Rozdział 15

Tris POV

Nie mam pojęcia, gdzie jestem. Jak długo tu jestem. Wszystkie dni zlewają się w jeden niekończący się koszmar. Codzienne badania, eksperymenty, pobieranie próbek DNA, tak wygląda moja rzeczywistość od chwili, w której wydobrzałam po postrzeleniu mnie przez Davida.

Ile już tu jestem? Rok? Dwa? Pięć?

W moim „pokoju" nie ma nawet okna. Nie potrafię określić, kiedy jest noc, a kiedy dzień, dlatego śpię kiedy tylko mogę. Często cierpię na bezsenność i wtedy potrafię długi czas wgapiać się w szary sufit. Na początku moje myśli zajęte były Tobiasem i ogromnym poczuciem winy. Obiecałam mu przed pożegnaniem kilka rzeczy i złamałam obietnicę. Na pewno powiedzieli mu, że umarłam. Czy jestem w stanie sobie wyobrazić ból, który musiał czuć? Z pewnością nie. A on nie byłby w stanie wyobrazić sobie mojego bólu. Chciałabym, żeby dowiedział się, że żyję, ale to niemożliwe. Zostałam więźniem kogoś znacznie gorszego niż naukowcy z Agencji. Teraz już nabrałam pewności, że wolałabym wtedy zginąć od postrzału. Na początku miałam promyk nadziei, że być może ktoś mi pomoże i uda mi się wrócić do Chicago. Jednak teraz już wiem, że spędzę tu resztę życia, balansując na krawędzi szaleństwa, które już dyszy mi w kark jak bestia, która zaraz rzuci się na swoją ofiarę.

Jednak jakoś przetrwałam. Przed kompletnym szaleństwem chronią mnie wspomnienia i wyobrażanie sobie, że Tobias dowiaduje się, że tu jestem. Wymyśla plan jak mnie odbić i robi to. Jestem wolna.

Uśmiecham się gorzko i wstaję z twardej pryczy. Nie mam tutaj nawet lustra, od dawna nie widziałam swojego odbicia. Wiem jedynie, że moje włosy odrosły. Skóra, która tak długo nie widziała słońca, jest szara, jak niegdyś moje ubranie w Altruizmie. Traktują mnie jak obiekt, a nie jak człowieka. Nie dostaję normalnego jedzenia - jestem karmiona dożylnie. Nikt ze mną nie rozmawia, nikt się nie uśmiecha. Jedyne na czym im zależy jest moja wyjątkowa niezgodność.

Staję przy drzwiach i usiłuję usłyszeć cokolwiek, ale moje próby są daremne - wydaje się jakby całe pomieszczenie było wygłuszone, tak, aby nie mógł tu dotrzeć nawet najmniejszy dźwięk. Światło jest tak ciemne, że ledwie widzę. Nie wiem dlaczego tak bardzo zależy im na utemperowaniu moich zmysłów. Czasami dotykam czegoś i zastanawiam się, czy to czuję. Rzeczywistość miesza się z moimi snami, bywają dni, że nie potrafię odróżnić snu od tego, co dzieje się naprawdę.

Kiedy wychodzę na badania, moje oczy bolą od ostrego światła, a uszy pękają nawet gdy ktoś odezwie się szeptem, nie mogę znieść zapachu naukowca. Zdążyłam odzwyczaić się od wszystkiego, co ludzkie, normalne.

Kładę się z powrotem na łóżku, zwijając się w kłębek. Moje ciało jest wątłe, ubranie, w którym zostałam tu przywieziona po postrzeleniu, szpitalne spodnie i koszulka wiszą na mnie jak na wieszaku. Zawsze byłam chuda, ale jestem pewna, że nigdy tak jak teraz. Nie mam lustra, ale widzę jak moja skóra napina się na kościach.

Zastanawiam się czasami, kiedy przestanę być im potrzebna. Kiedyś marzyłam o tym, żeby się stąd wydostać i wrócić do Chicago. Do Tobiasa.

Teraz marzę jedynie o tym, żeby ten koszmar się skończył. Żeby któregoś dnia umrzeć we śnie.

CDN.

Wszystkiego najlepszego dla mojego drugiego męża z okazji 34. urodzin 🥰😍❤️

I oczywiście wszystkiego najlepszego, ujawniający się wtedy kiedy trzeba, George'u 😈🥰😘👇🏿

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top