Houseboy
Noce w Fentonville były zimne. Nie tylko noce zresztą, a również poranki, popołudnia i wieczory. Jednak to właśnie czas, gdy niebo stawało się czarne, nieoświetlane ani jedną zbłąkaną gwiazdą ani księżycem, o którego obecności mogła świadczyć jedynie poświata za chmurami, był najgorszy.
Choć może nie dla wszystkich w zupełności. Byli pewnie i tacy, którzy spędzali je przyjemnie. Mężczyźni upijali w burdelach w towarzystwie niebrzydkich kobiet, w czasie gdy ich żony robiły to samo w ich domach w towarzystwie bardziej zainteresowanych nimi kochanków. Inni ludzie w te zimne noce zasiadali przy kominkach, będąc na tyle bogatymi, że nie musieli martwić się jutrzejszą pracą. Daleko stąd, daleko od tego paskudnego miejsca odbywały się też przecież bale. Młodzi chłopcy i dziewczęta przetańcowywali całe noce. Starsze małżeństwa chodziły do teatrów.
On jednak nie był nikim z nich i - szczerze mówiąc - nawet o tym nie marzył. Nie wyobrażał sobie siebie w ciasnym garniturze w balowej sali, ani na wykwintnym poczęstunku u dawno zapomnianej ciotecznej siostry przybranego brata. Jego marzenia były raczej niewielkie, choć dla kogoś jego pokroju były olbrzymie. A było to spanie pod prawdziwą kołdrą. Nie musiał być́ to gęsi puch, ani nawet kaczy. Mógłby być jakikolwiek, byle był miękki i ciepły. O tym właśnie marzył każdego zimnego wieczora, gdy kostniały mu przemarznięte palce.
Z drugiej wszakże strony nie miał prawa narzekać. Miał własną izbę. Niewielką i z dala od ciepłej kuchni, ale jednak własną. Choć czy faktycznie mógł ją tak nazwać? Bardzo by tego chciał, jednak kim był by ośmielić się to robić? Jedynie służącym, którego dobrzy państwo przyjęli na służbę, mimo iż w swojej książeczce wpisane miał niewiele. Żadnych pochwał od poprzednich pracodawców. Z drugiej strony, żadnych też uwag. Dlatego też starał się, ile mógł, by nie podpaść.
W ogóle wyrozumiali byli ci jego państwo. Pracy potrzebował od zaraz. Matka w końcu mieszkała sama, w domu same dzieci. Same dziewczynki i jedynie bliźniacy chłopcy, lecz zbyt mali. Na razie byli jedynie utrapieniem. Raz nawet przyszło mu na myśl, tuż po porodzie, by potopić je jak kocięta w rzece opodal domu. Szybko jednak sam skarcił się za te myśli. Nie po bożemu tak mówić.
Nie wiedział do końca ile ma lat. Zapewne nie więcej niż siedemnaście i nie mniej niż piętnaście. Data urodzenia w książeczce była więc zbliżona do jego przekonania, choć i tego nie mógł być pewien, bo przecież ani czytać ani pisać nie umiał. Może gdyby był bardziej chętny i pilny jako młokos, jak ojciec jeszcze żył.
Teraz? Teraz na pewne rzeczy było za późno.
Leżał na senniku ułożonym na podłodze. Słoma kłuła, ale była dość miękka i choć drapała w skórę, przywyknął na do tego. Lampa naftowa paliła się na półce obok, sprawiając, że nie było w pomieszczeniu tak ciemno.
Chciał zasnąć, bo zmęczenie ogarniało go ogromne a jednak powstrzymywał się. Wiedział, że jutrzejszy dzień będzie trudniejszy niż inne. U państwa bowiem nie służył sam. Były jeszcze dwie, całkiem niebrzydkie, dziewczątka. Jedna, bliska jego wieku, miała duże krowie oczy i długie warkocze. Amy się nazywała i była bardzo obrotna. Budziła go co ranek i przygotowywała śniadanie dla służby. Druga - nieco starsza, odpowiedzialna za sprzątanie i gospodarstwo – Ursula - miała jasną skórę jak mleko i oczy w kolorze błękitu. Nieraz, gdy tak leżał nocą, myślał czy aby nie wstać́ i nie odwiedzić ich pokoju. Zaraz jednak pojmował, że dając się podejść własnym potrzebom, straciłby pracę i kolejnej prędko by nie znalazł. Zresztą nie miałby na tyle odwagi, by naprawdę wejść do pokoju kobiety. A co dopiero...
