7. Dlaczego mnie zabrałeś?
Dziś skończyłem wcześniej i właśnie zmierzałem do szkoły, aby odebrać córkę. Zwykle na mnie czekała w świetlicy, gdyż kończyłem nieco później, niż ona kończyła lekcje. Tym razem udało mi się wcześnie wyrwać. Szedłem chodnikiem, gdyż samochód zaparkowałem na parkingu blisko parku. Zamierzałem zabrać małą na jakieś ciastko do cukierni czy hot doga, które uwielbia.
Po drodze mijałem starszego faceta z brodą. Chociaż nie miałem pewności ile miał lat. Broda potrafi postarzyć człowieka. Na sobie miał podarte ubrania. Był bezdomnym, ich jest całkiem sporo w tym mieście. Są jak szczury. Nawet nie poświęciłem mu dłuższej uwagi, tylko ruszyłem dalej. Dlaczego zamiast żebrać, nie wezmą się do pracy? Nie trzeba mieć dużego doświadczenia czy umiejętności by chociażby zamiatać ulicę. Przynajmniej by się przysłużyli, a nie byli jak dodatkowe śmieci.
Budynek szkoły był przede mną. Wszedłem do niego i ruszyłem długim korytarzem. Nie było biegających dzieci, gdyż trwała lekcja. Zajrzałem na świetlicę i przywitałem się z panią, która trzymała pieczę nad dziećmi oczekujących odebrania przez rodziców. Przy stoliku wśród koleżanek dostrzegłem uroczą szatynkę. Pani Brown powiadomiła ją, że przyszedłem ją odebrać. Spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się szeroko. Szybko spakowała książki oraz kredki i wpadła mi w ramiona z rozpędu. Przytuliłem ją i pocałowałem w głowę.
- Witaj księżniczko - zaśmiałem się. - Jak minął ci dzień?
- Bardzo dobrze, dostałam nawet najlepszą ocenę z klasy!
- To świetnie, kochanie - uśmiechnąłem się i odebrałem od niej plecak.
Drugą dłonią złapałem jej mniejszą rączkę i ruszyliśmy do szatni. W drodze do niej usłyszałem przebieg całego dnia małej, słyszałem o jej przygodach. Podobno jej koleżanki były już na lekcji baletu. Przypomniałem sobie, że wczoraj nie porozmawialiśmy o zapisaniu Evelyn do szkółki piłkarskiej. Zacząłem ten temat, a ta uśmiechnęła się i gdy zgodziłem się, mocno mnie przytuliła.
- Kocham cię, tato! - zawołała ucieszona. - Będziesz musiał mi kupić odpowiednie buty i strój!
- Wszystko po kolei, mała - pociągnąłem ją za warkoczyk, za co spojrzała na mnie groźnie.
Opuściliśmy placówkę szkoły i ruszyliśmy przez park. Był początek jesieni, więc było jeszcze ciepło. Słońce świeciło na niebie i nic nie zwiastowało na to, że dziś będzie padać. Dobrze się składało, gdyż pokrzyżowałoby moje plany.
- Co powiesz na lody lub ciastko? Albo hot-dogi? - zapytałem.
- Hot-dogi! - zawołała. - Uwielbiam je.
- Wiem, mała - posłałem jej szeroki uśmiech. - Zaparkowałem po drugiej stronie parku, więc jak będziemy przechodzić, kupimy po jednej przekąsce u tego miłego pana z budki.
Przyśpieszyła kroku, czym mnie rozbawiła. Evelyn była bardzo urocza. Kochałem ją całym sercem. Dzięki niej jeszcze nie zwariowałem i nie zapracowałem się na śmierć. Ostrożnie przeprowadziłem nas przez ulicę i już po chwili byliśmy w parku. To było wspaniałe miejsce. Nie było szarych chodników, samochodów czy masy nudnych ludzi. Tutaj królowała zieleń i drzewa. Rodziny wraz z dziećmi spędzały tu swój czas, ale można było tu spotkać również biegaczy czy ludzi spacerującymi z psami.
