2.

Przez dłuższą chwilę rozglądali się po prostu dookoła, jakby nie mogli uwierzyć, że naprawdę żyją. Każde z nich zdążyło już pogodzić się z myślą, że to koniec, że tym razem jednak zginą. Do tego stopnia zaprzyjaźnili się ze śmiercią, że teraz na nowo musieli przekonywać się do życia.

– Charles? – To pełne przerażenia pytanie, wypowiedziane głosem aż drżącym z przejęcia, zmotywowało ich w końcu do odnowienia relacji z rzeczywistością. – Charles! Charles, błagam, powiedz coś! Charles, nic ci nie jest?!

Spojrzenia wszystkich padły na Erika Lehnsherra, który z szaleństwem w oczach biegał dookoła profesora Xaviera. Najwyraźniej bardzo chciał mu pomóc, ale nie do końca wiedział, od czego zacząć. Nigdzie nie było widać wózka inwalidzkiego Charlesa, a on sam leżał na ziemi w pozycji, która sugerowała, że rzeczywiście coś mogło mu się stać.

Jego mina wyrażała jednak nie tyle ból, co skrajną wściekłość.

– Zamkniesz się wreszcie, do cholery?! – ryknął na Erika.

Magneto zapowietrzył się, padł na kolana przy przyjacielu i wymachując roztrzęsionymi rękami w powietrzu, bąknął:

– Charles... Och, Charles! Powiedz... Powiedz, że nic ci nie jest!

Tego było już za wiele. Co ciekawe, to nie Xavier dał się ponieść negatywnym emocjom, a Steve Rogers. Kapitan Ameryka, znany raczej z tego, że najpierw myśli, potem działa, i brzydzi się nieuzasadnioną przemocą. Cóż, niespodzianka! Pan Perfekcyjny (Paski i Gwiazdki w domyśle) nigdy nie był pacyfistą. W kilku krokach znalazł się przy Eriku i zdzielił go w twarz z taką siłą, że mutantowi hełm się przekręcił. Oszołomiony, zrobił kilka kroków w tył.

– Nic ci nie jest? – Steve uklęknął przy profesorze i przyjrzał się krytycznie jego nogom.

– Wydaje mi się, że mam skręconą prawą kostkę – syknął telepata. Poważne uszkodzenie kręgosłupa sprawiało, że każdego dnia musiał radzić sobie z ogromnym bólem. Teraz jednak miał wrażenie, że jest jeszcze gorzej. Ostrożnie wyciszył mocą ból promieniujący ze starej rany i skupił uwagę na nieprzyjemnych sensacjach, które zrodziły się po niefortunnym upadku. – Nie, jednak jest wybita – stwierdził z krzywym uśmiechem.

– Mam ją nastawić?

Pewność w głosie Rogersa nie pozwoliłaby komukolwiek pomyśleć, że pytał jedynie przez grzeczność. Właśnie dlatego, niewiele się zastanawiając, Charles Xavier zacisnął zęby i skinął głową. Chwilę później, sycząc z bólu, spróbował wstać.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Może jednak powinieneś usiąść i poczekać, aż się rozejrzymy – zaproponował ostrożnie Stark. Wiedział, że brzmi jak protekcjonalny, egocentryczny dupek sugerując, że telepata nie jest w stanie sam o siebie zadbać. W rzeczywistości jednak bardzo martwił go stan przywódcy mutantów – głównie dlatego, że obwiniał się za spowodowanie wybuchu, który wyrzucił ich... No właśnie, gdzie? – Gdzie my właściwie jesteśmy?

– Mam nieprzyjemne wrażenie, że znam odpowiedź na to pytanie, przyjacielu – odpowiedział bardzo powoli Thor, blady z przerażenia.

– Więc może, z łaski swojej, nas oświecisz? – warknął Erik, który zdążył już poprawić hełm i otrząsnąć się po ciosie otrzymanym prosto od ucieleśnienia amerykańskiego patriotyzmu.

Asgardzki książę już otwierał usta, by odpowiedzieć na to pytanie, szybko jednak się rozmyślił. Zdawał się rozdarty pomiędzy dwiema równie dla niego ważnymi rzeczami; zupełnie jakby ktoś zażądał, by dobroduszny blondyn ostatecznie opowiedział się po stronie ojczyzny swojej lub swoich przyjaciół. Potrząsnął głową, drżącą dłonią potarł skroń i westchnął tak boleśnie, że Natasha musiała stoczyć zacięty bój z instynktem macierzyńskim. Aż strach pomyśleć, że ta silna i momentami stanowczo zbyt brutalna kobieta omal nie poklepała Thora po ramieniu, mówiąc przy okazji:

– No, już, już, wszystko będzie dobrze. Mama się tym zajmie.

– Wybaczcie, przyjaciele – rzucił w końcu władca piorunów, na szczęście dla agentki Romanoff biorąc się w garść. Wyprostował się dumnie, uniósł nad głowę Mjolnirr i zakręcił nim, by unieść się w powietrze. – Muszę coś sprawdzić.

Chwilę potem już go nie było. Avengers i dwoje czołowych mutantów wpatrywało się z niezbyt inteligentnymi minami w punkt na horyzoncie, gdzie zniknął Thor. Staliby tak zapewne znacznie dłużej, gdyby Stark nie użył swej porażającej inteligencji, by podsumować ich fatalne położenie.