Obrócił się na bok. Nigdy nie był na zbyt ogarnięty. Ani śmiały, ani mądry. Nazywano go jednak niebrzydkim, co zawsze było korzystne. Choć może nie w tym świecie, gdzie liczył się spryt.
Odetchnął ostatni raz i zmrużył oczy, zmuszając się do zapadnięcia w sen. Musi spać, musi spać, bo obie służące rozchorowały się i został on jeden. On sam. Ugotować coś niecoś umiał. Posprzątać także, choć głównie przesiadywał na dworze. To konie dokarmiał. To dał żreć kurom.
Cóż jednak zrobić, musiał spełnić wolę państwa. A ci choć wyrozumiali, byli wymagający.
***
Obudziło go intensywne walenie. Nawet nie było to pukanie, a uderzenia o drewno. Irytujące w ciemności.
Otworzył oczy niechętnie. Przetarł jasne włosy, które opadły na czoło.
- Nathanielu! Nathanielu! Na miłość boską! Cóż ty robisz?! - dobiegły go słowa, których z początku nie zrozumiał. Dopiero po chwili po szerszym otwarciu oczu nieomal nogi połamał, zrywając się z sennika. Dopadł do drzwi, odsuwając drewnianą zasuwkę, którą pani co noc nakazywała mu zasunąć. Miała bowiem dwie młode córki.
Mówiła - dzierlatkom pstro w głowie, a ty niebrzydki jesteś. Drzwi mają być zamknięte.
I choć mądry nie był, rozumiał, co pani przez to chciała powiedzieć.
Teraz, mimo zimna, aż dłonie mu się spociły, gdy próbował zasuwkę odsunąć a gdy to już uczynił, otworzyć drewniane drzwiczki.
Naprzeciw niego nie stał nikt inny, jak pani domu. Kobieta wysoka, dystyngowana. Ubrana już w długą suknię w odcieniu kremowej bieli i o upiętych włosach. Ładna, lecz teraz zła jak osa.
Brwi miała ściągnięte na same niemal oczy, a usta wykrzywione. Rozgniewana była i nawet przez chwilę nie myślał dlaczego.
Zaspał. Na dworze już szarzało. Na pewno było po szóstej rano, a on spał jak zabity. Na nogach powinien być od dawna. Piec winien być rozpalony. Śniadanie przyszykowane. Kawa zaparzona. A tu nic. Nic nie zrobione.
- Nathanielu! - obruszyła się kobieta, widząc go w samej koszuli. - Która to godzina?! Kogut zapiął już siedmiokrotnie! - rzekła obruszona. - Zwierzęta głodne, a w domu zimno! Niedziela! Goście się zejdą, a tu nic palcem nie kiwnięte!
To mówiąc, trzepnęła go po głowie, aż mu czupryna na oczy opadła.
- Już ja ci dam! Wymówię ci! Na Boga przysięgam! Wymówię! Już ja powiem, jak obowiązków pilnujesz!
Wtedy też życie na nowo wstąpiło w osłupiałego chłopaka. W jednej chwili padł kobiecie do nóg, kajając się z pokorą.
- Pani, litości! Sen mnie zmorzył! Sam diabeł zatkał mi uszy. Nawet jednego koguta nie słyszałem! Przysięgam, że więcej się to nie zdarzy. Proszę, proszę pozwolić mi zostać! Proszę się zlitować nade mną! Ja tu dla matki jestem, dla rodzeństwa. Nie mają co do garnka wsadzić i mnie głupiego, najstarszego, wysłali. Proszę mnie nie wyrzucać...! - błagał ze ściśniętym gardłem.
Kobieta milczała, lecz zdawało się, że już nieco gniew ją opuścił. Krok zrobiła do tyłu i westchnęła z cierpieniem.
- Dobrze już. Zastanowię się. Idź i rób co do ciebie należy. Z mężem pomówię.
Na te słowa aż włoski mu się na karku zjeżyły. Pani choć surowa, groźna nie była. Pobożna dusza, dla córek matka opiekuńcza i cierpliwa. Tego nie mógł rzec jednak o Panu. Gdy pierwszy raz go dojrzał, wiedział, że człowiekowi temu, lepiej nie zaleźć za skórę.