- A możemy potem pójść na ciastko? To po drodze. Zgódź się, tatusiu!
- Dobrze, niech będzie - pokiwałem głową. - A sprzątniesz później swój pokój?
- Tak, zajmę się tym od razu, jak wrócimy.
- W porządku - zgodziłem się.
Zostałem pociągnięty w stronę miłego mężczyzny sprzedającego hot-dogi. Dziewczynka wybrała sobie dodatki do przekąski, a ja zdałem się na jej gust i wziąłem to samo. Później przyznałem, że było zbyt dużo ketchupu.
Chcieliśmy usiąść na pobliskiej ławce, ale już była zajęta. Skierowaliśmy się więc powolnym krokiem w stronę samochodu. Próbowałem nie ubrudzić swojego garnituru spływającym sosem. Musiałem głupio wyglądać. Evelyn wcale się tym nie przejmowała. Pochłaniała jedzenie bardzo szybko, nie zważając na czerwony ślad na swojej bluzce. Cóż... czeka mnie pranie.
Gdy dotarliśmy do samochodu, zjedliśmy swoje hot-dogi. Wrzuciłem plecak z tyłu i upewniłem się, że dziewczynka zapięła pasy. Sam zająłem miejsce za kierownicą. Ostrożnie wyjeżdżałem z parkingu.
- Dlaczego nie mogliśmy usiąść koło tamtego pana? - zapytała szatynka. - Wyglądał na smutnego.
- O kim mówisz? - zapytałem. - I nie było miejsca, skarbie.
- O panu, który siedział na drugiej ławce - odparła. - Siedział sam.
- Nie zwróciłem uwagi - odparłem.
- Inni też na niego nie patrzyli. Czy to dlatego, że miał dziurawe spodnie?
Założyłem, że mówiła o kolejnym bezdomnym. Na nieszczęście można spotkać ich w parkach, gdzie oblegali ławki. Często na nich spali i odstraszali przechodniów. Oni niszczyli piękny obraz rodzinnego parku. To też nie było miejsce dla nich. Powinni nie pokazywać się ludziom na co dzień. Ich miejsce jest w przytułku i tylko tam.
- Naprawdę nie wiem, kochanie - westchnąłem.
- Może następnym razem go zauważysz - powiedziała, spoglądając za szybę. - Może zapytam go, dlaczego jest smutny.
Skrzywiłem się nieznacznie. Nie miałem zamiaru patrzeć na jakiegoś bezdomnego. A tym bardziej pozwolić córce, aby zaczepiała ten margines. Nie wiadomo czy nie mają jakiejś wścieklizny.
Całą drogę przebywaliśmy w ciszy. Evelyn nic nie mówiła, a ja sam zacząłem myśleć o sprawie, jaką mam niedługo prowadzić. Wjechałem na swoją posesję i zaparkowałem. Jak zwykle pomogłem dziewczynce z plecakiem. Otworzyłem kluczem drzwi od domu i wpuściłem ją pierwszą.
- Najpierw buty, Evelyn! - zawołałem, widząc jak kieruje się na piętro.
Następny dzień podobny był do ostatniego. Ktoś zrezygnował ze spotkania i skończyłem pracę wcześniej. Evelyn czekała na mnie na świetlicy, skąd ją odebrałem.
- Hot-dogi? - zapytała, robiąc maślane oczy.
- Jedliśmy je wczoraj - zauważyłem. - Pamiętasz co mówiłem o fast foodach?
- Są pyszne i należy ich jeść jak najwięcej? - uśmiechnęła się szeroko.
Wiedziałem, że próbuje mnie namówić. Zrobiła uroczą minkę i w końcu jej uległem, jak zwykle zresztą. Przecież nic się nie stanie, jeśli znów zje ten niezdrowy przysmak. Jutro zrobię zdrową sałatkę.
