10.
Blade światło świtu pokonało linię horyzontu, po czym przedarło się zuchwale pomiędzy bladymi koranami drzew i musnęło figlarnie złociste włosy Anakina Skywakera. Obi-Wan przyglądał się z rozczuleniem temu cudownemu zjawisku i aż nie mógł się nadziwić, że ta niewinna, pogrążona we śnie twarzyczka, otoczona refleksami najczystszej jasności, należała do jego pyskatego i lekkomyślnego ucznia. W tej chwili Ani znów wydał mu się tym samym małym i nieco zagubionym chłopczykiem, którego zabrał przed laty z Tatooine.
Kenobi uśmiechnął się pod nosem. Znał Anakina tak długo, a przez myśl mu nawet nie przeszło, że chłopak może mieć taki dryg do bycia swatką!
Jakkolwiek niepoważnie to brzmiało – Obi-Wan naprawdę to doceniał. Oznaczało to bowiem, że Skywalker jest zdolny do empatii i orientuje się mniej więcej, jak daleko może się posunąć, jeśli chodzi o ingerencję w cudze uczucia. A to przecież zawsze wychodziło mu... no, powiedzmy, że nieciekawie.
Dlatego właśnie Kenobi doszedł do wniosku, że odwalił kawał dobrej roboty i kiedyś Anakin jednak, mimo wszystko, wyjdzie na dobrego rycerza Jedi. Należało wprawdzie jeszcze odrobinkę popracować, by nie plątał się tak uparcie pod nogami ambasador Amidali, a potem to już pójdzie z górki.
Hm.
Tak.
Dobrze powiedziane.
Ale właściwie dlaczego?
Dlaczego Anakin miałby trzymać się z dala od Padme?
Ambasador Amidala była szanowana przez cały Senat, łączyły ją również przyjacielskie stosunki z zakonem Jedi. Czy to takie dziwne, że ta piękna, dobra i inteligentna kobieta wzbudziła zainteresowanie młodego rycerza? Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, iż Padme ewidentnie lubiła Anakina, a Obi-Wan lubił ich oboje, naprawdę nic nie powinno stać na przeszkodzie, aby zaakceptował dziecinne zauroczenie swojego ucznia.
Cóż, teoretycznie tak. A jednak – zawsze, gdy myślał jednocześnie o Anakinie i Padme, czuł przypływ ogromnego niepokoju. Zupełnie jakby gdzieś w przyszłości czaiło się widmo wielkiej tragedii.
Czy była to wizja, jedna z tych, które przecież rycerze Jedi miewali całkiem często? A może raczej zwykła, przyziemna i całkowicie ludzka zazdrość? Obi-Wan miał przecież prawo czuć się zazdrosny. W końcu im więcej czasu Anakin poświęcał Padme, tym mniej zostawało go na wzrastanie w Mocy, a jego wyniki w nauce były, jakby na to nie spojrzeć, priorytetem Kenobiego.
Wcale nie chodziło o to, że Obi-Wan chciał częściej przebywać z Anakinem sam na sam. Ani o to, że młodzieniec coraz częściej z rozmarzonym spojrzeniem i zaróżowionymi policzkami patrzył gdzieś w dal, oddając się całkowicie słodkim myślom, zamiast skupić się na swoim mistrzu.
Starszy Jedi z irytacją potrząsnął głową i potarł palcami skronie. Myślenie o tych sprawach okazało się znacznie bardziej wyczerpujące, niż przypuszczał. Coraz bardziej też uświadamiał sobie, że nie ma sensu ukrywać zazdrości. Ani tego, że najzwyczajniej w świecie kochał Anakina.
Tak właśnie. Kochał go. Kochał już w momencie, gdy po raz pierwszy spotkali się na Tatooine. Gdy po raz pierwszy obserwował jego umiejętności jako pilota. Gdy odbierał go z ramion matki, aby uczynić rycerzem Jedi – największym, najwspanialszym i najpotężniejszym, jakiego kiedykolwiek nosił ten świat.
Przypomniał sobie wybuch wątpliwości, jaki go wtedy ogarnął. Znał przecież wielu mistrzów, którzy dużo lepiej sprawdziliby się w tej roli. Zanim poznał Anakina uważał za zupełnie naturalne, że to mistrz Yoda powinien zająć się szkoleniem przyszłej głowy zakonu. A teraz – nie potrafił nawet znieść myśli, że ktokolwiek poza nim samym zbliżyłby się do młodego Skywalkera.
Drgnął lekko, poczuwszy na sobie czyjeś niepokojąco przenikliwe spojrzenie. Podniósł wzrok i przygotował się na mentalny policzek, na zemstę ze strony najprawdziwszej prawdy, którą bez skrupułów serwował innym.
– Przyganiał kocioł garnkowi – syknął Charles Xavier, jednak nie bez pokaźnej dozy współczucia.
Obi-Wan nigdy wcześniej nie słyszał tego przysłowia, ale nikt nie musiał mu go tłumaczyć. Doskonale wiedział, co telepata miał na myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top