Już pierwszego dnia, gdy pani go przyprowadziła, powiedział, że takie chuchro jak on, to sobie tu ani w stajni ani nawet w domu miejsca nie znajdzie. Jeszcze bez uzupełnionej książeczki. Kazałby mu iść precz, gdyby nie żona. Jego i jego groźnego spojrzenia bał się więc od początku i unikał jak ognia. Szczęściem pan rzadko bywał w domu. Rano wydawał jedynie kobietom polecenia i znikał, gdy on sam był jeszcze na podwórzu. Z rzadka jadał wspólne obiady. Prócz niedzieli. A na jego szczęście dziś akurat takowa była.
- Pani! Proszę Panu nic nie mówić! Każe mi iść precz natychmiast i jeszcze wychłoszcze mnie na odchodnym! Proszę, tylko niech pani mu nie mówi! - znów spuścił głowę.
Ta trzepnęła go tylko w ramię.
- Bierz się do pracy, pókim dobra - rzekła i odeszła.
Nathaniel biegiem wciągnął na siebie spodnie i koszulę. Na to białe buty i niedzielne eleganckie ubranie, które mu państwo kupili do pracy, by jak ten wieśniak nie szpecił im domu. O ubiorze służby świadczyła w końcu zamożność państwa. A ci pieniędzy mieli tyle, co by mu się nie wyśniło, i pewno i więcej.
Twarz w zimnej wodzie opłukał i palcami włosy wygładził. Naszła go myśl, że musi je przyciąć, bo za długie już były. Omal do karku sięgały.
Pędem pobiegł do kuchni, i najszybciej jak umiał, zajął się piecem. Następnie kawą i przygotowaniem śniadania. Wszystko to skończył, nim pani ponownie pojawiła się w kuchni.
Pokornie pokłonił się, jak należy.
Ta z aprobatą skinęła głową.
- No! - powiedziała jedynie. - Stół nakryj, śniadanie zjemy wszyscy. Tylko po cichu, bo mąż śpi jeszcze.
Najciszej więc jak umiał przygotował wszystko, tak jak go Ursula uczyła. Kawę zalał, drewna doniósł. Kuchnię wysprzątał i na baczność stanął, gdy w pomieszczeniu pojawiły się dwie roześmiane panienki. Obie w jasnych sukieneczkach z koronkami, rzuciły mu przelotne spojrzenia i stanęły przy stole.
Skłonił się należycie i zaczerwienił, czując ich spojrzenia na sobie. Nie lubił być w centrum uwagi.
Następnie do kuchni wkroczyli państwo ubrani odświętnie. Pani wystrojona, pan również jak przystało na dżentelmena.
Skłonił się niemal po pas.
Wszyscy zasiedli do posiłku, wcześniej odmawiając jeszcze modlitwę. Drżącymi rękom nalewał herbaty. Podawał półmiski i stawał pod ścianą.
Jedli w ciszy, która zakończyła się, gdy mężczyzna wytarł usta grawerowaną chustką. Wtedy też zaczęły się rozmowy. Panienki cicho coś szeptały, a ojciec przyglądał im się uważnie.
- A coś to za hałasy były o niedzielnym poranku? - zapytał głosem surowym.
Dziewczynki pokręciły głowami.
- To nie my... - powiedziała jedna
- Myśmy to spały, aż nas mama nie obudziła - zawtórowała jej siostra.
- Żono? - mężczyzna przeniósł wzrok na kobietę.
Ta upiła łyk herbaty.
Nathaniellowi aż w gardle zaschło. Pot po czole spłynął, a dłonie zadrżały.
No to koniec! Koniec mojej pracy i życia! Koniec świata - myślał, czując jak oczy mu się szklą.
- Już tam hałasy - żachnęła się pani. - Służącego zrugałam, bo karafkę potłukł.
Mężczyzna spojrzenie spod czarnych brwi przeniósł na chłopca, który omal pod ziemię się nie zapadł. Z jednej strony była to zbrodnia mniejsza niż zaspanie w dzień boży. Z drugiej...
- Widzisz, psiakrew, a mówiłem, że ten chłopak samo utrapienie. Pańskich rzeczy nie będzie szanował. A niechże bierze swój tobół i się wynosi.
- Aleksandrze! Takie przekleństwa w dzień boży? - kobieta przeżegnała się, kręcąc głową - Dajże spokój, karafkę kupiłam za parę szylingów na targu. Żaden to kryształ - wzruszyła ramionami.
- Czy kryształ czy nie - rzekł Pan ze złością - dziś stłukł to, jutro tamto. Tolerować tego nie będę. Won, powiedziałem.
- Dajże chłopcu spokój. Pracuje dobrze, nie kradnie...
