę pospiesznie na zewnątrz. Lily jest w pracy, więc być może tam obejrzy komunikat.

Szukam wzrokiem Christiny, po czym podchodzę do niej.

- Co jest? - Pytam, a ona bez słowa wskazuje na jeden z publicznych monitorów. Obraz przedstawia trzy osoby - na środku dyrektor Agencji, David, po jego lewej Caleb Prior, a po jego prawej... Tris. Wcale nie wygląda na zaniedbaną, czy maltretowaną testami. Przeciwnie, wygląda bardzo dobrze.

- Mieszkańcy Chicago - zaczyna Tris, uśmiechając się. - Chciałabym was poinformować, że poszukujemy młodych i zdrowych kobiet, które zechciałyby podjąć z nami współpracę. Oferujemy bardzo dobre i godne warunki. Działamy w imię wyższego dobra, macie okazję przyłączyć się do czegoś naprawdę wielkiego. Chicago nie jest już miastem, w którym powinniście zostać. Stopień skażenia wciąż rośnie, jeżeli w najbliższym czasie się nie przeprowadzicie, wasze organizmy tego nie udźwigną. Rozchorujecie się, aż w końcu nie będzie już dla was ratunku. Skończy się to śmiercią. Znacie mnie. Jestem Beatrice Prior, byłam jedną z osób, która wyzwoliła to miasto. Z pewnością nie chciałabym was oszukać, zależy mi tylko na tym, żebyście byli bezpieczni. Agencja zapewni wam nowe miejsca do zamieszkania. Czekamy na was.

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top