– Czyli jesteśmy w czarnej dupie.

Pozostali w milczeniu przyznali mu rację.

– Powinienem za nim polecieć – prychnął Lehnsherr i już-już wznosił się w powietrze, gdy Kapitan Ameryka zgromił go wzrokiem o sile niebezpiecznie zbliżonej do jego prawego sierpowego.

– Nie, nie powinieneś – warknął. – Skoro Thor uznał, że musi coś sprawdzić, to najwyraźniej musi. Nie zostawiłby nas tutaj bez powodu.

– Tak? Jesteś tego taki pewien? Jak długo go znasz, co? – zaśmiał się Tony, próbując po raz kolejny rozładować stres przez wkurzanie ludzi dookoła.

– Równie długo, co ciebie, Stark – wysyczał Steve. W głowie mu się nie mieściło, że ktokolwiek mógł uznać tę sytuację za odpowiedni moment na podważanie celowości działania członka drużyny.

– Zabawne, ale mnie tak jakoś nigdy nie broniłeś.

– Sprzeciw, wysoki sądzie – sarknęła Natasha. – Steve broni ci tyłek prawie codziennie. Nawet nie wiesz, ile razy powstrzymał Marię Hill przed ostatecznym utarciem ci nosa przez dożywocie w więzieniu dla ekscentrycznych miliarderów.

– TARCZA ma więzienie dla ekscentrycznych miliarderów? – przeraził się Tony, gdy tak naprawdę chciał zapytać: „Steve broni mnie przed Hill? Co z jego instynktem samozachowawczym?! Hola, hola, bo jeszcze zacznę podejrzewać, że jednak mnie lubi!".

– Nadal uważam, że powinienem za nim polecieć – upierał się Magneto.

– Pewnie! Leć za nim! – krzyknął profesor Xavier, dając upust irytacji. – Zostawianie mnie na pastwę losu to przecież jedyne, co ci dobrze wychodzi!

– Charles, wiesz przecież dobrze, że nie to miałem na myśli!

– Nigdzie nie lecisz, Lehnsherr!

– Dlaczego? Może Thor będzie potrzebował wsparcia. Co wtedy? Chcesz zaryzykować życie jedynej osoby, która zdaje się wiedzieć, gdzie jesteśmy tylko dlatego, że wydaje ci się, że wróci? Rogers, musisz przyznać, że to głupie, nawet jak na ciebie.

– Stark, możesz iść być dupkiem gdzie indziej?

– Pytam zupełnie poważnie: nikt nie zamierza sprawdzić, dokąd poleciał ten kosmita?

– Chłopcy, wystarczy. Dajcie sobie buzi na zgodę i przejdźmy do próby przeżycia. Co wy na to?

Niestety, nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na genialną propozycję Natashy. A szkoda, bo gdyby w porę się uspokoili, nie zostaliby zaskoczeni przez dwóch uzbrojonych napastników (oraz ich wiernego robota).

– Odrzućcie broń! Ręce trzymajcie na widoku! – krzyknął młodszy z nieznajomych z taką mocą, że zaskoczonym ziemskim herosom aż zadudniło w uszach. Mimowolnie wykonali jego polecenie.

– Spokojnie, Anakinie – upomniał go starszy z takim znużeniem, jakby nie pierwszy raz musiał to mówić. – Wydaje mi się, że oni również znaleźli się tu wbrew swojej woli.

– To nie zmienia faktu, że mogą pracować dla sithów.

– Kim są sithowie? – zapytał Steve Rogers, może i szczerze, bezczelnie za to korzystając z umiejętności robienia miny psa-naukowca, który nie ma zielonego pojęcia, co właściwie robi.

– Widzisz, Anakinie? Dajmy im szansę. No, dalej, padawanie. Opuść broń. – Mówiąc to, starszy z wojowników schował swój laserowy oręż, zachęcając tym samym Anakina, by poszedł w jego ślady.

– Chwila, przecież było ich więcej – obruszył się młodzieniec i w tym samym momencie zza jego pleców dobiegło pełne zachwytu:

– Jaki on piękny! Po prostu doskonały!

Tony Stark, korzystając z tego, że obaj napastnicy przez ułamek sekundy skupili się na sobie nawzajem, podbiegł do śmiesznego robota, który laikowi przywiódłby na myśl jedynie pralkę. Tony Stark laikiem na szczęście nie był. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, jakie błogosławieństwo wpadło mu w ręce, o czym nie omieszkał poinformować pozostałych:

– Mówi, że nazywa się R2-D2 i że jeśli wgram mu dane z naszego „wypadku" będzie mógł ustalić, gdzie trafiliśmy i czego potrzebujemy, żeby wrócić!

– On z tym rozmawia? – przeraził się Magneto, zupełnie tak, jakby na jego oczach Stark zaczął uprawiać jakiś absurdalny rodzaj dewiacji seksualnej. Robotofilia? Jest w ogóle takie słowo? Jeśli nie, to szkoda, bo bardzo by się teraz przydało.

– Teraz nie możesz ich zabić, Anakinie – stwierdził kategorycznie starszy nieznajomy, ewidentnie uśmiechając się pod osłoną brody.

– Dlaczego, mistrzu Obi-Wanie?

– Złamałbyś serce R2.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top