Aż mu serce zabiło, gdy usłyszał te słowa. Pani była tak dobra. Z miejsca padłby jej do nóg i buty całował, lecz bał się drgnąć choćby o krok.
- Jeszcze tego by brakło! Bronisz gałgana kobieto, a nie wiesz, co to wyrośnie. Mówiłem, niesprawdzonego nie brać!
- A z tymi sprawdzonymi to też różnie bywa. Nie jest to żaden pewnik, że na dobrego trafisz. Dajże spokój choć w niedzielę.
Szczęki mężczyzny zadrżały pod skórą.
- Chodź no tu - powiedział, i choć przed chwilą Nathaniel stał wrośnięty w ziemię, teraz w momencie znalazł się naprzeciw swojego pana, pochylony posłusznie.
Ciało mu drżało, a ręce się pociły. Włosy na twarz opadły i jedynie palcami u stóp odwagę miał ruszyć.
- Dziękuj pani za łaskę, bo chce byś́ został, a ja w dzień święty jej nie odmówię - rzekł dobrotliwie, rzucając żonie krótkie spojrzenie. - Nie myśl jednak, że będziesz mi oczy mydlił. Za karafkę zapłacisz, a za nieostrożność sam ci dziś skórę wygarbuję.
Nathaniel zadrżał na te słowa. Przełknął ślinę.
- Wybacz mi, panie, więcej się to nie powtórzy.
- Jak się powtórzy, wylądujesz na bruku. Jak mi bóg miły - pogroził palcem.
- Aleksandrze... - znów rzekła pani, lecz ten nie dał jej dokończyć.
- Dosyć tego, powiedziałem! Ja się cackać z służbą nie będę.
- Zbijesz go, ojcze? - dopytywała panienka ubrana w różową sukienkę.
- Możemy popatrzeć? - spytała druga.
- Obie na swoje pokoje. I ani nosa wyściubić, bo jak zobaczę choć jedną ciekawą, z obiema się policzę, czy to zrozumiałe?
Panienki niechętnie pokiwały głowami i po tym, jak ojciec machnął na nie dłonią, dygnęły grzecznie i odeszły od stołu. To samo zrobił mężczyzna, dając tym samym znak żonie, że posiłek dobiegł końca.
- Idź i przynieś mi rózgę z dołu. Byle prędko - zażądał Pan, a Nathaniel choć zlękniony, wyszedł z salonu.
Po schodach zszedł do komórki i sięgnął po ową rózgę, która była niczym innym jak cienkim kijem, nie grubszym niż gałązka cisu.
Wiedział, gdzie jej szukać, nieraz Ursula wspominała, jak wiele lat temu pan ukarał nią młodą służącą, pracującą tu dawno temu. Ponoć piszczała i wyła, jakby z niej skórę darli, a to przecież kobieta. Pan był ponoć łagodny. Co z nim? Kto jego uchroni?
Przełknął ślinę ponownie, bojąc się gniewu swojego pana. Nikt go już nie ocali. Dostanie baty i to zasłużone za swoją głupotę. Lepsze to jednak niż zwolnienie.
Ruszył na górę i pochylając głowę, podał rózgę mężczyźnie.
- Już ja cię nauczę posłuszeństwa. Na długo karę zapamiętasz - machnął kijkiem w powietrzu.
Ten przecinając powietrze świsnął groźnie, aż Nathaniel zadrżał w miejscu.
- Wybacz mi, panie, moją winę. Ukarz mnie surowo, żebym zapamiętał - powiedział ze ściśniętym gardłem chłopiec.
Pan z aprobatą kiwnął głową.
- Podwiń koszulę, opuść spodnie - nakazał.
Cóż było robić? Mimo oporu służący posłusznie zsunął odzienie do samych kolan. To samo uczynił z bielizną. Poczuł chłód na pośladkach, gdy te ukazały się niczym niezakryte.
Następnie mężczyzna rózgą wskazał na stół, a Nathaniel oparł się o niego. Czuł zawstydzenie, jednak znacznie mniejsze od lęku. A ten go paraliżował.
- Uderzę tyle razy, ile uznam. Twoje błagania na nic się nie zdadzą - oświadczył jedynie mężczyzna i ani myślał mówić coś jeszcze, zamachnął się ponad ramię, trafiając Nathaniela w sam środek pośladków.
Ten aż podskoczył. Oczy zacisnął, czując już teraz, jak łzy cisną mu się do oczu. Ból był okropny. Ćmiący i intensywny.