Będąc w parku od razu skierowaliśmy się w to samo miejsce co wczoraj. Zamówiliśmy hot-dogi. Pomagałem Evelyn zawiązać włosy, gdyż z każdym podmuchem wiatru wpadały jej na twarz, przez co lądowały w jej ustach gdy próbowała wziąć gryza.
- I gotowe! - zwołałem z uśmiechem, odbierając od niej przekąskę.
Zamierzałem ruszyć w stronę szkoły, gdzie tym razem zostawiłem swój pojazd. Nie planowałem ponownej wizyty w parku.
- Mówiłem ci już tyle razy! Zjeżdżaj stąd brudasie! - usłyszałem niemiły ton głosu sprzedawcy.
Spojrzałem na kogo się tak wydziera. Mój wzrok spoczął na bezdomnym. Był to chłopak o brązowych, przetłuszczonych włosach. Na twarzy miał spory zarost. Jego ubrania były brudne i podarte, przy jednym bucie nie miał sznurówki. Nie patrzył na nikogo, wzrok wbijał w ziemię. Nie reagował na zaczepki sprzedawcy.
- Mam znów nasłać kogoś, aby ci przetłumaczył, byś tu nie siedział?! - kontynuował. - Tu są matki z dziećmi, tylko straszysz ludzi. Siedzisz obok mojego stoiska, przez ciebie tracę klientów.
Przyglądałem się temu w skupieniu. Sprzedawca tylko machnął ręką i wrócił do sprzedawania hot-dogów. Mamrotał pod nosem o tym, że zadzwoni po swojego syna i zrobi z tym porządek. Spojrzałem w miejsce Evelyn, ale już jej tam nie było. Skierowałem wzrok na bezdomnego i zauważyłem, że szatynka się przy nim zatrzymała. Skrzywiłem się i szybko tam podszedłem.
Evelyn wolną dłoń przyłożyła do policzka mężczyzny. Dziwiłem się, że nie brzydziło ją to, ani nie zniechęcało. Ja sam nie chciałbym nawet przebywać w pobliżu tego bezdomnego. Zapewne palił i pił.
- Jak masz na imię? - zapytała spokojnie. - Ja jestem Evelyn.
Dopiero wtedy chłopak uniósł głowę i spojrzał na dziewczynkę. Niebieskie tęczówki uważnie patrzyły w te drugie o takim samym kolorze z tą różnicą, że jego były mętne i nie posiadały blasku. Przez chwilę nic się nie działo. Po prostu się patrzyli.
- Razem z tatą przyszliśmy na hot-dogi - powiedziała niezrażona. - Jesteś głodny?
Zauważyłem, jak dziewczynka podaje mu jedzenie. Chłopak spojrzał na jej mała dłoń, którą ciągle trzymała na policzku.
- Jesteś chyba nieśmiały - kontynuowała szatynka. - Ale to nie szkodzi, ja też jestem, ale tak troszeczkę.
Podszedłem do Evelyn i złapałem ją za rękę, odciągając od bezdomnego. Niebieskooka posłała mi oburzone spojrzenie. Zacząłem ją ciągnąć w stronę wyjścia z parku. Powinna wiedzieć, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi. Zawsze jej to powtarzałem.
- Dlaczego mnie zabrałeś? - zapytała.
- Nie chcę, aby coś ci się stało. To był wyrzutek, ktoś, kogo należy unikać. Nikt takich ludzi nie chce znać, są samotni i mogą być niebezpieczni. Nie znamy go, może ktoś porzucił go bo miał powód?
- Więc dlaczego mnie zabrałeś z domu dziecka? - dodała, a mnie zatkało - Ja też jestem takim wyrzutkiem? Ty też mnie nie znałeś...
::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Przypominam o rozdziałach Just one spark!
Dodaję te opowiadania na zmianę ^^
Ktoś się odważył i czyta Zouisa (Find happiness)?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top