Nie poradził sobie z nim jeszcze do końca, gdy na jego ciało, spadły kolejne dwa baty, które pozostawiły w ślad poprzedniej dwie długie wypukłe pręgi.
Nathaniel jęknął, zaciskając dłonie. Nie wytrzyma zbyt długo. Już teraz nogi chodziły mu w miejscu, a on jedyne, na co miał chęć, to zerwać się i uciec. Schronić choćby pod stopami pani. Cóż to jednak by dało? Nic, prócz gniewu pana i dłuższej kary.
- Boli? - zapytał mężczyzna.
Chłopiec dyszał, starając się opanować dygot ciała. Nim zdążył otworzyć usta, rózga przeciągnęła się po jego nagich udach, powodując ból tak silny, że oderwał dłonie od stołu i z trudem zatrzymał je przed odsłonięciem pośladków.
- Zadałem pytanie, nicponiu?!
- B-boli panie - wyszeptał Nathaniel, któremu pierwsze łzy spłynęły po policzkach.
- I dobrze, nieposłuszeństwo bardzo boli - zgodził się z nim mężczyzna.
Zaczął bić raz za razem. Świst rózgi przecinam powietrze, raniąc jego skórę coraz bardziej, gdy pręgi nachodziły się na siebie. Pojedyncze krzyki uchodziły z ust służącego, a po kolejnych pięciu uderzeniach zmieniły się w szloch.
- P-panie! - załkał błaganie Nathaniel. - Zlituj się nade mną...! - zapłakał żałośnie, czując, że to kwestia paru chwil, nim oderwie się od stołu i padnie mężczyźnie do nóg, błagając, by więcej go nie bił. Błagając, by nie unosił więcej rózgi i nie krzywdził jego ciała, które już teraz ledwie znosiło tę katorgę.
- Milcz! - rozkazał mężczyzna i wymierzył uderzenie jeszcze mocniejsze od poprzedniego.
Krzyk połączony z płaczem chłopca rozszedł się po domu i nawet Pani, która była w innym pomieszczeniu, stanęła w korytarzu, patrząc z niepokojem na poczynania męża.
Nic nie rzekła, choć współczucie na jej twarzy wskazywało, że nie jest przychylna jego okrucieństwu.
Następne trzy uderzenie sprawiły, że służący czoło oparł o stół, a dłonie zaciskał na stole tak zaciekle, że palce mu zbielały.
Ból był niemiłosierny. Każda następna pręga zdawała się szczypać jeszcze bardziej. Niemal jak ukąszenie setek os jednocześnie.
Jak każde dziecko, w dzieciństwie dostawał od ojca za różne psoty. Nigdy jednak nie była to tak surowa chłosta jak teraz. Ot, parę pasów od ojca za wylanie mleka lub rozdarcie ubrania. Nic, co można była porównać z tym bólem.
- P-panie...! P-panie! - wył chłopiec, trzęsąc się jak w malarii.
- Ja ci dam „panie"! - mężczyzna znów uniósł rózgę. Wtem jednak Pani zbliżyła się do męża, patrząc na niego wymownie.
- Msza zaraz, spóźnić się nie wypada. Co sąsiedzi pomyślą - rzekła. - Szykujmy się.
- Jeszcze nie skończyłem - odparł ten, przecierając dłonią czoło.
- Dajże spokój chłopcu. Srogo go skarciłeś, teraz pozwól mu odejść i wrócić do obowiązków. Obiad sam się nie zrobi - rzekła, przenosząc wzrok na łkającego, ledwie trzymanego się na nogach Nathaniela.
Pan stał przez chwilę, a potem ostatni raz się zamachnął, po czym opuścił rózgę.
- Zejdź mi z oczu – rozkazał, a chłopiec ledwie co to usłyszał przez własne szlochanie.
- Jeszcze ci mało? Nie będziesz słuchał poleceń pana? Dobrze! - ponownie uniósł rózgę, gdy żona pochwyciła go za ramię.
- Dość już - następnie nachyliła się nad zbitym służącym i rzekła mu cicho: - Podziękuj Panu za karę i do siebie.
Dopiero wtedy Nathaniel z trudem się podniósł i niedbale naciągnął na siebie ubranie. Twarz miał zapłakaną. Ręce roztrzęsione, a oczy wciąż wylewały nowe krople łez.
Mimo cierpienia opadł na kolana i ucałował pana w dłoń.
- D-dziękuję z-za karę, Panie - powiedział niewyraźnie. Nie miał sił wykrzesać z siebie ni słowa.
- No! Idź stąd, bo się rozmyślę! - zagroził na co powoli, z jęknięciem, Nathaniel się podniósł.
Tak naprawdę, chciał dziękować pani, która ocaliła go od reszty batów. Nie miał jednak sił, by drgnąć. Nie chciał znów się narazić, dlatego wyszedł z pomieszczenia i pokuśtykał do swojej maleńkiej izby, gdzie padł na sennik.
Zapłakał i zsunął nieco spodnie, dłońmi błądząc po obolałej, zbitej skórze. Ból nie zelżał. Wciąż był trudny do zniesienia, co powodowało kolejne jego szlochanie.
Naciągnął na siebie ubranie i leżał, czując jakby umierał. Na pewno umrze, nie dożyje ranka. Tak właśnie się czuł.
Po jakimś czasie do jego pokoiku weszła pani, która omiotła go współczującym wzrokiem.
- Wychodzimy. Będziemy przed południem. Przygotuj obiad. Pan po obiedzie ma wychodzi. Wtedy odpoczniesz - powiedziała i wyszła z pomieszczenia.
I dopiero gdy drzwi się za nimi zamknęły, Nathaniel w spokoju mógł płakać nad swoim losem i tęsknić za matką, w której objęciach właśnie chciałby się znaleźć.
***
Wieczorem, gdy leżał samotnie, gotów do snu, już nie szlochał. Obiad zrobił smaczny, choć nie taki, jaki robiła Urszula. Po wyjściu pana, pani pozwoliła mu odpocząć, co uznał za największą łaskę, jaka go spotkała, bo czuł, że jeszcze chwila w kuchni sprawiłaby, że zemdleje i padnie jak długi na ziemię.
Usłyszał otwieranie drzwiczek i, ponownie tego dnia, Pani weszła do jego izby. Miał już się podnieść, bo nie godzi się, by służący leżał, gdy pani stoi, jednak ta uspokoiła go dłonią. Przysiadła na małym stołku, zaraz koło jego sennika.
- Pokaż - powiedziała jedynie, a Nathaniel z małym rumieńcem odsłonił posiniałe pośladki, teraz ozdobione pręgami.
Ta zacmokała.
- Mój mąż ma ciężką rękę, jednak uwierz mi, ta kara była łagodniejsza od tej, jaką otrzymałbyś za spóźnienie się i nieprzygotowanie śniadania na czas - rzekła. - W spiżarce masz ususzone pokrzywy i skrzyp. Te okłady ulżą ci w cierpieniu - powiedziała, po czym wiedziona jakąś matczyną potrzebą, przeczesała mu dłonią jasne włosy.
Nathaniel uniósł na nią wzrok ze wzruszeniem i ucałował wierzch jej dłoni.
- Dziękuję, pani... Jesteś taka dobra dla mnie... Dziękuję za dobroć - powiedział niemal szeptem.
- A tam, dobra. Służącym dobrym jesteś, to i ja dobra dla ciebie jestem. Niech bóg pokarze tego, co nigdy do pracy nie zaspał, albo filiżanki nie potłukł. Śpij już, i lepiej rano wstań jak najwcześniej.
- Przed samym kogutem wstanę. Przysięgam ci, pani, nigdy więcej nie zawiodę.
Ta skinęła głową i ruszyła do drzwi.
- I pamiętaj o zasuwce - dodała jeszcze, po czym zamknęła drzwi.
Nathaniel uśmiechnął się lekko i przymknął oczy. Nie martwił się, że zaśpi, nawet gdyby uporczywie chciał - byle muśnięcie jego skóry skutkowało tępym bólem.
Mimo to czuł się już lepiej. Znacznie lepiej.
________________________
Witajcie moi mili!
Dawno mnie nie było, więc przychodzę do was z krótkim opowiadaniem na które ostatnio mnie naszło. Podobają wam się takie krótkie historie? Czy wolicie jednak długie książki?
Jestem ciekawa co sądzicie, bo mam w planie napisać więcej tego typu opowiadań. Prawdopodobnie o podobnej tematyce....
Spodobał wam się Nathanielek?
I chciałabym też zaznaczyć, że nie porzuciłam rozpoczętych książek. Mam masę spraw na głowie a nie chcę pisać na przysłowiowe "odwal się". Nie martwcie się więc, książki będą kontynuowane w moim wolnym czasie na zmianę z jakimiś nowościami jakie mi przyjdą do głowy.
Trzymajcie się i mam nadzieję, że się podobało. 🩷
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top